Deficyt budżetu polskiego państwa wyniesie w tym roku rekordowe 109 mld zł – przyznał rząd. Ale przy okazji ujawnił, ile tak naprawdę kosztowała nas (przynajmniej do tej pory) pandemia koronawirusa. A wiceminister finansów (chyba niechcący) przy okazji udzielił nam pewnej, bardzo ważnej rady
W ostatnich godzinach poznaliśmy narysowany na nowo budżet państwa na 2020 r. Ten sam, który poprzednio miał być pierwszym w nowożytnej historii Polski budżetem bez deficytu (a więc po raz pierwszy rząd miał nie wydać więcej, niż dostaje z podatków – i po raz pierwszy nas dodatkowo nie zadłużyć).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Według nowego planu w tym roku dziura w kasie państwa ma wynieść rekordowe 109 mld zł. Dochody państwa – głównie z podatków, ale nie tylko – będą niższe od pierwotnie planowanych o 37 mld zł i wyniosą 398 mld zł. Wydatki zaś mają wynieść aż 508 mld zł, czyli o 73 mld zł więcej, niż planowano.
Generalnie takie kwoty przeciętnego konsumenta ani ziębią, ani grzeją. Czytelnika „Subiektywnie o finansach” trochę jednak rozgrzewają, bo my tutaj wiemy, że jak jest deficyt, to trzeba będzie te pieniądze pożyczyć, w kraju i za granicą. A potem – po kilku, kilkunastu latach – spłacić z odsetkami (fakt, niskimi, bo pożyczamy tanio). Albo zdewaluować polski pieniądz, żeby… nie musieć spłacać. Kłopot pojawi się też wtedy, gdy z jakichś przyczyn spadnie wiarygodność polskiego rządu i wzrośnie oprocentowanie nowo zaciąganego długu na spłatę kończących „żywot” obligacji.
Czytaj też: Tutaj szacowaliśmy, o ile mogą spaść dochody państwa z podatków w 2021 r.
109 mld zł dziury w budżecie państwa w 2020 r. to kwota abstrakcyjna, ale ona de facto oznacza, że rząd zadłuży nas (się u nas? nas u nas?) na kwotę porównywalną z niemal dwukrotnością wartości wszystkich podatków dochodowych, które płacimy w skali roku. Gdyby chcieć jakoś te długi spłacić, to powinniśmy po prostu zamiast jednego podatku PIT na koniec roku zapłacić… trzy. Mówi Wam to coś?
Poza tym za rok dwa trzeba będzie zacząć myśleć o zmniejszaniu tego długu, a przynajmniej o tym, żeby już go nie pompować, bo powoli jednak zbliżamy się do ściany, za którą jest scenariusz grecki. Ale jak tu nie pompować długu, skoro przez 20 lat rok w rok polskie rządy coraz bardziej nas zadłużały?
Zapewne czekają nas wyższe podatki, choć rząd ani Wam tego nie powie, ani w sposób otwarty nie podwyższy PIT-u (VAT-u też pewnie nie). Ale zrobi coś innego. Zapraszam do lektury felietonu, który ujawnia plany rządzących na „wyciśnięcie” z nas większych pieniędzy. A z kolei tutaj jest felieton, który mówi o tym, jakie będą podwyżki rachunków już… tego lata
Deficyt w kasie państwa jest rekordowy, ale… przy okazji rząd „napompował” dziurę w kasie państwa. Z premedytacją!
Dziś jednak główną informacją, którą wyciągam z ogłoszonych przez rząd cyferek jest to, że wreszcie mniej więcej wiemy, ile kosztował polską gospodarkę – czyli pośrednio nas wszystkich – koronawirus. Pamiętacie, jak na początku lockdownu snułem takie prognozy, z których wynikało, że jak dobrze pójdzie, to zapłacimy 100 mld zł, a jak źle, to może nawet 400 mld zł? Liczyłem wtedy, ile „straty” przypada na jedno uratowane życie.
Już patrząc na ogłoszone niedawno cyferki dotyczące spadku PKB w drugim, pandemicznym kwartale, widzimy zjazd o 9% w stosunku do poprzedniego kwartału i 8% spadku w stosunku do poziomu sprzed roku. Trzeba przy tym wiedzieć, że PKB Polski – czyli wartość wytworzonych przez nas wszystkich dóbr i usług – wynosi w skali roku jakieś 2,1 bln zł.
Biorąc pod uwagę, że gdyby nie było koronawirusa, to wzrost PKB wyniósłby pewnie ze 3%, mówimy o nie wypracowanej przez nas wszystkich kwocie 250 mld zł. Część z tej „produkcji” zostanie odrobiona w kolejnych kwartałach, a część (zapewne ta większa) „wyparowała” już nieodwracalnie.
Dane z ogłoszonego planu nowelizacji budżetu państwa na bieżący rok mówią z kolei, że bezpośrednie koszty koronawirusa dla państwowego budżetu wyniosły 50 mld zł (w tym 40 mld zł to spadek dochodów z podatków, a 10 mld zł to ekstra-wydatki związane z walką z Covid-19).
