Najnowsze dane dotyczące inflacji (4,4% w skali roku) spowodowały lawinę Waszych pytań o to, jak zabezpieczyć swoje pieniądze przed spadkiem realnej wartości. Sposobów kilka jest, ale niestety część z nich nie jest w ogóle dostępna dla polskich ciułaczy. Inne wymagają długoterminowego ulokowania pieniędzy
O ile jeszcze przy inflacji rzędu 2-3% w skali roku można przynajmniej próbować zmontować sobie plan depozytowy dający szansę na minimalny realny zysk lub utrzymanie wartości oszczędności (korzystając z krótkoterminowych ofert promocyjnych), o tyle przy obecnym jej poziomie – to już jest mission impossible (zresztą policzył to Maciek Bednarek w artykule sprzed kilku dni).
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Sytuacja, w której średnie oprocentowanie depozytów (1,21%) jest najniższe w historii, zaś inflacja jest najwyższa od siedmiu-ośmiu lat, oznacza, iż pieniądze trzymane w banku nie mają prawa zyskać realnie na wartości.
Po prostu: zaordynowana nam przez Narodowy Bank Polski polityka głęboko ujemnych realnych stóp procentowych powoduje niszczenie wartości naszych oszczędności. Polska jest jednym z trzech krajów mających najbardziej ujemne stopy procentowe na świecie! Jak na ironię rząd – niszcząc wartość naszych pieniędzy w bankach – opowiada, że bardzo by chciał wspierać budowanie oszczędności Polaków.
Czytaj też: Dlaczego inflacja tak wystrzeliła w górę? I jak to długo potrwa?
Co robić? Iść niczym barany na rzeź i zakładać depozyty w największych bankach na procent, który trudno dostrzec gołym okiem? Czy jest jakaś alternatywa? Oczywiście, że jest. Istnieją na rynku finansowym tzw. antyinflacyjne aktywa i to nawet całkiem sporo. Niestety, duża część z nich jest w Polsce niedostępna (przynajmniej dla tzw. drobnych ciułaczy). A zdecydowana większość z nich jest dziś, niestety, zwyczajnie droga.
———————
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
———————
1. Obligacje skarbowe indeksowane inflacją
Antyinflacyjne mogą być te obligacje, których oprocentowanie jest uzależnione od wskaźnika wzrostu cen. Do tej kategorii należą np. cztero- i dziesięcioletnie obligacje skarbowe. Oprocentowanie takich obligacji jest zmieniane raz w roku (w tym samym miesiącu, w którym zostały wyemitowane, np. zawsze w lutym). Oprocentowanie to jest równe inflacji podanej przez GUS w poprzednim miesiącu powiększonej o stałą marżę, ustaloną na początku naszej inwestycji w obligacje.
Ale uwaga: przy inwestowaniu w obligacje indeksowane inflacją w pierwszym roku otrzymujemy stały procent. Mechanizm indeksacji włącza się dopiero w drugim roku. Dziś np. obligacje czteroletnie mają oprocentowanie równe inflacji plus 1,25% marży, ale w pierwszym roku jest to „sztywne” 2,4%. A więc grubo poniżej 4,4% inflacji. Z kolei obligacje dziesięcioletnie obiecują 2,7% w pierwszym roku, a później tyle, ile wyniesie inflacja plus 1,5% marży.
Ryzyko inwestowania w obligacje indeksowane inflacją polega na tym, że oprocentowanie na kolejny rok jest ustalane w oparciu o „byłą” inflację (tę za poprzedni rok). Może się zdarzyć, że np. w lutym 2021 r. inflacja będzie jeszcze wyższa, niż obecne 4,4%. I wtedy odsetki nie w pełni pokryją wzrost cen (zwłaszcza, że od odsetek trzeba zapłacić jeszcze podatek Belki). Ale może być też na odwrót.
Czytaj więcej; Jak inwestować w obligacje? Które wybrać i gdzie kupić? Zapraszam do poradnika
—————————-
Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek?
—————————-
2. Akcje spółek dywidendowych
Inwestowanie pieniędzy na rynku kapitałowym – obojętnie, czy robimy to poprzez bezpośredni zakup akcji spółek, czy też poprzez fundusze inwestycyjne lub ETF-y – jest z definicji antyinflacyjne. Kupujemy bowiem kawałki własności spółek, które zatrudniają ludzi, coś produkują i zarabiają pieniądze. Ich zyski są raz wyższe, a raz niższe, jednak nasz kawałek firmy zawsze będzie wyceniany w realnej wartości pieniądza, nie zaś nominalnej (jak depozyt bankowy).
