Idzie kryzys, a tymczasem w nowym budżecie państwa ma nie zabraknąć pieniędzy ani na 500+, ani na trzynastą emeryturę, a być może starczy i na obiecaną przez prezydenta czternastą. Jak dokonać tego cudu przy zmniejszających się wpływach z podatków? Rząd nie będzie mógł w nieskończoność się zapożyczać za granicą. Co wiemy o szykowanych nowych podatkach i daninach? Które zostaną wprowadzone na pewno, a które czekają „pod stołem”, by rząd je wyjął, niczym królika z kapelusza? Sam tylko rozważany po cichu podatek katastralny dałby rządowi 10 mld zł rocznie.
Właśnie poznaliśmy założenia budżetowe na przyszły rok – to zestaw wpisanych w ustawę liczb, które są podstawą do budowy planu wydatków i przychodów państwa. Na papierze nie wygląda to najgorzej: w 2021 r. PKB wzrośnie o 4,1% (w ramach odbicia popandemicznego), bezrobocie wyniesie 7,5%, a „zaplanowana” inflacja to tylko 1,8%.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W praktyce, o co przyznaje sam rząd – wszystko zależy od stopnia rozwoju pandemii. Jeśli wirus zaatakuje ze zdwojoną siłą i trzeba będzie zamknąć gospodarkę (choć premier zarzeka się, że do tego nie dojdzie), nastroje konsumentów się pogorszą, przychody spadną i wszystkie te prognozy wezmą w łeb.
Ile pieniędzy zabraknie w państwowej kasie w tym roku?
Najtrudniej oszacować poziom przychodów budżetowych. Pierwotnie miały wynieść w tym roku 430 mld zł, ale już wiadomo, że jest to praktycznie niemożliwe. Z samego VAT-u mieliśmy ściągnąć rekordowe 200 mld zł, ale z powodu załamania się konsumpcji musi być duuużo mniej. Nawet gdyby konsumpcja już od dziś nie spadała, to szczytem marzeń będzie osiągnięcie 175 mld zł. A pewnie będzie mniej.
Z drugiej strony mamy bezprecedensowy wzrost wydatków na ratowanie gospodarki, który jest jednak finansowy na kredyt. Polska do tej pory, mimo prawie bilionowego zadłużenia, należała do krajów mało zadłużonych, więc mamy spore „rezerwy” pożyczkowe, szacowane na 150 mld zł.
Na koniec roku deficyt budżetowy może wynieść – zdaniem optymistów 70 mld zł, a realistów – 100 mld zł albo i więcej, czyli wyniesie ok. 8% PKB. To rekord w historii Polski, ale na tle Europy to nie taki zły wynik. Dług publiczny powinien też zmieścić się w konstytucyjnym limicie 60% PKB. Pod tym względem jesteśmy europejskim prymusem.
Niektórzy, w tym Polski Instytut Ekonomiczny, sugerują, że limity zadłużenia należy na czas walki z kryzysem zdjąć. W praktyce rząd pokazuje, że doskonale radzi sobie z ukrywaniem realnego deficytu, wyprowadzając wiele państwowych wydatków poza budżetowy bilans, do tzw. funduszy celowych BGK, czy PFR. Ten ostatni chwali się, że przekazał firmom 60 mld zł.
To działania doraźne, obliczone na gaszenie pożaru. Ale gdy ogień zostanie ugaszony, trzeba będzie zacząć odbudowywać gospodarkę – nie da się tego robić uginając się pod ciężarem rosnących długów. Oprócz wspierania nowych inwestycji (które, według prognoz, czeka zapaść z powodu – jak podkreśla organizacja Lewiatan – m.in. obowiązkowego podwyższenia płacy minimalnej) rząd będzie musiał podnieść podatki.
Zwłaszcza jeśli w trudnych czasach nie chce rezygnować z kosztowych programów socjalnych, takich jak kosztujące 40 mld zł rocznie 500+, trzynasta emerytura za 11 mld zł, czy program Dobry Start za 3 mld zł. Pisaliśmy o tym już w maju, w tekście: „Czy gospodarczy koronakryzys oznacza koniec „państwa dobrobytu”? Jak może wyglądać państwowy budżet A.D. 2021? Będzie podwyżka podatków?”
1 stycznia wchodzą w życie nowe podatki i parapodatki. Na co się szykować?
