Przez Polskę przelewa się dyskusja o tym, co zrobić, żeby wzrost stóp procentowych nie bolał (choć przecież po to jest, żeby bolał). Zamrożenie stawki WIBOR, dopłaty do kredytów dla najuboższych (to tacy w ogóle dostawali kredyty?), ograniczenie marż bankowych i nieoprocentowane pożyczki na spłatę rat. Świetne pomysły, choć pewnie spowodują konieczność… jeszcze większego podwyższania stóp procentowych. Cóż, mamy czasy, w których dopłaty, ulgi, dotacje, świadczenia, zasiłki są na porządku dziennym. Co jeszcze rząd powinien zamrozić, by żyło się lepiej, wszystkim? Oto kilka propozycji. Dorzucajcie swoje!
Zamrożenie WIBOR oraz inne pomysły na pomoc kredytobiorcom to najgorętszy temat ostatnich dni. I nic dziwnego – po raz pierwszy od 20 lat rosną w Polsce stopy procentowe (a za nimi właśnie WIBOR, czyli wskaźnik określający cenę kredytu). Ostatnia decyzja RPP o podniesieniu stóp procentowych aż o „cztery ćwiartki” zszokowała niektórych kredytobiorców. Niektórzy znów zaczęli marzyć o zamianie kredytu na taki o stałym oprocentowaniu.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nie da się ukryć: inflacja dotyka nie tylko tych, którzy kupują towary w sklepach, ale i tych, którzy spłacają kredyty (czyli po prostu ceny pieniądza). Kredyty, które jeszcze pół roku temu były tanie jak barszcz, nagle drożeją. I to drożeją bardzo szybko (nikt się nie spodziewał, że rata kredytu może się w kilka miesięcy podwoić). A przecież prezes NBP Adam Glapiński obiecywał, że stopy będą długo niskie. I mówił, że to dobrze, iż polskie rodziny kupują mieszkania na kredyt.
Stopa NBP urosła do 4,5%. Oprocentowanie kredytów do 7%. Czas na pomoc?
Wzrost rat kredytów jest tak duży (a przede wszystkim: tak szybki), że coraz więcej osób wzywa rząd do reakcji. W jednym z poprzednich tekstów policzyliśmy, że na razie szum wokół stóp procentowych i podwyżek rat kredytów jest chyba większy niż realny kaliber sprawy. Sprawdziliśmy, kto może mieć kłopoty ze spłatą rat kredytowych i ile jest takich osób. Oraz czy Wy – Drodzy Czytelnicy – też jesteście na liście.
Najogólniej rzecz biorąc: na razie problem nie jest masowy. Ale oczywiście, wraz ze wzrostem stóp procentowych może nim się stać. Tutaj Maciek Samcik pisze, do jakiego poziomu stopy mogą urosnąć (scrolluj do końca tekstu).
Lewicowa Partia Razem chce zamrożenia stawki WIBOR na niższym poziomie niż obecny (to dziwne, bo Lewica zawsze pomagała najbiedniejszym, a kredyty hipoteczne to raczej domena klasy średniej). Na to konserwatywny PSL dorzucił swoje trzy grosze i proponuje: „niech państwowe banki zrezygnują z marży kredytowej”. Ma to powstrzymać ubożenie osób, którym rata kredytu zjada domowy budżet. Rząd poczuł, że ktoś inny mógłby „przytulić” wyborców-kredytobiorców i puścił przeciek do mediów, że też się zastanawia. Jak podało radio RMF FM, w grę wchodzą:
- nieoprocentowane pożyczki dla najbiedniejszych na spłatę kredytów
- dopłaty do kredytów (nie wiadomo, czy tylko dla najbiedniejszych)
- ustawowe, czasowe ograniczenie marż bankowych
Generalnie – nic konkretnego. To wygląda raczej na balon próbny i demonstrację, że rząd widzi problem drożejących kredytów. Ludzie orientujący się w finansach już pukają się w czoło: dopłacanie do kredytów będzie oznaczało, że RPP będzie musiała jeszcze bardziej podnieść stopy procentowe. Bo one są właśnie po to, żeby kredyty były droższe.
Ale dlaczego tylko ograniczać się do WIBOR-u? I dlaczego ograniczać się tylko do banków? Państwo jest obecne w wielu dziedzinach gospodarki. Co jeszcze mogłoby zamrozić, żeby żyło się lepiej, wszystkim? Oto kilka propozycji (z przymrużeniem oka, więc się nie denerwujcie).
Zamrożenie cen… na giełdzie. Dla emerytów!
