Rząd ogłosił, że chce, by w 2020 r. po raz pierwszy od 30 lat polski budżet państwa nie miał deficytu. A więc żebyśmy nie zadłużyli się za granicą jeszcze bardziej. Ale czy nie jest już za późno? W poprzednich latach Polska zadłużała się na potęgę. Dług publiczny – czyli zaciągnięty w naszym imieniu przez polityków – przekroczył niedawno bilion złotych. Niektórzy mówią, że nie ma co się przejmować. Z kolei Warren Buffet powtarza jak mantrę, że dopiero odpływ pokaże kto pływał bez majtek. To jak to właściwie jest?
W przyszłym roku państwo polskie ma nie zaciągać nowych długów, ale to nie oznacza, że te zaciągnięte do tej pory rozpłyną się w powietrzu. Polska jest zobowiązana oddać 1.054.860.000.000 zł. Ja, Pan, Pani i wszyscy czytelnicy mamy na karku dług w wysokości 27.700 zł na głowę, który będą zapewne spłacać jeszcze nasze dzieci i wnuki.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Mamy problem? Ależ skąd! – uspokaja Ministerstwo Finansów. I pokazuje grafikę, z której wynika, że jeśli porównać dług do wielkości naszego PKB, to jest on najmniejszy od czasu kryzysu finansowego z 2008 r. Średnia unijna to dług w wysokości 80% PKB. W ubiegłym roku Polska wytworzyła dobra warte rekordowe ponad 2,1 bln zł.
No dobrze, ale co będzie, gdy nadejdzie odpływ, czyli spowolnienie gospodarcze, które spowoduje, że tempo wzrostu PKB spadnie z dzisiejszych 4-5% do 1-2%, a wydatki budżetu państwa na kolejne „piątki PiS” zostaną? Sprawdzam, co się może stać, gdy spodziewany odpływ nadejdzie.
Jak bardzo można (bezkarnie) się zadłużyć? BARDZO!
W pierwszej połowie 2015 r. czyli dokładnie przed czterema laty, dług publiczny wynosił 885 mld zł. Oznacza, to, że w tym czasie zadłużyliśmy się na dodatkowe 170 mld zł do 1,054 bln zł. Czyli jakieś 3,5 mld zł miesięcznie! To dane liczone surową metodyką unijną, w skład tego długu wchodzą zobowiązania rządu, samorządu i różnej maści funduszy rządowych, głównie Krajowego Funduszu Drogowego (w statystykach krajowych nie są one zaliczane do wydatków państwa).
Życie na kredyt jest możliwe dopóty, dopóki ktoś chce nas kredytować i robi to po akceptowalnym dla nas koszcie. Sprawdziłem jak się przekłada wysoki dług państwa na jego wiarygodność wycenianą w rentowności obligacji. A więc: jaki procent płacą państwa inwestorom posiadającym ich dług?
Wybrałem kilka krajów i sprawdziłem jak ich rentowności mają się do polskich. Co się okazało? Mimo bardzo niskiej relacji długu do PKB rentowności polskich obligacji wynoszą ok. 2-2,5% – płacimy więc więcej niż Czesi, ale mniej niż Węgrzy.
Ujemną stawkę za swoje obligacje („bundy”) płacą Niemcy, których obligacje traktowane są – obok szwajcarskich, czy japońskich – jak bezpieczna przystań.
Ale co powiedzieć o takiej Portugalii, której dług wynosi 121,5%? Oprocentowanie emitowanych przez ten kraj – już tylko minimalnie bogatszy od Polski – obligacji wynosi 0,6%. Frustrujące, prawda? Portugalczycy mają walutę euro (czyli ich wiarygodność jest „żyrowana” przez Niemcy).
Więcej na ten temat: Oszczędzanie z money-backiem od skarbówki. Albo jako premia od szefa. Albo bez podatku od zysków. Albo z bonusem od państwa. Pięć sposobów, by dostać prezenty za oszczędzanie.