W wielu artykułach na „Subiektywnie o finansach” pisałem o dywidendzie jako odzwierciedleniu depozytu bankowego. Zamiast pożyczyć pieniądze bankowi, finansuję kawałek przedsiębiorstwa, a od mojego fragmentu własności otrzymuję „cegiełkę” zysku, zwaną dywidendą. Przy założeniu, że mój kawałek spółki w długim okresie co najmniej utrzyma realną wartość (są statystyki pokazujące, że tak do tej pory było), dywidenda jest odpowiednikiem „oprocentowania” mojej własności.
Niedawno był na „Subiektywnie o finansach” artykuł o tym, że w zeszłym roku posiadacze udziałów w spółkach dywidendowych otrzymali średnio 4,6% „oprocentowania”. Taką część wartości rynkowej akcji stanowiła wypłata dywidendy.
W USA są spółki, które szczycą się wypłacaniem dywidendy nieprzerwanie od 50, czy 100 lat. A w Polsce? Polecam listę 17 firm, które nieprzerwanie płacą dywidendy od 10 lat. I podaję przykład. Paliwowy gigant Orlen przez ostatnich 10 lat potroił wartość swoich akcji (z 25 zł do 75 zł). A do tego dorzucił 16 zł dywidend przypadających na każdą akcję. W tym czasie inflacja wyniosła łącznie jakieś 16%.
Czytaj więcej o tym: Jak zarabiać na sukcesach PZU, Orlenu i Żywca? Wystarczy być ich udziałowcem
3. Złoto i inne metale szlachetne
Do walki z inflacją „używa się” rzeczy, które są uznawane za rzadkie, cenne, niewychodzące z mody i niemożliwe do „dodrukowania”. Tę rolę spełniają surowce naturalne (złoto, srebro, pallad). Najpopularniejsze jest oczywiście złoto.
O tym, że złoto jest w długim terminie dość dobrym sposobem przechowywania wartości, świadczą porównania cen sprzed kilkudziesięciu lat i dzisiejszych. W 1970 r. bochenek chleba kosztował ćwierć dolara, zaś uncja złota miała wartość 42 dolarów. Za jedną uncję złota można było kupić 160 bochenków chleba. Pięćdziesiąt lat później średni koszt jednego bochenka chleba wynosi 2,5 dolara. Za uncję złota (tym razem wycenioną na 1200 dolarów) można było kupić 500 bochenków chleba.
Oczywiście: zmiany cen różnych towarów są różne, ale nie ulega wątpliwości, że złoto utrzymało wartość pieniądza w ostatnich 50 latach, a nawet ją powiększyło. Licząc w polskich złotych złoto jest już najdroższe w historii (na wykresie cena jednej uncji wyrażona w polskiej walucie).
Więcej: o tym jak przez ostatni 1000 lat zmieniała się wartość złota – czytaj w tym artykule
Tutaj: czytaj o tym jak kupić sobie trochę złota
Spora część analityków uważa, że dziś lepiej kupić srebro, niż złoto, a podstawą ich stanowiska jest długoterminowy parytet cen tych dwóch metali szlachetnych. Oba kruszce utrzymywały przez setki lat wartość pieniądza, ale nie można powiedzieć, by ich ceny zmieniały się w tym samym tempie. Raz szybciej drożało srebro, innym razem złoto. Teraz zbyt szybko w górę poszła cena złota.
4. Nieruchomości i dochód z czynszu
Innym antyinflacyjnym aktywem są nieruchomości. Żeby była jasność: inwestycja w nieruchomość ma mnóstwa wad – wysokie koszty transakcyjne, niska płynność, konieczność zablokowania dużych kwot, niemożność ubezpieczenia nieruchomości od wszystkich możliwych nieszczęść (kto miał nieruchomość przed II Wojną Światową może to potwierdzić z Zaświatów).
