„Tylko inwestowanie oszczędności ochroni je przed inflacją” – słyszycie na każdym kroku, także na „Subiektywnie o finansach”. Ale życie inwestora to nie tylko długie miesiące hossy giełdowej i liczenie zysków. Tak było w ostatnim czasie, ale oczywiście tak nie będzie zawsze. Niektórzy mówią, że wkrótce czekają nas spadki cen akcji, bo strach przed inflacją przekształci się w „prawdziwą” inflację. Dziś radzę, jak przygotować swój portfel na przejściowo gorsze czasy dla inwestowania w akcje, gdyby one rzeczywiście nadeszły
Od dawna czytacie – także na „Subiektywnie o finansach” – że skończyły się dobre czasy w bankach i że aby obronić oszczędności przed spadkiem realnej wartości (czyli przed inflacją) nie wystarczy już przenieść depozytu do takiego banku, który płaci lepiej. Dziś nie ma już żadnego banku, w którym można uchronić pieniądze przed inflacją. Choć zdarzają się takie, w których można stracić mniej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Problemem lokat bankowych nie jest tylko to, że ich oprocentowanie nie chroni przed inflacją, tak już w przeszłości bywało. Problemem jest to, że one często również nominalnie dają 0% (symboliczne 0,01% w wielu bankach), a w przypadku firm bank każą sobie nawet płacić za utrzymanie pieniędzy, czyli nominalne oprocentowanie ma faktycznie wartość ujemną.
To prawda. Inflację można próbować pokonać jedynie inwestując oszczędności poza bankiem. W obligacje, fundusze inwestycyjne, ETF-y (czyli takie „automatyczne” fundusze, pozwalające inwestować od razu w całe indeksy giełdowe), a także bezpośrednio w akcje. Niektórzy dodadzą jeszcze, że dobrą lokatą kapitału są nieruchomości, czy metale szlachetne ze złotem na czele (a jakże!). Jeszcze inni będą wspominać o „cyfrowym złocie”, czyli kryptowalutach (ale jeśli chodzi o inwestowanie oszczędności życia w bitcoiny to byłbym baaaardzo ostrożny).
Czytaj też w cyklu „Fundusze bez tajemnic”: Jak Polacy oswajają inwestowanie oszczędności? Pięć tajemnic polskiego ciułacza
Strach przed inflacją pcha ceny akcji w górę. Ale czy tak będzie, gdy ona już nadejdzie?
Możliwości jest wiele. Tym, którzy obawiają się wahliwości kapitału i braku gwarancji określonego zysku wypada przypomnieć, że w długiej perspektywie ryzyko trzymania części oszczędności na rynku kapitałowym jest mniejsze, niż mogłoby się wydawać najmniej doświadczonym inwestorom.
Istnieją statystyki z rynku amerykańskiego, mówiące iż inwestując w perspektywie 20-letniej musielibyśmy mieć gigantycznego pecha, żeby mniej lub więcej nie zarobić. W zdecydowanej większości przypadków zysk będzie wyższy, niż inflacja (choć wypada dodać, że oczywiście nie ma co do tego gwarancji, a historia nie musi się powtórzyć w przyszłości).
Ale duże prawdopodobieństwo pomnożenia realnej wartości pieniędzy w długiej perspektywie nie oznacza wcale, że w krótkim terminie nie można przeżyć nerwowych momentów. Choć wiele wskazuje na to, że w najbliższych miesiącach pieniądze – uciekając przed inflacją – będą płynęły na światowy rynek kapitałowy, pchając kursy akcji, wyceny funduszy inwestycyjnych oraz ETF-ów w górę, to na horyzoncie są i ciemne chmury.
Z jednej strony nie da się ukryć, że ceny akcji – zwłaszcza na giełdzie amerykańskiej – są wyśrubowane. Tylko w ciągu ostatnich dziesięciu lat wartość indeksu największych 500 amerykańskich spółek się podwoiła. Niektóre spółki technologiczne mają wręcz abstrakcyjną wartość rynkową (ostatnio pojawił się trend do przenoszenia pieniędzy z inwestycji w spółki wzrostowe, technologiczne, w „tradycyjne”, zwane spółkami value).
Z drugiej strony inflacja w USA rośnie (m.in. z powodu realizacji wartego 1,9 biliona dolarów planu ożywiania gospodarki amerykańskiej, który przeforsował nowy prezydent Joe Biden) i jest duże prawdopodobieństwo, że amerykański bank centralny zostanie zmuszony do podnoszenia stóp procentowych. A to musiałoby spowodować przepływ kapitału z rynku akcji do obligacji (czyli spadek cen akcji).
