Po trzech latach od słynnego „Czarnego Czwarku” – gdy centralny bank Szwajcarii przestał sztucznie osłabiać swoją walutę i kurs franka wystrzelił w okolice 5 zł – już wiemy, że pretensje frankowiczów do banków rozstrzygną się na salach sądowych. Ustawy o przewalutowaniu żadnej bowiem nie będzie. A jeśli nawet – to tylko taka w „wersji demo”, obejmująca tylko wąską grupę frankowiczów.
Politycy nie pomogą, ale w sądach trwa za to kilka tysięcy indywidualnych i grupowych spraw dotyczących kredytów frankowych: jedni żądają ich przewalutowania, inni unieważnienia umów. Powód jest zawsze mniej więcej ten sam: klauzule ustalające sposób spłacania kredytów są nieprecyzyjne i niezgodne z prawem.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W pierwszej instancji klienci nierzadko wygrywają, w drugiej bywa różnie, a do Sądu Najwyższego dotarło na razie niewiele spraw. Cały tłum posiadaczy kredytów frankowych czeka na wyklucie się jakiejś wykładni prawa, bo choć kurs franka ostatnio mocno spada, a raty płacone przez frankowiczów są w okolicach wartości „startowych”, to zadłużenie w wielu przypadkach jest wciąż większe, niż przy zaciąganiu kredytu. I chętnych do przewalutowania kredytów po kursie startowym – gdyby sądy miały w tej sprawie jasne stanowisko – by nie zabrakło.
Czytaj też: Klienci w sądowej wojnie o franki coraz częściej grają va banque. I nierzedko wygrywają
Czytaj też: Sprawdzili ilu frankowiczów jest zadowolonych ze swoich kredytów. Zaskakujące wyniki
Na razie wyroki są bardzo rozbieżne, a stowarzyszenia skupiające frankowiczów alarmują, że bankowcy próbują wpływać na opinie sędziów dotyczące sytuacji prawnej w tym sporze. Bankowcy argumentują, że nie można stosować jednej miary do wszystkich umów (każdą sprawę trzeba rozstrzygać indywidualnie), zaś klauzule może i z dzisiejszego punktu widzenia są niezbyt precyzyjne, ale gdy je spisywano nikt się nie skarżył.
Dość ciekawa sprawa wypłynęła pod koniec zeszłego tygodnia, gdy stowarzyszenie „Stop Bankowemu Bezprawiu” opublikowało informację, iż 13 grudnia 2017 r. w Sądzie Okręgowym w Warszawie odbyło się szkolenie z udziałem sędziów warszawskich sądów. Szkolenie prowadził Sędzia Sądu Najwyższego Mirosław Bączyk.
Na szkoleniu sędzia omawiał najistotniejsze orzeczenia Sądu Najwyższego, w których wydawaniu uczestniczył (sygn. akt II CSK 803/16 z 14 lipca 2017 r., sygn. II CKS 768/14 z 14 maja 2015 r., sygn. akt I CSK 1049/14 z 22 stycznia 2016 roku) oraz orzeczenie SN sygn. akt IV CSK 285/16 z 1 marca 2017 r. Osobom spoza „branży” te sygnatury nic nie powiedzą, ale wnikliwi obserwatorzy łatwo ustalą, że nie są to orzeczenia korzystne dla frankowiczów.
Zresztą Sąd Najwyższy nigdy nie był w sprawie franków prokonsumencki, a że ostatnio nie wydał żadnego nowego orzeczenia, które dotyczyłoby typowej sprawy frankowej, to w mocy pozostają wciąż te „stare”, sprzed kilku lat, w których klauzule dotyczące przeliczania walut są uznawane za nielegalne tylko częściowo, a sędziowie nakazują ustalić jakieś sprawiedliwe zasady spłacania rat, a nie po prostu wyrzucić nieprecyzyjną klauzulę z umowy. To znacznie mniej prokonsumenckie podejście, niż to, które stosuje ostatnio europejski sąd TSUE.
Czytaj też: Sąd Najwyższy ostry jak chilli. Bank powinien uświadomić klientowi…
Czytaj też: Po jakim kursie spłacać kredyt frankowy, gdy klauzula wyskoczyła z umowy? Sąd Najwyższy ma opcje…
Stowarzyszenie frankowiczów „lustruje” sędziego Bączyka przypominając, że w swojej zawodowej karierze wiele miał wspólnego z bankowcami (był np. arbitrem Sądu Polubownego przy Związku Banków Polskich, ale także pierwszym w Polsce Rzecznikiem Praw Klientów Bankowych, co jest funkcją prokonsumencką).