A pozostałe 60 mld zł? Nie mam jasności, ale prawdopodobnie 20 mld zł deficytu to pieniądze, które nie wpłyną z prowizji od konwersji naszych pieniędzy leżących w OFE (pamiętacie, miały być przeniesione do IKE), zaś kolejne co najmniej 20-25 mld zł to „zbunkrowane” akonto przyszłego roku wydatki socjalne – np. na 13. i 14. emeryturę.
Rząd wyszedł z założenia, że w tym roku nikt – zwłaszcza nasi wierzyciele – nie będzie zwracał uwagi na to, czy mamy 60 mld zł deficytu, czy 160 mld zł, więc trzeba upchnąć w tegorocznym budżecie wszystkie przyszłe wydatki, które się da w nim zmieścić, zanim „znieczulenie” minie. A tutaj dwa słowa o tym, kim są ci nasi mityczni wierzyciele. Aż sam się zdziwiłem, że tak małą część długu posiadają wredni, zagraniczni kapitaliści.
Wygląda więc na to, że w narysowanym na nowo budżecie na 2020 r. rząd przewidział zarówno koszty Covid-19, jak i deficyt, który do tej pory był przed nami ukrywany i chowany po kątach, a wynikający z „wyuzdanej konsumpcji”, czyli beztroskich wydatków socjalnych. Takich, które są bezsensowne i które niepotrzebnie pozbawiły państwową kasę poduszki finansowej na złe czasy. Jakiś czas temu tę kwotę wyrzuconych w błoto pieniędzy oszacowaliśmy na „Subiektywnie o finansach” na… prawie 100 mld zł.
Jaki naprawdę jest koszt Covid-19 dla polskiej gospodarki i Polaków?
Mamy więc zmieszczone w budżecie 50 mld zł kosztów Covid-19 (reszta deficytu budżetowego to „ujawniony” bałagan niezależny od pandemii), ale to oczywiście nie jest pełen koszt koronawirusa dla Polski. Z powodu wyżej wzmiankowanego bałaganu większość kosztów walki z koronawirusem wyprowadzono z budżetu państwa do zewnętrznych instytucji – Polskiego Funduszu Rozwoju i Banku Gospodarstwa Krajowego:
>>> PFR w ramach Tarczy Finansowej przeznacza na wspomaganie polskich firm 100 mld zł w ramach Tarczy Finansowej PFR
>>> BGK utworzył fundusz pomocowy dla firm (emitując obligacje) o wartości 110 mld zł.
Gdyby dodać 50 mld zł kosztów Covid-19 umieszczonych w budżecie państwa oraz 210 mld zł funduszy dostępnych w ramach tarcz „pozabudżetowych”, to otrzymalibyśmy 270 mld zł jako koszt pandemii dla polskiej gospodarki i finalnie dla Polaków.
Ale trzeba pamiętać, że część pieniędzy z tych tarcz nie jest czystą dotacją, lecz ma szansę wrócić w części do państwowej kasy (zwłaszcza dotyczy to Tarczy Finansowej PFR, która w co najmniej 25% jest zwrotna). Nie będzie herezją, jeśli przyjmiemy, że finalnie koszt długu zaciąganego przez PFR i BGK wyniesie ostatecznie jakieś 150 mld zł.
Zakładam, że te pieniądze nie są żadnymi „dodatkowymi” środkami w gospodarce, tylko zalepiają dziurę w produkcji dóbr i usług, spowodowaną lockdownem. A więc trzeba je liczyć jako koszt pandemii koronawirusa.
Ale i to nie jest ostateczny bilans koronawirusa dla Polski i Polaków. Przecież są jeszcze koszty związane z ZUS (znam szacunki mówiące, że trzeba będzie dosypać 10 mld zł, żeby zrefundować ZUS-owi niższe wpływy ze składek) oraz mniejsze dochody i wyższe zadłużenie samorządów.
Dane Ministerstwa Finansów pokazują, że w zeszłym roku samorządy miały 80 mld zł długów. Analitycy Credit Agricole prognozowali przed pandemią, że w tym roku szacowany deficyt w budżetach samorządowych może wynieść od 6 mld zł do aż 18 mld zł. Należy przyjąć, że wraz z pandemią nadszedł scenariusz negatywny „plus” i że koronawirus będzie kosztował samorządowców nawet o 5-10 mld zł ekstra więcej, niż zakładali w najczarniejszych myślach analitycy.
Wiceminister finansów (niechcący?) daje nam ważną radę
Łącząc „covidowy” deficyt budżetu państwa (50 mld zł) z dodatkowymi wydatkami instytucji takich jak PFR i BGK (150 mld zł) oraz z dodatkowymi dziurami w budżetach ZUS i samorządów, otrzymamy jakieś 220 mld zł kosztów pandemii dla polskiej gospodarki i dla Polaków. A więc liczbę porównywalną z tą, która wynika ze spadku PKB.
