W niepewnych czasach zawsze pojawia się pytanie o bezpieczeństwo pieniędzy w bankach. Czy banki mogą upaść? Czy grozi nam scenariusz cypryjski? Czy rząd może zająć oszczędności klientów, żeby ratować gospodarkę? Moim zdaniem rząd w ogóle nie będzie miał takiej potrzeby, dopóki może wykorzystać znacznie łatwiejszy sposób pozyskania pieniędzy, który nie wymaga w ogóle dobierania się do naszych oszczędności. Dopóki on działa – pieniądze w bankach są… pewne jak w banku
Im dłużej trwa narodowa kwarantanna, tym więcej osób zastanawia się, czy nie skończy się to kryzysem gospodarczym, jakiego świat jeszcze nie widział. Konsekwencje zamrożenia dużej części światowej gospodarki będą bardzo poważne, ale jeszcze nie da się ich rzetelnie wyrazić jakąkolwiek liczbą.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Niektórzy mówią o spadku wartości PKB (czyli dóbr i usług, które łącznie wytwarzamy w skali roku) o 25-30%. To byłoby tyle, ile w czasie Wielkiego Kryzysu, który zaczął się 1929 r. i którego pośrednim efektem była II Wojna Światowa. Ale wtedy to był spadek rozłożony na kilka lat, a ten uderzy w nas z siłą tsunami od razu.
Czytaj też: Dziesięć lat od upadku Lehman Brothers. Cztery argumenty, że tamten kryzys się… jeszcze nie skończył
Czytaj też: Polska waluta najsłabsza od wielu, wielu lat. Co się stało z wartością złotego? I co będzie dalej?
Idzie kryzys. Czy banki są bezpieczne?
Niektórzy posiadacze oszczędności w banku zastanawiają się, czy to najbezpieczniejsze miejsce dla zaskórniaków. Codziennie uspokajam: epicentrum tego kryzysu nie są banki (jak było dziesięć lat temu, gdy wszyscy płaciliśmy za to, że handlowały toksycznymi instrumentami pochodnymi), więc to nie one są dziś najbardziej zagrożone.
Oczywiście, wzrost liczby nie spłacanych terminowo kredytów w nie uderzy, ale wtedy pomocną dłoń wyciągnie Narodowy Bank Polski, który zasili kasy banków w wystarczająco dużo złotówek, by nie było problemu z obsługiwaniem wypłat.
Przeczytaj więcej na podobny temat: Po aferze taśmowej Getin był blisko bankructwa. Klienci wycofali 10 mld zł. Ale nic złego się nie wydarzyło. Jak to możliwe? Objaśniam mechanizm
Gdyby nawet jakiś bank wpadł w tarapaty z powodu dużego odsetka nie spłacanych w terminie kredytów, to zapewne zostałby znacjonalizowany za pieniądze rządu lub NBP (lub przejąłby go na „prośbę” rządu państwowy PKO BP), a mali deponenci by na tym nie stracili. Przykład opowiadający o tym jak można to zrobić mieliśmy niedawno, gdy upadł jeden z dużych banków spółdzielczych.
Czytaj więcej na ten temat: Zdzisław (ten od planu) byłby zadowolony. Czy przymusowa restrukturyzacja Podkarpackiego Banku Spółdzielczego to jakiś test?
Po raz pierwszy Bankowy Fundusz Gwarancyjny „potrenował” wówczas tzw. resolution, czyli próbę restrukturyzacji banku za pieniądze jego akcjonariuszy, obligatariuszy i dużych deponentów.
„Czy mógłbyś poruszyć temat konfiskaty części depozytów klientów w razie bankructwa banku? Ustawa o bankowym funduszu gwarancyjnym ponoć o tym mówi. W przypadku upadku banku mają prawo konfiskować depozyty klientów”
– to pytanie jednego z czytelników. Dopóki nie trzymamy w banku więcej, niż 100.000 euro – to poziom państwowej gwarancji dla depozytów – żaden scenariusz dotyczący stabilności banku, w którym trzymamy pieniądze, nas nie dotyczy. Jedyne, o czym warto pamiętać, to rozłożenie oszczędności pomiędzy kilka instytucji finansowych.
———————
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach” i korzystaj ze specjalnych porad Macieja Samcika na kryzysowe czasy – zapisz się na newsletter i bądźmy w kontakcie!