Nie o życiorys sędziego szkolącego tu jednak chodzi, ale o to czy w napełnianiu sędziów wiedzą z trudnego obszaru dotyczącego kredytów frankowych jest dobre czy złe? I czy sędziów okręgowych powinni napełniać tą wiedzą akurat przedstawiciele Sądu Najwyższego, którzy będą później oceniać ich orzeczenia?
Mam poważne wątpliwości. Jest faktem, że wyroki w sprawie franków – zwłaszcza w pierwszej instancji – są od Sasa do lasa. I że czasami są tak dziwaczne, że aż nóż się w kieszeni otwiera (niezależnie po której się jest stronie sporu). Z całą pewnością sędziom brakuje wiedzy. I być może warto napełniać ich wiedzą (choć dobry sędzia powinien sam wiedzieć co w trawie piszczy). Nawet jeśli przyjmiemy, że sędziów warto szkolić „z franków”, to czy powinni to robić ich „szefowie” z Sądu Najwyższego…
Czytaj również: Czy dziwaczny wyrok w sprawie franków pogrzebie nadzieje frankowiczów? Nie tak prędko
Czytaj też: Sensacyjna wykładnia waloryzacji. Gdyby wszystkie sądy tak orzekały, nie byłoby co zbierać
Nie można zabronić sędziemu z Najwyższego chęci przybliżania sędziom wydanych z jego udziałem wyroków. Natomiast organizatorzy tego typu spotkań powinni zadbać o tzw. pluralizm. Na kilku orzeczeniach Sądu Najwyższego świat się nie kończy. Jest już sporo orzeczeń europejskiego sądu TSUE, można zrobić przegląd orzecznictwa z polskich sądów i spróbować znaleźć jakiś wspólny mianownik, można zrobić debatę oxfordzką na aegumenty i zaprosić najlepszego prawnika ze strony probankowej oraz najlepszego z konsumenckiej…
Czytaj też: TSUE odpowiedział na trzy ważne pytania o franki. Nie wszyscy frankowicze będą zadowoleni, ale…
Sposobów napełniania sędziów wiedzą jest mnóstwo i być może nawet są one wykorzystywane. Na razie jednak wiemy tylko tyle, że sędziowie warszawskich sądów szkolą się z kilku wyroków Sądu Najwyższego, zapadłych już jakiś czas temu i nie uwzględniających – siłą rzeczy – najnowszego orzecznictwa TSUE.
Nie chcielibyśmy sytuacji, w której sędziowie zaczynają jak na komendę wypuszczać takie wyroki, które niosą możliwie niewielkie ryzyko, że zostaną zwrócone przez Sąd Najwyższy do ponownego rozpatrzenia lub w inny sposób zakwestionowane. Takie wyroki się pewnie i tak zdarzają, bo nikt nie lubi jak jego orzeczenie jest miażdżone w apelacji lub w Sądzie Najwyższym. Ale takie szkolenia jakie ostatnio przeprowadził sędzia Sądu Najwyższego na pewno nie pomagają w budowaniu wizerunku sędziów jako samodzielnie orzekających.
„Jest rzeczą skrajnie niepokojącą, że sędziowie są szkoleni przez osobę, która będzie następnie oceniała ich wyroki. Nie sposób nie widzieć w tym instruktażu co do sposobu orzekania. Jest rzeczą zadziwiającą, że sędziowie nie chcą poznać opinii przedstawicieli doktryny, którzy mają odmienne poglądy, w tym tych, którzy napisali krytyczne glosy do wyroków wydanych przez SSN Mirosława Bączyka. Jest wreszcie rzeczą skandaliczną, że o tego typu szkoleniu opinia publiczna nie wiedziała wcześniej. Sprawa budzi najwyższy niepokój co do zdolności sędziów Sądu Okręgowego w Warszawie do bezstronnego rozpoznawania sporów i obiektywnej oceny przedstawianej argumentacji”
– napisał mi jeden z frankowiczów, który nawet złożył oficjalne zapytanie w tej sprawie do Sądu Okręgowego w Warszawie oraz do Ministerstwa Sprawiedliwości. I nazwe uzyskał odpowiedź:
Powtarzam: nie widzę skandalu w tym, że sędziowie się szkolą w trudnych sprawach frankowych. Ale nie jest dobrze jeśli do wiedzy opinii publicznej przenika tylko informacja o jednym szkoleniu, sprofilowanym pod kątem niektórych wyroków. Jeśli szkoleń było więcej i przeprowadzają je nie tylko sędziowie, którzy w jakimś sensie będą oceniać wyroki uczestników szkolenia, to namawiam Sąd Okręgowy do ujawnienia tych informacji. Bo inaczej pozostanie po tej sprawie smród i zbyt szybko się nie rozejdzie (zadbają o to frankowicze).
zdjęcie tytułowe: kadr z filmu „Piłkarski poker”