Ale jest też faktem, że nieruchomości długoterminowo trzymają wartość pieniądza w czasie. Dlatego są zresztą ciągle coraz droższe. Po prostu pieniądz, w którym są wyrażone ich ceny, jest coraz mniej wart. Przykładem na potwierdzenie tej tezy może być Herengacht Index, czyli indeks odzwierciedlający zmiany cen nieruchomości w jednej z dzielnic Amsterdamu.
Dlaczego akurat tam? Ano dlatego, że dla tej okolicy są dostępne wszystkie historyczne dane dotyczące przechodzenia nieruchomości z rąk do rąk. Z wskazań indeksu wynika, że od 1650 r. do 2010 r. ceny nieruchomości po uwzględnieniu inflacji generalnie krążyły wokół tej samej wartości (oczywiście z z dużymi odchyleniami w tej, czy innej dekadzie).
Podobnych wniosków dostarcza indeks cen nieruchomości w USA, który też jest mniej więcej skorelowany ze zmniejszającą się wartością pieniądza.
Kłopot z nieruchomościami w Polsce jest taki, że nie ma u nas funduszy inwestycyjnych, które pozwalałyby uczciwie i bez większego ryzyka ulokować długoterminowo pieniądze w rynku nieruchomości. Nie ma też papierów wartościowych, które byłyby de facto „kuponami dywidendowymi” od najmu nieruchomości, czyli REIT-ów. Można kupić REIT-y zagraniczne, ale nie badałem warunków i perspektyw dla takiej inwestycji.
W Polsce dość popularna jest teza, że dochód z najmu (5-8% wartości nieruchomości rocznie) może być odzwierciedleniem „dywidendy” chroniącej pieniądze przed inflacją. Owszem, może ale nie zawsze – przy wyższych stopach procentowych obligacje dają porównywalny dochód, a są znacznie bardziej płynne.
—————————-
POSŁUCHAJ NOWEGO PODCASTU „SUBIEKTYWNIE O FINANSACH”
—————————–
5. Portfel walut obcych, albo… kryptowalut?
Coraz więcej moich czytelników zastanawia się nad tym, czy aby nie byłoby lepiej lokować pieniędzy w jakichś bardziej „cywilizowanych” walutach, niż polski złoty, którego wartość może zatonąć, o ile bank centralny będzie miał chęć „do ostatniej kropli krwi” bronić niskich stóp procentowych, by pomóc rządowi w nakręcaniu koniunktury gospodarczej.
Ten pomysł ma jedną słabą stronę – otóż polski bank centralny nie jest jedynym, który dąży do zniszczenia wartości oszczędności obywateli. Gigantyczny dodruk pieniądza trwa na całym świecie (choć akurat nie na całym świecie już wywołał inflację). Tym niemniej uniezależniając się w pewnym stopniu od niszczenia wartości lokalnej waluty można liczyć na to, że efekty tego niszczenia będą mniej widoczne w portfelu naszych oszczędności.
Gdybym miał obstawiać jakąś walutę, która będzie utrzymywała realną wartość oszczędności, to wybrałbym franka szwajcarskiego. Jest go w obrocie relatywnie mało (bo Szwajcaria to mały kraj), jest to kraj bogatych ludzi, uzależniony w pewnym sensie od ich bogactwa (nie może więc sobie pozwolić na jego niszczenie), ma rozsądnych obywateli, który zagłosowali np. przeciwko ustawie „500 franków dla każdego”) i zastanawiali się nad ponownym przywiązaniem emisji własnej waluty do zapasów złota w skarbcach banku centralnego. Jestem w stanie uwierzyć, że frank szwajcarski nadal będzie zyskiwał na wartości względem innych walut. Poniżej kurs franka do złotego za ostatnich 20 lat.
Są też ludzie, którzy przed inflacją chronią się w świecie… kryptowalut, czyli cyfrowych „pieniędzy”, których emisja nie jest uzależniona od widzimisę jakiegoś banku centralnego, tylko określona niezmiennym algorytmem. Osobiście nie umiem sobie wyobrazić, że np. bitcoin (lub portfel wielu kroptowalut) broni realnej wartości moich oszczędności, ale być może po prostu moja wyobraźnia nie nadąża już za rzeczywistością.
Dawajcie znać jakie widzicie inne opcje, będę je weryfikował i ewentualnie uzupełniał artykuł. Na pohybel inflacji! A na koniec jeszcze taki, wiele-mówiący wykresik: