To, co Biedronka wyrabia z automatycznymi kasami to sabotaż. Zamiast zachęcać do korzystania z nich, największa sieć sklepów w Polsce robi wszystko, by przekonać Polaków do tego, by pod żadnym pozorem do tych urządzeń nie podchodzili
Kasjer jest na jednym z pierwszych miejsc w rankingach zawodów, które muszą wyginąć. Sklepy na wyścigi instalują automatyczne, samoobsługowe kasy. Z mojego punktu widzenia obecność takich kas w sklepie jest jednym z czynników wyboru tej właśnie placówki. Przyznam szczerze – nie pamiętam już, kiedy stałem w kolejce do takiej „normalnej” kasy, z żywym kasjerem po drugiej stronie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
To dobry trend i nie chodzi tylko o niższe koszty (automatyczna kasa nie chodzi na urlop, nie weźmie L4 i nie założy związku zawodowego), ale też o to, że to praca monotonna i mało kreatywna. Ludzie w XXI wieku powinni próbować zajęć przynoszących więcej wartości dodanej dla nich i dla społeczeństwa.
Skoro już ustaliliśmy, że kasy automatyczne to nieuchronna przyszłość, której nie należy się obawiać, zajmijmy się tym, w jaki sposób trend ten próbuje za wszelką cenę zniszczyć Biedronka, największa sieć sklepów spożywczych w Polsce.
Biedronka zaczęła inwestować w automatyczne kasy kilka lat temu, a bodaj w zeszłym roku uczyniła to na „skalę przemysłową”. Urządzenia są ładne, jest ich sporo (od czterech do sześciu w poszczególnych sklepach), wyglądają zachęcająco i komunikują się z klientami w przyjazny sposób (nierobotyczny). Czy to oznacza, że są popularne? Nie.
Byłem kilka dni temu w Biedronce w mieście poza Warszawą i ujrzałem tam coś, czego doprawdy zrozumieć nie potrafiłem. Dłuuugie kolejki do raptem dwóch czynnych kas manualnych oraz przerażająca pustka w strefie kas automatycznych. Jeden, czasem dwóch ludzi próbujących sfinalizować zakupy w samoobsługowych kasach. I żadnych prób pracowników, by przekierować ruch do automatów.
Zastanawiałem się, jak to możliwe, że ludzie wolą stać w długich kolejkach, niż samodzielnie się obsłużyć w kasie automatycznej. Moje zdziwienie stało się mniejsze, gdy kilka razy skorzystałem z takiej kasy.
Urządzenia, jak wiadomo, są skalibrowane lepiej lub gorzej. Czytają kody paskowe (które mogą być niewyraźne), porównują zgłoszoną w bazie danych wagę towarów z tą rzeczywistą (mogą być różnice) oraz próbują odróżnić towary pojedyncze od tych sprzedawanych hurtowo (np. czytać kod paskowy dla zgrzewki napojów zamiast pojedynczej butelki).
Mniej więcej raz na dziesięć, piętnaście skanowań coś się psuje – pewnie psułoby się rzadziej, gdyby tolerancja wagowa w urządzeniu była większa. A tutaj każda, nawet minimalna różnica w „tonażu” zakupów powoduje alarm i podejrzenie, że klient chce oszukać urządzenie.
Ale nie to jest najgorsze. Żyjemy w kraju, gdzie nikt nikomu nie ufa, a mniej więcej połowa Polaków ma we krwi bycie „łamaczem systemów”, czyli jak jest okazja, żeby za coś nie zapłacić, albo zapłacić mniej, to chętnie skorzystają.
Najgorsze jest to, że – jak się wydaje, bo nie mam na ten temat twardych danych – w dużej części sklepów marki Biedronka nie ma pracownika, który odpowiadałby wyłącznie za strefę kas automatycznych. A zatem jeśli coś w kasie nie zadziała, to nad kasa włącza się lampka, a klient musi czekać, aż zlituje się ktoś z obsługi kas tradycyjnych.
Biedronka postawiła na model, w którym kasami automatycznymi zajmują się ci sami pracownicy, którzy siedzą w tradycyjnych. A ponieważ przeważnie do tych tradycyjnych są długie kolejki, to klienci stojący przy zablokowanych kasach automatycznych czekają de facto w tej samej kolejce „do pracownika”.
