Szykują się podwyżki cen prądu. Minister Energii codziennie zmienia koncepcję dopłat, które mielibyśmy otrzymać, by tych podwyżek nie odczuć. Ale nawet gdyby się to jakimś cudem udało, mielibyśmy tylko zaaplikowany środek przeciwbólowy, który nie wyleczy nas z choroby. A tą chorobą jest bardzo duży udział węgla w wytwarzaniu polskiej energii. Coraz droższego węgla. Co robić, byśmy raz w roku nie musieli znosić kolejnych drakońskich podwyżek cen prądu? I czy rząd jeszcze może coś zrobić?
Duże zamieszanie w sprawie podwyżek cen prądu. Już wiadomo, że duże firmy i samorządy zapłacą o 50-70% wyższe rachunki za prąd. Nie pytajcie więc za kilka miesięcy dlaczego drożeją rzeczy w sklepach, podatki lokalne albo ceny biletów na pociąg. Trwa natomiast walka o „zaczarowanie” naszych, domowych rachunków. Minister Energii próbuje znaleźć sposób, byśmy podwyżek na rachunkach nie zobaczyli.
- Czym różni się oszczędzający Niemiec lub Francuz od Polaka? Jakie rodzaje lokat bankowych chwytają nas za serce? Niemiecka aplikacja to sprawdziła [POWERED BY RAISIN]
- Co z dobrymi czasami, które miały nadejść dla funduszy inwestujących w obligacje? Które fundusze warto wybierać? Nieoczywiste rady eksperta [POWERED BY UNIQA TFI]
- Tak Szwajcarzy walczą o dostęp do gotówki. Co do sekundy mierzą czas dostępu każdego obywatela do najbliższego „wodopoju”. Banki, poczta, bankomaty… [POWERED BY EURONET]
Ale nawet jeśli mu się to uda – to będzie tylko złudzenie optyczne. Jakiekolwiek dopłaty, jeśli zostaną wprowadzone, na koniec przecież i tak będą pochodziły z naszych kieszeni. Albo z podatków albo z budżetów firm energetycznych, które sobie je odbiją, podwyższając jeszcze bardziej ceny prądu dla firm. A te wyciągną kasę od nas, podnosząc ceny towarów.
Dlaczego zapłacimy więcej za prąd?
Dlaczego zapłacimy więcej za prąd? Najkrótsza odpowiedź: bo uzależniliśmy się od tylko jednego źródła produkowania energii, które staje się coraz droższe. Nasze elektrownie są na węgiel, którego wydobycie jest coraz droższe. A za spalanie elektrownie muszą płacić coraz większe „kary” (bo to nieekologiczne) i podatki. Nie tylko skazaliśmy się na jedno źródło, ale jeszcze przez lata je kultywowaliśmy.
Według raportu think-tanku WISE Europa każdy Polak dokładał w ostatnich 26 latach mniej więcej 1900 zł rocznie do górnictwa: na restrukturyzację, przywileje emerytalne dla górników, deputaty, czternastki. Zamiast przygotować się na moment, w którym rodzimego węgla zacznie nam brakować i wymyślić dla węgla jakąś alternatywę, władowaliśmy tony złotówek w kopalnie.
Te pieniądze nigdy się nie zwrócą. Tymczasem węgiel brunatny i tak skończy nam się za 20 lat, a kamienny najdalej za 40 lat. To brzmi jak wyrok w sytuacji, gdy większość naszych elektrowni jest właśnie na węgiel. Jeśli rządzący – ci obecni i ich następcy – nie zaczną działać, to uzależnimy się od importu węgla, a ceny prądu będą stale rosły. A nawet jeśli coś zrobi… to i tak może być już za późno, żeby nas uratować przed podwyżkami cen prądu.
Węglowy stan gry
Węgiel węglowi nierówny: jest brunatny, wykopywany metodą odkrywkową – robi się wielką na kilkaset metrów głębokości i szerokości dziurę w ziemi i drąży. Taki węgiel musi być spalany blisko elektrowni – największa w Polsce i jedna z największych w Europie jest w Bełchatowie. Jest też węgiel kamienny, którego Polska jest największym producentem w Europie.
Ta mapka doskonale pokazuje jaki jest węglowy stan gry w Europie – co ciekawe nie tylko my stoimy węglem. Niemcy zużywają prawie trzy razy tyle węgla brunatnego co my. Czerwone słupki to węgiel brunatny, niebieskie – kamienny, a zielone słupki to import węgla kamiennego przez poszczególne europejskie kraje.