———————
Czy rząd mógłby chcieć dobrać się do naszych oszczędności? Ale po co miałby to robić?
Pytacie też o to, czy rząd nie mógłby – powołując się na specustawę, kryzys, pandemię, siłę wyższą, czy co tam jeszcze – uchwalić ustawy o „daninie specjalnej”, na którą banki przymusowo przekazałyby część klientowskich depozytów, uprzednio oczywiście zablokowanych.
„Czy rząd nie mógłby zrobić sobie jakiejś „pożyczki” od obywateli, żeby np. sfinansować deficyt budżetowy albo mieć pieniądze na ratowanie gospodarki? Mógłby wypuścić w zamian jakieś bezwartościowe obligacje, czy zapisy w ZUS, tak jak było w przypadku zabierania pieniędzy z OFE”.
Teoretycznie mógłbym próbować wyobrazić sobie taki scenariusz, ale… im dłużej o tym myślę, tym bardziej uważam, że to byłoby bez sensu. Przynajmniej na razie. Rząd przecież nie musi nic nikomu zabierać, są co najmniej dwa mechanizmy, za pomocą których może uzyskać dowolną liczbę pieniędzy bez zabierania komukolwiek.
Po pierwsze NBP może w zasadzie bez ograniczeń skupować od banków komercyjnych aktywa (np. obligacje), udzielać im pożyczek pod zastaw portfeli kredytowych i w inny sposób zasilać w płynność, dzięki czemu te banki mogą kupować nowo emitowane przez rząd obligacje. A rząd te pieniądze może przeznaczać na łatanie dziur w budżecie. To de facto drukowanie nowych pieniędzy bez uruchamiania fizycznych drukarek.
Po drugie NBP może obniżyć do dowolnie niskiego poziomu obowiązujące w Polsce stopy procentowe, zmniejszając tym samym koszty obsługi zadłużenia państwa. Dzięki temu państwo będzie potrzebowało mniej pieniędzy na spłatę własnych długów i więcej mu zostanie na wydatki.
Po trzecie: Ministerstwo Finansów może sprzedać na rynkach międzynarodowych obligacje warte kilkaset miliardów złotych. Dopóki ktoś będzie chciał je kupować (a to jest pochodną wiarygodności kraju, która w przypadku Polski jest dość wysoka) – takie zadłużanie się w ciężar budżetów przyszłych pokoleń jest rozwiązaniem dostępnym i łatwym do realizacji.
Po co więc rząd miałby zabierać komukolwiek pieniądze, skoro może ich – w porozumieniu z NBP – stworzyć ile dusza zapragnie? NBP drukuje elektroniczny pieniądz i „sprzedaje” go bankom komercyjnym, a rząd drukuje obligacje skarbowe, które te banki kupują. Proste? Proste. A równolegle rząd sprzedaje obligacje na rynkach międzynarodowych.
Czytaj też: Żaden depozyt bankowy nie chroni już przed inflacją. A może by przeskoczyć do nie-banku?
Przeczytaj też: Męczą cię bankrutujące SKOK-i, afery w KNF, Getbacki i Amber Goldy? Myślisz, żeby wyjść z oszczędnościami do banku za granicą? Sprawdzamy opcje
Kto może „drukować” bezkarnie, a kto nie?
Oczywiście: możliwe są efekty uboczne, które są już dużo bardziej interesujące, niż perspektywa „kradzieży” pieniędzy obywateli zgromadzonych na depozytach.
Pierwszy efekt uboczny to wzrost cen, czyli inflacja. Im więcej „pustego” pieniądza NBP stworzy, a banki przekażą rządowi na „drobne wydatki”, tym mniej ten pieniądz będzie warty w sklepach. Inflacja pójdzie w górę i zmniejszy wartość pieniędzy zgromadzonych w bankach. Szczerze pisząc to już się dzieje, Polska należy do krajów o najbardziej ujemnych realnych stopach procentowych na świecie, czyli u nas pieniądze na depozytach najbardziej realnie tracą na wartości.
Czytaj więcej o tym: Jak chronić oszczędności przed inflacją? Krótki przegląd antyinflacyjnych form lokowania oszczędności
Drugi efekt uboczny to osłabienie waluty kraju drukującego w ten sposób pieniądze. Oczywiście o ile drukuje ich więcej, niż inne kraje lub też jego wiarygodność jest niższa od wiarygodności innych drukujących krajów. USA mogą – przynajmniej na razie – wydrukować dowolną liczbę dolarów, a i tak nic złego im nie grozi, bo w złych czasach każdy chce mieć w szufladzie dolary.
