Raz na cztery lata przychodzą wybory – czas przedstawiania nam pomysłów na to, jak może zmienić się nasze życie, gdy wybierzemy tę lub inną grupę polityczną. Wiemy już mniej więcej, że Zjednoczona Prawica stawi czoła: Zjednoczonej Lewicy, Zjednoczonemu Centrum i Zjednoczonej Chadecji. Ponieważ politycy postulujący zmianę obecnej władzy byli dotąd zajęci próbami „jednoczenia jednoczeń”, to nie wiadomo do końca o co im chodzi – poza tym, że też chcieliby porządzić. Może przydadzą im się dwa ekscentryczne punkty? Jako hasła na plakaty brzmią tak: „Twoje podatki w twoich rękach” oraz „Dywidenda od Polski”
Od czterech lat rządzą nami politycy, którzy mają niewątpliwie dobry słuch społeczny, rozwinięty talent do wsłuchiwania się w głos ludu, a nie tylko „wielkomiejskich elit” (to ich duży plus, choć elit też mogliby czasem posłuchać ;-))) oraz chęć wspierania tych, którym mniej się w życiu udało (zbyt często kosztem „upupiania” tych, którym się udało, np. dzięki ciężkiej pracy).
- Chcą nam zabronić samochodów spalinowych? Nie lubimy tego. Ale może to nie będzie decyzja polityczna tylko… ekonomiczna? [ODPOWIEDZIALNE FINANSE]
- Założyły własne firmy. Jaką mają receptę na biznesowy sukces? [O WYGODNYM PŁACENIU...]
- Ubezpieczenie na wyjazd weekendowy lub wakacyjny: must have. Co powinna zawierać porządna polisa turystyczna? I jak ją najszybciej kupić? [DOCENISZ, GDY WYCENISZ]
Ale mimo wszystko trudno powiedzieć jaka właściwie jest ich strategia dla Polski, przynajmniej w warstwie czysto ekonomicznej, finansowej. Czyli o co tak naprawdę im chodzi. Dlaczego tak uważam? Z jednej strony bowiem podwyższają podatki (choć nie robią tego wprost, lecz przez obciążanie usługodawców, którzy następnie przerzucają te koszty na nas, konsumentów), ale z drugiej strony często nie widać sensu w wydawaniu pozyskiwanych w ten sposób pieniędzy.
Pieniądze płyną do różnych grup społecznych (nie wiadomo dlaczego do jednych tak, a do innych – czasem bardziej potrzebujących – nie), do biednych i do bogatych mniej więcej po równo. Niby więc rządzą „portfelowi” socjaliści (bo pragną wyższych podatków i pompują pieniądze do części obywateli, zwiększając przy okazji zadłużenie Polski za granicą), a z drugiej – liberałowie (bo robią cash-back do zamożnych i dają do ręki gotówkę według zasady „obywatelu, zrób sobie dobrze sam”, zamiast przeznaczać ją na poprawę jakości usług publicznych, do zapewnienia których ich wynajmujemy).
Sytuacja, w której moja mama (zarobki w granicach ustawowej płacy minimalnej) finansuje ze swoich podatków 500+ dla moich (człowieka o relatywnie wysokich dochodach) dzieci – to jakaś dziwna koncepcja, którą nie do końca rozumiem. Może ktoś wytłumaczy o co tu chodzi?
Czytaj więcej: W konsekwencji konwencji, czyli czym się różni polityk od pośrednika finansowego?
Czytaj też: „Rozdawnictwo to nie grzech, a polityka to rozdawanie”. Kogoś pogieło?
Jeśli oni mogą „ukraść” twój program, to lepiej niech go zrealizują zamiast ciebie
Czy można mieć lepszy pomysł? Politycy opozycyjni biją głowami w mur niemożności, bo próbują grać w grę, której nie mają prawa wygrać – czyli ścigają się z rządzącymi na pomysły dotyczące rozdawania ludziom pieniędzy. Oni obniżają podatki? To my też, tylko bardziej. Oni wkładają ludziom do portfeli kasę? To my włożymy więcej.
Dlaczego to się raczej nie uda? Bo ludzie – przynajmniej w sferze argumentów dotyczących bezpośrednio ich portfela – nie znajdą powodu, by zamienić tych, którzy dziś dają, na tych, którzy być może dadzą więcej jeśli znajdą się na miejscu tych, którzy dają. Ci, którzy dają, są już sprawdzeni, a ci nowi – zawsze mogą się rozmyślić (zwłaszcza, że w przyszłości się im to już zdarzało ;-)).
