Samoloty LOT-u znowu oderwą się od ziemi i przewiozą pasażerów po Polsce. W trasy ruszyły już autokary międzynarodowe, a kolejne kraje otwierają granice. Ale podróżowanie po pandemii nie będzie całkiem beztroskie. Pojawią się nowe formalności. Gdzie prawdopodobnie będziemy mogli się wybrać w podróż urlopową? W jaki sposób tam dotrzemy? Czy warto już rezerwować bilety na tegoroczne wakacje na plażach Włoch, Hiszpanii, czy Grecji?
Kraje południa Europy już nie mogą się doczekać, by móc przyjąć turystów. Turyści z północy też pewnie chcieliby zrobić sobie „urlop od pandemii” i zrelaksować na plaży. Granice są już częściowo otwarte – podróżować bez obowiązku przechodzenia dwutygodniowej kwarantanny mogą pracownicy zatrudnieni w innych krajach Unii Europejskiej, uczniowie i studenci (o ile na granicy udokumentują ten fakt).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Droga do „nowej normalności” wcale nie jest daleka – przyspieszyło ją lato. Na agendzie są już pomysły na to, jak wznowić ruch turystyczny. Co wiemy o możliwościach urlopowego podróżowania? Jak się mogą zmienić ceny biletów na pociągi, autobusy i samoloty, które zawiozą nas na wakacje?
Gdzie pojedziemy w pierwszej kolejności? Jakie będą ograniczenia?
Premier Słowenii już ogłosił koniec pandemii. Choć część restrykcji została utrzymana, to granice są już otwarte, do Słowenii można dojechać bez kłopotów i kwarantanny. Premier Grecji zapowiedział otwarcie sezonu turystycznego 15 czerwca. Od lipca wznowione mają być międzynarodowe loty do najpopularniejszych miejscowości turystycznych. Podobne plany mają Włochy.
Zanim otworzą się wszystkie granice, niektóre kraje rozluźnianie turystyki z sąsiadami. Litwa, Łotwa i Estonia zrobiły sobie „małą strefę Schengen” i otworzyły granice dla swoich obywateli po to, by mogli swobodnie przemieszczać się między trzema krajami bałtyckimi. Czesi otworzyli granicę z Austrią (ale wcale nie palą się do otwarcia tych z Polską). Podobną „bańkę turystyczną” mają od niedawna Australia i Nowa Zelandia. Niemcy prowadzą już tylko wyrywkowe kontrole temperatury na granicy z Francją, Austrią i Szwajcarią.
Ale nawet po otwarciu wszystkich granic ruch turystyczny będzie pod specjalnym nadzorem. Co się może zmienić?
Po pierwsze: zostaną stworzone enklawy dla turystów. Obszary takie, jak Wyspy Kanaryjskie, czy Baleary (Majorka, Ibiza), Madera, czy wyspy na Cykladach po zrobieniu na dużą skalę testów przesiewowych mogą zostać zamienione w strefy „wolne od koronawirusa” i bezpieczne dla turystów. I tylko do nich będzie można w miarę swobodnie podróżować.
Po drugie: podróżować będzie można tylko z „bezpiecznych” regionów. Można się spodziewać, że zostanie wprowadzona konieczność uzyskania zgody na wjazd obywatela z określonego kraju do określonego regionu. Niewykluczone, że kwalifikacja do zgody będzie się odbywała nawet nie na poziomie państw, tylko regionów (np. nauczyciel z Białegostoku poleci na Majorkę, ale już nie górnik z Zabrza – nie).
Po trzecie: mogą być potrzebne „paszporty koronawirusowe”. Niektóre kraje, np. Chile, chciały wprowadzić coś na kształt książeczek zdrowia, do których byłaby wpisana informacja o tym, czy chorowaliśmy na koronawirusa i tym samym jesteśmy uodpornieni. WHO zrugała za to Chile, ale pomysł wcale nie zniknął. Żeby wjechać do Czech trzeba przedstawić aktualny, nie starszy niż 72 godziny negatywny genetyczny wynik testu na koronawirusa (czyli ten droższy i dokładniejszy, a nie na przeciwciała). Polskie przychodnie już oferują takie testy z myślą o podróżach na południe – cena to 600 zł, dostajemy od razu lekarskie zaświadczenie w języku czeskim. Podobne testy o wartości 700 zł chcą robić turystom władze portugalskiej Madery, a także Grecji.
