Na pierwszy rzut oka po wybuchu afery wokół KNF Leszek Czarnecki jest w głębokiej defensywie. Najpierw stał się ofiarą próby korupcji i szantażu. Potem musiał podjąć drastyczną decyzję o ujawnieniu nagrań, która zaowocowała ogromnym spadkiem wartości jego aktywów. Ale może… jest dokładnie odwrotnie? Może właśnie spełnia się plan sprytnego biznesmena? A najważniejsze instytucje rynku finansowego zostały przez niego bezwzględnie ograne?
Dość łatwo udowodnić, że Leszek Czarnecki jest ofiarą źle działającego, pazernego, skorumpowanego, zepsutego do szpiku kości państwa. Cały finansowy świat mówi o tym, że najważniejszy urzędnik sektora finansowego w europejskim kraju bez żenady proponuje właścicielowi prywatnego banku „prawnika na procent” liczony od wartości banku. Że – gdy biznesmen nie chce płacić – w Sejmie pojawia się zmiana prawa, która może dać wąskiej grupie urzędników bezprecedensową nad nim władzę, z „konfiskatą mienia” włącznie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wszyscy widzą też jak na dłoni, że nadzór, którego psim obowiązkiem jest wspierać wiarygodność i zaufanie publiczne do banku mającego kłopoty, robi coś dokładnie odwrotnego – podpala lont, ostrzegając ludzi przed korzystaniem z jego usług (taki skutek miał wpis Idea Banku na tzw. listę ostrzeżeń publicznych). Świat zastanawia się czy w sferach władzy istnieje jakiś tajny plan, który ma sprowokować bankructwa banków Czarneckiego, by ktoś mógł je przejąć za grosze.
Mało? Prezes Narodowego Banku Polskiego nazywa to wszystko – uwaga, będzie zabawnie – „szumem medialnym”. A Komitet Stabilności Finansowej – żeby uspokoić nastroje, a jakże – w nocy z niedzieli na poniedziałek wydaje komunikat, że „sektor finansowy jest bezpieczny”.
Czytaj więcej: KNF nadzoruje banki prywatnie, czyli Leszek ma problem, Zbigniew ma plan, a Marek ma dobre chęci
Czytaj też: Marek Chrzanowski zrezygnował, ale to nie kończy sprawy! Dwa ważne pytania
Czy w tym krajobrazie komuś mogłaby przyjść do głowy inna hipoteza, niż ta, że Leszek Czarnecki jest ofiarą? W najlepszym razie korupcyjnej propozycji, w gorszym – nieudolnego państwa i urzędników z przypadku (miernych, ale wiernych), a w najgorszym – państwowego skoku na jego majątek.
Wszystko co dobre kiedyś się kończy
Tylko jedna rzecz nie pasuje do tego scenariusza – ludzie, którzy blisko znają Leszka Czarneckiego zgodnie twierdzą, że to człowiek nieprzeciętnie inteligentny. Że poza intuicją, która bardzo rzadko go zawodzi, stoi za nim analityczny umysł. Że gdy inni myślą o tym co zrobić za trzy miesiące, on ma wytyczoną strategię na trzy lata. Może to przesadzone opinie, ale bez tych cech raczej trudno utrzymywać się na biznesowym szczycie. A Czarnecki był na nim całkiem długo.
Rozmawiałem na jego temat z kilkoma osobami i w niektórych rozmowach pobrzmiewał brak wiary w oczywisty na pierwszy rzut oka wariant, że Leszek Czarnecki dał się zagonić do narożnika. Część moich rozmówców twierdzi, że to wielopoziomowa gra, której nasze przeciętne umysły po prostu nie są w stanie w całości ogarnąć. I że nie można wykluczyć, że to Leszek Czarnecki – choć w żadnym razie na to nie wygląda – jest tu głównym rozgrywającym. A inni gracze przy stole tylko myślą, że nimi są.
Załóżmy na chwilę, że Leszek Czarnecki – mając pełną wiedzę o swoim biznesie bankowym – doskonale zdaje sobie sprawę, że jest on nie do uratowania. Został bowiem zbudowany na inne czasy. I w tamtych czasach się sprawdził. Gdy trzeba było zarabiać na kredytach frankowych i polisach inwestycyjnych – on zarabiał najwięcej. Gdy trzeba było zbić fortunę na handlu długami – Czarnecki zbił największą (Getback). Gdy trzeba było „rozbić bank” finansując drobnych przedsiębiorców – wyrósł Idea Bank oferujący horrendalnie drogie kredyty, ale bez kija UOKiK-u nad głową (bo przedsiębiorcom można bezkarnie oferować najbardziej toksyczne produkty).
Czytaj też: Numer stulecia? Oni twierdzą, że eszk Czarnecki tylko udawał, że udzielił im kredytów
Czytaj też: Getin Bank, polisa inwestycyjna i kwartalne zyski. Znowu
Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy. Prawo stało się bardziej prokonsumenckie, kredyty frankowe zostały zakazane, potem skasowano najbardziej złodziejskie polisy inwestycyjne. Trzeba było zacząć zarabiać na „normalnych” produktach, co wymusiło spadek marż. Nadzorcy podnieśli bankom wymogi kapitałowe, na rynku zaczęła się konsolidacja. Kto nie „złapał” odpowiednio dużej skali w sprzedaży „normalnych” produktów – kont, kart, debetów – przestawał zarabiać. Małe banki sprzedają się większym (często za cenę złomu). Nic fajnego.
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
Miliarder pod ścianą? A może… to on ma wszystkich w garści?