Sześć sposobów, żeby zawsze spaść na cztery łapy
Choć więc ostatnie miesiące przyzwyczaiły inwestorów do liczenia zysków, to nie ma wcale gwarancji, że w kolejnych miesiącach klimat na rynkach kapitałowych się nie pogorszy. To może być ważne ostrzeżenie zwłaszcza dla początkujących inwestorów, którzy dopiero zaczynają stopniowo przenosić swoje oszczędności z banków do funduszy, ETF-ów, czy akcji. Powinni zadbać o taką konstrukcję swojego portfela, by był przygotowany na ewentualne turbulencje. Jak to zrobić? Oto kilka prawd, o których nie warto zapominać nawet widząc strzeliste wykresy indeksów giełdowych.
Po pierwsze: nigdy nie wiesz czy jest tanio czy drogo. Nigdy nie wiemy, czy ceny akcji, wyceny jednostek uczestnictwa funduszy inwestycyjnych lub wartości giełdowych indeksów są wysokie, czy niskie. Wszystko, co drogie, może być jeszcze droższe. A wszystko, co tanie – może być jeszcze tańsze. Jedyne, co możemy zrobić, żeby ograniczyć ryzyko wejścia na rynek lub wyjścia z niego w złym momencie, jest uśrednianie ceny nabycia lub sprzedaży. Rozkładając każdą transakcję na kilka lub nawet kilkanaście rat gwarantujemy sobie, że nie zrobimy grubego błędu. A najlepiej w ogóle inwestować systematycznie – po 500, 1000 albo 10.000 zł miesięcznie.
Po drugie: nigdy nie wiesz, że na czymś zarobisz. Nie trzymamy pieniędzy ani tylko w banku, ani tylko w polskich akcjach. Gdy obligacje rządowe dają 4% w skali roku, a fundusz inwestycyjny obligacji tylko 0,5% to nie przerzucamy wszystkich pieniędzy do obligacji rządowych. Nie inwestujemy wszystkich pieniędzy w bitcoiny, ani w nieruchomości. W naszym portfelu powinny znajdować się obie najważniejsze klasy aktywów, a więc zarówno akcje, jak i obligacje. Oraz oczywiście bezpieczna (choć realnie tracąca na wartości) poduszka finansowa w banku. Co najmniej. A jeśli ktoś ma trochę większe oszczędności, to niech pomyśli też o metalach szlachetnych, nieruchomościach i innych inwestycjach alternatywnych.
Po trzecie: w inwestowaniu jak w górach, liczy się zabezpieczenie. Warto stosować „naturalny hedging”. Hedging, czyli właśnie zabezpieczenie zajętej na rynku pozycji. Do każdej inwestycji powinniśmy dorzucić drugą, na której teoretycznie powinniśmy zarobić wtedy, gdy na tej pierwszej będziemy tracili. Przykład? Jeśli mam fundusz inwestujący w polskie akcje, to jego zabezpieczeniem powinna być jakaś inwestycja w walucie obcej (choćby depozyt walutowy). Spadek cen polskich akcji często bowiem łączy się ze wzrostem kursów obcych walut – w tym dolara lub euro. Inny przykład: inwestycje na rynku akcji często zabezpiecza się zakupem produktów finansowych opartych na złocie (bo złoto przeważnie zyskuje wtedy, gdy na rynkach akcji panuje nerwówka i rządzą złe emocje).
Po czwarte: nigdy nie wiesz czy rządzi Wschód czy Zachód. W inwestowaniu pamiętajmy o rynkach wschodzących i o rozwiniętych. Wielu początkujących inwestorów nie rozróżnia tych dwóch grup rynków. Zresztą nie musi: pierwszym funduszem, w który lokujemy kapitał, powinien być po prostu fundusz globalnych akcji, który inwestuje na wszystkich największych rynkach naraz. Albo ETF oparty na globalnym indeksie akcji, np. MSCI World. Ale z czasem, gdy nasz portfel inwestycyjny się rozwija, powinniśmy zadbać o to, żeby mieć pieniądze ulokowane zarówno na rynkach rozwiniętych (USA, Europa Zachodnia), jak i na wschodzących (Azja, Ameryka Łacińska, Europa Wschodnia). Zwykle jest tak, że gdy na rynkach wschodzących jest hossa, to na rozwiniętych ceny stoją w miejscu lub spadają. I odwrotnie. Na najbliższe lata analitycy zapowiadają lepsze czasy dla rynków wschodzących, jednak jeśli będziemy mieli wzrost inflacji w USA i odwrót od akcji do obligacji, to na ten trend będziemy musieli poczekać.
