„Dotrzymujemy obietnic, jesteśmy wiarygodni” – powtarza na każdej konwencji wyborczej Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości, a w ślad za nim premier i inni politycy PiS. Czy mają rację? To ważne, bo właśnie na powtarzaniu tezy o wiarygodności i dotrzymywaniu słowa jest „zawieszona” realność nowych obietnic wyborczych – np. o płacy minimalnej 4000 zł miesięcznie i czternastu emeryturach w roku. Brać je na poważnie, czy dzielić przez cztery? Postanowiłem przypomnieć obietnice złożone przez Prawo i Sprawiedliwość przed objęciem władzy i obiektywnie spojrzeć na to, jaka ich część została rzeczywiście „dowieziona”. I czy teza o dotrzymywaniu obietnic rzeczywiście się broni
Wybory do parlamentu już 13 października. Komitety wyborcze walczą o głosy licytując się na obietnice – te realne i te z kosmosu. Do tej pory najgłośniejszy pomysł to podniesienie pensji minimalnej do 4.000 zł. Pal licho, że to ryzykowna operacja dla polskiej gospodarki, gorzej, że podwyżki mają ominąć sferę budżetową – np. biały personel czy nauczycieli. Ważne jest natomiat to, że partia rządząca rzuciła na stół bardzo ważny temat wysokości naszych zarobków.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czytaj tutaj: Ile muszą ci płacić za godzinę roboty od przyszłego roku? Dużo czy mało? I czy to krok do sprawiedliwości, czy wielka granda?
Pojawiła się też propozycja zmian w składkach na ZUS płaconych przez przedsiębiorców (mali mieliby płacić procent od zarobków) i podwyżki składek ZUS dla najlepiej zarabiających pracowników etatowych. Koalicja Obywatelska nie pozostaje dłużna i obiecuje emerytom premię 20.000 zł w postaci akcji spółek skarbu państwa. Obydwa pomysły mają swoje plusy i minusy… chociaż, nie, cofnij. Plusów za bardzo nie dostrzegam.
Na obietnice licytują się wszyscy, ale to PiS łechce wyborców rekordowymi transferami społecznymi, liczonymi w kwocie 66 mld zł rocznie. Czy budżet to wytrzyma? W przyszłym roku wytrzyma, w końcu budżet ma nie mieć deficytu (takie cuda potrafią wyczynić współcześni księgowi). Pytanie co będzie w 2021 r. i w latach następnych? Mniej więcej wiadomo – dług przez duże „D”, chociaż nie takie duże, jak myślicie.
Wiarygodność rzeczywiście jest ważna. W kampanii wyborczej politycy zawsze obiecują więcej, niż są w stanie spełnić. Ale tylko PiS rzuca argument: „my dotrzymujemy naszych obietnic, oni – niekoniecznie”. To prowokuje do sprawdzenia jak w przypadku Prawa i Sprawiedliwości wygląda bilans spełniania obietnic? Ile ze złożonych przed czterema laty „dowieźli”, a o ilu zapomnieli? Czy proporcje są wystarczająco dobre, by przyjąć domniemanie prawdziwości hasła: „obiecaliśmy – wykonaliśmy”?
Nie mam zamiaru pastwić się nad każdą linijką programu partii rządzącej i szukać dziury w całym (czyli między przecinkami). Skupiłem się na tych fundamentalnych obietnicach, które mają lub mogły mieć (jeśli nie zostały wykonane) duży wpływ na nasze życie, a przede wszystkim na nasze portfele.
W tym celu sięgnąłem do dokumentów programowych Prawa i Sprawiedliwości z 2014 i 2015 r., czyli programu wyborczego i materiałów z konwencji „Myśląc Polska” z lipca 2015 r.
1. Dopłaty dla rodziców: 500 zł na dziecko miesięcznie
Kluczowy element programu PiS sprzed czterech lat został „dowieziony”, choć dopiero teraz w całości. Partia rządząca obiecywała 500 zł na każde dziecko, a przez cztery lata rządów płaciła tylko na każde drugie i następne. Dopiero teraz program został rozszerzony na każde dziecko. Kosztuje to 30 mld zł rocznie (w wersji poszerzonej będzie 60 mld zł), ale – wbrew sceptykom – daje się na razie sfinansować dochodami z podatków (głównie z rosnącego jak na drożdżach VAT-u).
