W wakacje urzędnicy Ministerstwa Finansów biorą się ostro do pracy. W tym roku muszą nie tylko przygotować budżet na 2021 r,, ale też zaktualizować ten bieżący, bo dramatycznie spadły wpływy z podatków – zwłaszcza z VAT. Jednocześnie mamy gigantyczny wzrost wydatków państwa. Zanosi się na monstrualny deficyt budżetu państwa. Na jaką dziurę możemy sobie pozwolić? Oto trzy rzeczy, które muszą się wydarzyć, by kasa państwa nie rozsypała się pod ciężarem czarnej dziury budżetowej
Budżet państwa jest jak lustrzane odbicie stanu gospodarki. Gdy PKB rośnie, rosną też wpływy z podatków i można sobie pozwolić nieco więcej po stronie wydatków socjalnych. W polskich warunkach szczytem marzeń jest wyjść z bilansem dochodów i wydatków na zero. Taki był plan rządu na ten rok. Ale pandemia zmiotła go, niczym huragan.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Od wybuchu epidemii nowego koronawirusa rządom wolno więcej: mogą zapożyczać się bardziej, niż zwykle, by pompować miliardy w gospodarkę. Ale niestety są limity. Rząd właśnie zaczął pracę nad nowelizacją tegorocznego planu wydatków i przychodów. Ile może wynieść deficyt? Jak go sfinansować? Czy nie grozi nam rekordowa dziura finansowa? Oto trzy warunki, które trzeba spełnić, żeby budżet państwa w tym roku się nie rozsypał.
Minister finansów już kalkuluje: ile zabraknie pieniędzy i skąd je wziąć?
Minister finansów podał podczas wirtualnego Europejskiego Kongresu Gospodarczego kilka liczb, pokazujących stan finansów państwa.
Po pierwsze w tym roku spodziewamy się recesji nieprzekraczającej 5%, a w przyszłym roku odbicia w wysokości 4-5%. Co to oznacza? Załóżmy, że PKB spada w tym roku 0 4,5%, czyli o blisko 95 mld zł – do 2.005 bln zł. W 2021 r. odbija się o 4,5%, ale już z niższego pułapu – oznaczałoby to, ze na koniec 2021 r. PKB będzie miało wartość 2.095 bln zł. Co to dla nas oznacza? Ma to fundamentalne znaczenie dla obliczania stanu zadłużenia państwa, bo….
I to jest druga ważna wiadomość podana przez ministra finansów – deficyt sektora finansów publicznych (a więc budżet centralny i samorządy) wyniesie ok. 8,5% PKB na koniec 2020 r. W liczbach bezwzględnych to może być to 168,5 mld zł. Takiego deficytu nie mieliśmy nigdy w historii. A może być przecież więcej (szczegóły w dalszej części tekstu).
Deficyt nigdy nie był tak duży zarówno jeśli chodzi o wielkość w miliardach złotych, jak i w relacji do PKB. Dla porównania: w kryzysowych latach 1990-1992 deficyt budżetowy wynosił 6% PKB (tutaj źródło) i to była rekordowa wartość. W ostatnich 20 latach tylko kilka razy przekroczył 4%. Deficyt zostanie sfinansowany zwiększeniem zadłużenia – na ten moment stać nas na to. Ale…
Czy przekroczymy próg konstytucyjny?
Zwiększenie zadłużenia dla rządu nie będzie problemem, bo na podpis prezydenta czeka ustawa, która zawiesi roczny limit zwiększania długu publicznego – tzw. regułę wydatkową. Problemem może być dług w relacji do PKB i zbliżenie się do konstytucyjnego progu 60%, który zobowiązuje rząd do cięcia wydatków do kości – obniżek pensji, obniżek emerytur.
Wartość naszego PKB, czyli wszystkich dóbr i usług jakie wytworzyła nasza gospodarka w ciągu roku to dokładnie 565,85 mld dol. (dane PAIH), czyli jakieś 2,1 bln zł po kursie z końca ub. r. (ok. 3,8 zł).
