Z inflacją trzeba nauczyć się żyć? Z jednej strony Polska wpadła w recesję, z drugiej płace ciągle rosły, a z trzeciej prezes banku centralnego Adam Glapiński obudził demony inflacji. Nasz urząd statystyczny podał długo wyczekiwane dane na temat kondycji naszych portfeli. Jaki jest bilans? I jakie prognozy na przyszłość? Czy rzeczywiście nasze pensje rosną?
Polska gospodarka buzuje. Według danych GUS nie możemy wygrzebać się z recesji, a mimo koronakryzysu inflacja wynosi 4,8%. Oznacza to, że mimo wpompowania 200 mld zł w gospodarkę, jest ona w gorszym stanie niż przed pandemią. Ale czy to znaczy, że w takim samym kiepskim stanie są nasze portfele? Jakie wnioski płyną po analizie najnowszych statystyk GUS? Jak zakończymy ten rok?
- Jak kupować dolary i euro, żeby nie wpaść w pułapkę cenową? Oto system, który chroni przed wahaniami
- Dlaczego tak trudno wykonać pierwszy krok w inwestowaniu? Tracimy lata (czasem dekady!), bo hamują nas te trzy mentalne przeszkody. Jak je pokonać?
- Autozapis do PPK już tu jest! Co robić? Oto trzy powody, dla których nie warto uciekać z PPK. Nawet jeśli nie wierzysz, że ten system dotrwa do Twojej emerytury
Portfel szczuplejszy, ale nieogołocony. Dziwne reakcje gospodarki w pandemii
Nasze finanse wyszły z 2020 r. pokiereszowane, ale na deski nie padły. Jak to możliwe?
Po pierwsze – działania tarcz antykryzysowych zatrzymały wzrost bezrobocia. W ciągu roku przybyło ok. 170.000 osób bez pracy netto. Osób, które straciły zatrudnienie, było więcej, ale szybko znaleźli zajęcia w innych branżach ze względu na deficyt pracowników. Efekt? Realne bezrobocie mierzone metodologią BAEL (a nie krajową, która zlicza wszystkich zarejestrowanych, a nie tylko tych poszukujących pracy) jest najniższe w Unii Europejskiej. Choć wciąż ekonomiści wieszczą wzrost bezrobocia, który mógłby być zalążkiem nowego lub przedłużeniem obecnego kryzysu, w związku z wygaszeniem pomocy, ale nic takiego na razie się nie dzieje.
Po drugie – i to jest na pierwszy rzut oka zastanawiające – nasze płace w pandemii rosły. Przeciętne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej (czyli nie tylko w dużych, zatrudniających ponad 9 osób firmach) w 2020 r. wyniosło 5167,47 zł i wzrosło o 249,30 zł, czyli o 5% w porównaniu z 2019 r. Można się w tych danych doszukiwać drugiego dna i efektu statystycznego, np. że pracę traciły osoby mało zarabiające, ale podwyżki dostała wybrana grupa zawodowa (informatycy, lekarze, czy górnicy), ale to by było zbyt proste. Presja płacowa ciągle się utrzymuje i w kwietniu przeciętna płaca w średnich i dużych firmach wzrosła o 10% – najwięcej od dekady.
Pensje rosną, bo pracowników brakuje, a siła nabywcza wynagrodzeń spada. Co chwila wybuchają kolejne „inflacyjne granaty”, które wrzuca państwo albo, które „przylatują” do nas ze świata. Drożeje prąd, paliwo, utrzymanie mieszkania, ciepło, śmieci… Zastanawialiśmy się, jak te czynniki wpłynęły na stan naszych portfeli w 2020 r. czyli z jednej strony wzrost płac netto (po obniżce sporej grupie osób) i wzrost kosztów utrzymania mieszkania i innych comiesięcznych wydatków. Może jednak płace faktycznie rosną nie tylko dla wąskiej grupy, jak początkowo myśleli ekonomiści początkowo? Być może pracodawcy wynagrodzili pracownikom szalony wzrost cen.
