Czy szef Komisji Nadzoru Finansowego chciał zasugerować gigantyczną łapówkę właścicielowi szóstego największego banku w Polsce? A może nie chodzi o łapówkę, tylko o coś znacznie „większego”?
Sensacją dzisiejszego dnia – chyba nie tylko w świecie finansów – jest opublikowanie nagrań i stenogramów z przeprowadzonej w marcu rozmowy Marka Chrzanowskiego, przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego, z Leszkiem Czarneckim, największym udziałowcem bankowej grupy Getin. Pełnomocnik Czarneckiego przekazał zapis do prokuratury i zarzucił szefowi KNF próbę korupcji
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Rozmowa odbyła się pół roku temu, 28 marca 2018 r. w gabinecie szefa KNF. Panowie mieli rozmawiać w cztery oczy, ale Czarnecki był wyposażony w trzy urządzenia do nagrywania. Chrzanowski miał z kolei „zabawki” do zagłuszania, ale ze szpiegowskiego pojedynku zwycięsko wyszedł miliarder z Wrocławia, bo jedno z nagrań – zapewne nie był w użyciu amatorski sprzęt – „przetrwało” zagłuszanie.
Jak nadzorca z bankowcem, czyli dyskrecja gwarantowana
Ze stenogramu rozmowy i treści zawiadomienia do prokuratury, który publikuje „Gazeta Wyborcza”, a także z artykułu autorstwa Wojtka Czuchnowskiego i Agnieszki Kublik wynika, że:
>>> Szef KNF narzeka na to, że mało mu płacą, że prywatne banki podkupują mu najlepszych pracowników oraz że NBP i Ministerstwo Finansów chcą mu zabrać część kompetencji
>>> Leszek Czarnecki bardziej lubi rozmawiać o sytuacji swojego banku z obecnym KNF, niż z poprzednikami („Nam się bardzo trudno rozmawiało z panem Kwaśniakiem, Jakubiakiem”), bo – to już moje dopowiedzenie – z nimi nic nie dało się załatwić, bez przerwy rzęzili o wskaźnikach, kapitałach i wymogach finansowych
>>> Prezes grupy Getin nie lubi podwyższonych wag ryzyka dla kredytów hipotecznych we frankach (pod wartość tych kredytów bank musi mieć 150% standardowego „podkładu” kapitałowego) i fajnie by było, gdyby przewodniczący KNF… „wicie, rozumicie”. Przewodniczący KNF dał do zrozumienia, że nie lubi jak bogaty Polak martwi się wagami ryzyka
>>> Zdzisław Sokal, członek KNF z ramienia prezydenta – którego przewodniczący KNF nie lubi – podobno ma plan, który zakłada, że grupa Getin przymusowo będzie sprzedana za złotówkę jakiemuś państwowemu bankowi, w zamian za obietnicę, że ów bank dokapitalizuje go kwotą 2 mld zł, co powinno wystarczyć, żeby Getin stanął na nogi. Marek Chrzanowski nie lubi nie tylko Zdzisława Sokala, ale i jego planu. Obaj panowie, zdaje się, nie lubią Michała Krupińskiego, szefa Banku Pekao, bo ma duże ego.
>>> Marek Chrzanowski też ma plan – jak uniknąć knowań złych ludzi, którzy chcą zabrać Leszkowi Czarneckiemu bank. Szef KNF zna dobrego kandydata do pracy w Getinie – prawnika z Częstochowy, który może „popchnąć bank” i wesprzeć restrukturyzację. „Wyborcza” pisze, że prawnik może być powiązany z szefem KNF. W zawiadomieniu do prokuratury jest napisane, iż wynagrodzenie prawnika od „popychania” miałoby być prowizyjne i uzależnione od wartości rynkowej Getinu. Na podstawie zeznań Czarneckiego miałoby to być jakieś 40 mln zł. „Financial Times”, który dziś też pisze o sprawie, wspomina o kwocie 13,5 mln zł rocznie przez trzy lata.
Tutaj: Omówienie rozmowy Chrzanowski-Czarnecki i trochę tła
Tutaj: Stenogram z rozmowy
Zdarzyły się trzy bardzo złe rzeczy, które nie rozejdą się po kościach
Rynek finansowy ma więc kolejne taśmy prawdy. Czasy są takie, że wszyscy wszystkich nagrywają i w zasadzie dzień bez jakichś taśm z plotkami i ploteczkami byłby dniem straconym. Kłopot w tym, że tutaj nie tylko mamy plotki i ploteczki. I że po ujawnieniu tych taśm nic już nie będzie takie samo.
Nie chodzi nawet o kwestię prawdziwości lub nieprawdziwości zarzutów Czarneckiego. Biznesmen gra swoją grę. Czekał pół roku z doniesieniem do prokuratury, mógł też przedstawić tylko tę część rozmowy, która była mu wygodna. Kluczowa liczba, czyli wartość wynagrodzenia dla prawnika „polecanego” przez szefa KNF, nie pada w nagraniu, znamy ją tylko z doniesienia do prokuratury (miała być zapisana na kartce). Tu może być i drugie i trzecie dno.