Owszem, rosną lub są wprowadzane „ukryte” podatki, które są przerzucane na Polaków w wyższych cenach (bankowy, paliwowy, wodny…), brakuje pieniędzy na szkoły i lecznictwo (o tym dalej), ale do rodzin z dziećmi trafiają obiecane, żywe pieniądze. Jak kiedyś policzyliśmy – de facto państwo zwraca dzisiaj rodzicom co czwartą złotówkę z tego, co kosztuje rodziców dziecko od urodzenia do „osiemnastki”.
Nie ma w Polsce oficjalnie „bykowego”, czyli podatku od bezdzietności, ale jest polityka „nagradzania” za posiadanie dzieci i podatkowego premiowania rodzin. A jeśli dodamy do tego zasiłek „kredkowy”, to okaże się – jak niedawno policzyliśmy – że wrześniowe wyprawki dla polskich dzieci są fundowane niemal w całości z kieszeni podatników.
Nasz werdykt: OBIETNICA SPEŁNIONA
2. Obniżenie wieku emerytalnego
PiS w swoim programie sprzed czterech lat obiecywał, że Polacy będą pracowali krócej, czyli głosił przywrócenie wieku emerytalnego po tym, jak został on podniesiony przez poprzedników z PO i PSL. Teraz wiek emerytalny wynosi 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet. Niestety, wygląda na to, że z powodu tej decyzji znacznie opóźni nam się – lub w ogóle stanie się niemożliwe – osiągnięcie niemieckiego poziomu zarobków, bo za mało ludzi w Polsce wytwarza PKB. Ale to inna para kaloszy (skąd ta teza – pisaliśmy o tym m.in. tutaj). Faktem jest, że obiecali i wykonali.
Ekonomiści z Santander Bank Polska rok temu podliczyli, ile kosztowało Polaków odwrócenie reformy emerytalnej w pierwszym roku jego obowiązywania (czyli od połowy 2017 r.). Tę kwotę oszacowano na 7 mld zł rocznie w postaci dodatkowego obciążenia budżetu ZUS. Z wyliczeń analityków wynika, że w ciągu roku przybyło ok. 350.000 osób uprawnionych do emerytury.
Obniżenie wieku emerytalnego zostało wprowadzone w bardzo dobrym czasie dla polskiej gospodarki, dlatego nie miało poważniejszych konsekwencji – dotacje do ZUS spadły z 30-40 mld zł do 10-15 mld zł, bo do Polski przyjechały dwa miliony Ukraińców, rośnie też zatrudnienie i płace, czyli pracodawcy odprowadzają więcej składek do ZUS. Dlatego te 7 mld zł kosztów obniżki wieku emerytalnego na razie nie „rozwaliło” budżetu ZUS.
Liczba dodatkowych emerytów z powodu obniżki wieku emerytalnego będzie rosła w kolejnych latach i w 2021 r. przebije 500.000 osób. A to oznacza, że największe koszty spełnienia obietnicy wyborczej przez PiS dopiero przyjdą. Na razie są jej pozytywne owoce – więcej osób jest już na emeryturze (choć przeważnie niskiej).
Nasz werdykt: OBIETNICA SPEŁNIONA (niestety)
______________________________
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
______________________________
3. Mieszkania po 3000 zł za metr, powołanie kas mieszkaniowych, ułatwienia dla budownictwa i… premia od państwa na zakup mieszkania. I „zakaz” handlu ziemią
Aż trudno w to uwierzyć, ale deklaracja o mieszkaniach za 3.000 zł za metr została czarno na białym wpisana do programu. Jak można było się tak podłożyć?
W rozdziale o mieszkalnictwie czytamy, że dzięki przekazaniom gruntów pod budowę mieszkań od skarbu państwa i samorządów „cena 1 m2 powierzchni użytkowej budynku zrealizowanego w ramach programu oscylowałaby wokół 3.000 zł (z pełnym wykończeniem)”. Powtórzymy: „z pełnym wykończeniem!” Dziś ceny szybują w okolicach 10.000 zł za metr. I są to ceny za mieszkania w stanie deweloperskim, czyli z gołymi murami. Takich cen próżno szukać nawet na dalekiej prowincji.
Drugim filarem miały być kasy mieszkaniowe, do których np. w Czechach należy 2 mln obywateli, a Polska jest jedynym krajem w regionie bez tego rodzaju formy wsparcia. Miało ono polegać na tym, że młodzi oszczędzaliby na mieszkanie, a po zgromadzeniu minimalnego wkładu, zyskiwaliby prawo do taniego kredytu mieszkaniowego i premię finansową od państwa. Nic z tego nie wyszło – nie wiadomo kto miał finansować ów tani kredyt nie wspominając o premii.
