Ostatnio jakby częściej latamy samolotami, więc i ryzyko związanych z tym podróżowaniem „powikłań” rośnie. Warto pamiętać, by latać liniami niekoniecznie najtańszymi, ale takimi, które nie traktują pasażera jak zło konieczne. Mojej czytelniczce czarterowa linia Small Planet zniszczyła walizkę. Żeby uzyskać odszkodowanie o wartości 250 zł klientka musiała stoczyć prawdziwą bitwę sądową
Ta historia zaczęła się na początku października 2016 r. Wówczas, podczas lotu powrotnego z wakacji, uszkodzeniu uległa walizja mojej czytelniczki, pani Marii (imię zmienione). Cóż, pech. Zniszczenie bagażu to ryzyko wpisane w ten typ podroży. Najważniejsze, że ocalało to, co w owej walizce się znajdowało.
- Czym różni się oszczędzający Niemiec lub Francuz od Polaka? Jakie rodzaje lokat bankowych chwytają nas za serce? Niemiecka aplikacja to sprawdziła [POWERED BY RAISIN]
- Co z dobrymi czasami, które miały nadejść dla funduszy inwestujących w obligacje? Które fundusze warto wybierać? Nieoczywiste rady eksperta [POWERED BY UNIQA TFI]
- Tak Szwajcarzy walczą o dostęp do gotówki. Co do sekundy mierzą czas dostępu każdego obywatela do najbliższego „wodopoju”. Banki, poczta, bankomaty… [POWERED BY EURONET]
Właściwie nie byłoby o co kruszyć kopii, gdyby Small Planet Airlines przyjęła to na klatę i wypłaciła całe – uwaga – 250 złociszy, bo na tyle pani Maria wyceniła zakup nowej walizki. Nawet dla linii low-costowej to nie powinien być majątek.
Czytaj też: Last minute to mit? Mamy wykres, który pokazuje kiedy wycieczki są najtańsze!
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na newsletter i odbierz zestaw praktycznych poradników, w tym przegląd najlepszych kont bankowych ułatwiających oszczędzanie
Small Planet uszkodził walizkę. I grał na zwłokę
No, ale to by było za proste. W kraju nad Wisłą większość firm prywatnych – a także państwowych, nie zapominając o urzędach – nie ma na sztandarach dbałości o reputację i zadowolenie klienta. Wszyscy myślą, że na sztandarach to wystarczy mieć taniość.
Czytaj też: Zara, Zara, ale gdzie jest kasa? Historia pewnej reklamacji
Czytaj też: Nieuczciwy sprzedawca? Trefny towar? Chargeback na pomoc, czyi dlaczego wolę płacić kartą, niż przelewem
Choć moja czytelniczka dopełniła wszystkich formalności czyli na lotnisku zgłosiła uszkodzenie, dostała kwity i instrukcję co dalej ma poczynić i wysłała reklamację (otrzymała nawet e-maila z jej numerem), sprawy utknęły w martwym punkcie.
„Cierpliwa byłam aż do grudnia. Wtedy zaczęłam dopytywać na Facebooku linii lotniczej, ale zadając kulturalne – choć niewygodne – pytania zamiast odpowiedzi doczekałam się zbanowania. Dodzwonienie się na ich infolinię graniczy z cudem, a jak już dostąpiłam tego zaszczytu to oczywiście niczego nie wskórałam. Najpierw był tekst, że mojej reklamacji nie mają, bo w dniu jak ją wysyłałam mieli awarię systemu”
– opowiada pani Maria. Klasyczne zachowanie kogoś, kto gra na zwłokę i liczy na to, iż druga strona zapomni albo dojdzie do wniosku, że szkoda czasu na dobijanie się do drzwi. Tyle, że nasza czytelniczka nie była zwykłą, jakąś-tam konsumentką. To konsumentka dość świadoma, w dodatku wyposażona w polisę DAS, czyli ochrony prawnej.
Czytaj też: Jakie ubezpieczenia warto mieć prowadząc firmę? Przyda się business interuption i wsparcie prawne
Czytaj też: Tajemnica zaginionego przelewu, czyli klient ma potwierdzenie, że go nadał, a oni nie mogą go znaleźć
DAS, czyli „prawnicze assistance” na pomoc
Taka polisa to de facto bardzo rozbudowane prawnicze assistence. W każdej sytuacji, gdy potrzebujesz porady prawnej, pomocy w napisaniu reklamacji albo pisma przedsądowego, w złożeniu pozwu albo nawet poprowadzeniu sprawy w sądzie, taka polisa przychodzi ze wsparciem. Z punktu widzenia konsumenta jest o tyle przydatna, że zwalnia z najtrudniejszej rzeczy – konieczności zrobienia pierwszego kroku. Wystarczy zadzwonić do prawnika i „zapłodnić” go tematem.
„Jeszcze w grudniu Small Planet dostał wezwanie do zapłaty od ubezpieczyciela, u którego kupiłam polisę DAS. Zero odpowiedzi, więc została uruchomiona kancelaria prawna. Prawnicy nie cackali się w pisma przedsądowe, od razu złożyli pozew do sądu. Był początek lutego. W maju zapadł wyrok nakazowy, że mają mi zapłacić. Nie odwołali się, a myśmy natychmiast złożyli wniosek do sądu o nadanie wyrokowi klauzuli wykonalności”
– opowiada czytelniczka. Tutaj zaczęły się schody, bo na nadanie wyrokowi klauzuli wykonalności – rzecz tak naprawdę w całej „zabawie” najprostszą – trzeba było czekać dłuuugie miesiące. Gdy do września 2017 r. nic się nie ruszyło, bohaterka niniejszej historii znów zadzwoniła do kancelarii, a efektem tego telefonu było złożenie skargi na sąd za przewlekłość postępowania.
