Pan Dariusz dogadał się z deweloperem, że kupi od niego mieszkanie i na poczet tej transakcji wpłaci mu 500.000 zł opłaty rezerwacyjnej w zamian za solidny, przekraczający 20% rabat. Ale po pandemii deweloper chciał aneksować umowę i podnieść cenę mieszkania o 2.000 zł za metr. Czytelnik odmówił. I jak na razie został bez mieszkania. Kto ponosi winę za tę sytuację? Deweloper czy klient?
Pandemia wywróciła świat do góry nogami – wywróciła także relacje deweloperów z klientami. Od jakiegoś czasu opisujemy historie osób, które mają problem z odzyskaniem opłaty rezerwacyjnej za zakup mieszkania. Na przykład pani Kinga walczy o 15.000 zł, bo przez pandemię i spadki na giełdzie straciła środki do życia.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Skala zjawiska nasiliła się po lockdownie. Wiadomo, że w ostatnich miesiącach w niektórych dzielnicach Warszawy sprzedaż mieszkań, uwzględniając zwroty klientów, była ujemna! Napisał do nas pan Dariusz, który próbuje odzyskać od dewelopera pół miliona złotych opłaty rezerwacyjnej. Odzyskać, bo mieszkania ostatecznie nie kupił, choć chciał. Dlaczego tego nie zrobił? Posłuchajcie.
Czytelnik wpłacił pół „bańki”. Co dostał w zamian? Wybór zero-jedynkowy
Nasz czytelnik, pan Dariusz, w grudniu zeszłego roku upatrzył sobie mieszkanie w cichej i przytulnej otulinie warszawskiego Parku Szczęśliwickiego. Choć do dewelopera przyszedł z gotówką w walizce, to nie chciał przepłacać. Długo negocjował, aż w końcu dobił targu. A przynajmniej tak mu się wydawało. Kupił 63-metrowe mieszkanie z rabatem sięgającym 22%, po cenie 10.625 zł za metr (zamiast 13.700 zł za metr).
Słowo „kupił” jest w tym przypadku pewną nadinterpretacją, bo formalne podpisał tylko umowę rezerwacyjną. Ale czuł się tak, jakby mieszkanie już kupił. A to dlatego, że wpłacił na poczet przyszłej umowy deweloperskiej dokładnie 500.000 zł, co stanowiło prawie całą wartość mieszkanie. Do postawienia „kropki nad i” brakowało ok. 170.000 zł. Dzięki tak potężnej „przedpłacie” pan Dariusz chciał zagwarantować sobie ów potężny rabat.
Wiosną 2020 r. przydarzyła nam się pandemia, ale pan Dariusz żył swoim życiem i czekał na wezwanie do wpłaty pozostałej części ceny mieszkania oraz na sfinalizowanie uzgodnionej transakcji. Wezwanie przyszło, ale nie takie, jakiego się spodziewał.
Pewnego czerwcowego poranka zadzwonił przedstawiciel dewelopera z jednoznaczną propozycją. Powiedział – jak relacjonuje nasz czytelnik – że należy się 2.000 zł dopłaty za metr kwadratowy. W sumie ok. 126.000 zł. Pan Dariusz poczuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę. Zapłacił już 500.000 i był pewien, że „zarezerwował” sobie niezmienność warunków cenowych. A tu taki zonk.
„Nie zgodziłem się na podwyżkę ceny. Za propozycją podwyżki nie szła żadna sensowna oferta. Deweloper mógł w zamian coś zaproponować, np. miejsce postojowe, wykończenie mieszkania…. ale mimo moich pytań i podprowadzeń, nie zaproponował dosłownie nic. Wybór był zerojedynkowy – albo akceptuję podwyżkę albo umowa nie dojdzie do skutku”
Deweloper: ale my nie mamy już dla pana mieszkania
Takie rzeczy się zdarzają, szczególnie w czasach kiedy bardzo szybko rosną koszty materiałów budowlanych lub robocizny. Wydawać by się mogło, że wtedy deweloperzy starają się jakoś zadośćuczynić lokatorom in spe, zatrzeć złe wrażenie i zamortyzować podwyżki jakimiś dodatkowymi dodatkami. A w najgorszym wypadku strony rozliczają się z opłaty rezerwacyjnej (o ile jest do tego odpowiedni zapis w umowie) i rozstają się z klasą. Jak było w tej historii? Deweloper zapisał w umowie, iż rezygnuje z prawa do odstąpienia i rozwiązania umowy.
