Czy bojkot konsumencki wszystkiego, co jest związane z Rosją, może zagrozić pozycji rynkowej Revoluta, najcenniejszego i najpopularniejszego fintechu w Europie? Problemem dla niektórych jest narodowość i rodzinne powiązania jednego z założycieli apki oraz źródło części pieniędzy zainwestowanych w nią. Czy (odrobinę) rosyjski rodowód Revoluta może zaszkodzić jego przyszłości?
W ostatnich dniach Rosja – z oczywistych względów – nie jest idolem tłumów. Z jednej strony sankcje nakładają rządy (część rosyjskich banków nie może korzystać z systemu przelewów międzynarodowych SWIFT, zablokowane są rezerwy walutowe rosyjskiego banku centralnego), a z drugiej konsumenci. Można powiedzieć, że Rosja bankrutuje na raty.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Największe korporacje świata – nie wyłączając takich tuzów jak Apple czy Microsoft – likwidują swoją obecność w Rosji, żeby nie narażać się na bojkot konsumencki pod zarzutem współpracy ze zbrodniczym reżimem. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów namawia, by nie kupować towarów oznaczonych rosyjskim kodem kraju produkcji. A w internecie trwa poszukiwanie powiązań wielkiego biznesu z rosyjskim kapitałem.
Czytaj więcej o tym: Bojkot rosyjskich produktów. Czy to ma ma sens i jak bojkotować? (subiektywnieofinansach.pl)
Czytaj też: Ile mogą stracić zachodnie koncerny na wyjściu z Rosji? (subiektywnieofinansach.pl)
W branży finansowej nie jest to łatwe, bo w Polsce nie działa żaden duży rosyjski bank (Sberbank czy VTB zatrzymały swoją ekspansję na Austrii, Czechach i Słowacji). Nawet jeśli rosyjscy inwestorzy w polskich finansach działają, to są mocno pochowani w krzakach. Kapitału rosyjskiego można co najwyżej szukać w firmach pożyczkowych – rosyjskich właścicieli ma np. Vivus, największa dziś firma pożyczkowa w kraju.
Ale klimat dokonywania „konsumenckiej zemsty” na wszystkim, co choćby pachnie Rosją, nie służy za to Revolutowi, brytyjskiemu fintechowi, którego jednym z założycieli jest Rosjanin. Revolut już od pierwszego dnia działalności walczył z zarzutami, że jest „macką rosyjskiej agentury”. Teraz – trudno się dziwić, biorąc pod uwagę nastroje – te wątpliwości wróciły.
„Jak to jest z tym Revolutem?”. Bojkotować go czy wspierać?
Nie jest oczywiście tak, że internet jest zalany nawoływaniem do bojkotowania Revoluta lub deklaracjami klientów, że zamykają w nim konta. Ale słyszałem o użytkownikach aplikacji, którzy demonstracyjnie niszczyli karty płatnicze wydane przez ten fintech oraz deklarowali, że zabierają z niego pieniądze oraz czyszczą smartfon z tej aplikacji.
Zacząłem w ostatnich dniach dostawać od czytelników pytania typu: „jak to jest z tym Revolutem?”, „czy powinienem bojkotować Revoluta?”, „czy to prawda, że Revolut jest powiązany z Kremlem?” lub „czy jest możliwe, że moje dane są przez Revoluta przekazywane do Rosji?”. No właśnie, jak to jest z rosyjskimi powiązaniami Revoluta?
Przypomnę pokrótce: aplikacja została założona w Wielkiej Brytanii w 2015 r. przez dwóch 30-latków – Nikolaya Storonsky’ego i Vlada Yatsenko.
Yatsenko to Ukrainiec, który ma polskie korzenie (jego babcia jest Polką, w profilu na Linkedinie facet zeznaje, że zna język polski). Urodził się w okolicach miejscowości Jużny, między Mikołajowem a Odessą. Choć są też inne źródła mówiące, że Yatsenko urodził się w NRD, w rodzinie wojskowej (stacjonował tam jego tata w ramach kontyngentu wojsk ZSRR). Jaka jest prawda – nie wiem.
