Przybywa pomysłów na to, jak wykorzystać nowoczesne technologie w walce z koronawirusem. Głównym i potężnym orężem mają być… nasze smartfony. Rząd chce sprawdzać z kim i kiedy się widzieliśmy, żeby stworzyć „mapę zakażeń”. Czy powinniśmy się bać rządowego „Wielkiego Brata”? A może go nawet polubimy, jeśli za dobre zachowanie będziemy dostawali… nagrody? Plotki mówią, że są już takie pomysły!
Liczba przypadków zakażeń koronawirusem rośnie, a szczyt zakażeń jeszcze przed nami. Miną miesiące lub lata zanim wymyślimy szczepionkę albo lek. Rządy szukają sposób na to, jak sprawniej i szybciej wytępić wirusa albo przynajmniej powstrzymać go przed rozprzestrzenianiem. Chodzi o to, by doprowadzić do sytuacji, w której jeden zarażony statystycznie będzie zakażał mniej, niż jedną osobę. Wtedy wirus znajdzie się w odwrocie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jak tego dokonać? Znamy tylko dwa instrumenty. Pierwszym jest testowanie jak największej liczby osób, by wśród wszystkich chorych jak największa część została „ujawniona” i wyeliminowana jako źródło dalszych zakażeń. Drugim jest sprawne i szybkie wychwycenie wszystkich osób, z którymi kontaktowała się osoba zidentyfikowana jako chora oraz zamknięcie ich w domach.
Jak może wyglądać taka kontrola pokazali Chińczycy, którzy wyposażyli wszystkich obywateli w aplikację, bez której nie da się swobodnie poruszać po mieście, a następnie – po wrzuceniu danych pochodzących z tej aplikacji do wielkiej chmury obliczeniowej wyposażonej w sztuczną inteligencję – zaczęli wyświetlać ludziom kody. Zielony pozwala wyjść z domu, a czerwony tego zabrania.
Polski rząd zobligował osoby przebywające na kwarantannie do korzystania z aplikacji śledzącej położenie, w planach jest też apka, która automatycznie wytypuje… czy mogliśmy zostać zarażeni. O ile jednak prawie każdy z nas już teraz dobrowolnie poddaje się komercyjnej „inwigilacji” korzystając z wielu innych aplikacji (tutaj beneficjentem danych o naszym położeniu, zainteresowaniach i transakcjach są komercyjne firmy), to poddanie się rządowemu „Wielkiemu Bratu” może budzić opór. Czy słusznie? A może można walczyć z wirusem stosując metodę marchewki, zamiast kija?
Boisz się Wielkiego Brata i aplikacji rządowych? Swoje dane kładziesz na tacy od lat
Codziennie odzieramy się z prywatności na własne życzenie. Musimy to robić, jeśli chcemy korzystać z dobrodziejstw smartfona: z map do nawigacji, z aplikacji lojalnościowych, z przewozów, car-sharingu, dostawy żywności itp., itd. Dzięki temu, że smartfony łączą się z sieciami wi-fi sklepów korporacje wiedzą nie tylko, ile czasu spędzamy w sklepie X, a ile w sklepie Y, ale też w jakiej kolejności do nich wchodziliśmy, a nawet jakimi ścieżkami chodzimy np. po centrach handlowych.
Czytaj też: Przegięcie czy dobry pomysł? Ubezpieczyciel zdalnie sprawdzi, czy nie gadasz, gdy prowadzisz
Korzystając z wielu aplikacji często godzimy się na udostępnienie wielu prywatnych danych: nie tylko o położeniu, ale też wieku, płci, wykształceniu, o tym czy mamy psa czy kota… wszystko co kiedyś opisaliśmy w jakiejś aplikacji możemy być wykorzystane – w końcu bezrefleksyjnie zaakceptowaliśmy regulamin. Ale przecież to żadna nowość i nie powinniśmy być oburzeni.
Teraz jednak do zestawu tych danych zamierza dobrać się rząd i wykorzystać z do walki z koronawirusem. A więc w sumie w dobrym celu… Jakie pomysły są na tapecie? Poniżej krótki przegląd pomysłów.
„Sajmon mówi”… zrób sobie selfie, bo inaczej mandat!
Po pierwsze aplikacja „Kwarantanna domowa”. Od 1 kwietnia stała się obowiązkowa dla wszystkich przebywających w kwarantannie (czyli osób „podejrzanych” o kontakt z chorym), co ma odciążyć policję. Zamiast chodzić po domach i odmachiwać stojącym w oknie nieszczęśnikom przebywającym w kwarantannie, policjanci będą mogli zająć się patrolowaniem ulic i karaniem osób zażywających grupowo spacerów w parkach i skwerach.
