Dziś pojawiła się kolejna iskierka nadziei dla tych, którzy – idąc za radą prezesa Polski Jarosława Kaczyńskiego – postanowili walczyć w sądzie o odzyskanie kasy z tytułu kredytu frankowego. Nie wiadomo ilu w sumie frankowiczów wybrało tę drogę, ale wygląda na to, że może to być „duże” kilka tysięcy osób, może kilkanaście tysięcy. Reszta z posiadaczy pół miliona umów albo nie ma do swoich kredytów pretensji, albo czeka na rozwiązanie systemowe (jakaś ustawa odgórnie nakazujące bankom rozliczyć się z klientami), albo uzależnia dalsze kroki od tego czy wzrośnie szansa na korzystny wyrok w sądzie.
Czytaj: Głupia sytuacja? Gdy chciałeś zwrotu części rat, a sąd chce zwrócić całe
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Stowarzyszenie „Stop Bankowemu Bezprawiu” upubliczniło właśnie najnowszy wyrok, w którym sąd unieważnił umowę kredytu frankowego i nakazał Bankowi Millennium zwrócić wszystkie zapłacone przez klienta raty – 37.000 zł i 21.000 franków (bo część rat klient zapłacił w szwajcarskiej walucie) – oraz zwolnić hipotekę. W sumie bank musi oddać ok. 100.000 zł. Klienta zaś sąd zobowiązał do zwrócenia kwoty, którą bank wypłacił przy zawieraniu umowy. To oznacza powrót do sytuacji, w której kredytu w ogóle by nie było. I oczywiście nie byłoby też niekorzystnych różnic kursowych, które uczyniły klienta bankrutem.
Nie mam uzasadnienia tego wyroku (zapadł 17 maja w Warszawie), ale obie strony sporu są zgodne co do przebiegu zdarzeń, więc postanowiłem napisać dwa słowa na ten temat nie mając w ręku „materiału dowodowego” na piśmie. Otóż sąd stwierdził, że jeśli uznamy, iż badany kredyt jest kredytem walutowym, to powinno być gdzieś zapisane jaką ma startową wartość we frankach. Tymczasem sąd nic takiego w umowie kredytowej nie znalazł. A jeśli był to kredyt wyrażony w złotych, to nie powinien być oprocentowany według stawki LIBOR.
Ten fakt, w powiązaniu z nieprecyzyjną klauzulą opisującą jak kredyt ma być spłacany – czyli po jakim kursie franka – doprowadził sąd do stwierdzenia, że umowy kredytowej nie da się wykonać. Sąd uznał też, że taka konstrukcja jak „kredyt udzielony w złotych, indeksowany kursem franka, spłacany w zlotych, oprocentowany według stopy procentowej dla franka” nie mieści się w definicji kredytu. Że to jest coś dziwnego, jakiś kredyt hybrydowy. Wyrok jest nieprawomocny i bank go zaskarży.
Czytaj: Polska, czyli kraj nienormalnych kredytów. Alicja, franki, Rodzina na Swoim
Czytaj też: Frank znów po 2 zł? Co musi się stać, żeby to nie była mrzonka?
Unieważnienie umowy kredytowej: wyroków jest więcej
Czy to przełomowy wyrok? Nie, bo o kilku podobnych już pisałem. Dlaczego więc wspominam o tym, choć nie jest precedensowy? Bo wyroki, w których sądy uznają kredyt frankowy za „coś dziwnego”, powoli przestają być czymś sensacyjnym. Czyżby więc kształtowała się linia orzecznicza, która z punktu widzenia banków może być najgorszą z możliwych? Poniżej kilka odnośników do wyroków, w których sąd unieważnił kredyt:
- Drugi przewrót kopernikański, czyli sąd w Toruniu stwierdza, że kredyt walutowy to taki, który jest wypłacany i spłacany w złotych (innej definicji nie ma w prawie). A jeśli klient spłaca kwotę inną, niż nominalna wartość kredytu, to to nie jest kredyt (I C 916/16). Tekst o tym czytaj pod tym linkiem
- Wyrok w sprawie franków jak dobry thriller. Klient przegrywał po całości, ale na koniec sąd stwierdził, że tej umowy nie ma jak wykonać. Bo jeśli w umowie jest nieprecyzyjna klauzula określająca kurs spłaty i się ją wyrzuci, to… skąd klient ma wiedzieć ile ma spłacać? Umowa jest więc nieważna, bo niewykonalna (III C 1073/14). Tekst o tym wyroku czytaj pod tym linkiem
Wiem, że są jeszcze co najmniej dwa podobne wyroki (np. przeciwko Getin Bankowi, I C 1750/16). Oczywiście: to wszystko są orzeczenia nieprawomocne, które nie muszą wcale obronić się w Sądzie Apelacyjnym i Najwyższym. Bank Millennium, w swoim komentarzu do wyroku nagłaśnianego przez „Stop Bankowemu Bezprawiu”, stwierdził, że orzeczenie jest „odosobnione”, nie zgadza się z nim i że do tej pory nie przegrał prawomocnie żadnego procesu o franki. A tym bardziej nie musiał nikomu oddawać ani złotówki.
Z drugiej jednak strony wyroki unieważniające kredyty frankowe powoli wchodzą na „rynek” sądowy i może to być obiecująca dla frankowiczów ścieżka do odzyskania pieniędzy. Może nią być niezależnie od tego, czy mówimy o nieważności umowy ze względu na: a) niezgodność umowy z definicją kredytu (niezgodność walut, niestabilność kwoty kredytu), b) niemożność wykonania umowy (wywalenie klauzuli spreadowej, brak nowych zasad spłaty rat).