Absolwent Czarnomorskiego Uniwersytetu Narodowego w Nikołajewie. Studia ukończył w 2006 r. z wyróżnieniem, po czym poszedł do pracy w krakowskim Comarchu jako programista, deweloper oprogramowania. Po czterech latach był już w Londynie – pracował dla banków takich jak UBS, Deutsche Bank czy Credit Suisse oraz dla firm technologicznych LAB49 czy YTEK.
Storonski to Rosjanin, który większość życia w ojczyźnie spędził w Moskwie. Boksował, pływał, studiował fizykę w Moskiewskim Instytucie Fizyki i Technologii. Tytuł magistra ekonomii zdobył z kolei w Nowej Szkole Ekonomicznej w Moskwie. Po studiach poszedł do pracy w Lehman Brothers, a po jego bankructwie w 2008 r. pracował już w Credit Suisse w Londynie. Jak to się stało, że znalazł się w Anglii? Czy pojechał tam za własne pieniądze? Jego publiczne CV jest dość skąpe i nic o tym nie mówi.
Ojciec Storonskiego jest fizykiem, pracował lub pracuje (mógł przejść na emeryturę) w spółce zależnej rosyjskiego Gazpromu. W tych czasach to fakt podejrzany, choć z tego, co ustaliłem (źródeł jest mało i są niepewne), jest lub był tam dyrektorem instytutu badawczego, w którym pracował nad nowymi metodami wydobywania gazu. A więc raczej naukowiec niż politruk lub agent KGB. No i Ukrainiec z pochodzenia (urodził we we Lwowie).
Rosyjskie pochodzenie Revoluta? A może Ukraińskie?
Oczywiście teoretycznie (dysponując bardzo bogatą wyobraźnią) można zamknąć oczy i dojść do przekonania, że ta zdolna dwójka została „przerzucona” na Zachód przez kremlowską agenturę po to, żeby przejęli kontrolę nad branżą finansową. Ale wciąż nieco bardziej prawdopodobne jest to, że bystre i „doinwestowane” przez rodziców chłopaki po dobrych szkołach – jeden programista, drugi finansista – niezależnie od siebie postanowili wykorzystać fakt, że mają cenione w Europie kompetencje.
W 2014 r. spotkali się i wspólnie „wymyślili” Revoluta. Kto dał pieniądze? Wersja oficjalna jest taka, że to Storonski znalazł Yatsenkę i „sprzedał” mu pomysł stworzenia karty wielowalutowej z aplikacją w smartfonie. Panowie założyli spółkę. Vlad miał stworzyć część technologiczną projektu za 20% udziałów w firmie (dziś wartych miliard dolarów), a Storonsky zainwestował w projekt 300 000 funtów, podobno zaoszczędzonych podczas pobytu w Londynie.
W połowie 2015 r., gdy aplikacja była już wprowadzona na rynek (ale firma wciąż była klasycznym start-upem, liczyła tylko jednego etatowego programistę, dwóch inżynierów i kilkunastu freelancerów), przyszli zewnętrzni inwestorzy, którzy uwierzyli w Revoluta i wyłożyli 2,3 mln dolarów.
Wśród inwestorów (ale nie wiem w którym momencie) pojawiły się podejrzane typy. Jednym z inwestorów został – i, o ile mi wiadomo, do dziś jest wśród współwłaścicieli Revoluta – DST Global Fund. To fundusz inwestycyjny za którym stoi Jurij Milner, jeden z rosyjskich oligarchów.
Cień DST, czyli funduszu rosyjskich oligarchów
W ramach afery Paradise Papers wyszło na jaw, że Jurij Milner, rosyjski biznesmen z rozległymi inwestycjami w Dolinie Krzemowej, wykorzystał fundusze z dwóch kontrolowanych przez Kreml banków (dziś objętych sankcjami amerykańskimi) do dokonywania dużych inwestycji w spółki technologiczne.