Zamiast tego rząd realizuje program budowy mieszkań czynszowych z opcją dochodzenia do własności, ale przez cztery lata zdołał zbudować tylko kilka tysięcy takich mieszkań (program Mieszkanie+).
Zmorą każdego, kto chce w Polsce coś budować, jest brak planów zagospodarowania przestrzennego. Oznacza to, że nie wiadomo co i gdzie może powstać, gdy stawiamy dom, nie możemy mieć pewności, że za miedzą nie zbuduje nam się warsztat samochodów ciężarowych, czy jakaś galeria handlowa.
Inwestorzy muszą polegać na wydawanych doraźnie warunkach zabudowy, tak zwanych „wuzetkach”. PiS obiecał, że zobowiąże samorządy do opracowania szczegółowych planów zagospodarowania terenu w ciągu pięciu lat tak, aby można było zastąpić pozwolenia na budowę notyfikacją rozpoczęcia inwestycji. Obietnica nie została spełniona.
Brak jakiejkolwiek polityki rządu wobec rynku kapitałowego i utrzymywanie niskich (niektórzy mówią, że za niskich) stóp procentowych sprawia natomiast, że rząd „wyprodukował” coś na kształt bańki nieruchomościowej – metr mieszkania kosztuje już średnio o kilkaset złotych więcej, niż przed kryzysem dziesięć lat temu. Na szczęście wzrost płac niweluje w dużej części efekt drożejących mieszkań.
Czytaj też: Inwestowanie w mieszkania na wynajem: czy nadchodzi koniec eldorado? Niektóre liczby mogą niepokoić
Nasz werdykt: OBIETNICA NIE SPEŁNIONA ANI TROCHĘ
No dobra, może trochę spełniona, bo przecież PiS obiecał, że nie odda polskiej ziemi Niemcom i że ograniczy możliwość handlowania grunatami. I tę obietnicę w 100% spełnił. Raczej nie przysłużył się tym rolnikom, bo ceny gruntów – przez lata coraz wyższe – z powodu ograniczenia popytu zaczęły spadać. Ale polska ziemia nadal jest polska i to jest fakt niezbity.
———————-
Obawiasz się inflacji? Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek?
———————-
4. Obniżka VAT, podwyższenie kwoty wolnej od podatku, niższy PIT dla „normalsów” i wyższy dla zamożnych
Rząd nie obniżył – zgodnie z obietnicą – podatku VAT o jeden punkt procentowy, z 23 do 22%. Wprowadzona w 2011 r. podwyżka miała być tymczasowa, tylko na 3 lata. Tradycyjnie w polskich warunkach „prowizorka” została na dłużej i nic nie wskazuje na to, by stawka bazowa VAT miała zostać obniżona. A pamietajmy, że VAt to podatek, który płacimy przy każdych zakupach, czyli obniżka VAT-u oznaczałaby więcej pieniędzy w naszych portfelach. Niestety, nic z tego.
VAT na ubranka dziecięce miał zostać obniżony z 7% do zera, a zamiast tego wzrósł do 23%. Formalnie na obniżenie stawki bazowej VAT nie zgodziła się Bruksela. Tymczasem niektóre kraje zapewniły sobie w drodze negocjacji zerowy, albo obniżony VAT na „bodziaki”, rampersy, czy śliniaki, np. Wielka Bryatania, czy Irlandia.
Obniżka podatku dochodowego? Trzeba było na nią długo czekać, ale takie prezenty rząd zostawił sobie na finał swojej 4-letniej kadencji. Od 1 października tego roku stawka PIT spada o 1 pkt proc., do 17%. Zdaniem premiera na obniżce skorzysta 25 mln podatników, czyli zdecydowana większość. Kto zarabia pensję minimalną – zyska 40 zł netto miesięcznie.
Co z kwotą wolną od podatku? PiS obiecał, że ją podniesie. Kwota wolna od podatku to kwota dochodu, który nie powoduje konieczności zapłaty podatku dochodowego. W Polsce od zawsze była ustalona na bardzo niskim poziomie, co powodowało, że ubodzy byli strzyżeni przez państwo stosunkowo dużo bardziej, niż w innych krajach Europy. Od 2018 r. kwota wolna od podatku w Polsce wzrosła z 6.600 zł do 8.000 zł. Symbolicznie, ale zawsze coś.
Prezent wyborczy? Nie, raczej wypełnienie wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał orzekł, że nie powinno być opodatkowane to, co jest niezbędne do stworzenia warunków do godnej egzystencji. Na realizację wyroku trzeba było czekać… cztery lata – choć to akurat nie dziwi, bo żaden rząd nie spieszy się bardzo z realizacją takich wyroków. Wzrost kwoty wolnej o 1.400 zł to znacznie mniej, niż powinna wynieść podwyżka, gdyby miała mieć znaczenie dla ludzi.