Po piąte: pieniądz niejedno ma imię. Docelowo warto rozłożyć inwestycje na kilka walut. Może to zapewnić posiadanie np. funduszy inwestycyjnych denominowanych w złotym, dolarze oraz euro. Czyli w walucie lokalnej (domowej) oraz w dwóch najpoważniejszych walutach globalnych. Wielokrotnie już takie rozłożenie ryzyka uratowało mi życie. Gdy w ubiegłym roku, wraz z atakiem pandemii Covid-19, giełdy akcji runęły o 30-40%, to u mnie w portfelu spadek wyniósł tylko 3-4%. Nie chodzi tylko o to, że miałem w akcjach tylko 35% pieniędzy, ani o to, że stosowałem „naturalny hedging” (czyli jeśli część akcyjna spadała, to inwestycje oparte np. na złocie rosły), ale też o to, że duża część moich inwestycji globalnych była w strefie dolara i euro. To, co straciłem na spadku kursów, zamortyzowałem umocnieniem walut obcych wobec złotego.
Po szóste: stress-test pomoże na spokojny sen. Jakkolwiek nie wygląda portfel naszych inwestycji, stosunkowo rzadko wyobrażamy sobie jak może się zachowywać w warunkach skrajnych. Dlatego warto raz na jakiś czas wziąć kartkę i długopis, spisać swoje inwestycje oraz sprawdzić co by się stało, gdyby wydarzyło się coś najgorszego, co wydarzało się z nimi w ostatnich 20 latach. Cofając się w historii do największej turbulencji 20-lecia sprawdzamy, jak wówczas zachowały się nasze inwestycje oraz portfel jako całość. Otrzymany wynik bierzemy sobie do serca i sprawdzamy czy jesteśmy w stanie zaakceptować taką wahliwość. Jeśli nie, to zwiększamy część bezpieczną naszych inwestycji.
Czytaj też w cyklu „Fundusze bez tajemnic”: Fundusze benchmarkowe kontra sektorowe, czyli komu opłaca się poszukiwanie „Alfy”?
To, że na horyzoncie może być pogorszenie nastrojów dla rynków akcji, nie oznacza, że należy zrezygnować z inwestowania. Ale trzeba brać pod uwagę scenariusz, w którym np. za rok-dwa ceny akcji będą niższe, niż dziś. Jeśli Twoje inwestowanie będzie stopniowe, rozłożone w czasie, oparte na kilku różnych elementach, które wzajemnie (choćby częściowo) się „znoszą”, jeśli nie będzie monowalutowe – będziesz jak kot, który zawsze spada na cztery łapy.
A w długiej perspektywie niskie stopy procentowe i inflacja (a więc dwa „instrumenty”, za pomocą których rządy będą chciały spłacać covidowe długi) nie znikną raczej z horyzontu. A te dwa czynniki, w horyzoncie nie jednego roku, lecz 10-20 lat, przemawiają za lokowaniem części swojego kapitału w akcjach największych światowych koncernów. Bo czasy, w których trzymając pieniądze w banku można utrzymać realną ich wartość, raczej szybko nie wrócą.
——-
ZAPROSZENIE:
Jeśli jesteście początkującymi inwestorami i chcecie ulokować część oszczędności poza bankiem, to zapraszam Was do przetestowania – na początek na małych pieniądzach – dowolnej z niezależnych od banków platform, pomagających w zakupie udziałów funduszy inwestycyjnych przez internet. Spróbujcie tak inwestować, a nie będziecie chcieli już kupować funduszy inaczej. Jest wygodniej, taniej i z większym wyborem, niż w tradycyjnych kanałach sprzedaży. Partnerem tego cyklu artykułów edukacyjnych jest jedna z takich platform – F-Trust.
W przeszłości zdarzało mi się kupować fundusze inwestycyjne z całego świata również z pomocą tej platformy. Mam dla Was kupony umożliwiające inwestowanie pieniędzy bez opłat. Należy kliknąć ten link, a potem wpisać kod promocyjny ULTSMA. Zapłacicie tylko opłatę za zarządzanie wybranym funduszem (jej ominąć się, niestety, nie da). Tutaj prosty opis jak wejść na pokład w trzech krokach.