Czytaj też: Ten sędzia w sprawie franków zmiażdżył nawet Sąd Najwyższy
Cztery warianty sądowe. Który wygra?
Unieważnienie kredytu to dziś jedna z trzech – lub czterech, jeśli dodamy wersję „wszystko zostaje po staremu, kredyt jest legalny, klient bierze całą odpowiedzialność za różnice kursowe” – dróg sądowego rozwiązania sporu o franki. Kolejną jest zakwestionowanie umowy na polu nielegalnej waloryzacji, zaś ostatnią – ograniczenie roszczeń klientów do zwrotu spreadów (cała umowa zostaje ważna, zaś abuzywność klauzuli spreadowej powoduje tylko zmianę kursu spłaty z ustalanego przez bank-kredytodawcę na kurs NBP). To ostatnie spojrzenie przypomina jednak chwytanie się prawą ręką za lewe ucho. Po wyrzuceniu klauzuli spreadowej – i przy zakazie modyfikacji umowy – trudno czytać umowę w sposób pozwalający na ustalanie rat np. kursem NBP.
Z kolei unieważnieniu umowy z powodu nielegalnej waloryzacji poświęciłem jeden z wpisów, więc również odsyłam do niego (link poniżej niniejszego akapitu). Tutaj napiszę tylko, że gwoździem programu jest w tym przypadku uznanie, że kredyt frankowy nie istnieje w polskim prawie jako rzeczywisty byt, istnieje jedynie kredyt waloryzowany kursem franka. Zaś waloryzacja – zgodnie z definicją – nie może przynosić takich efektów, jakie przyniósł drożejący frank – czyli niczym nieskrępowanego wzrostu raty i długu. Poza tym nie można waloryzować kredytu podwójnie – oprocentowaniem zmiennym (chroni przed inflacją) i kursem walutowym. Przy takim podejściu sąd uznaje, że kredyt jest nieważny, ale nie ze względu na sprzeczność z prawem bankowym, ale ze względu na nielegalną waloryzację.
Czytaj: Odważne spojrzenie sądu na waloryzację. Jeśli ten wyrok się utrzyma…
Wszystkie te ścieżki, a więc: a) utrzymanie kredytów frankowych jako w pełni legalnych, b) utrzymanie kredytów frankowyh legalnych oprócz spreadu (dość karkołomne, ale w sądach się zdarzało), c) unieważnienie kredytów z powodu sprzeczności z prawem bankowym, d) unieważnienie kredytów ze względu na nielegalną waloryzację, są wciąż otwarte. Im więcej będzie zapadało nieprawomocnych wyroków „idących” którąś z tych ścieżek, tym większe będzie prawdopodobieństwo, że w apelacji i Sądzie Najwyższym też przeważy podobny pogląd.
Czytaj też: TSUE ostrzega, że nie wolno ograniczać odszkodowań wynikających z abuzywności fragmentów umów
Czytaj też: Nie będzie przyspieszenia procesów o franka? Europejski Trybunał stanął w rozkroku, a polski sąd…
Banki zagrają o franka na czas?
Jaka jest stawka tej gry z punktu widzenia banków? Z ich punktu widzenia, wbrew pozorom, nie chodzi wcale o straty finansowe. Wyroki, które nakazałyby zwrot pieniędzy kilku, kilkunastu tysiącom ludzi bankowcy mają już prawdopodobnie wpisane w założenia. Natomiast na pewno nie będą chciały dopuścić do tego, by ta wykładnia dotarła do Sądu Najwyższego. Jego korzystne dla frankowiczów orzeczenie mogłoby przyprowadzić do sądu już nie tysiące, lecz dziesiątki tysięcy frankowiczów.
Czas jednak gra na korzyść bankowców, bo 10-letnie przedawnienie roszczeń zabiera klientom coraz większą część potencjalnych korzyści do wywalczenia. Im bardziej uda się przeciągnąć czas do prawomocnych wyroków, tym mniejsze będzie ryzyko rozlania się pozwów na kolejne rzesze frankowiczów. W ostateczności – gdyby okazało się, że widmo Sądu Najwyższego jest coraz bliższe – może dochodzić nawet do pozasądowych ugód z frankowiczami, zawieranych tylko po to, by sprawa nie doszła na „najwyższy szczebel”.
To oczywiście bardzo daleko idące scenariusze, zakładające, że korzystny dla frankowiczów klimat w sądach się utrzyma. Na razie mamy tylko trochę nieprawomocnych wyroków i wciąż aktualną, fatalną dla kredytobiorców wykładnię prawa przedstawioną przez Sąd Najwyższy. Wynika z niej, że nawet jeśli spread jest nieprecyzyjny, to nie ma mocy o unieważnianiu umowy, a wręcz przeciwnie – trzeba powołać biegłego, który oszacuje jaki powinien być „sprawiedliwy zysk” banku. I dopóki ta wykładnia się nie zmieni, nie ma mowy o przełomie sądowym w „wojnie o franka”.
Czytaj: Sąd Najwyższy odsyła frankowiczów. Antykonsumencki sabotaż?
Czytaj: Frankowicze wygrywają wszystko? Te wyroki temu przeczą