Padałem ze śmiechu słysząc, że ten i ów polityk opozycyjny „nie może jeszcze ujawnić programu”, bo obecnie rządzący mu go „ukradną”. Skoro jego program da się „ukraść”, to lepiej, żeby zrealizowali go ci, którzy już dziś rządzą. Z punktu widzenia obywatela to wszystko jedno kto wykonuje przelew.
Jeśli konkurenci polityczni partii rządzącej chcą chwycić Suwerena za serce, to powinni zaproponować coś, czego obecny rząd po prostu skopiować nie może, bo byłoby to sprzeczne z jego DNA. W sferze światopoglądowej, ustrojowej – to łatwe. Ale jak chodzi o sprawy dotyczące portfela – już nie tak bardzo.
Rządzący wykazują skłonność do podwyższania podatków pośrednich (czyli przejmowania możliwie dużej części dochodów obywateli pod postacią wzrostu cen kupowanych towarów), jak również do decydowania w imieniu obywateli kto ma te pieniądze dostać w formie zasiłków w gotówce. Oraz przejawiają brak skłonności do finansowania usług publicznych ponad niezbędne minimum (służba zdrowia, szkoły, drogi, koleje…).
Czytaj też: Pieniądze szczęścia nie dają? Sprawdzili to na konkretnych liczbach. Co im wyszło?
„Twoje podatki w twoich rękach”, czyli po co nam to państwo?
Jak mogłaby wyglądać wizja odmienna? Pokazanie ludziom ile wkładają do państwowego budżetu, oddanie ich możliwości częściowego decydowania jak mają być wykorzystywane płacone przez nich podatki i przekierowanie tych pieniędzy na usługi publiczne – zgodnie z klarownym standardem i pakietem – zamiast wypłacania ich w gotówce wybranym centralnie grupom.
Chodzi mi po głowie taki ekscentryczny pomysł. A gdyby tak każdy, kto płaci podatki, dostał „bilety” uprawniające go do korzystania z określonego pakietu usług publicznych? Może mogłyby to być e-kupony w jakiejś państwowej aplikacji komputerowej lub mobilnej, w której byłyby też uwidocznione płacone przez każdego z nas podatki?
I gdyby – choćby tylko w ograniczonym zakresie – można było samemu decydować które „bilety”, czy e-kupony na co wykorzystujemy? Określoną pulę pieniędzy z płaconych przez siebie podatków obywatel mógłby przeznaczyć na „zakup” usługi edukacyjnej dla swoich dzieci (szkoła, przedszkola, opłacenie opiekunki, zakup podręczników), inną – na skorzystanie z usług zdrowotnych (refundacja leków, wizyty u lekarzy, rehabilitacja), a jeszcze inną – na pomoc w zakupie pierwszego mieszkania, „zielone” inwestycje w już posiadanym, zakup „wejściówki” do komunikacji publicznej, dotację do samochodu elektrycznego, dodatkową składkę emerytalną na PPK… Słowem: na wszystkie usługi, które są organizowane przez państwo i przez to państwo wspierane (powered by State :-)).
Wiadomo, mogłoby to dotyczyć tylko części podatków, bo nie wszystkie mogą podlegać takiej „customizacji”. Obywatel nie może powiedzieć, że nie chce finansować wojska czy policji. Poza tym duża część usług (podstawowa opieka zdrowotna, drogi, szkoły, szpitale itp.) muszą być organizowane i finansowane odgórnie.
Ale może każdy powinien w swojej podatkowej aplikacji mobilnej mieć suwaki i sobie raz na jakiś czas zdecydować na jaką z usług publicznych „powered by State” – realizowanych w określonym standardzie – chce przeznaczyć część swoich pieniędzy płaconych państwu w formie podatków. A przede wszystkim niechby w tej aplikacji na co dzień widział ile tych podatków tak naprawdę płaci.
Czytaj też: Na co idą pieniądze z naszych podatków? Ta jedna liczba pokazuje, że staczamy się w przepaść
Czytaj też: Viktor Orban postanowił płacić równowartość 300.000 zł rodzinom, które zdecydują się na co najmniej trójkę dzieci).
500+, wyprawki i trzynaste emerytury? Nie trzeba zabierać, może same „wrócą”
„Oddajemy twoje podatki” – brzmiałoby dobrze na plakacie. Ale może się nie spiąć finansowo bez jednoczesnego zabrania ludziom tych wszystkich zasiłków socjalnych, 500+ i innych transferów gotówkowych, z których dziś korzystają. Zresztą: nikt nie zagłosuje na polityka, który obieca, że zabierze gotówkę z portfela i w zamian rozda jakieś bony ;-).