W akcjach polskich spółek (głównie tych największych, wchodzących w skład WIG20) pieniądze trzyma 15,4 mln Polaków, którzy w trakcie swojej kariery zawodowej składkowali na emeryturę do OFE. Sporo ludzi inwestuje pieniądze w formie IKE, IKZE, PPE i PPK. Są też ludzie, którzy po prostu długoterminowo inwestują na giełdzie, że mieć dodatkową emeryturę.
Może by tak arbitralnie ustawić limit wartości WIG20 na poziomie choćby 2200 pkt? Tyle mniej więcej wynosiła wartość tego indeksu w ostatniej dekadzie. Dlaczego by nie zobowiązać instytucji państwowych do interwencyjnego skupu akcji, gdy ich wartość zacznie spadać? Choć brzmi jak herezja, to nią nie jest. Już teraz przecież NBP interweniuje na rynku, tyle że walutowym, umacniając albo osłabiając – w zależności od potrzeb – kurs złotego. A Putin zamknął giełdę, gdy mu się nie podobały kursy, a potem zabronił sprzedawać akcji i ją… otworzył. Można? Można.
Poza tym był już pomysł, żeby rząd wyrównał straty na rynku akcji po transferze pieniędzy z OFE do ZUS przy okazji wygaszenia działalności funduszy emerytalnych. Jeden z barwniejszych członków RPP, Eryk Łon, postulował, aby NBP – wzorem Banku Anglii, Banku Japonii czy EBC – skupował obligacje prywatnych spółek i miał możliwość inwestowania na giełdzie. Czyli gdyby na giełdzie była panika, a indeksy spadały, NBP mógłby stabilizować ceny. Zadowoleni byliby inwestorzy i budżet państwa, który zarabiałyby na podatku Belki.
Mrożenie cen mleka, mąki i kurczaka. A ośmiorniczki?
To, czy rośnie presja, aby daną cenę zamrażać, czy nie, zależy od klimatu. Na co dzień zamrożone (w sensie: taryfowane) są ceny nośników energii: prądu czy ciepła, i to w wielu europejskich krajach. Za to, że konsumenci mają taniej, zwykle większy rachunek płacą firmy (np. WIBOR przecież miałby być zamrożony dla klientów indywidualnych, kredytów firmowych chyba (?) nikt zamrażać nie chce).
Jakie jeszcze ceny można zamrozić, by chronić dobrobyt konsumentów? Prawie 29% naszych wydatków stanowi żywność. Niestety, tutaj z mrożeniem jest problem. Rząd co prawda obniżył VAT na niektóre produkty do 0%, ale to wcale nie przełożyło się na spadki cen. Koszty produkcji (surowców, pensje pracowników) i tak rosną, co musi być widoczne na półkach.
Ale czy rzeczywiście musi? Drożeje wszystko, ale można sobie wyobrazić, że – w imię dobra wspólnego – rząd zamraża ceny produktów pierwszej potrzeby. Co by to miało być? Nie trzeba daleko szukać, wystarczy zainspirować się Węgrami, gdzie rząd wprowadził regulowane ceny mleka, cukru, mąki pszennej, oleju, udźca wieprzowego i piersi z kurczaka. Tego wszystkiego od razu w sklepach natychmiast zabrakło.
Niech drożeją „ośmiorniczki”, jagnięcina, łosoś czy bezglutenowy makaron, ale mąka pszenna i kurczak mają zostać tanie. W imię obrony najuboższych. Trudno zrozumieć, dlaczego rząd się na to nie zdecydował. Zwłaszcza że jeden z posłów PiS wygadał się w programie telewizyjnym, że mówi się o tym wśród polityków. Czyżby obawiano się, że za cenami urzędowymi na żywność przyjdą – całkiem nieplanowane – kartki na żywność?
Zamrożenie cen usług publicznych. Abonament RTV już jest „zamrożony”
Państwowe (ale też samorządowe) spółki mogą z łatwością „zamrozić” ceny. Przykład idzie z góry, a właściwie z telewizji. W tym roku wysokość abonamentu RTV nie wzrosła. To jest wręcz niemożliwe, obserwując wzrost cen na rynku. A jednak – w tym roku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie zmieniła stawki abonamentu, który wynosi 24,5 zł.
Jak to możliwe? To proste – TVP regularnie, od kilku lat, dostaje rekompensatę z budżetu. Abonamentu nie płacą wszyscy zobowiązani (robi to jedynie 31% gospodarstw domowych), koszty działalności rosną, więc wyrwa finansowa jest pokrywana z budżetu. I ludzie są szczęśliwi.
