Politycy licytują się na pomysły w sprawie pomocy kredytobiorcom cierpiącym przez wysoki WIBOR. Rząd pracuje nad powiększeniem Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, będą też wakacje kredytowe. Opozycja (Lewica oraz Platforma Obywatelska) żądają zamrożenia WIBOR-u. Ale czy ten wyścig do pomagania ma sens? Jak urzeźbić pomoc złotówkowiczom, żeby przy okazji nie pokrzywdzić innych obywateli (najemców, frankowiczów, posiadaczy kredytów o stałej stopie procentowej, kredytów niehipotecznych, posiadaczy oszczędności, zjadanych przez inflację)? A może zamrożenie WIBOR-u byłoby po prostu sprawiedliwością społeczną?
Stało się dokładnie to, przed czym ostrzegaliśmy. Rada Polityki Pieniężnej zaspała, prezes NBP udawał, że nie widzi rozpędzającej się inflacji. A potem jeszcze przyszła wojna. Trzeba walczyć nie tylko z inflacją, ale i ze słabym złotym – tempo podnoszenia stóp procentowych jest najszybsze w historii. Może się zdarzyć, że raty niektórych kredytobiorców przez rok mogą się niemal podwoić.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Premier obiecuje wakacje kredytowe. Co kwartał jedna rata odłożona
„Pracujemy z najważniejszymi ludźmi z rynku finansowego, z szefem KNF i prezesem NBP nad zmianami w Funduszu Wsparcia Kredytobiorców” – powiedział niedawno premier Mateusz Morawiecki, który coraz częściej jest „atakowany” w sprawie rosnących rat przez kredytobiorców i opozycję. I wreszcie ogłosił swój plan. Nie jest zbyt rozbudowany. Generalnie składa się z dwóch punktów.
Po pierwsze: każdy kredytobiorca (premier powiedział, że rozwiązanie będzie „dla wszystkich kredytobiorców, którzy będą mieli trudność w spięciu budżetów domowych i będą chcieli skorzystać z takich wakacji kredytowych” – czyli chyba nie będzie żadnych limitów ani ograniczeń) będzie miał możliwość przesunięcia (chyba na koniec harmonogramu kredytowego) spłaty jednej raty kwartalnie w 2022 r. i 2023 r. Nie będzie to „prezent”, te pieniądze trzeba będzie spłacić, ale – jak wynika z tego, co mówi premier – bez odsetek.
Nie wiadomo, o jakie odsetki chodzi – o odsetki wynikające z przesunięcia płatności raty (będzie zapłacona później i od tego opóźnienia banki mogłyby chcieć naliczać odsetki) czy o odsetki „przypadające” na daną ratę. W tym drugim przypadku mówilibyśmy o dużych pieniądzach umarzanych konsumentom, bo u różnych kredytobiorców inna jest część odsetkowa i część kapitałowa raty. W „nowych” kredytach rata odsetkowa stanowi 70-80% całości raty. W ich przypadku mówilibyśmy o umorzeniu dużej części tej raty.
Wydaje się, że premier miał na myśli mniej optymistyczny dla kredytobiorców wariant – możliwość przesunięcia czterech rat w roku na koniec harmonogramu spłaty bez odsetek od tego przesunięcia. Byłaby to więc lepsza propozycja, niż covidowe wakacje kredytowe od banków, ale bez szału. I tak trzeba by spłacić całą wysoką odroczoną ratę, jeno trochę później.
Po drugie: kredytobiorca w potrzebie będzie mógł skorzystać z Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, który już istnieje i pozwala przez trzy lata nie płacić raty do 2000 zł (przez ten czas płatności przejmuje Bank Gospodarstwa Krajowego). Po kilkuletnim okresie karencji zaczyna się spłacać ten dług z bardzo niskim oprocentowaniem, a po kilku latach spłat „resztówka” jest umarzana. Ale ten program już działa, nic nowego się tu nie pojawia. Premier zapowiedział tylko, że ma się pojawić dodatkowa składka banków.
To nie koniec opcji pomocowych dla kredytobiorców. Z kolei Donald Tusk zaproponował, żeby raty kredytów złotówkowych „zamrozić” na poziomie z grudnia 2021 r. To bardzo podobne rozwiązanie do tego, które przeprowadził na Węgrzech Viktor Orban. Pisaliśmy wówczas proroczo: „i ty dopłacisz komuś do raty kredytu hipotecznego”.