Efekt? Nie dalej, jak wczoraj, widziałem w sklepie Biedronka panią, która w trakcie jednej wizyty przy kasie automatycznej miała aż trzy „zawieszki” i za każdym razem czekała kilka minut, aż przyjdzie pracownik z kasy tradycyjnej i odblokuje tę automatyczną. Pani mruczała pod nosem, że nigdy więcej nie zrobi zakupów w żadnej kasie automatycznej.
Takich klientów – których Biedronka pracowicie przyucza do uznania, że kasy automatyczne są do chrzanu i nie warto się do nich kierować – jest zapewne więcej. Nie wszystkie Biedronki tak działają. W mojej pobliskiej jest tak, że jeśli pojawia się problem w kasie automatycznej, to w ciągu pięciu sekund, jak spod ziemi, wyrasta pracownik i odblokowuje urządzenie. Ale w większości Biedronek wciąż obowiązuje „priorytet tradycyjności”.
Czytaj też: Carrefour uruchomił pierwszy sklep automatyczny. Jak się w nim odnaleźć?
Czytaj więcej: Sklep bez załogi i bez kas, otwarty w każdą niedzielę. Bierzesz towar z półek, zatwierdzasz koszyk, wychodzisz. Już działa Take&Go
Czytaj też: Niedawno koncepcyjny sklep automatyczny zaprezentował też Microsoft w koalicji z tuzinem firm technologicznych
Biedronka to dyskont, więc bazuje na niskich kosztach, woli zatrudnić mniej pracowników i płacić im lepiej, niż zwiększać zatrudnienie przy śmieciowych płacach i podnosić ceny. To zrozumiałe. Ale np. w moim osiedlowym sklepie Spar nikt się z klientami nie cacka – są otwarte wyłącznie kasy automatyczne, a te tradycyjne uruchamiane są dopiero wtedy, gdy do automatów zaczyna ustawiać się kolejka.
Dzięki temu, że pracownicy generalnie nie siedzą przy kasach tradycyjnych, mogą bardzo szybko wspomagać obsługę tych automatycznych. Klienci są nowocześni, bo nie mają innego wyjścia. I wszystko jakoś się turla.
A w Biedronce jest trochę tak, jak na autostradach. Tam też jest bardzo nowoczesny system przyspieszający obsługę kierowców, ale mało kto z niego korzysta. Dlaczego? Ano dlatego, że przy każdym wzroście ruchu i pojawieniu się korków kasy przeznaczone dla nowoczesnych płatności są udostępniane wszystkim chętnym. I nowocześni stoją w kolejkach razem z innymi, zamiast korzystać z przywilejów i je promować.
To niestety tak jest, że aby przekonać ludzi do nowoczesności, trzeba najpierw w nią zainwestować. Nie tylko w samą infrastrukturę, urządzenia, rozwiązania, ale też i w takie promowanie nowości, by ludzie chcieli z niej korzystać. W wielu sklepach Biedronka jest dokładnie na odwrót.
Czytaj też: Prace nad uruchomieniem w pełni automatycznego sklepu prowadzi właściciel sieci Żabka
_________________
POSŁUCHAJ PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
W najnowszym odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” rozmawiamy o zdziwieniu klientów tym, jak bardzo banki zakręciły kurek z kredytami (jak to jest, że klient, który miał jeszcze pół roku temu możliwość wzięcia 100.000 zł, dziś nie może pożyczyć nawet 1.000 zł) i jak się w takiej sytuacji zachować. Sprawdzamy czy da się jeszcze sensownie zarobić na lokacie bankowej, zastanawiamy się co ukrywają przed nami telekomy oraz dlaczego bankomaty wypłacają nam coraz częściej wyłącznie „grube” banknoty. No i martwimy się losem największej polskiej sieci restauracji, która z powodu pandemii jest zagrożona bankructwem. Zapraszamy do posłuchania!
Rozpiska tematów:
01:02 – Dlaczego banki zakręciły kurek z kredytami i dlaczego nie mówią nam, dlaczego odprawiły nas z kwitkiem?
12:41 – Czy da się jeszcze sensownie zarobić na lokacie?
20:38 – Kto zjadł gigabajty danych i dlaczego telekom w tej sprawie chowa głowę w piasek?
25:41 – Już raz prawie zbankrutowali. Czy to może się powtórzyć? Jaka przyszłość stoi przed siecią restauracji Sphinx?
36:12 – Dlaczego bankomaty wydają tylko banknoty o wysokich nominałach?
Aby odsłuchać podcast kliknij tutaj, albo na baner poniżej:
źródło zdjęć: archiwum własne autora