Raty kredytów rosną w rekordowo szybkim tempie. „Nowi” kredytobiorcy płaczą, choć przecież poziom wskaźnika WIBOR rzędu 3-4% nie jest niczym nadzwyczajnym. Przynajmniej dla osób, które nie weszły na rynek kredytowy wczoraj. Niektórzy dziennikarze i kredytobiorcy postulują jednak zamrożenie stawki WIBOR, żeby kredyty już nie drożały. Tak właśnie zrobiono na Węgrzech. Zapytaliśmy Ministerstwo Finansów, czy zamrożenie WIBOR to realny scenariusz? Odpowiedź nie pozostawia wątpliwości. Złotówkowicze, jeśli nie radzą sobie z wysokością rat, niech korzystają z Funduszu Wsparcia. Ale czy to realna pomoc? Sprawdzam!
Wzrost stawki WIBOR jest jeszcze bardziej bolesny niż „Polski ład”. W czasie, gdy stopy procentowe były rekordowo niskie, zadłużyło się ponad 300 000 osób. I to na rekordową kwotę. Dziś doświadczają ogromnego wzrostu rat kredytów, większego niż kredytobiorcy „starego” portfela, którzy w dużej części spłacili część odsetkową kredytu.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Odkąd Viktor Orban zaserwował na Węgrzech zamrożenie tamtejszego WIBOR-u, niektórzy zaczęli marzyć, że to mogłoby się wydarzyć również w Polsce. „Nowi” kredytobiorcy zerkają z nadzieją na takie rozwiązanie, frankowicze się denerwują (w końcu im nikt nie pomagał, sami muszą walczyć w sądach o niższe raty), a dziennikarze podbijają bębenek. Czy polski rząd pójdzie śladem Węgier i nastąpi zamrożenie WIBOR? A może są inne rozwiązania? Mam nowe wieści z okolic rządu.
Zamrożenie WIBOR w Polsce? Kredytobiorcy nie mają pieniędzy?
W walce z inflacją Rada Polityki Pieniężnej ostatnio nie bierze jeńców. I szybko podwyższa stopy procentowe, które mogą wkrótce dojść do 5-6%. A jeszcze we wrześniu wynosiły 0,1%. Efekt jest bolesny, bo ci, którzy nie zdążyli kupić mieszkania, właśnie stracili na to szanse, a przynajmniej część z nich. Zdolność kredytowa według Biura Informacji Kredytowej spadła przeciętnemu Polakom już o 30%. A po kolejnych podwyżkach spadnie o połowę.
Jeśli małżeństwo Marka i Ewy Kowalskich miało 7000 zł dochodu, w dobrych czasach niskich stóp ich zdolność kredytowa wynosiła nawet 700 000 zł i mogli sobie za to kupić przyzwoite, dwupokojowe (50 mkw.) mieszkanie w dużym mieście w cenie 14 000 zł za metr. Dziś bank dałby im kredyt najwyżej na 500 000 zł, a za kilka miesięcy ta kwota spadnie do 360 000 zł. I zamiast mieszkania w Warszawie z trudem będą mogli sobie kupić „M” w Ciechanowie. Ceny mieszkań nie mają już paliwa, żeby rosnąć.
Ale sytuacja Marka i Ewy, jeśli jeszcze załapali się na kredyt, też nie jest do pozazdroszczenia. O ile na początku płacili 3500 zł raty, to teraz mogą już płacić o prawie 1000 zł więcej. A to może im pożerać grubo ponad połowę miesięcznych dochodów. A przecież jest jeszcze czynsz, podwyżki cen prądu, gazu, obniżki pensji związane z „Polskim ładem”.
Ekonomiści są zgodni, że Polaków czeka ostre zaciskanie pasa, a nasze portfele przejdą przymusową kurację odchudzającą. W pierwszej kolejności zrezygnujemy z jedzenia na mieście, z korzystania z przybytków kultury (kino, teatr, filharmonia raz w miesiącu), zaczniemy częściej robić zakupy w dyskontach (zresztą delikatesy i tak już upadły), być może trzeba będzie zapomnieć o wczasach nad Bałtykiem, by uniknąć paragonów grozy.