W programie spisanym przez PiS cztery lata temu zapowiedziano wprowadzenie trzeciej stawki w podatku PIT – 39% od dochodów powyżej 300.000 zł rocznie. Nowa danina mogłaby robić wrażenie, że rząd dociska krezusów, ale efekty podatkowe byłyby mizerne. A były żadne, bo podatek nie wszedł w życie. Zamiast tego rząd wprowadził – ale dopiero teraz – tzw. daninę solidarnościową dla najlepiej zarabiających (powyżej miliona złotych rocznie).
Nasz werdykt: OBIETNICA SPEŁNIONA TYLKO W 25%
5. Pomoc dla frankowiczów, „odwalutowanie” kredytów po kursie z ich zaciągania
Jeśli chodzi o frankowiczów to już trudno się połapać kto komu i co dokładnie obiecał. Deklaracje zmieniały się jak w kalejdoskopie, ale główna obietnicę złożył prezydent Andrzej Duda. W programach PiS propozycje dla frankowiczów nie są literalnie wpisane, choć wiadomo, że partia nie prostowała karkołomnych pomysłów kandydata na najwyższy urząd w państwie.
Andrzej Duda jeszcze jako kandydat mówił, że da się przewalutować kredyty frankowe na złotówki, po kursie za dnia zaciągania kredytu. I zarzekał się, że do tego doprowadzi. Potem okazało się, że jednak to nie takie proste, że może zamiast kursu z dnia zaciągnięcia można zastosować „kurs sprawiedliwy”, aż w końcu zamiast przewalutowania ma powstać fundusz wspierania kredytobiorców, czyli tanie pożyczki dla osób, które mają problem ze spłatą rat. Jest też sugestia prezesa Kaczyńskiego, żeby sprawiedliwości szukać w sądach.
Konsekwencje niezrealizowania obietnicy wyborczej PiS sprzed czterech lat mogą być tak samo sgorie, jak jej zrealizowania. Sąd, a dokładnie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, wyda wkrótce orzeczenie, które – zdaniem szefa Polskiego Funduszu Rozwoju – może wywołać kryzys gospodarczy w Polsce.
Nasz werdykt: OBIETNICA NIE SPEŁNIONA ANI TROCHĘ
6. Karta małego przedsiębiorcy: niższy PIT i ZUS dla małych firm i mniejsze obciążenia pracodawców
W programie PiS zapisano: „Wprowadzimy 15-procentową stawkę CIT (zamiast 19%) dla mikroprzedsiębiorców zatrudniających co najmniej trzech pracowników na podstawie umowy o pracę za wynagrodzeniem równym średniej krajowej”. Obietnica została spełniona. Od 2017 r. mały podatnik i podatnik rozpoczynający działalność mają możliwość płacenia daniny według preferencyjnej stawki 15%. Przez pewien czas jest też duży rabat w składkach na ZUS.
Najmniejsze firmy zapłacą od nowego roku jeszcze mniej, bo tylko 9% podatku dochodowego. Ale załapią się na to tylko przedsiębiorcy, których średnie miesięczne obroty w poprzednim roku podatkowym nie przekroczyły 2,5-krotności najniższego wynagrodzenia, czyli jakichś 5.250 zł. Według szacunków rządu dotyczy to ok. 173.000 istniejących firm.
Partia obecnie rządząca obiecała – jak jeszcze nie rządziła, lecz dopiero chciała – zmniejszenie liczby dni w roku, w których przedsiębiorca płaci w przypadku niezdolności do pracy zatrudnionego na skutek choroby. Według planowanych zmian pracodawca płaciłby „chorobowe” za pracownika tylko do 24-go lub 10-go dnia choroby w przypadku osób powyżej 50 roku życia. A co mamy? Cóż, wspomniana liczba dni ciągle wynosi 33 i przez ten czas za chorobę musi płacić firma, lub 14 dni jeśli pracownik ma powyżej 50 lat.
PiS już cztery lata pisał o tym, o czym dopiero teraz zrobiło się głośno, czyli wprowadzeniu możliwości płacenia składek ZUS przez przedsiębiorców jako procenta od dochodów (analogicznie jak u pracowników), zamiast ryczałtu, który w przypadku firmy mającej tylko kilka tysięcy złotych zarobku miesięcznie, może być zabójczy.
