Mamy najwyższy wzrost cen energii w Europie! W większości krajów prąd staniał. W Polsce już podrożały, albo zaraz zdrożeją najważniejsze składniki utrzymania mieszkania. Podwyżki cen obejmą prąd (o 26%), wodę (o 20%), ciepło (o 20%) oraz śmieci (o 32%, w Warszawie jeszcze więcej). Oznacza to, że przeciętne warszawskie gospodarstwo domowe na koszty utrzymania wyda w tym roku o 2.000 zł więcej, niż jeszcze dwa lata temu. Mieszkańcy reszty Polski statystycznie zapłacą nawet o 1.200 zł więcej. Czy jest sposób żeby uniknąć podwyżek (nie licząc wyprowadzki z tego kraju podwyżek)? Jak bronić portfel przed kosztowym drenażem? Sprawdzam!
Inflacja w Polsce jest najwyższa w Unii Europejskiej, a stopy procentowe mamy na rekordowo niskim, prawie zerowym poziomie. Prezes Narodowego Banku Polskiego tłumaczy, że on zagrożenia inflacją nie widzi, bo wzrostu cen by nie było „gdyby nie…” i tutaj następuje wyliczanka: prąd (i ciepła woda) drożeją przez politykę klimatyczną Unii Europejskiej, paliwa drożeją, bo rosną ceny ropy, a jeśli chodzi o śmieci, to „byłoby to do opanowania, chyba, że samorządy są zainteresowane wzrostem cen wywozu śmieci”. I tak dalej, i tak dalej.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Eurostat podał niedawno, że ceny prądu w Polsce w drugiej połowie 2020 r. były o ponad 14% wyższe, niż rok wcześniej. To najwięcej w Europie! Jest drożej, dużo drożej i każdy z nas odczuwa to w swoim portfelu. O ile więcej kosztuje nas utrzymanie mieszkania? Liczę i sprawdzam, czy i jak można uniknąć podwyżek.
350 zł rocznie więcej rocznie za prąd
Ceny prądu są regulowane, ale i tak rosną – zarówno tym, którzy są poza taryfami, jak i tym, którzy są w „państwowej” taryfie. W tym roku ceny samej sprzedaży wzrosły średnio o 3,5%. Do tego trzeba dodać 1,5% wzrostu opłat za dystrybucję i ok. 7,5 zł (u niektórych 10 zł) nowej opłaty stałej na utrzymanie w pogotowiu do pracy starych elektrowni węglowych.
Jeśli ktoś płacił w ubiegłym roku 1.500 zł rocznie za prąd, czyli ok. 125 zł miesięcznie, to teraz zapłaci o 150 zł w skali roku więcej, o 12,5 zł więcej miesięcznie. A gdyby cofnąć się w czasie jeszcze o rok, czyli do 2018 r. i 2019 r. (kiedy taryfy były zamrożone), to okaże się, że średni rachunek przy takim samym zużyciu wyniósłby o kolejnych kilkaset złotych mniej. Jeśli ktoś zużywał 2.500 kWh to w 2018 r. płacił ok. 1.300 zł. Dziś może być to już 1650 zł. W tym tekście – dla przypomnienia – stawki cen prądu, które obowiązywały jeszcze w 2018 i 2019 r.
Opłaty dla firm wzrosły jeszcze bardziej. Niech nikt się nie dziwi, że produkty w sklepach drożeją. Będzie tylko drożej i tak przez następne dziewięć lat jak powiedział minister ds. infrastruktury energetycznej, bo prawa co emisji CO2 są coraz droższe, a polska energetyka wymaga inwestycji.
Jak z tym walczyć? Firmy i konsumenci nie siedzą z założonymi rękami – inwestują we własne źródła prądu – przede wszystkim panele fotowoltaiczne i elektrownie wiatrowe (to w przypadku dużych zakładów). Trzeba co prawda ponieść spory wydatek na start (rzędu kilkunastu tysięcy złotych w przypadku przy domowej instalacji), ale potem mamy tani prąd i nie przejmujemy się rachunkami z elektrowni. Tę samą drogę wybierają zakłady przemysłowe. Niestety, te sposoby są na nic jeśli mieszkamy w bloku. Fotowoltaika na balkonie, to nie jest generalnie popularna i opłacalna inwestycja.