Pomoc złotówkowiczom to nie wszystko. Zaczęło się też zastanawianie, czy raty nie są dodatkowo zawyżane. Bo przecież oficjalna stopa procentowa NBP wynosi 4,5%, a WIBOR 6M zbliża się do 6%. Głośnym echem odbił się wywiad, w którym ekonomista Szkoły Głównej Handlowej tłumaczy, że stawka WIBOR jest ustalana sztucznie.
My już wiele miesięcy temu zastanawialiśmy się na „Subiektywnie o Finansach”, czy WIBOR przypadkiem nie jest wyssany z palca. Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział właśnie, że od przyszłego roku WIBOR zostanie zastąpiony innym wskaźnikiem. Najprawdopodobniej będzie podobny do wskaźnika SARON (który zastąpił LIBOR). Rozwiązanie to takie sobie, bo też opiera się na rynku międzybankowym, tyle że na pożyczkach między bankami zawieranych na jeden dzień, a nie na trzy miesiące. Czy to uczciwsze? Cóż, na pewno nowy wskaźnik będzie niższy. Ale też nie będzie miał wiele wspólnego z kosztami pozyskiwania przez banki kapitału.
Czy pomoc złotówkowiczom jest konieczna już dziś? A może właściwe mechanizmy pomocy są gotowe i po prostu w odpowiednim czasie – gdy rzeczywiście nastąpi główna część podwyżek rat kredytowych – powinniśmy ich użyć na pomoc złotówkowiczom?
Fundusz Wsparcia Kredytobiorców: 2000 zł dopłaty do raty
Dziś podstawowy mechanizm pomocowy dla kredytobiorców w tarapatach to Fundusz Wsparcia Kredytobiorców (FWK). Działa od 2016 r., a w 2019 r. zasady działania funduszu zmieniła ustawa zaproponowana przez prezydenta Andrzeja Dudę, który walczył o drugą kadencję. Zmiana polegała przede wszystkim na obniżeniu głównego kryterium uprawniającego do pomocy: wniosek można składać, gdy rata kredytu przekracza 50% dochodów (wcześniej limit był ustawiony na poziomie 60%).
Stworzenie FWK jeszcze za czasów poprzedniej ekipy politycznej to była reakcja na wzrost kursu franka szwajcarskiego. Ale frankowicze nie rzucili się na pieniądze z FWK, tylko – za radą prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego – rzucili się do sądów. Złotówkowicze odczują być może nawet większy wzrost rat niż kiedyś frankowicze. I – jak powiedział wiceminister finansów – już widać większe zainteresowanie wnioskami o pomoc.
Na czym polega pomoc oferowana przez FWK? Przez maksymalnie trzy lata (36 miesięcy) dostajemy do 2000 zł miesięcznego wsparcia na pokrycie raty kredytu hipotecznego. Czyli razem 72 000 zł, z czego – uwaga, to ważne – 22 000 zł może być umorzone. Żeby móc skutecznie ubiegać się o przejęcie płatności rat przez Bank Gospodarstwa Krajowego, trzeba spełnić jeden z trzech warunków:
>>> w dniu złożenia wniosku kredytobiorca (lub co najmniej jeden z kredytobiorców, gdy kredyt jest „dwuosobowy”) posiada status bezrobotnego i jest to bezrobocie „niezawinione” (czyli delikwent sam się nie zwolnił z pracy)
>>> kredytobiorca ponosi miesięczne koszty obsługi kredytu mieszkaniowego w wysokości przekraczającej 50% dochodów gospodarstwa domowego (uwaga, dotyczy to tego konkretnego kredytu, a nie wszystkich, które spłaca dany Kowalski)
>>> miesięczny dochód gospodarstwa domowego, pomniejszony o miesięczne koszty obsługi kredytu mieszkaniowego, nie przekracza 1552 zł (dwukrotność kwoty uprawniającej do korzystania z pomocy społecznej) w przypadku singla oraz 1200 zł na osobę w przypadku rodziny.