To narzędzie jest jak scyzoryk. Może zostać wykorzystane w dobrym celu, żeby ktoś, kto ma małe dochody, płacił niższe składki, albo… jako narzędzie zbrodni – żeby uzupełnić dziurę w kasie ZUS i uszczuplić finanse przedsiębiorców. Rząd twierdzi, że ma czyste intencje, ale nie zdecydował się zrealizować tej obietnicy przez całą kadencje, co każe stawiać trudne pytania: składka na ZUS: czy (najmniejsi) przedsiębiorcy powinni płacić procent od dochodów? Co tak naprawdę planuje rząd? I czego nam nie mówi?
Generalnie w ostatnich czterech latach koszty pracy się nie obniżyły, a programy typu PPK jeszcze je podnoszą. Jeśli ktoś z przedsiębiorców odczuł ulgę, to przy zakładaniu nowej firmy i przy jej pączkowaniu (pierwszy rok działalności). Potem niestety „przyjazne państwo” się kończy.
Nasz werdykt: OBIETNICA SPEŁNIONA W POŁOWIE (martwi nas, że w pakiecie przedsiębiorcy dostali jeszcze bardziej nieprzyjazną „skarbówkę” i traktowanie jako oszusta każdego, kto chce odzyskać choćby złotówkę VAT-u czy innego podatku)
7. Likwidacja NFZ, przejęcie finansowania zdrowia przez budżet państwa i podniesienie wydatków do 6% PKB
Kiedyś służba zdrowia była finansowana z budżetu, potem powstały regionalne kasy chorych, potem powstał NFZ, który miał być nie raz likwidowany, ale ciągle trzyma się mocno. I to pomimo obietnicy, że pójdzie do likwidacji, a służba na powrót będzie finansowana z budżetu państwa. Zmiana mogłaby nieco poprawić sytuację służby zdrowia, bo dziś główny problem np. ze szpitalami polega na tym, że NFZ podpisuje zbyt niskie kontrakty na leczenie, te nie są w stanie się z tego utrzymać, ludzie umierają na SOR-ach, a rząd spycha odpowiedzialność na NFZ i dyrektorów szpitali, którzy „nie umieją się dogadać”. W tym sensie można powiedzieć, że PiS przez cztery lata niemal nie kiwnął palcem, by naprawić służbę zdrowia.
Czytaj też: W służbę zdrowia uderzy tsunami. Oto pięć rzeczy, które musimy szybko zrobić, żeby ją uratować
W Polskiej służbie zdrowia pieniędzy jest za mało. Wydatki na NFZ są jednymi z najmniejszych w Europie i wynoszą ok. 4,5% PKB, czyli nawet spadły w stosunku do 2014 r. Niektórzy argumentują, że samo dosypanie pieniędzy nie wystarczy, że trzeba lepiej zarządzać tym co jest. Dziś jednak jest tak, że szpitale ciągle się zadłużają, bo wyceny procedur są zbyt niskie, a przecież nie przestaną leczyć ludzi.
Efekt? Lecznice są permanentnie „pod kreską”. Mimo to, rząd nie zdecydował się ani dosypać kasy poprzez podniesienie obowiązkowej składki zdrowotnej, ani nie wpuścił dodatkowych pieniędzy do systemu poprzez ubezpieczenia prywatne. No i w służbie zdrowia jest jak jest: pacjenci umierają na SOR-ach, karetki jeżdżą bez lekarzy, a kolejki do specjalistów jeszcze się wydłużyły.
Lekarze i pielęgniarki są w czołówce jeśli chodzi o zaufanie Polaków, ale z ich wynagrodzeniami było i jest słabo (choć w branży lekarskiej są już enklawy dobrych zarobków). Efekt to ciągły niedostatek liczby medyków – ich odsetek w przeliczeniu na 1000 mieszkańców jest w Polsce najmniejszy w całej Unii Europejskiej – wynosi 2,3 lekarza na 1000 mieszkańców. Liczba pielęgniarek jest równie dramatycznie mała i wynosi w Polsce 5,3 na 1000 mieszkańców. Gorzej jest tylko w Bułgarii. Nic się pod tym względem nie poprawiło.
W poprzednich wyborach PiS obiecał, że zapewni wszystkim dzieciom szkolnym dostęp do opieki lekarskiej, stomatologicznej i pielęgniarskiej. Ja pamiętam jeszcze, że w mojej szkole był i dentysta i pielęgniarka. Potem te gabinety zniknęły i nie udało się ich przywrócić. Od tego roku dentyści mieli wrócić do szkół, ale gabinety takie są tylko w 720 spośród 24.000 szkół.