Kolejna opcja to zwiększenie efektywności energetycznej, czyli nie tylko oszczędzanie (wyłączanie światła, zmiana żarówek na LED), ale też być może lepszy dobór taryf ze zróżnicowaną ceną prądu w ciągu dnia i w weekendy, zmiana urządzeń na efektywne energetycznie. Więcej na ten temat w tekście zdradzamy sposoby, jak się bronić przed podwyżkami.
420 zł rocznie więcej za ogrzewanie
Z tego samego powodu, z którego drożeje prąd, drożeje ogrzewanie – produkcja ciepła w Polsce opiera się na kilkuset węglowych elektociepłowniach, które zużywają tysiące ton węgla. Elektrownie gazowe (gaz nieobarczony tak wysokimi opłatami za emisję CO2, jest tańszy od węgla) dopiero raczkują, kolejna budowana jest w Elblągu, nie wszędzie są warunki żeby rozwijać geotermię (jak np. w Zakopanem, czy w Toruniu), elektrownie wymagają remontów i koło się zamyka – rachunki za ogrzewanie rosną. Monitorujemy ten wzrost – w ubiegłym roku wyniósł on średnio 10%.
Ale taki wzrost zafundowały ciepłownie większości polskich odbiorców. W tym roku szykuje się kolejna podwyżka o 10%, a może i więcej. Rząd umożliwił ciepłowniom przerzucanie bez zbędnych, regulacyjnych formalności kosztów emisji CO2 na odbiorców. I wrzucanie ich do taryf za ciepło. Ktoś tę żabę będzie musiał zjeść – za wzrost CO2 zapłacimy my.
Ile dokładnie? To na ogrzewanie wydajemy statystycznie większą część naszego domowego budżetu, niż na prąd. To ok. 2.200-2.700 zł rocznie, w zależności od tego, czy mieszkamy w bloku, czy w domu. Górna granica może się przesunąć, jeśli mamy niedocieplony dom. Załóżmy, że za ogrzewanie płacimy 2.000 zł (to stawka zdecydowanie dla kogoś, kto mieszka w bloku, ale też nie ma ruchu jeśli chodzi o wybór sposobu ogrzewania, nie może zamontować sobie osobnego pieca, czy pompy ciepła). W ciągu ostatnich dwóch lat rachunek wzrósł nam o 200 zł, a potem o kolejne 10%, czyli 220 zł. W sumie roczne wydatki mogą wynosić już 2.420 zł. Wzrost o 420 zł w ciągu 2 lat.
Jak się bronić? Skoro rosną wydatki na ciepło, to trzeba go zużywać mniej. Można liczyć na coraz cieplejszą pogodę (w ostatnich 30 latach klimat tak się ocieplił, że zużywamy o 18% mniej ciepła), ale lepszy sposób to inwestycje w termoizolację. Choć cena ciepła będzie większa, to zapotrzebowanie będzie mniejsze i jest spora szansa, że rachunki zamiast wzrosnąć zatrzymają się na obecnym poziomie, a może nawet spadną.
To brzmi przekonująco jeśli ktoś sam decyduje o tym jak ciepło ma w swoim domu. A co mają zrobić mieszkający w blokach, skazani na decyzję zarządcy albo spółdzielni? Jeśli jeszcze tego nie zrobili, to mogą wymienić okna na bardziej szczelne i powstrzymać ucieczkę ciepła, zamontować folie za kaloryferem, które odbijają ciepło (niektórzy mówią, że to pomaga, choć zdania są podzielone), można też dopingować zarządców do inwestycji w lepszą termoizolację budynków – choć ostateczna decyzja będzie zależała od całej spółdzielni.
240 zł więcej za wodę (o ile „przejdą” podwyżki)
Od 2018 r. ceny wody są, tak jak ceny prądu, regulowane. Odpowiada za to nowa instytucja Wody Polskie, która akceptuje (lub nie) wnioski taryfowe samorządów, do których należą spółki wodociągowe. W tym roku w życie ma wejść nowy cennik wody, Wody Polskie informują, że 94% wniosków zakłada podwyżki cen za wodę i ścieki. Średnio o 20%.