To był czas, w którym Putin wykorzystał odwilż w stosunkach rosyjsko-amerykańskich, by ustanowić przyczółki „kapitałowe” (a może i agenturalne) w amerykańskiej Dolinie Krzemowej. Niewykluczone, że to właśnie one były zaczątkiem gigantycznych farm rosyjskich trolli, które zatruwają zachodnią opinię publiczną przekazem Kremla.
Zatruwają też polską opinię publiczną. Dość powiedzieć, że 80% troll-kont w polskich social mediach, które do tej pory zniechęcały Polaków do szczepień, teraz próbuje zniekształcić przekaz dotyczący agresji Rosji na Ukrainę. Chętnych odsyłam do analizy na ten temat opublikowanej ostatnio przez Wirtualne Media.
W 2009 r fundusz DST przejął większość rosyjskich mediów społecznościowych, a Milner chwalił się, że 70% ruchu społecznościowego w Rosji przechodzi przez jego serwery. Kupił m.in. 5% akcji Facebooka oraz kilku innych gigantów amerykańskiej branży technologicznej.
Fundusze, jak się okazało, pochodziły nie tylko od powiązanych z Kremlem banków, ale też w dużej mierze od Aliszera Usmanova, urodzonego w Uzbekistanie miliardera, który dorobił się fortuny dzięki kopalniom w Azji Środkowej.
Usmanov z kolei miał działać na zlecenie ówczesnego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa. Tego samego, który dziś straszy Europę drogim gazem „za karę” za sankcje nakładane na Rosję. Usmanov był też doradcą Miedwiediewa, gdy ten – po opuszczeniu tronu prezydenckiego – był szefem Gazpromu. W zamian za swój wkład kapitałowy Usmanov miał przejąć część udziałów w funduszu DST. Jest też właścicielem klubu piłkarskiego, jak każdy szanujący się rosyjski oligarcha.
I właśnie te przyjemniaczki – i posiadacze całkiem porządnych jachtów – stały się udziałowcami Revoluta. Oczywiście nie jako jedyni. Nie znalazłem nigdzie informacji o tym, jaką część pieniędzy na rozwój aplikacji dał DST. Niewykluczone, że brał udział w ostatnich, największych rundach finansowania.
W sumie nie ma pewności, że Usmanov miał cokolwiek wspólnego z finansowaniem Revoluta. DST do finansowania poszczególnych spółek tworzył ponoć subfundusze (np. DST1, DST2…). Z moich informacji wynika, że w Revoluta zainwestował fundusz DST6 i nie ma pewności, czy były w nim akurat pieniądze tego oligarchy. Aczkolwiek nie zmienia to faktu, że DST to przedsięwzięcie Milnera i Usmanova.
Litewska próba Revoluta
W ciągu istnienia Revolut pozyskał 1,7 mld dolarów finansowania – większość w ostatniej transzy w 2021 r. (800 mln dolarów), a tej liderem był japoński fundusz Softbank. W poprzedniej serii w 2020 r. (580 mln dolarów) liderami były fundusze amerykańskie TCV i TSG. Nie można więc w żadnym wypadku mówić, że rozwój Revoluta opiera się na rosyjskich pieniądzach czy też na pieniądzach rosyjskich oligarchów.
Nie da się jednak ukryć, że DST jest wśród ponad 40 globalnych funduszy inwestycyjnych, które zainwestowały w Revoluta i szefowie aplikacji się tego nie wypierają. Ale ich linią obrony jest to, że fundusz DST inwestował również w inne spółki technologiczne. Obok Facebooka są to m.in. Twitter, Airbnb, Xiaomi, Snapchat, Klarna czy Spotify.
W 2019 r., gdy Revolut ubiegał się na Litwie o licencję bankową (aplikacja postanowiła się przekształcić w bank, żeby móc oferować depozyty i kredyty, w tym karty kredytowe), tamtejsi politycy też podnosili kwestię domniemanych związków Revoluta z Kremlem.