Nie można mówić, że to warunki zaporowe. Na pomoc złotówkowiczom się nadadzą. Niezależnie od tego, ile zarabiasz, jak wysoki kredyt wziąłeś, czy zadłużyłeś się rozsądnie czy bez pomyślunku – wystarczy, że stracisz pracę, kredyt zabiera ci więcej niż połowę dochodów albo po jego zapłaceniu zostaje na życie mniej niż 1200 zł na osobę w rodzinie, a już możesz korzystać z możliwości niepłacenia rat przez trzy lata. Potem jednej trzeciej tych pieniędzy nie musisz oddawać.
Czytaj więcej o Funduszu Wsparcia Kredytobiorców: WIBOR w górę. Jak chronić się przed wzrostem oprocentowania? (subiektywnieofinansach.pl)
Pomoc złotówkowiczom, czyli… niemoralna propozycja?
Nie trzeba zamrażać WIBOR-u. Nie trzeba dopłacać do rat. Nie trzeba uchwalać żadnych ustaw, ani wakacji kredytowych. Narzędzie do pomocy już jest. Można przez trzy lata nie płacić rat, a potem „zasłużyć” na częściowe umorzenie tej kwoty. Czy warunki działania Funduszu Wsparcia Kredytobiorców (bezrobocie lub połowa domowego budżetu zżarta przez kredyt) są zbyt trudne do osiągnięcia i wymagają liberalizacji?
Być może można nieco obniżyć wskaźnik relacji raty do dochodów (tzw. DTI), np. do 40%. Dlaczego? Bo sytuacja jest bezprecedensowa – tempo wzrostu rat jest bardzo szybkie, a rosną także inne koszty życia: wydatki na żywność, rachunki, energię. Udział pozostałych stałych rachunków do zapłacenia (poza kredytem) w niektórych gospodarstwach domowych już zbliża się do 40%, więc być może możliwość „uwolnienia” od rat na jakiś czas powinna włączać się wcześniej niż po przekroczeniu przez ratę 50% domowego budżetu.
Choć przecież jest też ten drugi warunek – 1200 zł lub mniej na osobę w rodzinie, które pozostają „na życie” po spłacie kredytu. On trochę uzupełnia „krajobraz”, ale oczywiście możemy rozmawiać również o jakiejś podwyżce tego parametru. Tym niemniej to musi być poważna rozmowa, nieprzesycona populizmem.
Nadmierna liberalizacja zasad działania funduszu sprawi, że mogą spróbować po niego sięgnąć osoby, które niekoniecznie mają problemy finansowe, za to mogą chcieć sobie „umorzyć” część kredytu. No bo skoro mechanizm zawiera bezzwrotność części pomocy, to dlaczego nie obniżyć sobie tym prostym sposobem kosztu kredytu? To byłoby skrajnie nieuczciwe wobec tych, którzy na tę pomoc się składają, a więc wszystkich klientów banków (głównie deponentów).
Jeśli ktoś przed podwyżkami stóp procentowych wydawał na ratę kredytu 20% swoich dochodów (czyli niemało, ale grubo poniżej „progu bezpieczeństwa”), a po podwyżkach stóp ta wartość mu skoczy do 35% domowego budżetu, to czy już należałoby mu pomagać z kieszeni szeroko pojętego suwerena? Nawet jeśli kolejne 35% domowego budżetu wydaje na domowe rachunki, to wciąż ma pole manewru. Pomoc powinna być celowana do tych kredytobiorców, którym raty „zabijają” domowy budżet, a nie tylko czynią go skromniejszym.
Czytaj o Funduszu Wsparcia… Deponentów: Kredytobiorcy w tarapatach? Ogłaszam program wsparcia dla posiadaczy lokat terminowych i kont oszczędnościowych!
Czy pomoc złotówkowiczom powinna być systemowa?
Politycy Platformy Obywatelskiej złożyli w Sejmie projekt ustawy, która pozwoli zamrozić raty kredytobiorców na poziomie z końca 2021 r. Wówczas wskaźnik WIBOR był na poziomie ok. 4,5%, co gwarantowałoby kredytobiorcom powrót do poziomu rat, gdy oprocentowanie kredytu nie przekraczało 4,5%. W przypadku większości kredytobiorców oznaczałoby to przejęcie przez banki więcej niż połowy kosztów wzrostu rat z ostatniego roku.