Podstawowa opieka zdrowotna miała być dostępna dla wszystkich bez względu na ich status (obywatelski, ubezpieczeniowy). Tego nie udało się zrealizować mimo, że liczba nieubezpieczonych nie jest duża – to np. osoby pracujące na umowie o dzieło, które zrezygnowały świadomie z płacenia składek, ale też długotrwałe przebywający za granicą. Takich osób może być do ok. 1 mln.
Zamiast tego stworzono system do szybkiej weryfikacji tego, czy mamy prawo do świadczenia czy nie, czyli system eWUŚ, który na bieżąco sprawdza czy jesteśmy ubezpieczeni. Tym samym system został nawet uszczelniony, nawet mysz (bez ubezpieczenia) się nie prześlizgnie.
Nasz werdykt: OBIETNICA NIE SPEŁNIONA ANI TROCHĘ
8. Co najmniej 1,2% PKB na finansowanie nauki, reforma szkolnictwa
Nauka to do potęgi klucz, zwłaszcza jeśli się chce budować państwo dobrobytu. Ale w Polsce jest ciągle niedofinansowana. Z obietnic dotyczących zwiększenia nakładów na naukę wyszły nici. Wydatki na naukę w 2018 r. wyniosły 9,2 mld zł, czyli 0,45% PKB, gdy przed poprzednimi wyborami obiecywano 1,2% PKB. Zaktualizowanym wyzwaniem dla ministerstwa szkolnictwa jest zwiększenie wydatków na naukę już nie do 1,2%, ale do… symbolicznego 1%.
Jeśli chodzi o budowanie podwalin po potencjał polskiej nauki – o tym, ile nam jeszcze pod tym względem brakuje do państw „cywilizowanych” pisaliśmy niedawno porównując różne aspekty potencjału naukowego Polski i prawdziwego państwa dobrobytu – to najgłośniejszym projektem partii rządzącej była likwidacja gimnazjów i plan, choć nie wyrażony wprost, zmniejszenia liczby nauczycieli. Jakiś czas temu opowiedzieliśmy o tym planie PiS na konkretnych liczbach – etatouczniogodzinach. Na ostatniej prostej swojej kadencji PiS podwyższył pensje nauczycielom, ale planu na poprawę jakości szkolnictwa chyba wciąż nie powstał.
Bez dobrych szkół nie będzie kreatywnej współpracy nauki z biznesem, więc trudno się dziwić, że zgłoszona już chyba w trakcie trwania rządów PiS obietnica miliona aut elektrycznych na polskich ulicach skończyła tak, jak obietnica budowy milionów mieszkań.
Nasz werdykt: OBIETNICA NIE SPEŁNIONA ANI TROCHĘ
9. Inwestycje w energetykę. Budowa elektrowni w Ostrołęce, jedna wielka kopalnia i koniec z zamykaniem przodków
W programie PiS dużo było o roli węgla w polskiej gospodarce: np. że będziemy go używać przez 40 lat. Jednak wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że korzystanie z węgla przestanie się opłacać dużo wcześniej. W zasadzie już wiadomo, że każda nowa elektrownia węglowa będzie trwale nierentowna. Jeśli chodzi o twarde obietnice to w planach była rozbudowę elektrociepłowni węglowych w małych i średnich miastach. Na szczęście nic z tego nie wyszło.
Trudne do przewidzenia są losy obiecanej przez PiS elektrowni w Ostrołęce. Inwestycje obiecała osobiście premier Beata Szydło i choć umowy zostały podpisane, a symbolicznie pierwsza łopata wbita, to w praktyce ze względu na brak 100% finansowania i ryzyko wzrostu cen uprawnień do emisji CO2 nie jest przesądzone, że elektrownia powstanie.
PiS ratuje górnictwo nie niespotykaną dotąd skalę. Powstała Polska Grupa Górnicza, która została zasilona setkami milionów złotych od spółek energetycznych. Ale to tylko połowiczne spełnienie obietnic sprzed czterech lat. W planach był karkołomny plan „połączenia w jedną strukturę wszystkich kopalń produkujących węgiel energetyczny, co powinno wpłynąć na wyeliminowanie konkurencji pomiędzy podmiotami produkującymi podobny produkt”.
Konkurencja na szczęście nie została wyeliminowana i ciagle mamy wiele różnych spółek węglowych, choćby ostatecznie kontrolę nad nimi i tak sprawował skarb państwa. A węgiel i tak musimy sprowadzać z Rosji. Większe uzależnienie naszej energetyki od węgla rosyjskiego to jeden z największych grzechów rządów PiS.