Gdy czytelnik wezwał firmę do zawarcia umowy deweloperskiej, w połowie lipca pełnomocnik dewelopera odpisał, że to niemożliwe, bo mieszkanie zostało już sprzedane komuś innemu. Zdaniem pełnomocników dewelopera klient zgłosił się już po 30 czerwca, a więc po granicznym momencie obowiązywania umowy deweloperskiej.
Wszystkiemu winny COVID-19? Wkrótce oddamy pieniądze, ale…
Prawnik dewelopera tłumaczy, że umowa nie doszła do skutku w zapisanym w umowie granicznym terminie 30 czerwca, bo po pierwsze „w sposób niespodziewany opóźnił się moment uzyskania ostatecznego pozwolenia na budowę”. Po drugie „zdarzyła się bezprecedensowa przerwa w życiu gospodarczym związana z epidemią COVID-19, co także miało przełożenie na czas realizacji inwestycji”. Co ciekawe, pandemia nie przeszkodziła w sprzedaży tego samego mieszkania komu innemu. I po trzecie – inwestycję formalnie przejęła spółka córka dewelopera.
Tak czy owak, terminy zostały przekroczone, umowa niezawarta więc wkrótce deweloper miał wykonać przelew zwrotny 500.000 zł na konto pana Dariusza. Miał, ale…
„Deweloper pisze do mnie listy, że zwróci opłatę rezerwacyjną pod warunkiem, że usunę moje negatywne wpisy w internecie oraz doprowadzę do usunięcia wpisów mojej rodziny i znajomych na temat dewelopera… No to już gruba przesada!”
– pisze pan Dariusz. Hejt? Relacje niezgodne ze stanem faktycznym? Naruszające dobra osobiste? Jeśli tak, to firma powinna zgłosić sprawę organom ścigania, złożyć prywatny akt oskarżenia, ale nie uzależniać od tego zwrotu opłaty rezerwacyjnej. Oczywiście, nie możemy wykluczyć, że czytelnik nas „wkręca”. Ale widzieliśmy rzeczonego maila z propozycją pójścia na nietypowy układ, a także rzeczoną umowę z przyrzeczoną ceną.
Czytaj też: Najem mieszkania wkrótce za pół „starej” ceny? Próba sił na rynku nieruchomości
Czytaj też: Przez koronawirusa nie masz pieniędzy na czynsz? Rząd dopłaci ci 1500 zł miesięcznie. Ale są warunki
Pan Dariusz walczy o pieniądze
Często w różnych życiowych sprawach, nawet gdy ktoś coś przeskrobał, to dogaduje się z drugą stroną. Strony próbowały jeszcze dojść do porozumienia i wydawało się, że idzie ku dobremu ale…
„Zaproponowałem usunięcie moich opinii i tak też uczyniłem zaznaczając, że nie mam wpływu ani nie biorę odpowiedzialności za opinie innych osób. Wtedy deweloper zaproponował, że odda pieniądze do końca lipca, ale dzień po tym spotkaniu dostałem maila, w którym znowu uzależniają oddanie pieniędzy od usunięcia komentarzy nie tylko przeze mnie, ale też rodzinę i znajomych. Wtedy – na zachętę – następnego dnia dostanę 50.000 zł, a 450.000 zł potem, z odsetkami. A przecież do niedorzeczne. Mogę ręczyć wyłącznie za siebie, nie mam gwarancji, że ktoś, kogo znam, nie zacznie oczerniać dewelopera”
Pat trwa. Pan Dariusz zgłosił się do nas. Czeka na pieniądze, tym bardziej, że pierwotny termin, ustalony na 7 lipca został już mocno przekroczony. Oczywiście, deweloper w umowie zobowiązał się na poddanie rygorowi egzekucji długu (art. 777 kodeksu cywilnego) i czytelnik mógłby iść do sądu, ale boi się, że sprawa potrwa kolejnych kilka miesięcy. A pieniądze marnieją na cudzym rachunku.