Ubezpieczyciel zgodził się pokryć dalsze koszty (choć skarga na przewlekłość postępowania w zasadzie nie należała do głównego nurtu sprawy). Skarga pomogła. W październiku udało się uzyskać w końcu klauzulę wykonalności, a na początku listopada zeszłego roku kancelaria reprezentująca moją czytelniczkę wysłała wniosek do komornika o zajęcie 250 zł plus koszty komornicze i sądowe.
Czytaj też: Zacięty bój z linią lotniczą o znaczenie jednego słówka w regulaminie. Stawka: niemała
Klientka żądała tylko 250 zł, a ostatecznie musieli zapłacić…
Ostatnia prosta? Bynajmniej. Po trzech tygodniach przyszła odpowiedź od komornika, że on się tego nie podejmie, bo ma już 5000 spraw w tym roku i mam sobie radzić dalej sama. Pani Marii spadły kapcie z wrażenia, bo myślała, iż to działa w taki sposób, że zgłasza się wniosek egzekucyjny do systemu, który przekazuje sprawę do komornika, który ma moce przerobowe. Dlaczego to wierzyciel ma się martwić znajdowaniem komornika, który łaskawie zechce go obsłużyć? Czy coś to nie stoi na głowie?
Kancelaria reprezentująca klientkę jeszcze tego samego dnia wysłała wniosek egzekucyjny do innego komornika. Tym razem udało się osiągnąć sukces. Po ponad półtora roku walki na konto czytelniczki wpłynęły pieniądze od Small Planet. Gra była o całe 250 zł, ale ile zapłacił Small Planet? Po uwzględnieniu kosztów sądowych i windykacyjnych dokładnie 1.500 zł. Mistrzowie low-costowości.
„Po pierwsze odmówili uwzględnienia uzasadnionej reklamacji. Po drugie udawali, że tej reklamacji nie otrzymali, choć wcześniej potwierdzili jej przyjęcie. Po trzecie nie zapłacili mimo prawomocnego wyroku sądowego, a po czwarte dopuścili do tego aby strona przeciwna była zmuszona przekazać sprawę do komornika”
Pani Maria oczywiście poprzysięgła sobie – to kara dodatkowa – że jej noga nigdy nie postanie na pokładzie maszyny latającej w barwach tej linii. Wychodzi bowiem z założenia, że skoro oni tak nielogicznie zachowują się w sprawie głupiego bagażu to nie wiadomo czy nie robią równie idiotycznych oszczędności na istotniejszych rzeczach.
„Wiem, że im to lotto. Co tam jeden turysta lecący raz w roku… Pewnie i tak obsługują wyłącznie wycieczki z biur podróży, a ich klienci nawet nie wiedzą jaka linia została wynajęta do dostarczenia ich na miejsce. Ale mam przynajmniej satysfakcję, że utarłam im nosa i pokazałam, że nie odpuszczam. Zapewne jednak inni poszkodowani nie mają takiej możliwości, czasu ani pieniędzy żeby walczyć w sądzie o swoje”
Firmy trzeba uczyć porządku. Ale co z wymiarem sprawiedliwości?
Pani Marii gratuluję tego, że nie odpuściła. Im więcej będzie takich upartych konsumentów, tym więcej firm będzie dochodziło do wniosku, że robienie klientów w konia się nie opłaca. Skoro w Small Planet szli na udry nawet widząc, że klientka jest gotowa do boju w sądzie, to widać niejednego klienta już w ten sposób „zmiękczyli”. Takie firmy trzeba uczyć porządku.
Czytaj też: Wojna lub atak terrorystyczny? Kiedy możesz zrezygnować z wycieczki i odzyskać wszystkie pieniądze?
Nie podoba mi się, że polski wymiar sprawiedliwości się nie popisał. Wyrok zapadł szybko, ale żeby przez pół roku trzeba było walczyć o możliwość wysłania komornika? Umożliwić klientowi egzekucję jego pieniędzy to powinna być sól działalności polskich sądów. A tymczasem klientka musiała walczyć i z nieuczciwym przewoźnikiem i z sądem.
„Kończąc tę przydługą historię muszę dodać, że happy end nastąpił dzięki polisie ochrony prawnej DAS TUOP oraz kancelarii Krzysztof Sopel – ten duet walczył w moim imieniu o sprawiedliwość”
Na tym przykładzie widać jak fajnym produktem jest ubezpieczenie typu DAS (ochrony prawnej). Owszem, to kosztuje, ale jeśli stanie się coś, co wymaga interwencji prawników – łatwo jest wykonać ten pierwszy krok. Moja czytelniczka na każdym etapie trwania sporu nie musiała martwić się ani o organizację, ani o koszty prawnika. I mogła sobie pozwolić na luksus bycia upartą konsumentką.
Czytaj też: Kiedy możesz skorzystać z polisy od rezygnacji z wycieczki?
Czytaj też: Spóźniłeś się na samolot. Jakie koszty to pociąga?
Czytaj też: Czym różnią się od siebie polisy turystyczne? Porównuję
zdjęcie tytułowe: jstarj/pixabay.com