Praca górnicza jest ciężka i niebezpieczna. W zasadzie nie ma powodu żeby ktoś w dzisiejszych czasach wykonywał tę pracę. Póki jesteśmy od niego uzależnieni można importować z bezpieczniejszych, płytszych kopalni (będzie taniej), co temu rządowi w sumie dość dobrze wychodzi, bo zwiększa się import węgla z Rosji, Australii, czy Mozambiku.
Ale 80.000 górników i pewnie dwa, trzy razy tyle osób związanych z kopalniami to elektrorat nie do przecenienia. Do górników mizdrzyły się wszystkie rządy, ale PiS nie spełnił obietnicy, że zamykania kopalń nie będzie. Pracę zakończyły lub zakończą kopalnie Makoszowy, Rozbark V w Bytomiu, Anna w Pszowie, Mysłowice, Boże Dary w Katowicach i Brzeszcze-Wschód, Centrum w Bytomiu.
Z punktu widzenia konsumentów może mniej ważne jest to całe „strategiczne otoczenie”, a ważniejsze jest to jakie płaci rachunki za prąd i czy oddycha czystym powietrzem. W pierwszym punkcie rządowi udało się administracyjnie zahamować wzrost cen energii dla gospodarstw domowych, ale niestety prędzej czy później nastąpi efekt jojo.
Jeśli chodzi o tę drugą rzecz, to ani program „Czyste powietrze”, ani ostatnio urzeźbiony „Mój prąd” na razie nie są sukcesem. Zaś próba zwiększenia udziału wiatru i słońca w naszym miksie energetycznym to dopiero melodia przyszlości. Rząd rzuca się w tej sprawie od ściany do ściany. Ani rześkie powietrze, ani zielone płuca nie były w programie PiS, więc nawet trudno mieć pretensje o ten cały smog.
Nasz werdykt: OBIETNICA NIE SPEŁNIONA ANI TROCHĘ (może to i lepiej)
Czytaj też: Polskie powietrze uratują wiatraki na morzu?
10. Koniec z wykluczeniem transportowym. Przejęcie przez państwo przewozów kolejowych i rozwój połączeń regionalnych
Centralizacja różnych dziedzin życia i ograniczanie kompetencji samorządów to coś, co było na sztandarach PiS od dawna. W myśl tej zasady spółka Przewozy Regionalne (największy przewoźnik kolejowy w Polsce) miał przejść pod skrzydła Skarbu Państwa. Nic takiego się nie stało, a udziałowcami spółki pozostała Agencja Rozwoju Przemysłu (dziś ze stajni PFR, która ma 50%+1 akcję) oraz marszałkowie województw.
Siłą rzeczy nie nastąpił znaczący rozwój kolei regionalnych. Trwają tarcia, bo województwa mają własne, lokalne „marki” kolejowe, które czasem stanowią konkurencje dla połączeń Przewozów Regionalnych – tak przynajmniej mówi kierownictwo tej spółki, które co jakiś czas wraca do koncepcji przejęcia tych połączeń.
Owszem, częściej jeździmy pociągami, ale głównie tymi, które dowożą nas codziennie do pracy i raczej krótkich dystansach. Według danych Urzędu Transportu Kolejowego największy udział w rynku przewozów pasażerskich w 2018 r. miały: Przewozy Regionalne (26,17 proc.), Koleje Mazowieckie (19,24 proc.), PKP Intercity (14,87 proc.), SKM Trójmiasto (13,61 proc.) i SKM Warszawa (6,1 proc.). W porównaniu z 2015 r. ten odsetek zmienił się w granicach 1-3%.
W sumie między 2015, a 2018 r. liczba pasażerów kolei zwiększyła się do 310 mln z 280,3 mln. Na początku lat 90. było to grubo ponad 500 mln.
Teraz rząd obiecuje rozwój lokalnych połączeń autokarowych. Z pewnością przyjrzymy się jak mu to idzie.
Nasz werdykt: OBIETNICA NIE SPEŁNIONA ANI TROCHĘ (ale może to nie tak źle?)
11. Repolonizacja banków, pieniądze polskich deponentów w polskich skarbcach
W PiS powtarzali, że kapitał ma narodowość i nie może być tak, że 70% banków jest w obcych rękach. Dlaczego nie może? „Trzeba zwiększyć bezpieczeństwo i stabilność sektora bankowego oraz pozwolić na reinwestowanie zysków banków w gospodarkę krajową”. Czyli: chodziło zapewne żeby nie wypłacać akcjonariuszom zagranicznym dywidend i nie pozwolić im drenować polskich banków z kapitału.
