Polskim rynkiem wstrząsnęła kolejna afera. Audyt ksiąg funduszu zarządzanego przez Saturn TFI wykazał, że dochodziło do wyprowadzenia pieniędzy do spółek powiązanych z założycielami. Grubo. 1100 inwestorów, którzy weszli w fundusz inwestujący w nieruchomości nie dostanie swoich 200 mln zł. Pewnie nikt by się o tym nie dowiedział, gdyby nie ciąg powiązanych ze sobą zdarzeń. Idę o zakład, że więcej tego typu przekrętów będzie teraz wychodziło na światło dzienne. Czego w tej sprawie uczy nas historia?
O funduszu Saturn TFI czytelnicy „Subiektywnie…” mogli przeczytać pierwszy raz w maju ubiegłego roku, gdy zgłosiła się do nas pani Mariola, zaniepokojona tym, co dzieje się (a raczej tym, co się nie dzieje, z jej pieniędzmi). Powierzyła zarządzającym Saturn TFI ponad 40.000 euro. To był elitarny fundusz zamknięty, który miał stawiać parki handlowe. Gdy czytelniczka chciała pieniądze wyjąć, usłyszała: „nie da się”. Widziała, że na budowach kompletnie nic się nie dzieje, więc ciśnienie jej rosło.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Pieniądze pani Marioli się rozpłynęły. Fundusz miał inwestować w parki handlowe, ale coś „nie pykło”
Obserwacje własne pani Marioli to za mało, by podejrzewać, że coś jest nie tak, dlatego poprosiliśmy zarządzających i prezesa funduszu o komentarz. W siedzibie przekonywali – cytując prosto w oczy słowa piosenki Dawida Podsiadło – „to ja mówię, że już dobrze, że już wszystko jest okej”. Czas pokazał, że nie było okej. Było bardzo nie-okej.
Czytaj też: Żaden depozyt bankowy nie chroni już przed inflacją. A może by przeskoczyć do nie-banku?
Jak wynika z opisanego przez „Puls Biznesu” wyniku audytu, pani Mariola i 1100 innych nieszczęśników prawdopodobnie straciło przez nadmiernie wysokie zaufanie do Saturn TFI co najmniej 200 mln zł. Pieniądze, jak barwnie opisała to gazeta, „rozpłynęły się w misternie zbudowanej piramidzie spółek”, ale z pewnością nie zostały przeznaczone na budowę centrów handlowych. Teraz sprawą mają zająć się organy śledcze. A klienci Saturn TFI? Szanse na odzyskanie pieniędzy są bardzo małe, żeby nie powiedzieć żadne.
Czy w tym przypadku zaspała Komisja Nadzoru Finansowego? Czy mogła zawczasu sprawdzić, czy pieniądze klientów są dobrze inwestowane? Czy mógł zareagować depozytariusz, a więc instytucja finansowa, która ma kontrolować ruchy firmy zarządzającej funduszem i zapobiec defraudacji? To pytania, na które wkrótce pewnie dostaniemy odpowiedzi.
Czy można uniknąć takich sytuacji w przyszłości? Nie. Chciwość ludzka nie zna granic, zawsze będą na rynku „czarodzieje” obiecujący wysokie zyski przy niskim ryzyku i zawsze będą przypadki, w których te obietnice będą się załamywały, jak domki z kart. Gwarantem każdej inwestycji na koniec dnia jest reputacja firmy i ludzi, którzy za nią stoją. Złote góry obiecywane przez firmy i ludzi nie mające za sobą dziesiątek lat tradycji i doświadczeń zawsze mogą okazać się mirażami.
Pamiętacie fundusze W Investments, które inwestowały pieniądze klienta w grunty rolne oraz lasy? Pieniądze się rozpłynęły, a ci, którzy powierzyli funduszom pieniądze do dziś nie mają większych widoków na ich odzyskanie. Więcej na ten temat jest w poniższym linku.