Czytaj też: A może być jak norweski emeryt? Jak inwestuje największy fundusz inwestycyjny świata?
Żyjemy na kredyt, bo rośnie PKB – w ubiegłym roku o 5,1% a w tym roku o 4,6%. Ale liczenie na to, że PKB ciągle będzie rósł, a dzięki temu relacja długu do wzrostu gospodarczego będzie wiecznie niska i nie zagrażająca naszej wiarygodności, to jazda na gapę. Jeśli stanie się coś, co sprawi, że wartość PKB zamiast rosnąć, stanie w miejscu lub mocno zwolni – będą kłopoty. Przecież obywatele (wyborcy) nie zrozumieją, że pieniądze były, ale nagle się skończyły i trzeba ciąć wydatki.
Polska, w przeciwieństwie do innych krajów, ma ustawowe bezpieczniki, które ograniczają możliwość zadłużania państwa przez polityków. A gdyby i one zawiodły to jest ostateczny „zawór bezpieczeństwa”, czyli maksymalny odsetek długu w relacji do PKB jaki może osiągnąć Polska, wpisany do Konstytucji.
Ustawa o finansach publicznych przewiduje, że jeśli dług przekroczy 55% PKB, wówczas trzeba ciąć wydatki: emerytury, pensje budżetówki, mundurówki. Wszystko, byle tylko ograniczyć zadłużenie. Ów drugi próg to 60% zapisane w konstytucji. Przy założeniu, że PKB wynosi tyle, ile dziś – czyli 2,1 bln zł, do „pęknięcia” tej ostatniej granicy brakuje nam jeszcze ćwierć biliona złotych dodatkowego długu. Miło. Te obliczenia nie przewidują wzrostu PKB, który – mniejszy lub większy – na pewno nastąpi.
A do tego kreatywny minister finansów może tak żonglować danymi i „chomikować” dług w różnych funduszach, że przynajmniej przez jakiś czas można symulować nieprzekraczanie limitów deficytu.
Na horyzoncie zbierają się czarne chmury?
Wpływy z podatków w rozpędzonej gospodarce rosną tak szybko, że nawet 40-50 mld zł nowych sztywnych wydatków (500+ na drugie, a teraz na pierwsze dziecko, 13. emerytura, zasiłek na wyprawkę szkolną…) nie kładzie budżetu państwa na łopatki. Ot. po prostu nie mamy – jak Niemcy – nadwyżki budżetowej gromadzonej na gorsze czasy, a zamiast tego nasz dług rośnie trochę wolniej, albo nie rośnie w ogóle (taki jest plan na 2020 r.).
Obniżyliśmy też sobie wiek emerytalny. Taki luksus nic nie robienia od 60. (dla kobiet) i 65. roku życia (dla mężczyzn) to dodatkowy koszt 54 mld zł tylko do 2021 r. Ludzie się cieszą i być może nie znajdzie się odważny, który by ten wiek emerytalny podniósł, bo wyborcy wywieźliby go na taczkach. A że emerytury będą bardzo niskie? Tym już nikt się nie przejmuje.
W dobrze rozwijającej się gospodarce na takie wydawanie pieniędzy i „ukryte” podwyższanie podatków rząd stać, a jedynym zarzutem może być to, że pieniądze można by wydawać mądrzej (na inwestycje zaniast na konsumpcję) oraz że można byłoby spłacić nimi część długu, zamiast dalej się zadłużać lub „tylko” równoważyć budżet. Ale żadne z tych wątpliwości nie przemawia do Suwerena tak, jak mało kto przejmuje się, że kiedyś przejdzie na emeryturę. Jak przejdziemy, to pomyślimy.
Jako się rzekło, od strony czysto księgowej rząd mógłby nas zadłużyć jeszcze na ćwierć biliona złotych i nie musiałoby się nic złego stać. W dalszym ciągu mieścilibyśmy się w średnim zadłużeniu państw Unii Europejskiej. Wątpliwość jest tylko jedna – czy nasi wierzyciele nie zażądaliby wyższych odsetek od długu.