Dlaczego nie da się zastąpić węgla brunatnego?
Pierwszy skończy się w Polsce węgiel brunatny i to jest nasz główny ból głowy, bo elektrownie zostaną bez paliwa – takiego węgla nie da się sprowadzić zza granicy, trzeba by budować nowe kopalnie. Gdy w końcu węgla zabraknie, to wyłączenie elektrowni spowoduje gigantyczny blackout – elektrownia Bełchatów dostarcza kilkanaście procent zużywanej w kraju energii.
Można by było zbudować nową kopalnię odkrywkową, ale będzie to bardzo trudne. Protesty lokalnej społeczności mają ogromną siłę. Warto przypomnieć, że właśnie z powodu oporu podwarszawskich gmin nie powstała jeszcze nowa linia wysokiego napięcia z elektrowni Kozienice do Warszawy – mieszkańcy blokowali m.in. krajową „siódemkę” w Tarczynie. Do tej pory wiszą tam transparenty „nie dla linii!”.
22 listopada Wojewódzki Sąd Administracyjny po skardze mieszkańców wspieranych przez „zielonych” unieważnił studium zagospodarowania przestrzennego dla gminy Złoczew niedaleko Bełchatowa, w której miałaby powstać nowa „odkrywka”. Wyrok nie jest ostateczny, ale w tym momencie skutecznie blokuje powstanie inwestycji.
Węgiel kamienny: serce mówi „kupuj polski”, ale rozum patrzy za granicę
Z węglem kamiennym sytuacja jest bardziej skomplikowana. W przeciwieństwie do brunatnego można go transportować na duże odległości, np. z Australii, Kolumbii, czy z Rosji. Nawet jeśli nasze kopalnie zbankrutują, węgiel do elektrowni będziemy mogli importować.
Rocznie wydobywamy go 65,5 mln ton. Dla porównania w 2004 r. było to 100 mln ton. Wydobycie spada, bo część kopalń nie była w stanie wydobywać węgla wystarczająco tanio, by się to opłacało. Efekt? Zużywamy już o prawie 10 mln ton węgla więcej niż produkujemy, czyli musimy się ratować importem. Ile węgla sprowadzamy z zagranicy? Coraz więcej. W pierwszej połowie tego roku ściągnęliśmy go 6,5 mln ton. A w w całym 2017 r. import wyniósł 8,7 mln ton. Dla porównania: w 2015 r. import wyniósł tylko 4,9 mln ton.
Prawie cała północna Polska „jedzie” na węglu z Rosji. Kupują go także np. należące do samorządów miejskie elektrociepłownie. Dlaczego? Bo jest tańszy, niż polski. Kopalnie za granicą są płytsze, produkcja jest mniej kosztowna, często niższe są też koszty pracy. Kto i do czego zużywa ten węgiel? Według Państwowego Instytutu Geologicznego struktura zużycia wyglądała tak:
- energetyka – 43,8 mln ton
- przemysł, budownictwo – 17,6 mln ton
- gospodarstwa domowe – 12,7 mln tom
Skąd wziąćwęgiel to jedna sprawa. A druga to jak zaspokoić rosnący popyt na prąd z tego węgla. Jeśli zbudujemy elektrownię węglową w Ostrołęce, to przy obecnej cenie uprawnień do emisji CO2 w wysokości 20 euro za tonę roczny koszt funkcjonowania wyniesie 400-450 mln zł. Ta kwota zwiastuje, że prąd z tej elektrowni będzie znacznie droższy, niż produkowany dziś. Według rządzących ma to być ostatnia elektrownia węglowa w Polsce.
Jaki prąd będzie najtańszy dla Polski? LCOE podpowie
Z czego produkować prąd jeśli nie z węgla? To skomplikowane pytanie, bo na finalną cenę składają się różne dodatkowe opłaty. Może być tak, że cena hurtowa jest niska, a konsumenci płacą dużo.
Można jednak spróbować odpowiedzieć na pytanie, z jakiego źródła koszty produkcji prądu są najniższe. Służy do tego wskaźnik LCOE (levelized cost of electricity), czyli uśredniony koszt energii elektrycznej, który zbiera wszystkie składowe i przelicza je na cenę jednej megawatogodziny w okresie życia elektrowni, wiatraka, czy reaktora.