Ale może zagłosowaliby na takiego, który powiedziałby: „wszystkie transfery gotówkowe zostawiamy, ale każdy może zamienić je na „kupony”, czy „bilety” do usług „powered by State”? Czyli: jeśli ktoś dostaje 500+, to nadal mógłby je wykorzystać na wakację, zakup lodówki albo samochodu, ale mógłby je też zamienić na „pakiet premium” usług państwowych. Czyli „dokupić” lepszą obsługę w służbie zdrowia, błyskawiczny dostęp do lekarza specjalisty (np. w ciągu trzech dni, gdy w wariancie podstawowym będzie to miesiąc), dodatkowe bonusy szkolne (np. kurs językowy), albo jakiś mnożnik dotacji na zakup samochodu elektrycznego…
Państwo mogłoby w ten sposób „ściągnąć z rynku” część gotówki rozdawanej nie zawsze mądrze przez obecnie rządzących, wykorzystywanej na czystą konsumpcję i skierować te pieniądze na dostarczenie lepszej jakości usług publicznych dla osób, które chciałyby dokupić „pakiet premium” tego wszystkiego, co rząd zapewnia. Bo od samego mieszania herbata nie zrobi się słodka – pieniędzy jest ile jest i samo rozdanie ludziom „kuponów do lekarza” lub „bonów edukacyjnych” nie sprawi, że kolejki do lekarzy znikną, a szkół przybędzie. Ale gdyby zmotywować ludzi do tego, by część transferów socjalnych przeznaczyli na „lepszy pakiet”, to pieniędzy byłoby więcej…
Wymagałoby to spakietowania usług państwa, które każdy z nas finansuje w podatkach, ubrania je w „bony” różnych kategorii – podstawowej, plus, premium, deluxe… (czy to w ogóle organizacyjnie możliwe?). Ale gdyby to się dało uczynić, to mielibyśmy czytelny system dający ludziom następującą możliwość: im większą część dochodów dobrowolnie oddajesz w podatkach państwu – tym więcej dostajesz kuponów uprawniających do korzystania z usług organizowanych przez państwo. A dodatkowo masz pełną przejrzystość, bo widzisz online ile podatków wpłaciłeś do budżetu i jaką liczbę kuponów na usługi publiczne dostałeś.
A do tego wszystkiego dorzuciłbym jakiś symboliczny odpowiednik 500+ – ale też ekscentryczny. Powiedzmy „Dywidendę od Polski”. Czyli jakąś część wypracowanego przez wszystkich Polaków „ponadstandardowego” wzrostu PKB wypłacałbym raz w roku obywatelom po równo – jako swego rodzaju premię za to, że krajowi powodzi się lepiej. To byłby taki podatkowy money-back, którego wysokość byłaby uzależniona od tego jak nam się ogólnie – narodowo – powodzi. Żeby nie było gadania o „nierówno dzielonych owocach wzrostu”.
Prywatny lekarz za 500+ i kurs angielskiego za wyprawkę szkolną. Czy to nie stoi na głowie?
Nie wiem czy dałoby się takie „cóś” zrealizować nie rozwalając finansów publicznych, ale z pewnością ten pomysł – występujący już w książkach i teoriach ekonomicznych – jest nie do zawłaszczenia przez rządzących obecnie. Choćby z tego powodu, że oznaczałby decentralizację decyzji (obywatele decydowaliby choć w części na jakie usługi publiczne mają pójść pieniądze z podatków, a nie politycy) oraz odejście od transferów gotówkowych oferowanych wybranym grupom na rzecz „kontraktowania” przez obywateli usług publicznych w pakietach. Obie te zmiany byłyby niezgodne z DNA polityki partii obecnie dominującej, czyli Prawa i Sprawiedliwości.
Może bredzę, ale gdyby taki eksperyment programowy powstał, to ludzie mieliby wreszcie realny wybór argumentów dotyczących ich portfeli (abstrahuję od kwestii światopoglądowych i ustrojowych). Możesz zagłosować na tych, którzy „dają pieniądze do kieszeni” albo na tych, którzy „oddadzą ci twoje podatki”.
Czy wizja „kuponowa” miałaby szansę wygrać, nawet gdyby ktoś mądrzejszy ode mnie ubrał ją w liczby? Może ludzie jednak wolą gotówkę do ręki i żeby państwo decydowało o wszystkim za nich? Może i tak. Ale znam wielu, którzy sprezentowane przez rządzących 500+ – i jeszcze więcej – wydają na kupowanie dostępu do prywatnych lekarzy, na prywatne szkoły dla swoich dzieci, na usługi transportowe. Czyli na to wszystko, co powinno zapewnić im państwo w ramach podatków. I chętnie zapłaciliby nawet wyższe te podatki, gdyby dostali za nie korzyść w postaci usług publicznych z prawdziwego zdarzania. Co o tym myślicie?
ilustracja: kadr z filmu „Dzień Świra” („moja racja jest mojsza, niż twojsza”)