Czytaj też: Czy bezdzietni powinni płacić wyższy podatek? Rządzący sondują nowe bykowe, Polacy się wyśmiewają, a ja… ważę argumenty. Poważnie
Gdzie ta klasa średnia? Co drugi Polak dostaje 2000 zł na rękę
GUS podał pogłębione dane na temat dochodu rozporządzalnego na przeciętnego Polaka (pierwsze szacunki były już marcu). Jest to kwota netto, która zostaje nam w kieszeni z wynagrodzenia po potrąceniu podatków i składek. Jak ujmuje to GUS – to kwota przeznaczona na wydatki oraz przyrost oszczędności.
Po pierwsze – jest wzrost, ale niewielki. W 2019 r. dochód rozporządzalny wynosił 1.819 zł, w 2020 r. o 100 zł więcej. Mimo kryzysu, statystycznie się bogaciliśmy.
Po drugie – mieliśmy mniej okazji do wydawania pieniędzy. Zamknięte kina, teatry, siłownie, sklepy i zakaz lotów. Pandemiczna rzeczywistość i obawy o przyszłość sprawiły, że mniej chętnie wydawaliśmy pieniądze.
GUS podaje też jaką część dochodu rozporządzalnego stanowiły wydatki – w ubiegłym roku było to 1210 zł – o 42 zł mniej niż w 2019 r. To pierwszy taki przypadek od 2005 roku. Efekt? Wzrost dochodów i spadek wydatków sprawił, że średni udział wydatków w dochodzie rozporządzalnym wyniósł 63%, czyli najmniej w historii badania.
Po trzecie – koszty utrzymania mieszkania zżerają nasze pieniądze. Średnioroczna inflacja wyniosła w 2020 r. 3,4%. Uwzględniając jej wpływ w dochodzie okazuje się, że realnie dochód wzrósł tylko o 2,1%. Każdy ma oczywiście swoją „indywidualną” inflację, ale jedno się nie zmienia dla mniej zamożnych – najwięcej wydajemy na jedzenie i utrzymanie mieszkania – a właściwie coraz więcej. Wydatki na żywność skoczyły o 2,6 pkt. proc. do 27,7%, a na utrzymanie mieszkania i nośniki energii – o 0,8 pkt. proc., czyli do 18,8%. W ubiegłym roku taniały za to paliwa (teraz już niestety szybko drożeją). I właśnie w tym roku udział wydatków w tych dwóch kategoriach wzrośnie – wpłyną na to kolejne podwyżki cen prądu, ropy naftowej czy wywozu śmieci.
Według ekonomistów ankietowanych przez NBP inflacja na koniec roku wyniesie 3,7%.
Jakie wnioski płyną z danych GUS?
Liczby podane przez GUS muszą być sporym zaskoczeniem. Koronakryzys nie uszczuplił nam dochodów, a te, które odebrał, zwróciły nam tarcze antykryzysowe (a niektórym zwróciły nawet więcej niż im się należało). Dodatkowo z budżetu rząd dosypał kilka złotych dla emerytów (13. i 14. emerytura), dla matek i ojców z dziećmi oraz dla przedsiębiorców. W planach są kolejne miliardowe plany „pomocowe” niekoniecznie dla najuboższych.
To jest dobra wiadomość dla restauratorów, zerkających na kolejki do stolików, dla sklepikarzy, chcących sprzedawać swoje produkty oraz dla nadmorskich hotelarzy i właścicieli smażalni ryb. Internet obiegają zdjęcia paragonów z astronomicznymi kwotami za obiad, choć chętnych nie brakuje.
W pandemii nie zbiednieliśmy, wręcz przeciwnie. Zachomikowaliśmy pensje i teraz chcemy je wydać – na wystawne obiady i kolacje, na wakacje, na zakupy ubrań, z którymi wstrzymywaliśmy się cały ubiegły rok. Tyle że ich siła nabywcza jest mniejsza, 500+ to dziś już tylko 355+. Rośnie presja płacowa, ale rosną koszty produkcji, usług – w zasadzie wszystkiego. I to że będziemy zarabiać coraz więcej i więcej zostanie nam w portfelach, wcale nie oznacza, że będzie nas stać na więcej.
źródło zdjęcia: PixaBay