Wskaźnik LCOE zmienia się co roku wraz ze zmianami w prawie mającymi wpływ na branżę energetyczną (dopłaty, oprocentowanie kredytów, podatki etc.) i jest różny dla poszczególnych krajów. Można je jednak uśrednić. I tak, uwzględniając LCOE, eksperci wyliczyli, że najtańsza jest energia z lądowych farm wiatrowych (32 dol. za megawatogodzinę energii elektrycznej).
Dla porównania: elektrownia węglowa produkuje megawatogodzinę energii elektrycznej za 65-150 dol., a atomowa za 97-136 dol. W zależności od otoczenia rynkowego prąd z elektrowni atomowej może być tańszy lub droższy niż z węglowej. To zależy np. od kosztów zakupu paliwa, kosztów emisji CO2, kosztów budowy, podatków.
Skąd rząd chce wziąć prąd?
Z czego prąd chce produkować Polska? W tej chwili najbardziej pilne pytanie brzmi: jak zastąpić elektrownie na węgiel brunatny, które jako pierwsze wypadną z systemu. Na stole są dwie główne opcje: elektrownia atomowa i wielkie farmy wiatrowe na Bałtyku.
Blisko budowy takich farm jest firma Polenergia we współpracy z Equinorem i PGE. Bałtyk jest idealny do budowy farm, bo – jak doskonale wiemy – wiatr na Wybrzeżu urywa głowy, a do tego morze jest płytkie, więc łatwo nam stawiać wiatraki (o ile nie będą protestować rybacy, którzy boją się, że kable energetyczne będą podgrzewać wodę i zrobi się za ciepło dla naszych śledzi i flądr). Zdjęcia z raportu Forum Energii o energetyce morskiej.
Niedawno ministerstwo energii opublikowało politykę energetyczną do 2040 r. To taka mapa drogowa oddana do konsultacji. Wynika z niej w którą stronę ma podążać polska energetyka. Są tam rzeczy karkołomne – w oczy bije wyeliminowanie najtańszego źródła odnawialnego, czyli wiatraków na lądzie.
Kiedy podniosło się larum jedni ministrowie w rządzie premiera Morawieckiego mówili, że nic takiego nie będzie miało miejsca, a inni, że wiatraki lądowe wyciąć trzeba było, bo muszą dotrzymać obietnic wyborczych. A te są takie, że skoro Naród nie lubi wiatraków (bo zasłaniają widok i hałasują), to wiatraków nie będzie.
W strategii jest optymistyczne założenie, że zamiast węgla brunatnego będziemy mieli w 2032 r. elektrownię atomową i całą baterię farm na morzu. Aż strach pomyśleć co będzie jeśli któreś z tych planów nie wypalą. Będziemy musieli kupować prąd za granicą, stając się energetycznym zakładnikiem innych państw. A nic tak nie ogranicza suwerenności jak „obcy”, a więc siłą rzeczy drogi prąd.
Czy jeszcze mamy szansę uniknąć droższego prądu?
Czy realizacja rządowych planów uchroni nas przed podwyżkami cen prądu? Nie jest to wcale takie pewne. Albo będziemy – jak do tej pory – spalać węgiel (coraz drożej wydobywany i obciążany coraz większymi „podatkami” za emisję CO2) albo przyjdzie nam wydawać ogromne pieniądze na inwestycje w nowe źródła. Tak czy owak – przerąbane. Bo przez 25 lat ładowaliśmy miliardy w dotowanie górnictwa.
Firma doradcza EY policzyła koszty inwestycji w zmiany w polskiej energetyce na 30 mld euro. Można byłoby trochę tę kwotę obniżyć. Rząd powinien zachęcić firmy i gospodarstwa domowe do tworzenia własnych źródeł prądu – instalacji fotowoltaicznych, kotłowni gazowych, energii opadowej (powstającej przy procesach technicznych). Ale takich zachęt też, niestety, nie widać.
Wygląda na to, że tak, jak staliśmy się smogową „stolicą” Europy, tak przez długie lata będziemy się wyróżniali najwyższymi cenami prądu, bo politykom różnych opcji nie chciało sie wdrożyć programu przestawiania zwrotnicy z węgla i z elektrowni na węgiel na inne źródła. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że te inne są dużo droższe, ale przy obecnych „karach” i podatkach nakładanych na emisję zanieczyszczeń do środowiska prąd „niewęglowy” może być już tańszy od tego z węgla. W wielu innych krajach politycy to przewidzieli. U nas – nie.