Czy tak się stanie – nie wiadomo. Podwyżki mogą zostać zablokowane, a samorządy iść do sądu. Do tej pory jednak sądy przyznawały rację Wodom Polskim. Jeśli więc do podwyżek dojdzie, to średnio za wodę zapłacimy więcej o 1,5 -2,8 zł za metr sześcienny w zależności od ceny wyjściowej, a ta się waha od 7 do 14 zł. Jedna osoba zużywa 2,5-4 metry sześcienne wody miesięcznie. Czyli uśredniając 4-osobowa rodzinna, która płaciła 10 zł za metr sześcienny i zużywała po 10 metrów sześciennych miesięcznie, zapłaci zamiast 100 zł zł 120 zł. W skali roku to o 240 zł więcej.
Ceny wody już teraz w przeliczeniu na naszą siłę nabywczą należą do jednych z najwyższych w Europie. Samej wody nie zużywamy na tle Unii Europejskiej dużo więcej.
Jak się bronić? Żeby ograniczyć rachunki musimy zacząć ograniczać zużycie: wybierać prysznic zamiast kąpieli, zainwestować w zmywarkę zamiast w mycie ręczne, wyposażyć kran w perlator. W domu możemy zainwestować w instalację do wykorzystania deszczówki, np. do spłukiwania toalet czy podlewania trawników. Można też wykorzystać tzw. szarą wodę, czyli np. wodę po myciu, do spłukiwania toalet. To bardzo rzadkie i kosztowne rozwiązanie, ale które warto mieć z tyłu głowy w przypadku kolejnych podwyżek.
1.020 zł więcej za śmieci w Warszawie. 180 zł więcej poza stolicą
Trudno zrozumieć czym się kierowały władze Warszawy fundując Warszawiakom rekordowe podwyżki opłat za wywóz śmieci. Od kwietnia wywóz śmieci jest uzależniony od zużycia wody. Efekt? Osoby, które płaciły ryczałtowaną opłatę 65 zł od mieszkania w bloku, teraz płacą 150-300 zł – w zależności od zużycia wody.
Władze miasto bronią się, że tak jest sprawiedliwie, bo ludzie się nie meldowali i produkowali dużo śmieci. A im więcej wody, tym więcej osób i więcej śmieci. To jednak absurd, o czym mówi nie tylko prezes NBP Adam Glapińki. Na przykład pan Tadeusz, prawie w ogóle nie produkuje śmieci, ale musi płacić 687 zł miesięcznie, bo akurat było sucho i podlewał przynależny mu taras. Gdy teraz nagle wszyscy zaczniemy ograniczać zużycie wody, to okaże się, że jest za mało pieniędzy, żeby pokryć koszty gospodarki odpadami.
Mieszkańcy już szukają sposób, jak zmniejszyć opłaty. Być może to zadanie dla zarządców i wspólnot mieszkaniowych – miasta nie interesuje ile konkretny Kowalski zużywa wody, interesuje je zużycie wody na liczniku głównym – to spółdzielnia oblicza potem, ile konkretnie ma zapłacić dany mieszkaniec. A gdyby tak wspólnoty rozliczały wodę ryczałtem na wszystkich członków, skoro nie chce robić tego miasto?
Ale śmieci drożeją nie tylko w Warszawie i nie tylko przez korelację ze zużyciem wody. Śmieci drożeją w całej Polsce – według danych GUS w marcu, rok do roku wywóz śmieci zdrożał o 37% – firmy mają wyższe koszty, drożeje prąd (czyli patrz punkt 1), rosną wynagrodzenia, drożeje woda (patrz punkt 3), itd. Swoje dorzuciły zaniedbania samorządów, które nie inwestowały w nowe zakłady utylizacji, czy sortownie).
Efekt? Spirala inflacyjna się nakręca i nie ma pomysłu, by koszty opłać śmieciowych obniżyć – są one poza kontrolą konsumenta. Co innego gdyby uzależnić opłaty za wywóz śmieci od ich produkcji, ale jest to praktycznie niemierzalne i jest ryzyko, że ludzie zaczęliby ukrywać produkcję śmieci wywożąc je do lasu, czy podrzucając do śmietnika sąsiadów (już teraz żeby się przed tym bronić altanki śmietnikowe są zamykane na klucz).
O ile więcej płacimy za wywóz śmieci? To zależy od tego, gdzie mieszkamy. W skali kraju nowe, wyższe opłaty za wywóz śmieci – w przeliczeniu na gospodarstwo domowe – wynoszą od 2020 r. od ok. 20-60 zł miesięcznie przy średniej wielkości gospodarstwie domowym w bloku do 150 zł miesięcznie w przypadku domów jednorodzinnych. W Warszawie jest to nawet 150 zł miesięcznie za mieszkanie w bloku.