To z podatków finansowany jest 500+, służba zdrowia (bo nie starcza wpływu ze składek do NFZ), emerytury (bo tu również brakuje wpływów ze składek do ZUS). Podatki, można traktować jak opłatę za dostęp do różnych publicznych usług. Problem w tym, że te często nie trzymają poziomu, albo że pieniądze nie zawsze są rozdzielane dobrze. Np. stosunkowo najwięcej dostają wybrane przez rząd grupy obywateli. W najbliższym czasie np. zamożne rodziny z dużą liczbą dzieci będą mogły sobie zafundować weekend w Sheratonie na koszt państwa, czyli całej reszty podatników, w tym niezamożnych.
Do tej pory rządowi udało się „czarować” opinię publiczną historiami o obniżkach podatków: rzeczywiście, obniżono PIT z 18% do 17%, wprowadzono też nową, zerową stawkę dla najmłodszych, do 26 roku życia. Rzecz w tym, że w dzisiejszych czasach „podwyżka podatków” coraz rzadziej oznacza zmianę stawek PIT, CIT, czy VAT. Rząd Zjednoczonej Prawicy wyspecjalizował się w nakładaniu na obywateli dodatkowych, mało odczuwalnych danin, gotując „podatników” na wolnym ogniu niczym żabę.
Tylko w tym roku podrożał prąd, wywóz śmieci, papierosy, alkohol, czy ogrzewanie. W przeddzień zaplanowanej na sierpień prezentacji nowego budżetu postanowiliśmy sprawdzić jakie nowe opłaty zostaną wprowadzone od nowego roku, a które są na liście pomysłów rządu z możliwością wykorzystania. Oto one:
Podatek cukrowy – czyli dodatkowa danina opłacąna przez producentów i dystrybutorów słodkich napojów, które trafiają na sklepowe półki. Opłata miała zostać wprowadzona w połowie roku, ale z powodu pandemii Sejm wydłużył start poboru i wyznaczył 1 stycznia 2020 r.
Nowa danina będzie naliczana od napojów słodzonych i tzw. „małpek”, czyli napojów alkoholowych do 300 ml. Choć w teorii podatek zapłacą przedsiębiorcy, ale zdaniem ekspertów jego faktyczny koszt poniosą konsumenci. Gdyby firma chciała przerzucić cały koszt na konsumenta, to półlitrowa puszka „energetyku” kosztowałby nie np. 3 zł, ale 3,8 zł, a więc prawie o jedną trzecią więcej. Prawie 90% z szacowanych na 3 mld zł rocznie wpływów, które ma przynieść podatek cukrowy, trafi do NFZ i do samorządów. Finalnie może to jednak pozwolić rządowi zmniejszyć dotację budżetową do NFZ (zwykle to kilka miliardów złotych), więc na jedno wyjdzie.
Podatek od plastiku – rząd lubi wojować z Brukselą na różnych frontach: praworządności, obrony sektora węglowego, ale jeśli chodzi o nową opłatę od plastiku, to zgodził się na nią bez mrugnięcia okiem. Przypomnijmy, że od tego roku obowiązuje opłata recyklingowa – 20 groszy za plastikową reklamówkę. Plastik nas zalewa i to dobrze, że zaczęliśmy na zakupy chodzić z własnymi torbami materiałowymi.
Ale to nie koniec. Od przyszłego roku ma zacząć obowiązywać nowa opłata – wszystkie państwa członkowskie UE zgodziły się wprowadzić 0,8 euro opłaty za każdy kilogram plastiku, który został zużyty do produkcji opakowań, a który nie trafi do recyklingu. W Polsce poziomu recyklingu wynosi 35-45% więc koszty mogą być duże. Jak duże? 0,8 euro to ok. 3,5 zł. przy obecnym kursie. Jak szacuje w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Robert Szyman z Polskiego Związku Przetwórców Tworzyw Sztucznych, nowa danina będzie stanowiła od 25 do 80% ceny opakowania produktu. Pieniądze nie trafią jednak do polskiego budżetu – trafią do budżetu unijnego. Może to być nawet 1,85 mld zł.
Opłata na energetykę – ostatnio Sejm zmienił też datę wprowadzenia nowej opłaty na rachunkach za prąd. Mniej więcej 10 zł miesięcznie dla przeciętnego gospodarstwa domowego ma być przeznaczona na rozwój i podtrzymanie przy życiu starzejących się elektrowni. Do 2030 r. rząd (a właściwie spółki energetyczne, które będą pośrednio beneficjentami nowej opłaty) dostaną 26,9 mld zł, z czego najwięcej zapłacą duzi odbiorcy biznesowi – niemal 15 mld zł – oraz gospodarstwa domowe – ok. 7 mld zł. Resztą małe i średnie firmy.