Efekt jest taki, że do 24 lipca pan Dariusz nie zobaczył swoich 500.000 zł, nie mówiąc już o mieszkaniu. Liczy, że pieniądze dostanie do końca miesiąca, ale pewności nie ma. Deweloper natomiast pracuje nad odpowiedziami na zadane przez nas pytania. Niezwłocznie po tym, jak je otrzymamy, dołączymy je do niniejszego felietonu.
Na początku października 2022 r. znalazłem w skrzynce pocztowej list od kancelarii prawnej Borkowska & Partners (reprezentującej dewelopera), z informacją, że nie było do końca tak, jak pisze klient:
>>> rzeczywiście, deweloper nie „uszanował” umowy rezerwacyjnej, lecz nie musiał tego robić, bo klient zgłosił się z żądaniem realizacji umowy objętej rezerwacją już po upływie 30 czerwca, czyli po granicznej dacie, do której umowa rezerwacyjna obowiązywała. Jedyną „winą” dewelopera jest to, że przed 30 czerwca nie wezwał klienta do zawarcia umowy na zakup mieszkania. Po tym terminie natomiast nie miał obowiązku respektować ceny z umowy rezerwacyjnej.
>>> klient otrzymał zwrot opłaty rezerwacyjnej wraz z odsetkami. Porozumienie w tej sprawie zostało zawarte 14 sierpnia, już po publikacji artykułu na „Subiektywnie o finansach” (która miała miejsce 24 lipca).
EDIT: usunąłem z tekstu nazwę dewelopera, gdyż uzyskałem informacje, które wskazują na to, iż czytelnik zataił ważne dla sprawy informacje i wykorzystał „Subiektywnie o Finansach” jako narzędzie do działań co najmniej nieetycznych, Maciej Samcik
———————————————-
„SUBIEKTYWNIE O FINANSACH” NAJPOPULARNIEJSZYM BLOGIEM FINANSOWYM W POLSCE
Martis Consulting sprawdził, jak wygląda polski rynek kapitałowy w mediach społecznościowych. Nie tylko przez pryzmat najbardziej obserwowanych spółek, ale też portali internetowych, dziennikarzy oraz blogerów. Z zestawienia wynika, że „Subiektywnie o finansach” jest najbardziej opiniotwórczym w Polsce blogiem finansowym (choć ja bym go określił bardziej jako blogoserwis lub opiniotwórczy butik finansowy)…
…zaś ja, jako jego twórca, jestem czwartym najpopularniejszym komentatorem giełdowym na Twitterze…
…oraz drugim najpopularniejszym komentatorem giełdowym na LinkedIn
Dziękuję Wam za zaufanie i za to, że w coraz większej liczbie czytacie „Subiektywnie o finansach”. W raporcie nie podano miary ruchu na stronie, która jest głównym kryterium popularności blogów, wiadomo tylko, że jest to „ruch na blogu” w maju 2020 r. Patrząc przez pryzmat liczby użytkowników (od 400.000 miesięcznie do 1.000.000 miesięcznie w 2020 r.) ten raportowany przez Martis wydaje się być „nieco” zaniżony, ale i tak jestem dumny, że „Subiektywnie o finansach” jest w gronie najpopularniejszych blogów finansowych w Polsce. Maciej Samcik
———————————————-
źródło zdjęcia: PixaBay