Leszek Czarnecki próbował się przystosować do nowych czasów. Zatrudnił za ciężkie pieniądze (najwyższa wypłata dla prezesa banku w kraju) człowieka, który zbudował potęgę detaliczną Banku Millennium – najbardziej wydajnego z „normalnych” banków. Zatrudnił na jego zastępcę byłego szefa Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i byłego prezesa PKO BP, który o „sprzątaniu trupów w szafach” zna się najlepiej w kraju. Obaj menedżerowie wymietli większość pracowników „starego modelu biznesowego” i zaorali stare produkty, wprowadzając nowe, uczciwsze.
Jakiś czas temu – doceniając te zmiany – pisałem, że to może być mission impossible. Że dziś nikt już nie uwierzy w przemianę Getinu, a na przestawianie zwrotnicy zabraknie czasu. Załóżmy na chwilę, że miałem rację. Dziś i Getin, i Idea Bank mają straty. Sytuacja Getinu wolno się poprawia. Ale na horyzoncie jest spowolnienie gospodarcze. Jeśli jego banki nie radzą sobie w czasach prosperity, to co będzie, gdy przyjdą chudsze czasy?
Czytaj też: Czy Getin Bank to już zombie? Trzy problemy, które go wykańczają
Czytaj też: Kryzys zaufania wobec spółek Leszka Czarneckiego. To chwilowe czy początek dramatu?
Czarnecki – jako wybitny analityk – zapewne widzi już, gdzie znajdą się jego banki za dwa-trzy lata. Być może w szklanej kuli swoich analiz zobaczył, że prędzej czy później nadejdzie nieuchronnie spadek współczynników wypłacalności jego banków. Czy takiej klasy menedżer czekałby bezradnie na spadający topór? Na pewno nie.
Załóżmy – całkiem hipotetycznie – że wiosną 2018 r. stało się coś, co sprawiło, że ludzie władzy zobaczyli szansę na wyciśnięcie z Czarneckiego „prowizji” za to, że opóźnią jego „egzekucję”. A biznesmen, ogromnie doświadczony w biznesowych grach, uzbrojony w dyktafon z Media Marktu, czekał na ich błąd. A gdy się tego błędu doczekał – w postaci „prywatnego spotkania” z szefem KNF – to pozostało mu już tylko nagrywać, ile się da, by możliwie najlepiej ugruntować tezę (być może zresztą prawdziwą) o chęci „skoku na bank” państwowych urzędników.
Gdyby te domysły zetknęły się z rzeczywistością, Leszek Czarnecki miałby prostą drogę, by oskarżyć władze nadzorcze i polityczne o to, że – poprzez korupcyjne propozycje, szantaż „legislacyjny” i celowe nadwerężenie zaufania publicznego – doprowadziły jego banki do upadku. A jego naraziły na wielomiliardowe straty. I – w świetle licznych nagrań, którymi zapewne dysponuje – nie byłby bez szans na zwycięstwo.
Gdyby ta hipoteza była prawdziwa, to oznaczałoby, że… Leszek Czarnecki ma wszystkich w garści. Dziś jego banki – w tarapatach i z dużymi potrzebami kapitałowymi – ktoś może mógłby odkupić, ale w cenie złomu. Ewentualne odszkodowanie od państwa byłoby zaś liczone w grubych miliardach (można byłoby snuć domysły o utraconych korzyściach i udanej – przerwanej jedynie przez zakusy urzędników – restrukturyzacji).
Odpowiedzialność za przetrwanie banków miliarder de facto przerzucił na KNF, NBP, BFG i Ministerstwo Finansów. To szefowie tych instytucji nie śpią po nocach i wysyłają nad ranem komunikaty, które mają uspokoić ludność. Nie Leszek Czarnecki. On tylko mówi, że padł ofiarą afery korupcyjnej.
Czytaj też: Jak zarobić na aferze wokół KNF? Gdy jedni się boją, inni zakładają… lokaty „kryzysowe”. I mogą mieć rację!
Leszek Czarnecki dostał prezent, o którym nie mógł nawet marzyć?
Gdyby przyjąć ten scenariusz – u podstaw musiałoby leżeć: a) przekonanie, że banków Czarneckiego nie da się już uratować i że on sam już to wie, b) nieuchronność jakiejś formuły resolution, której towarzyszyłoby wywłaszczanie akcjonariuszy, c) chciwość i głupota polityków – to możliwość, by ów nieunikniony finał podlać sosem korupcji, łapówkarstwa, politycznych nacisków, jest największym prezentem, na jaki Leszek Czarnecki mógł liczyć.
Czytaj też: Leszkowi Czaneckiemu nie trzeba „kraść” banku. Wystarczy tzw. resolution
Przypomnijmy, że wywłaszczony z akcji malutkiego FM Banku amerykański fundusz Abris dziś domaga się od Polski kwoty 2 mld zł odszkodowania. I na utracie banku może zrobić znacznie lepszy biznes niż na jego posiadaniu. Holenderskie Eureko też źle nie wyszło na sporze własnościowym z polskim rządem (4,75 mld zł za jedną trzecią akcji PZU). A przecież w żadnej z tych spraw nie było materiału dowodowego w postaci nagrań. Czasem bardziej opłaca się mieć „roszczenia o bank” niż sam bank.
Fikcja literacka? Być może. Za kilka miesięcy okaże się, czy tylko fikcja. Jeśli jest w tych hipotezach ziarno prawdy, to rządzący mają większy problem, niż dziś im się wydaje. Polacy dużo są w stanie politykom wybaczyć, ale nie wybaczą głupoty, frajerstwa i chciwości, za które rachunek – egzekwowany czy to w polskich, czy w europejskich sądach – wynosi grube miliardy. I będzie placony z ich podatków prosto do kieszeni najbardziej nie lubianego finansisty w Polsce, który ma na rękach „krew” setek tysięcy albo i milionów klientów.
Źródło zdjęcia: TOK FM