Pomysły zmierzające do zamrożenia WIBOR-u albo dopłat do rat oznaczają, że beneficjentami będą wszyscy kredytobiorcy. Także ci, którzy po prostu przeinwestowali (np. kupili apartament za 2 mln zł i mogliby po prostu go sprzedać, jeśli nie stać ich na spłacanie rat kredytu), oraz ci, którzy mają wysokie dochody (np. rata ich kredytu wzrosła z 3000 zł do 5000 zł, ale mają miesięcznie dochód na poziomie 30 000 zł).
Pomijamy oczywiście taki „drobiazg”, że na pomoc składaliby się pośrednio też ci, którzy kredytu nie wzięli i lokum od kogoś wynajmują. Oraz ci, którzy wykazali się większą przewidywalnością i wzięli kredyt o stałej stopie procentowej (w momencie, gdy go wybierali, był droższy od tego opartego na stawce WIBOR). Choć z tym ostatnim argumentem trzeba uważać, bo jeszcze dwa lata temu banki nie chciały udzielać kredytów o stałej stopie procentowej. Ofert albo nie było w ogóle, albo miewały zaporowe warunki.
Nie zmienia to wszystko faktu, że chyba nie stać nas na pomaganie wszystkim, jak leci. A dane sugerują, że żadna systemowa pomoc złotówkowiczom nie jest potrzebna, przynajmniej dopóki oprocentowanie kredytu w skali roku nie ociera się o 10%. Po pierwsze, banki dość skrupulatnie badały zdolność kredytową i odsiewały osoby, dla których już niewielki wzrost oprocentowania oznaczałby przekroczenie 40-50% udziału raty w domowym budżecie. Po drugie, kredyty hipoteczne otrzymują osoby z przyzwoitymi dochodami.
Po trzecie kredyt hipoteczny spłacają poniekąd „szczęśliwcy”, którzy załapali się na zdolność kredytową i mają perspektywę dojścia do pełnej własności mieszkania. W sumie w gorszej sytuacji są ci, którzy którzy mieszkania nie mają, bo nie zdążyli uzyskać kredytu przed podwyżkami stóp procentowych. Oni muszą płacić krocie za wynajem. I być może wynajmą lokum „u Niemca”. Dlaczego nie uruchomić dopłat do wynajęcia mieszkania 150 000 rodzin, które czekają (po kilka lat) w kolejce na mieszkania komunalne albo socjalne?
Po czwarte stopy procentowe spadną. Może za rok, może za dwa. To nie jest tak, jak z frankiem szwajcarskim, który już nigdy nie będzie po 2 zł. Może warto jeszcze poczekać rok z oferowaniem szeroko zakrojonych programów pomocy? Na naszych łamach profesor SGH Waldemar Rogowski przekonywał, że problemy ze spłatą rat będą mieć głównie osoby, które zaciągnęły kredyty w czasie, gdy stopy procentowe były bliskie zeru (płacą największą część odsetkową). Pomoc będzie więc potrzebna, ale raczej na poziomie indywidualnym, niekoniecznie systemowym.
Czytaj też: Stopy procentowe znowu w górę, oprocentowanie kredytów też. Czy kredyty z ery „taniego pieniądza” to tykająca bomba zegarowa? Kto nie udźwignie wzrostu stawki WIBOR?
A może zamrożenie WIBOR-u to byłaby „sprawiedliwość społeczna”?
Możemy jednak podejść do sprawy inaczej. A mianowicie zapytać: dlaczego to kredytobiorcy mają ponosić najwyższy koszt walki z inflacją? Co prawda ceny rosną też w sklepach, ale posiadacze kredytów hipotecznych stanowią jedną z dwóch grup, która dostaje po głowie z dwóch stron: w postaci inflacji na zakupach i wyższych rat kredytowych. Drugą grupą są posiadacze oszczędności. Oni – jeśli trzymają pieniądze w banku, tracą po 10% ich wartości nabywczej rocznie. O tarczę pomocową dla oszczędzających niedawno zresztą apelował Maciek Samcik.
Stopy procentowe będą musiały być coraz wyższe, bo… rząd coraz więcej pieniędzy transferuje do wybranych grup konsumentów, żeby uczynić dla nich inflację znośniejszą. Członkowie Rady Polityki Pieniężnej nie mają wątpliwości: z powodu takiej polityki rządu trzeba będzie podwyższyć stopy procentowe jeszcze bardziej. I WIBOR będzie jeszcze wyżej. A więc kredytobiorcy dostaną jeszcze większy łomot. Co robi w tym czasie rząd?