Przeczytaj też: Nie tylko wierzyciele Getback drżą o swoje pieniądze. Co czeka tych, którzy zainwestowali pół miliarda w feralne fundusze Fincrea TFI?
Chcecie więcej takich krwawych historii z nie tak dalekiej przeszłości, które być może powtórzą się w niedalekiej przyszłości? Proszę bardzo. Zajrzyjcie pod te linki.
Czytaj też: Kupiłeś w banku „bezpieczny” fundusz, a on okazał się przekrętem. Kto pilnuje funduszowych nielotów?
Ale to mi coś przypomina – dokładnie w ten sam sposób, przy okazji załamania na rynkach finansowych, wychodziły na jaw w latach 2008/2009 różnego rodzaju machlojki. Dopóki koniunktura sprzyja i jest dopływ pieniędzy, to każdy, nawet kiepski biznes się kręci i łatwo jest mu markować braki. Kryzys obnaża nie tylko kiepskie modele biznesowe, ale też szybko pomaga demaskować modele przestępcze. Być może więc przypadek Saturn TFI otwiera „sezon” na finansowe afery?
Przecież funduszy zamkniętych i spółek, które inwestowały – albo miały inwestować – w najróżniejsze „pewne” interesy, start-upy, spółki niepubliczne, pożyczki na rynku prywatnym wyrosło w ostatnim czasie sporo. W internecie mnóstwo było też ofert inwestowania w różne quasi-obligacje, które miały przynieść krociowe zyski ich posiadaczom, gdy za te pieniądze ktoś wybuduje condohotel albo biurowiec, czy mieszkania przeznaczone pod najem krótkoterminowy dla niemieckich turystów. Tak, macie rację, turyści nie przyjechali, więc skąd wziąć pieniądze na spłatę inwestorów?
Czytaj też: I bez koronawirusa byłby problem? Oni ostrzegali przed condo-tsunami
Historia jest nauczycielką życia. Czas odebrać kolejną kryzysową lekcję?
Pogorszenie sytuacji gospodarczej i niestabilność rynków finansowych to moment, w którym obnażają się słabości skomplikowanych instrumentów finansowych. Wystarczy wspomnieć kryzys opcji walutowych. Niby niegroźny w swoim założeniu instrument finansowy oferowany firmom przez banki. Ale opcja opcji nierówna. Niektóre łatwo zamieniają się w skomplikowane i niebezpieczne „zabawki”. Tak było w 2008 r., gdy euro, które według wszelkich prognoz miało być słabe, nagle umocniło się w kilka miesięcy z 3,2 zł do 4,7 zł.
Dla posiadaczy opcji, a mówimy o kilku tysiącach firm, to był dramat. W sumie długi firm wobec banków z tytułu opcji wyniosły 15 mld zł. Banki musiały utworzyć rezerwy, przykręciły kurek z kredytami, a wiele firm latami miało kłopoty finansowe spowodowane nieprofesjonalnym użyciem opcji walutowych, do których namówili je bankowi sprzedawcy.
Piramidy finansowe też lubią upadać w czasie kryzysów finansowych i gospodarczych. Ta najsłynniejsza to piramida Bernarda Madoffa. Ów 82-latek odsiaduje wyrok 150 lat więzienia, a sądy są głuche na jego prośby o to, by kresu dni mógł doczekać na wolności. Madoff stworzył arcypiramidę finansową wartą 65 mld dol., która rozleciała się dopiero jesienią 2008 r., po głębokim i utrzymującym się spadku notowań na Wall Street.
Podobnie inny oszust Allen Stanford. Inwestor z Teksasu wyspecjalizował się w sprzedawaniu papierów, których oprocentowanie było dużo wyższe, niż rynkowe. Niskie stopy procentowe? Nie ma problemu, Allen pomoże. I tak przyciągnął co najmniej 50.000 klientów, którzy zainwestowali 50 mld dol. Wpadł w 2007 r., odsiaduje wyrok 110 lat więzienia. U nas afera AmberGold wybuchła dużo później, a upadek tej piramidy akurat trudno łączyć z kryzysem.