Podatek handlowy – zaproponowany zaraz po dojściu PiS do władzy miał objąć sklepy wielkopowierzchniowe. Jak pisaliśmy Kto miesięcznie sprzedaje za nie więcej niż 17 mln zł, nowego podatku nie zapłaci w ogóle. Powyżej tej kwoty stawka wynosić będzie 0,8 %, a przy obrotach wyższych, niż 170 mln zł miesięcznie – 1,4%. Podatek uderzy w duże sieci handlowe: Biedronkę, Lidla, Rossmanna, ale też takie tuzy jak właściciel Reserved, czy CCC.
Pomysł zakwestionowała Komisja Europejska, ale przegrała przed sądem UE. Teraz sprawa jest w TSUE i być może rząd wprowadzi nowy podatek od 1 stycznia. Wpływy? 1 mld zł rocznie. Nie jest jasne czy firmy przerzucą stawkę na konsumentów, czy wezmą na siebie. Może zadziała konkurencja i zaczną dociskać dostawców – nie wiadomo co gorsze.
Nie ma wątpliwości, że w obecnych warunkach tego rodzaju obciążenia mają charakter fiskalny, a nie społeczny – jak w przypadku podatku cukrowego – i silnie obciążą wychodzącą z dołka konsumpcję – jak w przypadku podatków cukrowego i handlowego
– komentuje dr Sonia Buchholtz, z Konfederacji Lewiatan. Powyższe opłaty wejdą na 99%, ale nie zmienią one zasadniczo kondycji budżetu. 3 mld zł z podatku cukrowego i 1 mld zł z podatku handlowego, to raptem 4 mld zł. To zaledwie 1% zaplanowanych na ten rok wydatków. Niewykluczone, że rząd będzie musiał wrócić do innych pomysłów, odłożonych na półkę. O co dokładnie chodzi?
Zniesienie zasady 30- krotności dla zarobkowych krezusów
Niewykluczone, że wróci pomysł, by skasować zasadę ograniczającą składki odprowadzane do ZUS przez najlepiej zarabiających. Zarabiasz powyżej 30 średnich krajowych? Dziś jest tak, że powyżej tej kwoty przestajesz płacić składki ZUS. Ma to chronić państwo przed wypłatą bajońskich emerytur tym, którzy zarabiają najwięcej. Rząd zapewne znów rozważy likwidację tej zasady. Szczegóły tutaj: Pomysł likwidacji „30-krotności” bardzo mi przypomina „reformę” OFE za rządów PO-PSL. Tyle, że podniesioną do kwadratu. A dlaczego?.
Pieniądze zabierane teraz ze składek finansują wypłatę bieżących emerytur, a więc „oskładkowanie” najlepiej zarabiających poprawiłoby sytuację ZUS. W zamian ci najbogatsi dostaliby, tak jak wszyscy – zapisy księgowe w ZUS na poczet wypłaty rekordowych emerytur w przyszłości.
Czy państwo byłoby na to stać, skoro już teraz szacunki mówią, iż ZUS będzie potrzebował 600-700 mld zł rocznie na wypłatę emerytur na dotychczasowych zasadach? Niech się martwią nasi następcy. Do wzięcia dziś są jednak niebagatelne pieniądze – z tytułu zniesienie limitu 3o-krotności ZUS (i pośrednio budżet) zyskałby rocznie 7 mld zł.
Pełne „ozusowanie” umów zleceń
Ostatnio pisaliśmy o tym, że aby uszczelnić system ściągania składek i ukrywanie pracy etatowej pod pozorem umowy zlecenia, czy działalności gospodarczej, rząd mógłby wykorzystać pandemię do wprowadzenia jednolicie opodatkowanego i oskładkowanego kontraktu o pracę. Dużo by było przy tym zamieszania i negocjacji ze związkowcami i pracodawcami, więc żeby zwiększyć wpływy do państwowej kasy można sięgnąć po „sprawdzone” metody, czyli pełne ozusowanie umów-zleceń.
Umowy zlecenia już teraz podlegają obowiązkowi składkowemu, ale tylko od pierwszej umowy zawartej z pracownikiem i tylko do wysokości płacy minimalnej (choć jeśli strony się dogadają, to już teraz składki mogą być liczone od całej kwoty na umowie). Ale wystarczy, że pracodawca podpisze drugą umowę zlecenie z tą samą osobą, a składek nie ma.