>>> Dwie tarcze antyinflacyjne (obniżka VAT na podstawowe produkty, obniżka podatków na paliwa i energię, dopłaty w gotówce dla jednej trzeciej gospodarstw domowych) o łącznej wartości ok. 50 mld zł. Do tego tarcza antyputinowska o niezmierzonej na razie wartości (zmniejszenie podwyżek cen prądu poprzez ich dłuższe taryfowanie oraz dopłaty do nawozów dla niektórych rolników).
>>> Waloryzacja emerytur znacznie wyższa od oczekiwań („ręcznie” podrasowana, tutaj więcej informacji o wysokości podwyżek emerytur), trzynasta i czternasta emerytura – koszt pewnie jakieś 40 mld zł.
>>> „Polski Ład”, który w obecnej formie transferuje 30 mld zł od najzamożniejszych oraz od przedsiębiorców (im rosną podatki) do najmniej zamożnych (im spadają podatki w sumie bardziej, niż rosną zamożnym). Dodatkowo Skarb Państwa będzie musiał się zadłużyć, żeby znaleźć pokrycie na wydatki, bo wpływy podatkowe zmaleją.
>>> Standardowe świadczenia 500+ na każde dziecko (koszt ok. 40 mld zł rocznie), które trafiają zarówno do potrzebujących, jak i dla osób nie będących „na musiku”. I wydawane w dużej części na konsumpcję bieżącą, a nie na dzieci.
W sumie mamy 160 mld zł, z których jakieś 100 mld zł to nowy pieniądz, „pchany” specjalnie na rynek (do elektoratu), aby złagodzić niektórym ból wysokich cen. Tych co najmniej 100 mld zł powoduje, że jedni (emeryci, najmniej zamożni, wielodzietne rodziny) odczuwają inflację mniej, a inni (kredytobiorcy, oszczędzający) cierpią z powodu jeszcze wyższej inflacji i stóp procentowych. Łomot zbierają też ci, którzy nie są w stanie zrefundować sobie wysokiej inflacji rosnącymi cenami swoich usług. A więc głównie osoby bez wykształcenia i z niskimi kwalifikacjami.
Patrząc z tego punktu widzenia zamrożenie WIBOR-u to nic innego, jak rozciągnięcie tarczy antyinflacyjnej na tę grupę obywateli, która jest tym bardziej poszkodowana, im więcej zyskują wszyscy inni na rozrzucaniu pieniędzy z helikoptera przez rząd (a zyskują coraz więcej). Dlaczego pomagać emerytom, rodzinom i osobom o niskich dochodach, a kredytobiorcom (którzy niosą podwójny ciężar inflacji na plecach) – nie? Zwłaszcza, że duża część pieniędzy, które są owocem łomotu urządzanego kredytobiorcom, ląduje jako zysk netto banków.
Rząd zyskuje dzięki wyższej inflacji (ma wyższe wpływy podatkowe, chociaż musi też płacić wyższy procent jako odsetki od wyemitowanych obligacji), banki zyskują dzięki wyższej inflacji (mają wyższe marże odsetkowe, ale zwiększa się ich ryzyko wynikające z możliwej niewypłacalności klientów) – więc może tymi pieniędzmi można się podzielić z kredytobiorcami? Pomoc złotówkowiczom byłaby w dużej mierze na koszt banków.
Oczywiście zapytacie o oszczędzających. Z ich punktu widzenia zamrożenie WIBOR-u powodowałoby wzrost ryzyka, że to właśnie na nich banki przerzucą koszty, płacąc jeszcze niższe odsetki (bo jeśli będzie zamrożona cena kredytu, to banki będą cięły to, czego nie muszą mrozić). Jasne: podatek Belki powinien być skasowany, ale – między Bogiem a prawdą – dla oszczędzających są obligacje antyinflacyjne, które mogą być dobrą tarczą przeciwko inflacji i brutalnej grze bankowców. A Platforma Obywatelska zapowiada też obligacje antydrożyźniane.
Czytaj też: Obligacje antydrożyźniane – czy to lek na inflację? Sprawdzam (subiektywnieofinansach.pl)
źródło zdjęcia: PixaBay