Stany Zjednoczone wydrukują zaraz dwa biliony dolarów, które przekażą w formie obligacji w świat, a ten świat swoimi oszczędnościami „załatwi” Amerykanom ratowanie ich własnej gospodarki.
—————————-
Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek?
—————————-
Oczywiście głównym poszkodowanym będą najmniej wiarygodne państwa, z których kapitał będzie „wysysany” i spadnie wartość ich waluty. Dlatego – będąc niezbyt potężnym krajem – warto poskromić swoją dzikość i nie przeginać z drukowaniem pieniędzy.
Spadek waluty własnego kraju niestety powoduje, że ten kraj może stracić możliwość zadłużania się w tej walucie (wierzyciele nie chcą już kupować obligacji denominowanych np. w złotym, tylko w dolarze). A to ogranicza możliwość zmniejszania zadłużenia państwa poprzez niskie stopy procentowe i obniżanie wartości swojej waluty.
Czytaj też: Niepatriotyczne? Część mojego funduszu marzeń powstaje za granicą. Mam powody
Drukarki pracują? Będą efekty uboczne. Albo i nie
Reasumując: dopóki Polska ma swoją walutę, którą może dodrukowywać w miarę potrzeb (za pomocą opisanego powyżej mechanizmu) i finansować nią swoje wydatki oraz długi (i nie musi emitować obligacji w dolarach z takiego powodu, że złotowych nikt nie chce kupować), nie ma najmniejszej potrzeby nacjonalizowania niczyich depozytów. Wystarczy mieć wydajne „drukarki”.
Efektem ubocznym ich działania będzie spadek wartości oszczędności w bankach (inflacja) oraz spadek wartości nabywczej naszych pieniędzy, wyrażonej w innych walutach (osłabienie waluty). Czyli – pisząc po ludzku – za 1000 zł będzie można kupić coraz mniejszy kawałek smartfona, samochodu i telewizora (bo te rzeczy zwykle są produkowane za granicą i kupujemy je za dolary lub euro).
Jeśli chodzi o inflację, to jej nadejście nie jest przesądzone. „Wydrukowana” kasa może zostać „zbunkrowana” w aktywach takich, jak akcje, przez co nie wywoła wzrostu cen cukru i mięsa. Po drugie zaś można sobie wyobrazić scenariusz, w którym bank centralny „ściąga” z rynku nadmiar gotówki poprzez mechanizmy odwrotne do tych, które były wcześniej używane do jej „drukowania”. To podwyższenie stóp procentowych i „ściaganie” z banków nadmiaru płynności. Na dużą skalę przetestował ten mechanizm amerykański bank centralny, z sukcesem zmniejszając wartość dolarów krążących po świecie.
Czytaj też: Co będzie, gdy inflacja wymknie się spod kontroli? Rysuję scenariusze
Lekarstwo? Cóż, od zawsze powtarzam, że warto część pieniędzy mieć w euro, dolarach, czy frankach, część zainwestować w „kawałki” spółek wypłacających dywidendy (ostatnio spadają, ale długoterminowo będą trzymały realną wartość pieniądza), część w złoto, a część w nieruchomości.
Więcej: o tym jak przez ostatni 1000 lat zmieniała się wartość złota – czytaj w tym artykule
Czytaj też: W skarpecie, skarbcu, pod poduchą, w ogródku? Jak bezpiecznie przechować złoto i kosztowności?
Czytaj też: Czy warto ulokować część pieniędzy w złoto? W jakiej cenie kupić sztabki lub monety, żeby nie przepłacić?
A część – i to całkiem dużo – „po bożemu” trzymać na depozytach i w polskich obligacjach, na wypadek, gdyby się okazało, że nasze drukarki są lepsze, niż „ich” drukarki. Że nasza wiarygodność jest większa, niż „ich” wiarygodność. I że nasza gospodarka stała się silniejsza, niż „ich” gospodarka.
—————————-
POSŁUCHAJ NOWEGO PODCASTU „SUBIEKTYWNIE O FINANSACH”
—————————–
źródło zdjęcia: Pixabay/eSanok.pl