Ktoś, kto płacił w stolicy 780 zł rocznie, teraz zapłaci 1800 zł rocznie, czyli o 1.020 zł więcej. Kalkulacje dla innych miast będą różne, ale jeśli założymy, że do niedawna średnia stawka wynosiła 15 zł, a dziś jest to 30 zł, to w ciągu roku opłaty wzrosną o 180 zł.
39 zł miesięcznie więcej za paliwo. W skali roku? Czas pokaże
Od początku roku cena benzyny bezołowiowej wzrosła z 4,6 zł do 5,3 zł. – Ceny na stacjach oszalały – pisaliśmy niedawno. To przede wszystkim efekt wzrostu cen ropy na światowych rynkach i – w mniejszym stopniu – osłabienia złotego. Ropa kosztuje już tyle, co przed pandemią.
Bilans jest taki, że paliwo jest najdroższe prawie od 7 lat. Jeśli ktoś robi 800 km miesięcznie to przy tej cenie i zużyciu 7 litrów na 100 km zapłaci 297 zł. Jeszcze w grudniu zapłaciłby 258 zł.
W skali roku różnice się wypłaszczają – są miesiące, gdy jest taniej i takie, gdy jest drożej, dlatego trudno oszacować, o ile finalnie wzrośnie koszt użytkowania samochodu. Tym bardziej, że przez ostatni rok paliwo było bardzo tanie. Zła wiadomość jest taka, że do tej taniości raczej już nie wrócimy, bo gospodarka powoli, ale jednak się odbudowuje i wzrasta popyt na ropę.
Receptą na drożejące paliwo jest zmiana auta na mniej paliwożerne, albo znalezienie innego środka transportu. Niektórzy namawiają do przesiadki na rower, jednak w polskich warunkach to nie takie proste. Owszem, ruch rowery rośnie (Kraków policzył, że o 30% rok do doku), a popyt na jednoślady jest tak duży, że zaczyna ich brakować w sklepie, jednak trudno namawiać kogoś kto mieszka na przedmieściach, żeby dojeżdżał do pracy na rowerze, czy hulajnodze elektrycznej. Pozostaje większą uwagę przykładać do wyboru najtańszej stacji paliw w okolicy (zwykle to miano dzierżą stacje przy supermarketach).
Gaz: podwyżka od dużej obniżki. Efekt neutralnie korzystny
Wiele osób dostaje gęsiej skórki na wieść o podwyżkach cen gazu. W Polsce to powszechny sposób podgrzewania potraw, czy podgrzewania wody bieżącej i coraz popularniejszy sposób ogrzewania mieszkań – w sumie od cen gazu zależą budżety 7 mln gospodarstw domowych.
Państwowy urząd URE poinformował, że gaz zdrożeje o 5%. Tyle, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy mieliśmy dwie obniżki – o 10% od lipca i 0 4,5% od stycznia. Teraz jest podwyżka, ale przez wcześniejsze obniżki nie płacimy więcej. W sumie ceny gazu spadły w ciągu ostatnich pięciu lat o 17% – informuje PGNiG.
Podsumowując – gdy spojrzy się na pejzaż podwyżek, łatwiej zrozumieć, dlaczego inflacja rośnie w Polsce najszybciej od 17 lat, w dodatku jest to wzrost, przed którym trudno uciec – wzrost opłat jest niezależny od naszych konsumenckich wyborów. Mamy ograniczone pole reakcji – możemy zmienić sprzedawcę prądu, fotowoltaika wymaga sporych nakładów, które zwrócą się dopiero za kilka lat, a na koszty wody i ogrzewania nie mamy wpływu – możemy tylko ograniczać zużycie. O śmieciach nawet nie wspomnę. Jednym słowem – wzrost cen w jednym obszarze życia sprawia, że w innym będziemy mieć mniej pieniędzy do wydania. To groźba nie tylko wzrostu inflacji, ale też spadku popytu.
Wkrótce GUS pokaże dane o tym, jaki wynosił nasz dochód rozporządzalny w 2020 r. czyli po odliczeniu wszystkich kosztów. To może być bardzo ciekawa lektura, która pokaże nam czy w pandemicznym roku zbiednieliśmy, czy się bogaciliśmy.
źródło zdjęcia: PixaBay