Obecnie dług Polski to ok. 1 bilion złotych. Gdy zwiększy się o kolejne 100-170 mld zł, to w połączeniu ze spadkiem PKB, relacja długu (1,17 bln zł) do PKB (2,095 bln zł) – może wynieść 56%. To już balansowanie na krawędzi – gdyby okazało się, że wydatki wzrosną, a przychody spadną głębiej niż zaplanuje to rząd, to próg 60% na koniec roku będzie niebezpiecznie blisko.
Ale czy problem? Jaką wartość powinien mieć budżet żeby uznać, że jest zdrowy? W końcu niektóre kraje mają zadłużenie grubo przekraczające 100% PKB, a ich gospodarka jest daleka od załamania (np. Włochy, choć w tym kraju dług jest głównie w rękach krajowych banków). Pewnym benchmarkiem są kryteria przyjęcia wspólnej waluty euro – deficyt publiczny może wynosić najwyżej 3% PKB. Dług publiczny może wynosić najwyżej 60% PKB.
Polska do tej pory mimo rozbuchanych wydatków socjalnych plasowała się w gronie krajów o niskim poziomie zadłużenia.
Czytaj też: Było miło, ale się skończyło. Ministerstwo Finansów masakruje nam oprocentowanie. Obligacje skarbowe przestaną chronić przed (dużą) inflacją
Wydatki rosną, dochody maleją. Jak to wyrównać? Powstanie nowa matematyka?
Mimo, że wydatki budżetowe miały wynieść w tym roku rekordowe 430 mld zł i wydawało się, że jest to już szczyt możliwości, przyszła pandemia i trzeba było „dorzucić do pieca”. Świat jak długi i szeroki stymuluje gospodarkę na wszelkie możliwe sposoby – w pierwszej kolejności ratowane były miejsca pracy, w drugiej inwestycje, a na końcu po pomoc ustawią się konsumenci – w Polsce zachowano 500+ (31 mld zł), wprowadzono bon na turystyczny (4 mld zł), wprowadzono 1.400 zł dodatku solidarnościowego dla tracących pracę (1,5 mld zł) i nie zrezygnowano z 13-tej emerytury (koszt 10,7 mld zł). A to przecież tylko ułamek wydatków. Ile miliardów wydamy na ratowanie gospodarki i skąd wziąć te pieniądze?
- Działania bezpośrednie stanowią w Polsce 6,5% PKB. Ile to jest gotówki? Jakieś 136,5 mld zł (źródło: raport PKO BP)
- Do tego tarcza finansowa PFR – 4,5% PKB (w tym 60% pomocy bezzwrotnej), 94,5 mld zł
- Działania BGK fundusz COVID – 4,5% PKB, 94,5 mld zł.
Dochody z VAT w maju były niższe o 36%. Jak policzył dr Sławomir Dudek, gdyby przy tym poziomie do końca roku nie było już ani jednego miesiąca ze spadkiem przychodów z VAT rok do roku (co jest po prostu niemożliwe, bo grozi nam recesja 5% a więc spadek konsumpcji i wydatków oraz trwałe uszczuplenie wpływów z VAT), to wpływy z VAT na koniec roku wyniosłyby 174 mld zł zamiast prognozowanych 200 mld zł. Tylko z tego tytułu deficyt wyniósłby 26 mld zł.
Spadają też dochody z PIT i CIT o 2,2 i 6,3 mld zł – jak rząd zamierza to wszystko spiąć żeby budżet się nie rozleciał?