Kto jest winny? Premier i szef NBP, którzy zachęcali Polaków do brania tanich kredytów? A może banki, które mają w ofercie tylko kredyty o zmiennej stopie procentowej (dobrze, że przynajmniej w złotych, a nie we frankach)? Cóż, brak w ofercie banków kredytów, które gwarantują stałe oprocentowanie przez 20-30 lat, jest przykry. Banki mają sporo za uszami, ale trudno je o to winić – to rząd nie stworzył warunków do rozwoju takich kredytów. Ale nie tylko rząd jest winien. Więcej o tym dlaczego w Polsce nie ma kredytów o stałym oprocentowaniu na 20-25 lat piszemy w tym artykule na „Subiektywnie o finansach”
Ministerstwo Finansów: WIBOR jest za ważny, żebyśmy przy nim majstrowali
W tej sytuacji złość skupia się na rekordowo szybkim wzroście stawki WIBOR (gdyby była rozłożona w czasie, podwyżki rat łatwiej byłoby zaabsorbować w domowym budżecie). UOKiK odpisał nam, że na polskim rynku nie odnotowano jak dotąd przypadków manipulacją WIBOR-u. I że to raczej sprawa KNF. Komisja twierdzi, że wzrost WIBOR-u jest zrozumiały, bo rosną stopy procentowe. I że jakby co, to Komisja monitoruje sytuację.
A kredytobiorcy płaczą i płacą. Na Węgrzech populistyczny rząd Wiktora Orbana zamroził ichniejszy WIBOR. Pomysł oczywiście jest z Himalajów populizmu, co pokazał Maciek Bednarek w tym felietonie. Bolesna prawda jest taka, że kredytobiorcy hipoteczni przeważnie nie należą do grupy najuboższych Polaków, którym należałoby udzielać wsparcia z kieszeni podatników (bezpośrednio) lub banków (czyli pośrednio ich klientów).
Tym niemniej temat wciąż powraca, ostatnio burzę wywołał apel zewnętrznego felietonisty o zamrożenie WIBOR, który zamieścił portal Oko.press. Jest też druga sprawa: pojawiają się zarzuty, że poziom WIBOR jest zmanipulowany. A miałby to ułatwiać sposób, w który jest wyznaczany (pisał o tych wątpliwościach Maciek Bednarek w swoim niedawnym felietonie).
O wątpliwościach wokół WIBOR-u opowiadał nam też w podkaście „Finansowe sensacje tygodnia” Tomasz Mironczuk, szef Instytutu Rynku Finansowego, w przeszłości prezes Banku Gospodarstwa Krajowego i członek władz kilku innych banków (w tym PKO BP). Zapraszam do posłuchania pod tym linkiem
Zapytałem więc przedstawicieli naszego rządu, czy zamierzają ulżyć kredytobiorcom i czy też ma przekonanie, że z tym WIBOR-em to musi być coś nie tak, że tak szybko rośnie. Kancelaria premiera (KPRM) skierowała mnie w tej sprawie do Ministerstwa Finansów. A stamtąd nadeszła odpowiedź:
„Ze względu na znaczenie WIBOR dla stabilności finansowej, stawka ta musi być reprezentatywna dla rynku, który mierzy, a proces jej wyznaczania transparentny i rzetelny. Szczegółowe zasady regulujące proces wyznaczania stawki WIBOR są określone w Regulaminie Stawek Referencyjnych WIBID i WIBOR. Zgodnie z tym dokumentem, stawka WIBOR, a tym samym jej wysokość, są oparte o niezależne podstawy. Nie są prowadzone prace nad zmianą zasad [działania stawki WIBOR – red.], a także nie są prowadzone prace mające na celu wprowadzenie rozwiązania zastosowanego na Węgrzech”
– odpowiedział nam resort finansów. Nie wiemy, czy prace nie są (jeszcze) prowadzone, czy też nie są i nie będą prowadzone. Pewnie zadecydują o tym słupki WIBOR-u, a może i słupki poparcia wyborczego wśród kredytobiorców. Ale żeby nie zostawiać kredytobiorców z niczym, Ministerstwo Finansów odpisało nam, że przecież już teraz działa mechanizm pomocy – Fundusz Wsparcia Kredytobiorców. Czy rzeczywiście pomoże? Jak działa? I do kogo konkretnie jest skierowany?
Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, czyli (pseudo)pomoc?