Czytaj też: Spowiedź Leszka Czarneckiego w Karpaczu. Co poszło nie tak z Getin Bankiem?
W tej sprawie mam do powiedzenia tylko trzy rzeczy.
1. Szefowi Komisji Nadzoru Finansowego nie wolno prowadzić tego typu rozmów ani z przedstawicielem władz, ani z właścicielem żadnego podmiotu nadzorowanego. Każde spotkanie i każda rozmowa z taką osobą powinna być prowadzona przy świadkach i mieć charakter oficjalny, urzędowy. Szef KNF – ani żaden członek komisji – nie ma najmniejszego powodu, by rozmawiać prywatnie, plotkować, zwierzać się z problemów, gdy po drugiej stronie jest przedstawiciel banku.
Sytuacja, w której szef KNF prosi o spotkanie w cztery oczy, dopytuje o to czy jego rozmówca na pewno nie ma przy sobie telefonu, prosi go o dyskrecję – a to wszystko są cytaty ze stenogramu rozmowy Chrzanowskiego z Czarneckim – dyskwalifikuje przewodniczącego KNF niezależnie od tego, czy w tle są propozycje korupcyjne, czy nie. Krótko pisząc, Marek Chrzanowski powinien odejść już za sam fakt prowadzenia takich rozmów, a nie za to co w nich jest (choć za to być może powinien ponieść inne konsekwencje, o ile zarzuty się potwierdzą).
2. Ta sprawa jest pośrednim efektem ustanowienia zależności nadzoru finansowego od polityków. To właśnie z tego powodu na stanowisku szefa urzędu, który nadzoruje banki, fundusze inwestycyjne, spółki giełdowe, biura maklerskie – w nich wszystkich są setki miliardów złotych naszych oszczędności – mógł pojawić się człowiek relatywnie młody, mało znany, o którym nie można powiedzieć, by miał wielkie doświadczenie i autorytet na rynku finansowym.
Czytaj też: Młokos z ambicjami porządzi nam bankami, czyli kim jest nowy szef KNF?
W 2006 r., za rządów prawicy – m.in. na złość ówczesnemu prezesowi NBP Leszkowi Balcerowiczowi – postanowiono rozwalić sprawdzoną strukturę nadzoru finansowego. Zamiast trzech wyspecjalizowanych urzędów, zajmujących się bankami (Komisja Nadzoru Bankowego), funduszami inwestycyjnymi i giełdą (Komisja Papierów Wartościowych i Giełd) oraz ubezpieczeniami (Komisja Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych), powołano superurząd – Komisję Nadzoru Finansowego.
Pisałem wtedy, że to ryzykowny pomysł, bo zmniejsza niezależność nadzorców od polityków. Przewodniczącego KNF powołuje premier, zaś resztę jej członków nominują różne ośrodki władzy (m.in. dwa ministerstwa, prezydent, państwowy fundusz gwarancyjny, NBP). Wcześniej szefem Komisji Nadzoru Bankowego „z automatu” był prezes NBP, cieszący się w naszym ustroju ogromną niezależnością. I to on mianował generalnego inspektora nadzoru, który był operacyjnym mózgiem tego organu.
Tamten układ sił gwarantował nadzorcom spokojną głowę od nacisków politycznych. A przynajmniej zmniejszał ryzyko. Ten – wymyślony w 2007 r., podczas poprzedniego okresu rządów prawicy – gwarantuje, że wśród politycznych nominatów pojawią się pomysły, żeby ten lub tamten prywatny bank w tarapatach znacjonalizować, albo jakiemuś bankowi „pomóc” w przejęciu jego aktywów przez konkurenta. Albo żeby innemu bankowi – robiącemu z państwem interesy – nie patrzeć zbyt mocno na ręce. A z drugiej strony daje nieetycznym urzędnikom instrument, by kogoś postraszyć ministrem albo premierem, a komuś innemu obiecać, że premier może pomóc.
Nie powiem, że przed tym nie ostrzegałem. Po raz pierwszy od niesławnej reformy nadzoru pada pytanie o to, jak na poczucie bezpieczeństwa Polaków – trzymających pieniądze w bankach – może wpłynąć fakt, że zarządzający i właściciele banków dogadują się poza procedurami co do tego jak ma wyglądać ich restrukturyzacja. Premier Mateusz Morawiecki najlepiej wie jak ważne na rynku finansowym jest zaufanie. Zaufanie klientów do banków, ale i do państwowego urzędu, który te banki ma pilnować. Bardzom ciekaw jak zareaguje.
Czytaj też: Czy nadzór nie upilnował banków w sprawie franków? A może ktoś ten nadzór… zepsuł?