Obawy Litwinów wynikały z tego, że gdy Revolut „zapisywał się” do litewskiego (a za jego pośrednictwem do europejskiego) systemu gwarantowania depozytów, to był już na tyle dużą instytucją finansową, że w razie załamania mógłby pociągnąć za sobą całą tamtejszą branżę bankową. I od razu pojawiły się teorie, że skoro Rosja nie może zniszczyć niepodległości Litwy militarnie, to chce to zrobić za pomocą wrażej aplikacji finansowej.
Stasys Jakeliūnas, przewodniczący komisji budżetu i finansów litewskiego parlamentu, publicznie oskarżył Revoluta o związki z Kremlem. Jakeliūnas twierdził, że wśród akcjonariuszy Revolut Banku „potencjalnie istnieją osoby związane z polityką rosyjską”. Wrócił zarzut, iż ojciec Nika Storonskiego jest dyrektorem w oddziale Gazpromu, firmy blisko powiązanej z Kremlem, a także sprawa udziałów DST w akcjonariacie Revoluta.
Litewscy politycy znaleźli też na liście pracowników Revoluta byłego menedżera luksemburskiego East-West United Banku, założonego w 1974 r. przez Związek Radziecki m.in. w celu przeprowadzania operacji KGB na Zachodzie. W tym samym czasie litewskie media – m.in. kanał informacyjny LRT – informowały, że serwery Revoluta mogą zostać przeniesione do Rosji, a wtedy Putin z kolegami mogliby przeglądać dane klientów popularnej aplikacji.
Pochodzenie ma znaczenie? Co pisze Nik, co pisze Vlad?
Nik Storonsky zdecydowanie zaprzeczył informacjom o powiązaniach z Kremlem i zarzutom, że dane klientów mogłyby zostać przeniesione do Rosji (Revolut w tym samym czasie mocno inwestował w działy compliance i przeciwdziałania praniu pieniędzy). Zgłaszane na Litwie zarzuty nie rozpowszechniły się w innych krajach. Zarówno Europejski Bank Centralny, jak i litewski nadzór bankowy (ten ostatni dopiero po kilkumiesięcznym zawahaniu) ostatecznie zgodziły się na utworzenie Revolut Banku z centralą na Litwie.
Na niekorzyść tezy, że Revolut ma powiązania z Kremlem, przemawia zaangażowanie firmy w Ukrainie. Pod koniec zeszłego roku Revolut ogłosił, że chce zatrudnić 100 deweloperów IT w Ukrainie, założył biuro w Kijowie, został pierwszym partnerem rządowego programu Diia.City, który ma wspierać rynek technologiczny w Ukrainie.
Revolut nigdy nie oferował też usług dla klientów na Białorusi ani w Rosji. A od niedawna nawet blokuje transfery od i do osób oraz firm z tych krajów. Blokuje też doładowania na rzecz kont Revoluta przychodzące z kart wydanych przez instytucje finansowe z Rosji lub Białorusi. Nie udostępnia więc agresorom swojej infrastruktury, by pieniądze nie posłużyły do finansowania wojny.
Zaraz po wybuchu wojny Vlad Yatsenko – ukraiński udziałowiec Revoluta – bardzo ostro skrytykował Putina za inwazję:
„Mam nadzieję, że Rosjanie wreszcie zrozumieją, jakim potworem i kłamcą jest ich prezydent Putin! Historie, które wam opowiada, są podobne do tego, co Hitler opowiadał Niemcom prawie 100 lat temu. Jest wielu wspaniałych Rosjan, Putin do nich nie należy. Ukraina będzie wolna!”.
Nik Storonsky kazał czekać na swoje stanowisko znacznie dłużej, ukazało się dopiero 1 marca. Storonski wypowiedział się przeciwko wojnie w Ukrainie, ale… nie potępił Rosji. Co więcej, oświadczenie ma taką treść, jakby Storonsky bardzo nie chciał, żeby czytelnicy wiedzieli, kto na kogo najechał – kto jest sprawcą wojny, a kto ofiarą.