Fundusz Wsparcia Kredytobiorców to nie jest żadna nowość. Ustawę w sprawie jego powołania uchwaliła jeszcze koalicja PO-PSL, a przepisy weszły w życie w 2016 r. Potem, w 2019 r. doprecyzował ją prezydent.
Na czym polega pomoc? Przed maksymalnie 3 lata (36 miesięcy) dostajemy do 2000 zł miesięcznego wsparcia na pokrycie raty kredytu hipotecznego. Czyli razem 72 000 zł. Zła wiadomość: pomoc trzeba potem jednak zwrócić. Czyli nie jest to pomoc w sensie stricte, tylko pożyczka.
Dobra wiadomość: pożyczka ratunkowa jest nieoprocentowana, oddajemy tyle, ile pożyczyliśmy, i mamy na to aż 12 lat (czyli 144 raty). Czyli przy maksymalnej wysokości (2000 zł pożyczki miesięcznie przez 3 lata) wychodzi do zwrotu 500 zł miesięcznie. Druga dobra wiadomość: jeśli nasza sytuacja finansowa jest na tyle dobra, że pierwsze 100 miniratek (ponad 8 lat) będziemy regulować bez opóźnień, to reszta kwota zostanie nam „odpuszczona”. Czyli do spłaty z 72 000 zł pożyczki będzie tylko 50 000 zł.
Zwrot wsparcia rozpoczyna się po upływie 2 lat od wypłaty ostatniej rat. Czyli jeśli wniosek złożymy teraz i wkrótce dostaniemy pieniądze, to zaczniemy je spłacać dopiero za 5 lat. Może do tego czasu WIBOR spadnie? Czy taka konstrukcja ma sens? Generalnie podobają mi się programy, w których nie dostajemy nic za darmo. Darmowość deprawuje, a pożyczkę trzeba spłacić (pieniądze pochodzą ze składek banków komercyjnych, ale wypłaca je Bank Gospodarstwa Krajowego).
Problem w tym, że liczba warunków, które trzeba spełnić, żeby zassać pieniądze, jest duża. Już na wstępie wiele osób „odpadnie”. Po pierwsze, kredytobiorca musi być właścicielem tylko jednej nieruchomości, a ze wsparcia można skorzystać tylko raz w trakcie trwania spłaty kredytu. Po drugie, jeśli straciliśmy pracę, a mieliśmy ubezpieczenie na taki wypadek, to też się nie łapiemy. Po trzecie, jeśli bank nam wypowie umowę kredytu, to też siłą rzeczy nici z pomocy. To warunki brzegowe. Oprócz tego trzeba spełnić jeden z trzech warunków:
>>> być bez pracy i wykazać, że pracodawca nas zwolnił (a nie sami odeszliśmy), albo że pracę stracił drugi z kredytobiorców (małżonek)
>>> rata kredytu wzrosła w takim stopniu, że wynosi 50% dochodów twojego gospodarstwa domowego (o to jest już łatwiej).
>>> miesięczny dochód po odjęciu raty kredytu nie przekracza 1402 zł dla gospodarstwa jednoosobowego lub 1056 zł na każdą osobę dla gospodarstwa wieloosobowego.
Na te wszystkie pytania odpowiadamy we wniosku. Bierzemy odpowiedzialność za podanie prawidłowych danych. Czy te warunki da się spełnić? Najbardziej prawdopodobny jest scenariusz nr 2, czyli sytuacja, w której kiedy rata przekracza 50% dochodów. Jeśli gospodarstwo domowe ma 7000 zł dochodu, wzięło we wrześniu kredyt na 600 000 zł, to o ile początkowo płacili 2602 zł, to teraz jest to już ponad 3500 zł. Czyli kwalifikują się po pomoc (o ile któryś z kredytobiorców nie ma mieszkania po babci).
A tymczasem stopy procentowe w Polsce idą w górę i w górę. Najważniejsza stopa procentowa wynosi już 2,75%, WIBOR 3M – 3,1%, zaś WIBOR 6M – aż 3,6%. Ale oczywiście będzie jeszcze drożej, zapowiedział to już nawet sam Adam Glapiński, choć jeszcze kilkanaście miesięcy temu zarzekał się, że za jego czasów stopy procentowe nie pójdą nigdy w górę. Poszły w górę już pięć razy.
źródło zdjęcia: PixaBay