Po czwarte: nie znasz dnia, ani godziny. Testu. W niektórych krajach rozważają podobno szybkie testowanie turystów w miejscu docelowym albo już na granicy.
Po piąte: mogą zostać utworzone „korytarze drogowe” i powietrzne. Żeby dostać się na upragnioną plażę niekoniecznie samolotem są pomysły, które mówią o utworzeniu „korytarzy drogowych” z krajów północy Europy na południe. Kierowcy mieliby zakaz zbaczania z trasy i musieliby jechać prosto do celu – do Rimini, do kurortów Chorwacji, Włoch, czy do Hiszpanii. Warunek – wszystkie przejścia graniczne, które będą po drodze, muszą być przejezdne, tak żeby nie ustawiały się na nich kolejki – to właśnie cecha „korytarza”. Analogicznie można by utworzyć „mosty powietrzne” do kurortów.
„Korytarze drogowe” i „mosty powietrzne” dla spragnionych wypoczynku
30% ludzi boi się latać tak po prostu, a jeśli dodamy do tego koronawirusa, to już w ogóle można zacząć pytać o przyszłość branży lotniczej. Jak będzie teraz wyglądała podróż samolotem? Nie dowiemy się tego, póki w powietrze nie wzbiją się pierwsi po przerwie pasażerowie. A to nastąpi już wkrótce. Od czerwca LOT zaczyna rejsy po Polsce, a od połowy miesiąca – być może zagraniczne. Na początek polecimy z Warszawy do Gdańska, czy Krakowa, czy Zielonej Góry.
Wiadomo, że więcej czasu spędzimy na lotniskach – obowiązkowe mierzenie temperatury i odstępy między pasażerami oraz konieczność częstego dezynfekowania stanowisk obsługi klientów spowoduje spadek „przepustowości” lotnisk. Jak będzie wyglądała sama podróż? LOT opublikował co prawda wytyczne, ale… zniknęły one z jego strony internetowej, niczym piosenka Kazika z Listy Przebojów Trójki. Potem się pojawiła, ale już w nowej formie: ze zdjęciami, lecz z okrojoną treścią.
Wcześniej można się było dowiedzieć, że LOT zamierza usadzać pasażerów na planie „szachownicy”, czyli obsadzać co drugie miejsce. Poza tym na pokład może nie być wypuszczona osoba, która ma gorączkę powyżej 38 stopni. Ewentualną nowością ma być też – to akurat zostało na stronie – zwiększenie normy bagażu podręcznego z 8 kg do 10 kg – ale musimy tam upchać i laptopa i torebkę, bo będzie dozwolona tylko jedna sztuka.
LOT informuje, że samoloty są wyposażone w filtr powietrza HEPA, który wyłapuje bakterie i wirusy. To dziś standard w nowoczesnych samolotach pasażerskich.
Nieco inne zasady planuje stosować Ryanair, który też przygotowuje się do uruchomienia niektórych połączeń (do miejsc, które w czerwcu zaczną przyjmować turystów). Tani przewoźnik uznał, że nie ma co zostawiać wolnych miejsc, np. w środkowym rzędzie, bo firma tylko na tym straci finansowo, a bezpieczeństwo nie wzrośnie (w samolotach są wspomniane filtry HEPA). Ryanair zakazał jednak ustanawiania się kolejek do WC.
Być może pojawią się wytyczne organizacji międzynarodowych – czy to lotniczej IATA, czy WHO. Póki co, wstępne wytyczne podała Agencja Unii Europejskiej ds. Bezpieczeństwa Lotniczego, ale nie ma tak zbyt wielu konkretnych porad oprócz ogólników: trzymajcie dystans, noście maseczki i stosujcie filtry HEPA.
A może w podróż ruszyć starym, dobrym autokarem?
Koronnym argumentem, że życie wraca do normalności jest fakt, że wracają połączenia autobusowe, a działalność wznawia warszawski autokarowy Dworzec Zachodni – największy w kraju. Znów więc można się przemieszczać za granicę (pod warunkiem, że możemy sobie pozwolić na dwa tygodnie kwarantanny albo pracujemy lub uczymy się w kraju UE, do którego się wybieramy).