„Chciałbym publicznie wyjaśnić to, co czułem od pierwszego dnia: wojna nigdy nie jest odpowiedzią. Ta wojna jest zła i całkowicie odrażająca. Jestem przerażony i przyłączam się do tych, którzy na całym świecie wzywają do natychmiastowego zakończenia walk i zaangażowania w rozwiązania dyplomatyczne. Ani jedna osoba więcej nie powinna umrzeć w tym niepotrzebnym konflikcie”.
Storonsky tłumaczył też w liście do klientów swój brak reakcji na inwazję dokonaną przez armię Putina. Dlaczego nie wypowiedział się od razu?
„Musiałem wziąć pod uwagę dobro naszych kolegów w Rosji. Nie zrobili nic złego, po prostu pomogli zbudować Revolut, wspierając własne rodziny ciężką pracą, tak jak ich koledzy w Ukrainie (lub w Londynie, Nowym Jorku, Sydney, Bombaju lub gdziekolwiek indziej na świecie)”
– napisał Storonsky. Przekonujące? Nie za bardzo. No ale rodzina Storonskiego mieszka w Rosji, mogło to mieć jakieś znaczenie dla jego zachowania.
(Trochę) rosyjskie pochodzenie Revoluta. Czy dla użytkowników to problem?
Revolut zrobił też to, co robią wszystkie firmy obawiające się kryzysu wizerunkowego – ogłosił kwestę, w której zbiera pieniądze na pomoc mieszkańcom Ukrainy. Pomagać mogą użytkownicy aplikacji ze wszystkich krajów, w których działa Revolut. Przez tydzień Revolut będzie podwajał donacje klientów, czyli do każdej złotówki, euro lub funta doda drugie tyle. Aplikacja zniosła też opłaty za przelewy do banków w Ukrainie.
Czy to wystarczy? Zobaczymy. Wiele zależy od tego, jak użytkownicy aplikacji (oraz jej potencjalni nowi użytkownicy) zinterpretują fakt, że twórcą Revoluta jest Rosjanin, a do jej rozwoju posłużył m.in. rosyjski kapitał. Można to przyjąć wzruszeniem ramion (nie wszyscy Rosjanie są źli, a w tym przypadku pieniądze funduszy inwestycyjnych mają charakter pasywny, nie wpływają na zarządzanie rozwojem Revoluta) albo nałożyć „sankcje konsumenckie” na aplikację.
W niektórych sytuacjach niewiele trzeba, żeby tego typu okoliczność jak rosyjscy właściciele spowodowała kłopoty firmy. Przykładem jest choćby sieć sklepów z wyposażeniem i sprzętem sportowym Go Sport. Firma Go Sport Polska została wystawiona na sprzedaż – poinformował w czwartkowym oświadczeniu zarząd spółki, która jest co prawda w singapurskich rękach, ale właścicielami są osoby pochodzenia rosyjskiego.
Ocenę sytuacji z Revolutem utrudnia fakt, że jest on dziś największym (18 mln klientów) oraz najcenniejszym (wartość rynkowa 33 mld dolarów) fintechem w Europie. Ma wielu małych konkurentów, z których część walczy o życie. Niektórzy z nich zapewne marzą o tym, żeby Revolut zniknął z ich drogi. I być może ma to wpływ na pojawianie się w mediach społecznościowych pytań o źródła i finansowanie Revoluta.
Gdyby (częściowo) rosyjskie pochodzenie Revoluta – który przez sześć lat od powstania nie zarobił jeszcze ani jednego funta, stale przynosi straty – spowodowało, że firma stałaby się obiektem bojkotu konsumenckiego, to dość szybko jego los stanąłby pod znakiem zapytania. Dla instytucji finansowej zaufanie to najcenniejsza waluta. W tym przypadku stawką jest zaufanie użytkowników oraz inwestorów, którzy włożyli w firmę pieniądze i wciąż czekają na ich odzyskanie.