To samo może dotyczyć innych usług publicznych, np. cen na kolei czy w komunikacji miejskiej. W ostatnich tygodniach wiele miast ogłosiło wzrost cen biletów autobusowych: w Łodzi o 30%, w Gdańsku o 28%. A przecież już teraz w Polsce są dziesiątki miast z darmową komunikacją miejską (więcej informacji na ten temat tutaj). Fakt, są to głównie „miasteczka”, a nie miasta, ale jednak pokazują, że się da. Poza publicznym transportem powinno się też zamrozić ceny na przejazd państwowymi autostradami.
Zamrożenie cen usług w firmach państwowych. Hotele, paliwa…
„Powinna powstać państwowa sieć sklepów” – powiedział minister rolnictwa Henryk Kowalczyk. Rząd rzucił rękawice sektorowi prywatnemu, bo uznał, że a) ceny są za wysokie lub b) ceny są za niskie, bo rolnicy i producenci żywności dostają zbyt mały kawałek sprzedażowego tortu. Pomysł żyje w przestrzeni publicznej prawie dwa lata.
Zdaniem rządu nowa państwowa sieć „GS-ów” (czyli znanych z PRL spółdzielni produkcyjno-handlowo-sklepowych) ma przeciwdziałać zmowom cenowym na rynku. Jeśli tak, to jest to prztyczek w nos UOKiK-u, który na co dzień ze zmowami cenowymi walczy. Ale skoro już będzie państwowa sieć sklepów, to konsumenci będą mieli prawo oczekiwać tam niskich cen.
To samo dotyczy innych usług, w których obecne jest państwo, np. hoteli (Polski Holding Hotelowy jest jednym z większych operatorów hoteli znanych marek np. Hampton by Hilton czy Courtyard by Marriott). W PHN sztywna cena doby hotelowej mogłaby wynosić 150 zł – żeby każdego było stać i żeby inflacja nie ograniczała nam wypoczynku.
Polska nie zdecydowała się (jeszcze) na zamrożenie cen paliw, ale nie wiadomo, co będzie w przyszłości. Ropa naftowa ciągle drożeje, a ceny paliw w hurcie są na rekordowo wysokim poziomie. Być może następne w kolejce do ustalenia sztywnego cennika są ceny paliw na 1800 stacji Orlenu.
Czy państwo powinno sterować czy nadzorować?
Czy to źle, że mamy tyle państwa w gospodarce? Udział w rynku państwowych firm w Polsce jest duży i wynosi 25-30%. W Europie państwo też jest obecne, tyle że na poziomie 10%. Według PwC państwo w gospodarce ma służyć m.in. ochronie konsumentów (jeśli regulacje nie wystarczają). I pewnie na to liczą niektórzy wyborcy i ekonomiści, którzy chcą zamrożenia WIBOR-u.
Dlatego bliższy jest mi model anglosaski, gdzie – jak czytam w raporcie wymienionej firmy doradczej – udział państwa w gospodarce jest mniejszy, za to państwo poprzestaje na regulowaniu branży prywatnych, a nie ingerowaniu w nie. My w ostatnich latach idziemy raczej w stronę, jeśli nie Wenezueli, to przynajmniej Turcji – z wysoką, już nawet ok. 50% inflacją i ręcznym sterowaniem gospodarką, za co na końcu i tak zapłacą zwykli obywatele. Dlatego już koniec tych żartów.
——————
Posłuchaj podcastu: coraz droższe kredyty. Czy znów grozi nam, że będziemy mieszkać „u Niemca”?
W 99. odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” sprawdzamy, jakie podwyżki powinni dostać urzędnicy budżetówki (lider opozycji obiecuje 20% jeśli wygra wybory, ale minister edukacji przebija i mówi – 30%), a także chłodno myślimy o innych podwyżkach. Rozważamy, do czego doprowadzą nas podwyżki stóp procentowych i wzrost raty kredytu (czy z ich powodu znów grozi nam, że będziemy „mieszkać u Niemca” i czy to aby na pewno jest źle). Zastanawiamy się też nad tym, czy lepszą lokatą kapitału od depozytu w banku może być… używane auto. A na koniec przedstawiamy trzy dobre wiadomości na wyjątkowo złe czasy. Do wysłuchania podcastu – aby to uczynić należy kliknąć ten link – zapraszają Maciek Bednarek, Irek Sudak, Maciek Samcik oraz nowy członek teamu „Subiektywnie o finansach” – Maciek Jaszczuk. Bo liczba Maćków na metr kwadratowy subiektywności musi się zgadzać :-).
Zobacz też wideokomentarz:
źródło zdjęcia: PixaBay