Jeśli macie pytania dotyczące tego sposobu kupowania funduszy inwestycyjnych albo chcielibyście rozwiać jakieś wątpliwości – jestem pod e-mailem maciej.samcik@subiektywnieofinansach.pl i spróbuję doradzić (wpiszcie w tytule e-maila słowo ULTSMA, to będę wiedział, że jesteście z grona przyjaciół F-Trust i będziecie mieli u mnie „fast track”). Jak część z Was być może wie, od ponad 20 lat inwestuję swoje prywatne pieniądze m.in. w fundusze inwestycyjne.
——
Jędrzej Janiak: uważajcie na „internetowych guru”!
Naszym zdaniem największym zagrożeniem dla inwestorów w obecnych czasach jest natłok informacji. Internet to cudowne narzędzie, także w kontekście inwestowania, nie mniej jednak bardzo łatwo można się zagubić w natłoku informacji. Jak grzyby po deszczu na Youtube, Twiterze czy innym (sic!) TikToku pojawiają się nowi „guru rynkowi”. Wszyscy chwalą się wynikami, prognozują szczyty i dołki i zachęcają do zakupu „szkolenia z inwestowania”.
Należy pamiętać, że fundusze inwestycyjne z całego świata – w których zakupie pomagamy w F-Trust – służą do inwestowania, ale w relatywnie długim terminie. Stanowczo nie są one narzędziem do wyłapywania krótkoterminowych lokalnych szczytów i dołków, które dyktowane są w dużej mierze nastrojami, czy też chwilowymi narracjami ze świata geopolityki. Te istotniejsze zmiany i trendy rynkowe dzieją się w dłuższym horyzoncie i związane są np. z cyklem gospodarczym, czy też istotnymi zmianami w funkcjonowaniu biznesu (innowacje) czy zwyczajów konsumenckich.
Przywiązanie naszych inwestycji do cyklu gospodarczego pozwala nieco uodpornić się na szum rynkowy i pokusy ciągłego handlowania. Właściwy dobór funduszy pod względem klas aktywów do fazy cyklu gospodarczego z uwzględnieniem własnego profilu ryzyka oraz uzupełnienie portfela o fundusze, których polityka inwestycyjna wyraźnie trafiła nam do gustu, pozwala spokojnie monitorować wyniki portfela inwestycyjnego.
Gdzie zatem jesteśmy obecnie? W F-Trust „przykleiliśmy się” z naszą analizą do cyklu Kitchina. Podstawowego cyklu produkcyjno-handlowego, który trwa około 40 miesięcy. Ostatnie dane gospodarcze – m.in. produkcja przemysłowa, nastroje w firmach (wskaźniki PMI), parametry handlu międzynarodowego – wskazują, że trwa ożywienie gospodarcze. Dołek koniunktury w obecnym cyklu gospodarczym przypadł oczywiście w czasie ubiegłorocznych pierwszych lockdownów. Od tamtego czasu gospodarka odzyskuje impet, póki co dzięki gałęzi przemysłowej, a do pełni szczęścia brakuje nam tylko ożywienia po stronie usług.
Zatem to, co najlepsze jest jeszcze przed nami. Równolegle analizujemy dynamikę zmian cen producenckich i konsumenckich. Wzrosty cen wszystkiego, co potrzeba, żeby wyprodukować dla nas towar lub usługę, już widać w tzw. subindeksach PMI, a także w notowaniach cen surowców. Te wzrosty zapewne lada chwila przełożą się na wzrosty cen towarów i usług, które płacimy my, czyli konsumenci. Zgadzamy się więc, że wraz z ożywieniem gospodarki nadejdzie wyższa inflacja.
Czytaj też: Globalny fundusz stabilnego wzrostu lekiem na zerowe stopy procentowe? Sprawdzam co w nim „siedzi”
Czytaj więcej o globalnych funduszach stabilnych: pieniądze mają być raczej bezpieczne i z odrobinką zysku. Jak to działa?
——————–
Niniejszy artykuł jest częścią rubryki „Fundusze bez tajemnic”, której Partnerem jest F-Trust, jedna z największych w Polsce niezależnych platform pozwalających kupować w jednym miejscu tysiące funduszy inwestycyjnych (lokalnych i z całego świata). F-Trust zapewnia z jednej strony wygodną obsługę transakcji online, bazę wiedzy o funduszach i statystyki ich wyników, a z drugiej strony „żywych” doradców, do których można zadzwonić i którzy – w ramach poważniejszych potrzeb klienta – dojadą we wskazane miejsce, żeby pomóc live.
zdjęcie tytułowe: Christoffer Engström/Unsplash