Oznaczałoby to, że nie wypracowaliśmy – a więc i nie zarobiliśmy oraz nie wydamy w sklepach – kwoty, która odpowiada jakimś 6.000 zł na głowę Polaka (licząc razem ze emerytami i dziećmi) lub 10.000 zł na każdego pracującego. Dla porównania: tutaj piszemy, ile standardowo oddajecie w ramach podatków państwu.
„Za prawdopodobny scenariusz uznajemy wykonanie deficytu w okolicach 90-95 mld zł. Nie zmienia to faktu, że potrzeby pożyczkowe państwa w tym roku wyniosą ok. 220 mld zł, z czego ok. połowa została już zaspokojona poprzez emisje obligacji. Rok 2020 zostanie zapamiętany jako okres załamania dochodów podatkowych, silnego wzrostu wydatków i pogorszenia wyniku budżetu”
– napisali analitycy Banku Pekao w komentarzu do nowego budżetu państwa na 2020 r. A ogromny wzrost zadłużenia państwa – ostatnio większość obligacji kupowały polskie banki i pośrednio NBP – oznacza większą skłonność rządzących do manipulacji wartością pieniądza po to, by spłacanie długu było łatwiejsze. O czym myślę? Ano np. o utrzymywaniu jak długo się da, niskich stóp procentowych (żeby płacić niskie odsetki od długu), co wiąże się też z osłabieniem złotego wobec innych walut. Ale nie tylko.
Ciekawą rozmowę uciął sobie w TOK FM Maciek Głogowski z wiceministrem finansów Piotrem Patkowskim. Młody wiceminister w pewnym momencie zdradził, dlaczego rząd aż tak bardzo się nie przejmuje rosnącym zadłużeniem. Otóż wiceminister powiedział, że po pierwsze PKB będzie nominalnie rósł, więc ten sam dług z czasem „rozpuści się” w większym bogactwie Narodu, a po drugie, że…
„Oprocentowanie pieniędzy, które pożyczamy na rynku często jest niższe od poziomu inflacji. W związku z tym te pieniądze realnie i nominalnie tracą na wartości”
Co wiceminister ma na myśli? Ano to, że jeśli, jako minister finansów, pożyczę dziś od kogoś 1.000 zł na 1% w skali roku i będę musiał te odsetki spłacać z pieniędzy pozyskanych z podatków obywateli, a inflacja w tym czasie wynosi 5%, to wzrost dochodów podatkowych (ceny w sklepach są przecież z VAT-em, czyli uwzględniają inflację, a płace są obciążane PIT-em), to mój dług jest realnie wart coraz mniej, a pieniędzy na jego spłatę jest nominalnie coraz więcej.
Skryte marzenie rządu i co my na to? Znów damy się „ogolić”?
Marzenie rządu, wyrażone między wierszami przez wiceministra jest więc następujące: możliwie jak najniższe stopy procentowe (nawet kosztem spadku wartości złotego) oraz inflacja wyższa od oprocentowania długu. Im większy dług, tym silniejsze marzenie. A na koniec tego roku siła marzenia wzrośnie z biliona do 1,2 biliona złotych (bo o tyle wzrośnie zadłużenie Polski).
Na Waszym miejscu chwytałbym się już dziś za portfele (dotyczy tych, którzy mają jakieś oszczędności). Nie ma wątpliwości, że rząd nie będzie się strachał umiarkowanie wysokiej inflacji, bo dzięki niej łatwiej mu będzie spłacać zadłużenie, które właśnie teraz mu wystrzeliwuje pod sufit. A deficyt państwowego budżetu będzie mniej groźny.
Przeczytaj też: NBP obniża stopy procentowe (prawie) do zera, żeby pomóc rządowi w zadłużaniu nas. A kto za to zapłaci? Długa lista kosztownych konsekwencji
W tej sytuacji wypowiedź wiceministra warto potraktować jako dobrą radę: przygotujcie swoje oszczędności na inflację, żeby nie traciły na wartości. A idąc do konkretu…
>>> Tutaj dwa słowa o antyinflacyjnych obligacjach skarbowych i o tym, które teraz najlepiej wybrać. A do wzięcia jest nawet 4-5% rocznie na długoterminowych obligacjach i 1% na tych względnie krótkoterminowych
>>> Warto też wiedzieć, że w niektórych bankach pozwalają kupować covidowe obligacje BGK z poziomu zwykłego konta osobistego. Potencjalny dochód może sięgnąć 1,7-1,8% w skali roku
>>> A tutaj trzy w miarę bezpieczne sposoby lokowania oszczędności nie będące depozytami, pozwalające chronić pieniądze przed inflacją
>>> Tutaj macie trzy przykładowe strategie lokowania oszczędności na dłużej, oparte na funduszach inwestycyjnych
>>> Tutaj dwa słowa o możliwościach lokowania oszczędności w największe firmy na świecie, żeby uniezależnić się od szaleństwa polskich polityków
>>> A tutaj o nowych możliwościach lokowania w ETF-y, czyli we wszystkie najpotężniejsze spółki na świecie… naraz
———————-
Obawiasz się inflacji? Sprawdź też „Okazjomat Samcikowy” – aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek?
———————-