Rząd zastanawiał się pod koniec ubiegłego roku czy by takiego obowiązkowego ozusowania nie wprowadzić, ale uznał, że nie jest to konieczne. Teraz może zmienić zdanie. Zysk dla ZUS (i pośrednio dla budżetu) – 3 mld zł.
Podatek od nieruchomości – kataster znów zacznie kusić?
Choć w Polsce oficjalny „deficyt mieszkań” wynosi ok. 650.000, to ostatnie lata przyniosły prawdziwą mieszkaniową hossę – rosło zainteresowanie klientów, rosły też ceny. Pandemia nieco wyhamowała ten trend, ale załamania nie widać. Rząd mógłby wrócić do powracającego co kilka lat jak bumerang pomysłu na wprowadzenie podatku katastralnego.
To forma podatku od nieruchomości, który oblicza się na podstawie jej wartości. Np. dziś gminy pobierają symboliczny podatek od nieruchomości, zwykle kilkaset złotych. Podatek katastralny np. w wysokości 1% oznaczałby, że właściciel mieszkania w Śródmieściu, czy na Mokotowie zapłaciłby 8.000-10.000 zł podatku rocznie!
Być może jesteśmy już na tyle bogaci, by osoby, które mają więcej niż jedną nieruchomość zaczęły ponosić tego „konsekwencje” finansowe, tak jak jest to przyjęte w innych krajach? Jak wynika z danych NBP, szacowana wartość majątku nieruchomości mieszkaniowych w Polsce wynosi 3,8 biliona złotych. Załóżmy, że opodatkowaniu podlegałaby połowa tej wartości czyli 1,9 bln zł. Przy stawce podatku na poziomie 1% dawałoby to 9,5 mld zł rocznie.
Oficjalnie, jak mówił w ubiegłym roku prezes PiS Jarosław Kaczyński, nie ma takich planów. Ale już sam fakt, że prezes, co bardzo rzadkie, musiał odnieść się do tej inicjatywy, dodaje temu pomysłowi powagi. Tym bardziej, że trwa właśnie akcja wielkiego uwłaszczania się lokatorów i likwidacji opłaty za użytkowanie wieczyste, na rzecz własności.
Akcyza, podatek cyfrowy i opłata paliwowa – zawsze w cenie
To nie są pomysły wzięte z sufitu, ale realne projekty ustaw, które tylko czekają na odmrożenie. Oprócz tego w arsenale ministra finansów jest też wiele więcej pomysłów, które praktycznie straszą konsumentów rok w rok: zawsze można po raz kolejny zwiększyć akcyzę na papierosy i alkohol, tak jak zrobiono to w tym roku (prognozowany zysk dla budżetu z powtórki takiej „akcji” wyniósłby może i 2 mld zł), a jeśli będą się utrzymywać relatywnie niskie w porównaniu do lat ubiegłych ceny paliw, dociążyć kierowców zwiększoną opłatą paliwową, albo opłatą emisyjną – w końcu i tak prawie nie odczuwamy obowiązującej od tego roku podwyżki 8 groszy na litrze.
Być może wróci też koncepcja podatku cyfrowego, jaki płaciłyby wielkie korporacje takie jak Facebook, Netflix, czy Google. Mówił o tym sam premier Morawiecki, troszcząc się o unijną kasę:
„Musimy wrócić do takich pomysłów, jak podatek cyfrowy, podatek od transakcji finansowych, podatek od śladu węglowego, czy od wielkich korporacji międzynarodowych. To sprawi, że do budżetu UE wpłyną dziesiątki miliardów euro na walkę z koronawirusem”
Do budżetu UE, ale nie polskiego. Na końcu jednak jest pytanie jaki procent z tych miliardów sfinansują ostatecznie konsumenci, na których firmy przerzucą koszty nowych zobowiązań – tego nie da się przewidzieć, bo te pomysły są na zbyt dużym poziomie ogólności. Wiadomo, jednak, że rachunek za pandemię będziemy regulować jeszcze długie lata.
—————————-
POSŁUCHAJ PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”:
O RYNKACH PO WIRUSIE
W tym odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” naszym gościem jest jeden z najbardziej doświadczonych w Polsce analityków rynku kapitałowego – Wojciech Białek. Opowiada o tym jak widzi przyszłość naszych portfeli w najbliższych latach, miesiącach, a nawet dziesięcioleciach. Przepraszamy za niską jakość nagrania, z przyczyn „społeczno-dystansowych” nagrywaliśmy przez internet i niestety akurat z łączami nie było w tym czasie najlepiej. Aby posłuchać wejdź w ten link
źródło zdjęcia: PixaBay