I tak podległe państwu spółki dość sprawnie przeprowadziły akcję udomawienia banków. Kontrolę nad Bankiem Pekao i Alior Bankiem przejęło konsorcjum PZU i Polskiego Funduszu Rozwoju. Obydwa banki, co trzeba przyznać, zostały odkupione nie bez ulgi od dotychczasowych właścicieli. Nie było tak, że rząd komuś te aktywa wyrywał – UniCredit musiało dokapitalizować swoją grupę we Włoszech, a właściciele Alior Banku chcieli w końcu zarobić na stworzeniu całkiem prężnego banku.
Według KNF na koniec ubiegłego roku inwestorzy krajowi kontrolowali trzynaście banków komercyjnych oraz wszystkie banki spółdzielcze, a Skarb Państwa kontrolował osiem banków komercyjnych. W sumie udział inwestorów krajowych w aktywach sektora bankowego wyniósł 53,6%. Cztery lata temu było to 40%, a w 2008 r. czyli przed kryzysem finansowym, zaledwie 28%. Akcja udamawiania stała się niejako samoistnie, bo ci, co mieli tutaj zarobić, już to zrobili i zabierają swoje „zabawki”.
Nie widać na razie żadnych negatywnych aspektów repolonizacji banków, choć niewykluczone, że pojawią się – a może wtedy też objawią się jakieś pozytywy? – przy słabszej koniunkturze gospodarczej.
Nasz werdykt: OBIETNICA SPEŁNIONA
Jakie są skutki repolonizacji banków? Czytaj tutaj: Repolonizacja w rozkwicie. Dwa największe banki pod kontrolą rządu. Czy zapłacimy wyższe prowizje? Analizuję
12. Referendum w sprawie składek na emerytury. Składamy na nie sami, czy składają za nas?
Zgaduję, że Mało kto pamięta, ale PiS na 121 stronie swojego programu obiecał referendum ws. OFE. To było na fali oburzenia z powodu wykrojenia przez rząd PO-PSL z OFE kwoty 153 mld zł poprzez umorzenie obligacji rządowych, znajdujących się w portfelach OFE. Jak czytam w papierach, referendum miało dać odpowiedź na pytanie: czy chcemy emerytalnego systemu solidarnościowego (co wiązałoby się z większymi podatkami w przyszłości) czy systemu kapitałowego, w którym obecne składki są większe (bo trzeba utrzymywać bieżących emerytów i płacić składki „za siebie”), ale odkładamy realne pieniądze na swoją, własną emeryturę.
Zamiast referendum rząd zdecydował sam – stare OFE przemienią się w nowe IKE, kasa będzie tak jakby bardziej nasza, ale w zamian budżet upasie się na 15-procentowej opłacie przekształceniowej.
Nasz werdykt: OBIETNICA NIESPEŁNIONA (chociaż gdyby była spełniona, to i tak nic by się nie stało, więc żadna strata)
Podsumowanie: ile wynosi „wskaźnik prawdomówności”?
Jak widzicie z dwunastu obietnic, które dotyczą naszych portfeli (zasiłki, podatki, emerytury, składki) lub są bardzo blisko naszego życia (szkoły, przychodnie i szpitale, transport, rachunki za prąd, banki i kredyty) Prawo i Sprawiedliwość w czasie swoich rządów spełniło trzy w całości oraz dwie w mniejszej lub większej części (i jedną odrobinkę), zaś sześciu nawet nie dotknęła. A czas był dobry, bo mieliśmy najlepszą koniunkturę gospodarczą w historii.
Wychodzi więc partii rządzącej jakieś 35% „prawdomówności”. I to przy założeniu, że wszystkie obietnice mają równą wagę (a tu możemy dyskutować czy najważniejsza jest rodzina, warunki życia, czy usługi publiczne). Dużo? Mało? Czy to wystarczy, żeby mówić z czystym sumieniem: „Obiecaliśmy, wykonaliśmy”? Tę kwestię pozostawiam Waszej ocenie. Jeśli uważacie, że o jakiejś obietnicy rządzących, dotyczącej naszych portfeli lub życia codziennego zapomnieliśmy, macie inną ocenę jej wykonania (lub niewykonania) albo chcielibyście coś dodać – piszcie.
Nie zajmowaliśmy się obietnicami nie dotyczącymi bezpośrednio lub pośrednio naszych pieniędzy, czyli tymi z zakresu wymiaru sprawiedliwości, kultury, wojskowości i obrony narodowej oraz kilku innych. Tę broszkę pozostawiamy innym.
źródło zdjęcia:PixaBay/ YouTube, kanał „Prawo i Sprawiedliwość”