Już od połowy maja można kupić bilet autokarowy do Niemiec, Holandii, Belgii, Francji czy Wielkiej Brytanii. Połączenie wznowił Sinbad Travel, lada chwila rusza Polonus i FlixBus. Wiadomo już, że Sinbad Travel sprzedaje jeden bilet na dwa miejsca, dzięki czemu dystans społeczny jest utrzymywany również na pokładzie autokaru. Nie słyszałem natomiast, by w autokarach były instalowane filtry pochłaniające wirusy. Przy dobrej pogodzie w zupełności wystarcza wietrzenie wnętrza pojazdu.
Podobnie jest w pociągach – wznawiane są połączenia dalekobieżne, a w pociągach PKP Intercity maksymalne obłożenie wynosi połowę miejsc siedzących. W wagonach pendolino nie można otwierać okien i mam nadzieję, że powietrze jest filtrowane z równą dokładnością co w samolotach. Ciekawe czy dzięki koronawirusowi trwale skończy się praktyka sprzedawania większej liczby biletów, niż jest miejsc w pociągu.
Czytaj też: Piwo i koronawirus. Imprezy i koncerty odwołane, puby i hotele zamknięte, grill rodzinny w wersji demo. Ile piwa w tym roku nie wypijemy?
Ile będzie nas kosztować podróż? Drożej samolotem, taniej samochodem
Nie wiemy, ile osób wejdzie na pokład samolotów – czy normy pozwolą wejść na pokład kompletowi pasażerów, czy tylko połowie. Wiadomo za to, że mniejsza liczba pasażerów, którzy mają do pokonania tę samą liczbę kilometrów oznacza, że jednostkowy koszt musi być większy. Na ten moment cenników na loty międzynarodowe nie znamy, ale wiemy, ile LOT liczy sobie za wznowione loty po Polsce.
Ceny są zachęcające. LOT reklamuje się, że mają się zaczynać od 99 zł. Ja znalazłem połączenie z Warszawy do Krakowa za 118 zł w jedną stronę. To taniej, niż cena pociągu pendolino na tej trasie w pierwszej klasie. Sprawdziłem ceny biletów kolejowych do grodu Kraka i zauważyłem pewną anomalię – bilet na klasę drugą był droższy, niż na klasę pierwszą.
Wznowione loty LOT-u to jednak poligon doświadczalny, pewien pilotaż, który ma na celu przetestowanie procedur bezpieczeństwa – być może dlatego ceny są niskie, by w ogóle ktokolwiek zechciał wejść na pokład, odbyć podróż i stać się królikiem doświadczalnym.
Jeśli pasażerowie nie dopiszą w samolotach albo zostaną ustanowione surowe normy, co do liczby pasażerów, latanie ponownie stanie się przyjemnością dla zamożnych, a regularne ceny biletów po Europie nie będą wynosiły 500-1000 zł, lecz będą zbliżone do stawek transkontynentalnych, czyli 2.000-4.000 zł. Podobnie rzecz się ma z przewozami autokarowymi – skoro zapełniona ma być połowa miejsc, to bilety siłą rzeczy muszą być droższe.
W tej układance brakuje jednego elementu – taniego paliwa. Ropa naftowa i paliwa mocno potaniały. Skoro jeden z głównych składników cenotwórczych biletów jest tani, to powinno mieć to kojący efekt na ceny. Czy tak będzie? Ceny biletu na podróż autokarem z Londynu do Warszawy na koniec maja to ok. 600 zł. Sporo, ale podobne stawki były też przed pandemią, a jeśli poszuka się promocji, to można znaleźć obecnie bilet za 450 zł.
Tanie paliwo to też dobra wiadomość dla tych globtroterów, którzy zdecydowaliby się ruszyć w podróż własnym samochodem. Zakładając oczywiście, że indywidualny ruch turystyczny będzie możliwy, to daleka podroż na południe (licząc 3.000 km w dwie strony) będzie przy obecnych, uśrednionych cenach tańsza o kilkaset złotych. Trzeba tylko pamiętać, żeby zatankować w Polsce pod korek, bo ze względu na drogie euro różnica w cenach może się wyrównać.
Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że pogłoski o śmierci sezonu turystycznego 2020 były przedwczesne. U jego progu jest niemal pewne, że „jakieś” podróże będą możliwe – być może nie dla wszystkich i nie wszędzie, ale nie będzie tak, że tradycyjne miesiące urlopowe czyli lipiec i sierpień, będziemy uwięzieni w swoich granicach. Sama podróż będzie obłożona restrykcjami i być może droższa.
źródło zdjęcia: PixaBay