3. Leszek Czarnecki, pielgrzymując po KNF-ach, NBP-ach i innych miejscach, narzekając na zbyt wysokie wymogi kapitałowe, nie wystawia dobrego świadectwa swoim bankom i rozpoczyna taniec na cienkiej linie. O ile od strony jego prywatnego interesu jest to poniekąd zrozumiałe (im większe wymogi, tym więcej pieniędzy musi dosypać Czarnecki do grupy Getin i Idea Banku z własnej kieszeni), o tyle dość trudno przewidzieć jak ujawnienie całej sprawy wpłynie na wiarygodność i reputację jego banków. A są one w takiej sytuacji, że dziś najbardziej potrzebują ciszy.
Posiadacze depozytów, kontrahenci, nabywcy akcji i obligacji mogą przecież pomyśleć: „skoro facet musi posuwać się do negocjowania jakichś „specjalnych warunków” jeśli chodzi o wymogi kapitałowe, jeśli toczy prywatne rozmowy z szefem nadzoru bankowego i wysłuchuje ofert zatrudnienia ludzi, którzy „pomogą w restrukturyzacji”, to może ma większy problem, niż myślałem?”
Czytaj też: Kryzys zaufania wobec spółek Leszka Czarneckiego. To chwilowe czy początek dramatu?
Ktoś inny mógłby pomyśleć: „skoro Leszek Czarnecki dopiero teraz ujawnił zapis rozmowy sprzed pół roku, to może zachowuje się jak tonący, który chwyta się brzytwy. Może bank jest w takiej sytuacji, że nie ma już innego wyjścia, jak tylko wrzucić granat do szamba? Owszem, na papierze wyniki Getin Banku są niezłe, a Idea Banku – jeszcze nie beznadziejne – ale przecież wyniki Getbacku też były świetne…”.
Nie mam twardych danych, by twierdzić, że taka narracja byłaby prawdziwa. Powiem więcej: wydaje mi się, że nie jest. Ale jestem sobie w stanie wyobrazić, że ktoś może tak pomyśleć. I – jeśli sprawy pójdą źle – to rzeczywiście może się skończyć nacjonalizacją Getin Banku (po jego wcześniejszym połączeniu z Idea Bankiem), ale nie dlatego, że jakiś Zdzisław-członek władz nadzorczych mógłby mieć taki pomysł, tylko wskutek publikacji tej rozmowy.
A jeśli… plan wywłaszczenia Czarneckiego rzeczywiście istnieje?
Ale jest i druga interpretacja. Jeśli Leszek Czarnecki był świadkiem lub „przedmiotem” propozycji korupcyjnej, to miał obowiązek zawiadomić prokuraturę. Sporo w ten sposób ryzykuje. Kto wie, czy ta rozmowa nie jest tłem do wydarzeń, o których nic jeszcze nie wiemy?
Czy mogło być tak, że do Leszka Czarneckiego przyszli emisariusze z kręgów politycznych i przekazali mu coś w rodzaju ultimatum: „oddajesz banki za złotówkę, albo nie przetrwasz następnej kontroli KNF”? Czy to byłby dobry powód, by – mając pełną świadomość ryzyk, które z tego wypływają – „odpalić” ostrzał pod adresem „określonych kręgów”?
To by oznaczało, że Leszek Czarnecki, ujawniając prokuraturze – a przy okazji i mediom – rozmowę z szefem KNF, zaczął walkę o zachowanie kontroli nad swoimi bankami i zainwestowanym w nie kilkumiliardowym majątkiem. I dał sygnał, że tanio skóry nie odda.
Getin to szósty największy bank w Polsce, ma ponad 45 mld zł naszych depozytów. A jego ewentualna nacjonalizacja wcale nie musi sprawić, że te pieniądze Polaków staną się bezpieczniejsze. Kontrolowana przez państwo i polityków branża bankowa będzie bezpieczna tylko do momentu, w którym rząd zacznie potrzebować jej pieniędzy.
Trzy rzeczy, które jak najszybciej powinny się wydarzyć
Co teraz powinno się wydarzyć? Przewodniczący KNF powinien jak najszybciej odejść ze stanowiska (to może być trudne, bo musiałby sam zrezygnować lub musiałby w jego sprawie zapaść prawomocny wyrok sądowy – z ostatniej chwili: zrezygnował), politycy jak najszybciej powinni uniezależnić nadzór finansowy od swoich wpływów (to może być trudne, bo musieliby sami zrezygnować z krótkoterminowych fruktów), zaś banki Leszka Czarneckiego powinny umiejętnie, szczerze i otwarcie zakomunikować klientom zaistniałą sytuację. Bo inaczej klienci zwyczajnie mogą zacząć się obawiać, a – według znanych dzisiaj liczb – sytuacja Getinu, jak i Idea Banku, jest w pełni pod kontrolą.