Po pierwsze – zgoda na kreatywną księgowość
Budżet państwa nie byłby w stanie zaabsorbować gigantycznego wzrostu wydatków (nawet 340 mld zł) w połączeniu ze spadkiem dochodów (o 26 mld zł z samego VAT-u). Zdecydowano się więc wyprowadzić część wydatków poza budżet. To nic innego jak kreatywna księgowość, po prostu niektóre wydatki są „sponsorowane” przez wspomniany wyżej fundusz do walki ze skutkami COVID-19, czy pieniędzmi z Tarczy Finansowej PFR, które nie są ujęte w wydatkach budżetowych. Na przykład bon turystyczny 500+ jest finansowy właśnie z pozabudżetowego funduszu.
Czy to się może udać? Pytanie na ile będzie przyzwolenie na takie majstrowanie w finansach ze strony Brukseli. Jakub Borowski z Credit Agricole, komentując dane o deficycie stwierdził, że nawet jeśli te są dobre, to ważniejsze będzie ile wyniesie deficyt liczony spójną dla całej Unii Europejskiej metodologią unijną. Świadomy jest tego też minister finansów. Wedle niej deficyt nie wyniesie 8,4%, tak jak widziałoby to ministerstwo finansów, ale 9,4%, czyli 186 mld zł.
Po drugie – wyrozumiałość inwestorów zagranicznych
Zwiększanie długu, finansowanie nie do końca racjonalnych wydatków, zawieszenie reguły wydatkowej – w normalnych czasach takie działanie nie uszłoby nam płazem, a przypłacilibyśmy je osłabieniem złotego i zwiększeniem odsetek państwowego długu. To, co teraz robi rząd. przypomina jazdę na gapę. W tym momencie wiadomo, że kontrole biletów zostały zawieszone. Ale w końcu rachunek zostanie wystawiony i rośnie ryzyko, że do tego pociągu wsiądzie konduktor i powie „sprawdzam”.
Tym „konduktorem” będą inwestorzy zagraniczni – są w posiadaniu 39% naszego długu. To, jakie płacimy odsetki i po jakim koszcie zaciągamy nowe zobowiązania, zależy od wiarygodności państwa, oceny tego, czy będzie ono w stanie w przyszłości wykupywać obligacje i od ogólnych nastrojów na rynku. Jeśli są dobre, to koszty obsługi długu są niskie – np. rentowność 10-letnich obligacji dziś wynosi 1,38%. Dla porównania: Czesi mogą się zapożyczać po koszcie 0,78%.
Sytuacja dziś jest dobra. Ale być może któregoś dnia trend się odwróci, zagraniczni inwestorzy odwrócą się od rynków rozwijających się, w tym od Europy Środkowej, a my zostaniemy z euro po 5 zł i rentownościami obligacji na poziomie kilku procent. To byłoby zabójcze dla budżetu.
Po trzecie – brak drugiego lockdownu
Premier zaklina się, że drugiego lockdownu (jesienią) nie będzie. Firmy nie są już tak tego pewne i w swoich planach zamrażania nie wykluczają. Zwłaszcza, gdy tradycyjne przypadki grypy wymieszają się z koronawirusem.
Kolejne zamrożenie mogłoby być zabójcze dla gospodarki. Ekonomiści niczego nie wykluczają, np. OECD w swojej prognozie dla Polski szacuje, że gdyby wprowadzić drugi lockdown jesienią, to deficyt sektora finansów publicznych wyniesie 11%, czyli astronomiczne 240 mld zł, a spadek PKB wyniesie 9,5%, zamiast prognozowanych przez rząd 5%.
Czyli znowu, jak w przysłowiu – na dwoje babka wróżyła. Być może ekipa Zjednoczonej Prawicy, która do tej pory nie miała okazji rządzić w czasie kryzysu gospodarczego, wykaże się dobrym wyczuciem, zwiększając zadłużenie i ukrywając wydatki, co ujdzie jej płazem. A może być tak, że doprowadzi do największego kryzysu w historii, złoty się osłabi, a Polska będzie musiała ciąć wydatki, zrezygnować z 500+, podwyższyć podatki. Najbliższe sześć miesięcy da odpowiedź na większość z tych pytań.
źródło zdjęcia: PixaBay/KPRM