Brokerzy-oszuści to również kryzysowi pechowcy. Kojarzycie pewnie bohatera filmu „Wilk z Wall Street”, który może i prowadził barwne życie, ale jeśli chodzi o przekręty, to bliżej mu do leszcza niż do rekina. A pamiętacie Jerome’a Kerviela – niesławnego francuskiego dealera Societe Generale – który doprowadził swojego pracodawcę na skraj upadku? W 2008 r., dzięki nieautoryzowanym transakcjom, kontrolował aktywa o wartości 50 mld euro i naraził bank na straty w wysokości ok. 4,9 mld euro.
Poszedł do więzienia, ale już z niego wyszedł i nawet dostał pół miliona euro odszkodowania, bo bank niesłusznie zwolnił go z pracy. W następnych latach wpadało wielu innych dealerów, choćby Kweku Adoboli, przez którego bank UBS stracił 2,3 mld dol. Była zbrodnia, była i kara – jeden i drugi wyszli już na wolność. Ich numery z pewnością nie wyszłyby na jaw w czasie hossy.
Państwa w tarapatach? Kryzys odsłoni kondycję wielu państw i sektorów gospodarki. Tak stało się na Islandii, gdzie upadły trzy największe banki komercyjne. Banki, które miały kilkukrotnie więcej aktywów, niż wynosiło PKB tego wyspiarskiego kraju. I które miały mnóstwo zagranicznych oddziałów. Gdy w 2008 r. klienci rzucili się do wypłacania pieniędzy z depozytów, te trzy banki straciły płynność finansową i w upadły.
O kryzysie zadłużeniowym Grecji, „strzyżeniu” inwestorów-posiadaczy obligacji czy nacjonalizacji 45% wartości depozytów obywateli na Cyprze nawet nie trzeba wspominać. Również problem kredytów frankowych częściowo ma genezę z sytuacji gospodarczej przed i po kryzysie.
Dziś najdroższy jest zdrowy rozsądek
Co to wszystko oznacza i czego nas uczy? Gdzie jest wspólny mianownik tych wszystkich historii? Powinniśmy zachować czujność, bo kryzys dopiero się rozkręca. Jeśli założyć, że poprzednio jego początkiem był 15 września, czyli upadek Lehman Brothers, a teraz 13 marca, czyli zamrożenie gospodarki, to – trzymając się tej analogii – „jesteśmy” dopiero w listopadzie 2008 r.
Być może strach ma wielkie oczy, recesja nie okaże się tak bolesna, jak mówią analitycy. Ale jeśli porównać rynki finansowe do morza, to trwa właśnie sztorm, łódki się chwieją, niektóre nawet łapią wiatr w żagle, ale wiele z nich może się wywrócić.
Właśnie bardzo mocno rozkołysała się japońska korporacja SoftBank, która notuje najgorsze wyniki w swojej 39-letniej historii. Wszystko przez to, że jeden z funduszy Vision Fund spisał na straty miliardy zainwestowane w Ubera, czy firmę oferującą przestrzeń coworingową WeWork. Jakie będzie to miało konsekwencje w przyszłości?
W tych niezwykłych czasach trzeba mieć się na baczności. Nie wiemy, czy kryzys dotknie rynek złota, kursu naszej waluty, obligacji korporacyjnych, a może rynku nieruchomości? Od miesiąca towarzyszą nam najniższe stopy procentowe w historii, co sprawia, że w głowach wielu hochsztaplerów już kiełkują pomysły jak przyciągnąć do siebie pieniądze ludzi, którzy nie chcą by ich majątek marniał na słabo oprocentowanym bankowym depozycie. Przykład? W ostatnich dniach na nowo pojawiły się reklamy condohoteli, które obiecują 8-procentowy zwrot z inwestycji. Gwarantowany zysk w tak niepewnych czasach? Kolejne pieniądze naiwnych zostaną wystrzelone na Saturn, albo i dalej.
źródło zdjęcia: PixaBay