Zdolność zapożyczania i oddawania pieniędzy na bieżąco monitorują instytucje międzynarodowe i agencje ratingowe. Te drugie na razie nas dopieszczają: Moody’s w kwietniu pisał tak:
„Impuls fiskalny nie będzie skutkować złamaniem ani krajowych, ani unijnych reguł fiskalnych”
Fajnie, że nas chwalą, w nagrodę można nawet przymknąć oko na kiepską reputację agencji ratingowych, które nie ostrzegły inwestorów przed niewypłacalnością Grecji.
Nie wiem w jakim tempie będzie rósł polski PKB, ale gdyby nie rósł w ogóle, to do osiągnięcia limitów zadłużenia przewidzianych w konstytucji wystarczyłoby nam już tylko sześć-siedem lat balowania (czyli życia na deficycie rzędu 30-35 mld zł rocznir).
Czytaj więcej: To nie prima aprilis! Rząd chce nam oddać pieniądze z OFE. Ale jak? Cztery pytania do premiera
Czarny scenariusz. A gdyby się spełnił?
Z zadłużaniem się państwa jest jak z budową wszechświata. Widzimy zaledwie 5%, a cała reszta niewidoczna dla nas i nieznana ciemna materia. Tutaj widzimy na papierze „tylko” 1 bln zł, a to nie wszystkie zobowiązania państwa.
Przecież zobowiązanie państwa do tego, że wypłaci emerytury seniorom to też jest dług, tyle, że odwleczony w czasie. Do niedawna liczyła go na zasadzie publicystyczno-edukacyjnej ciekawostki organizacja Forum Obywatelskiego Rozwoju. Przed rokiem jednak szczegółowe dane o długu ukrytym musiał podać na wyraźne oczekiwanie Brukseli GUS.
Nasi statystycy obliczyli, że dług ukryty to 4,96 biliona złotych, czyli 276% PKB! Na mieszkańca wychodzi 130.000 zł! Oznacza to, że każdy z nas żyje z garbem ponad stutysięcznego długu. Skąd państwo weźmie na to pieniądze?
Na razie cała finansowo-budżetowa konstrukcja trzyma się całkiem nieźle, trwa festiwal konsumpcji i obietnic wyborczych finansowych z kredytu i rosnących wpływów podatkowych. W końcu jednak pieniądza na światowych rynkach będzie mniej, pojawi się awersja do pożyczania pieniędzy krajom rozwijającym się (takim jak Polska), wzrośnie oprocentowanie obligacji i koszty obsługi długu. Pytanie: czy to wciąż będzie dług, który będziemy w stanie przy tym wyższym oprocentowaniu obsłużyć i – co ważne – zrolować.
Dziś koszty obsługi długu publicznego to 1,5 proc. PKB w tym roku i 1,3% w 2019 r., czyli 29-30 mld zł rocznie. tyle wydajemy na odsetki od biliona długu. A gdyby okazało się, że musimy płacić nie 2.5% odsetek, tylko 4% rocznie? I gdyby ów dług w końcu wzrósł do „progu bólu”, poziomu 1,25 bln zł? Wówczas płacilibyśmy 85 mld zł odsetek rocznie. Prawie trzy razy więcej, niż dziś!
A gdyby jednocześnie – bo przecież w gospodarce nieszczęścia chodzą stadami – zaczęły spadać dochody podatkowe? Nie można byłoby nakładać nowych podatków na firmy, bo popyt na ich usługi byłby za mały?
Są kraje, które dziś przygotowują się na nieuchronne trudniejsze czasy. Zmniejszają dług publiczny, by kiedyś mogły go zwiększyć, zapobiegając kłopotom własnej gospodarki. My w przyszłym roku w najlepszym razie będziemy mieli budżet państwa „na zero”. A obecnie wyglądamy tak:
źródło zdjęcia:PixaBay