Czytaj więcej o wynikach Revoluta: Revolut podał wyniki finansowe. Czy wreszcie zacznie zarabiać pieniądze? (subiektywnieofinansach.pl)
—————
Szukasz leku na inflację? Maciej Samcik poleca superaplikacje
>>> Przetestuj APLIKACJĘ CURVE, superogarniacza domowych finansów. Ściągając aplikację Curve na swój smartfon (można to zrobić korzystając z tego linku) i zapisując w niej kartę dowolnego banku, de facto sprawiamy, że każda transakcja wymagająca przewalutowania będzie przewalutowywana przez Curve (po kursie bardzo bliskim rynkowemu), a do polskiego banku trafi już jako złotowa – co oznacza, że nie grozi nam przewalutowanie po niepewnym lub kiepskim kursie. Do Curve można przypiąć kilka kart bankowych. Można też wybrać w aplikacji kartę „rezerwową”, na wypadek gdyby ta wybrana domyślnie nie zadziałała. Aplikacja Curve działa w usługach Google Pay i Apple Pay. Curve oferuje też cashback i funkcję dodawania kart lojalnościowych z różnych sieci sklepów. Więcej szczegółów o Curve w tym artykule.
>>> Przetestuj aplikację PRĄD W TELEFONIE, pozwalającą kontrolować rachunki za prąd. Trójmiejska firma Fortum – renomowany, pochodzący ze Skandynawii sprzedawca energii – oferuje rozwiązanie „Prąd w telefonie”, dzięki któremu – w powiązaniu z inteligentnym licznikiem w Twoim mieszkaniu – możesz bardzo łatwo kontrolować swoje wydatki na prąd, obniżyć rachunki za energię i wygodnie doładowywać konto w czasie rzeczywistym. Z propozycji dołączenia do tej innowacji możesz skorzystać, klikając ten link
>>> Masz sklep internetowy? Ściągnij APLIKACJĘ ZEN i przyjmuj płatności z niskimi prowizjami. ZEN to wielowalutowe konto z kartą do bezspreadowych zakupów na całym świecie, a także program cashback (dzięki któremu można odzyskać część pieniędzy z zakupów firmowych) oraz przedłużona o rok gwarancja na opłacone kartą ZEN zakupy. ZEN ma też system, dzięki któremu przyjmiesz płatność od swoich klientów w dowolnej formie – kartą płatniczą, BLIK, a także za pomocą PaySafeCard, Trustly, WebMoney, Skrill, Neosurf. Prowizje są najniższe na rynku (0,18% plus 18 gr. za transakcję BLIK oraz 0,45% plus 18 gr. za transakcję kartą Visa lub Mastercard, Apple Pay i Google Pay. Do tego jest błyskawiczne rozliczanie transakcji – pieniądze trafiają od razu na konto w ZEN – możesz je wydać natychmiast. Więcej o ZEN i możliwościach dla małych firm jest tutaj. Polecam też felieton o tym, gdzie jest ten moment, w którym przestajesz w ogóle potrzebować tradycyjnego banku
>>> Wymieniaj waluty z pomocą PLATFORMY CINKCIARZ.PL. Na Cinkciarz.pl kupisz dolary i euro – i kilkadziesiąt innych walut – po bardzo dobrych kursach, w ofercie są też karty walutowe. Dostępna jest fizyczna karta (15 zł za wydanie, bez opłat za obsługę) lub wirtualna karta (za darmo, służy do płatności w internecie oraz zbliżeniowych płatności telefonem czy zegarkiem). W obu wariantach kartą można płacić w złotych i 160 innych walutach – bez wysokich spreadów prowizji i ukrytych opłat. Zapraszam do wypróbowania karty. Konto na Cinkciarz.pl oraz wielowalutową kartę można zamówić pod tym linkiem. Do wzięcia jest od 5000 zł do 24 000 zł w specjalnym konkuresie. Szczegóły są pod tym linkiem. A pod tym linkiem więcej o możliwościach, jakie oferuje Cinkciarz.pl tym wszystkim, którzy pewniej się czują, gdy mają pod ręką trochę „twardej waluty”