Gdy rząd mówi, że aplikacja jest obowiązkowa, to nie żartuje. Z obowiązku jej instalacji są zwolnione tylko „osoby z dysfunkcją wzroku (niewidzące lub niedowidzące)” i „osoby, które złożyły oświadczenie, że w ogóle nie mają telefonu lub ich telefon uniemożliwia instalację tego oprogramowania”. Jeśli nie mamy smartfona, a zostaliśmy wysłani na obowiązkową kwarantannę, to musimy napisać oświadczenie pod rygorem odpowiedzialności karnej.
Aplikacja polega na tym, że raz na jakiś czas dostajemy SMS-a z prośbą/poleceniem (niepotrzebne skreślić), na mocy którego mamy 20 minut, żeby np. zrobić sobie zdjęcie typu „selfie”, dzięki czemu odpowiednie służby (policja, wojewodowie, sanepid) nie tylko nas zobaczą, ale zlokalizują. I sprawdzą czy jesteśmy w miejscu kwarantanny. Nic prostszego, w końcu wiele osób robi sobie selfie kilka razy dziennie. Chociaż z drugiej strony selfie zrobione na komendę to jednak nie to samo, co robione z próżności czy z nudy. Niejedna osoba może poczuć się jak wykonujący polecenia słoń w cyrku.
Użytkownicy podzielili się na dwa obozy – jedni nie widzą w tym nic złego. Skoro ma to odciążyć służby, pomóc w walce z koronawirusem, to czemu nie. Inni alarmują, że kod źródłowy aplikacji jest tajny, przez co – tak na dobrą sprawę – nie wiemy jakie jeszcze funkcjonalności kryje sobie apka i czy nie jest to aby jakaś grubsza „pluskwa” (bo może to-to np. potrafi też transmitować dźwięk z mikrofonu smartfona?).
Nowy pomysł Ministerstwa Cyfryzacji: Bluetooth „wyłapie” koronawirusa?
Ale rządowi to ciągle mało i wpadł teraz na drugi pomysł – oszacować prawdopodobieństwo zarażanie śledząc to, z kim się spotkaliśmy. W ostatnich dniach Ministerstwo Cyfryzacji zakomunikowało, że chce wprowadzić nową aplikację o nazwie ProteGo, która ma informować nas o tym, czy spotkaliśmy się z kimś, kto złapał koronawirusa. Do jej działania konieczny jest włączona na stałe funkcja Bluetooth. Dzięki niej nasze urządzenie komunikuje się z urządzeniami innych użytkowników aplikacji znajdujących się w pobliżu, a urządzenia innych użytkowników – komunikują się z naszym.
W Chinach działa aplikacja Close Contact Detector, która ostrzega przed zbliżeniem się do potencjalnego nosiciela koronawirusa, a w Izrael wprowadził apkę Hamagen (po polsku Tarcza), która umożliwia identyfikację kontaktów między zdiagnozowanymi pacjentami a osobami, które były w odległości dwóch metrów od osoby zainfekowanej.
Polska apka będzie jedynie wyłapywać i zapamiętywać z jakimi innymi telefonami/użytkownikami byliśmy w bliskim kontakcie (zasięgu parowania Bluetootha). I jeśli ktoś, z kim się mijaliśmy, zachoruje (musi to zaznaczyć w telefonie), to my dostaniemy powiadomienie, że znaleźliśmy się w grupie ryzyka. Apka ma być dobrowolna, a ministerstwo twierdzi, że ProtegoGo nie będzie gromadzić żadnych danych, ani śledzić położenia użytkowników. Wszystkie informacje pochodzące z aplikacji mają być przechowywane lokalnie, na smartfonie użytkownika.
W zależności od kontaktu z zarażonym lub jego braku nasz status będzie: Czerwony (jest to sygnał, że mieliśmy kontakt z osobą zarażoną i należy skontaktować się z lekarzem oraz poddać się kwarantannie) albo Zielony (nie jesteśmy w grupie zagrożonych). Podobno dane o napotkanych urządzeniach przechowywane będą w naszym telefonie jedynie przez dwa tygodnie.
Czy kwarantanna „z aplikacji” będzie obowiązkowa? Jak dokładnie będzie wyłapywać innych użytkowników aplikacja? Czy wystarczy się minąć na ulicy? A może trzeba będzie stać w odległości 1,5-2 metrów przez kilkadziesiąt sekund? Nie wiadomo. Tylko osiągnięcie efektu skali, setek tysięcy użytkowników przyniosłoby efekt.
Widać, że rząd szykuje się na wielomiesięczną walkę z koronawirusem. Możliwe, że wkrótce pojawiają się kolejne aplikacje. Być może takie, które wlepią nam mandat za opuszczenie mieszkania?
Czytaj też: Trzy grzechy główne jakie nosi w sobie Tarcza Antykryzysowa w rządowej wersji.
Czytaj też: Dlaczego Polski nie stać na mocniejszą tarczę? Bo 90 mld zł rząd rozdał tym, którzy pomocy nie potrzebują
Zamiast kija, będzie internetowa marchewka?
A może iść w inną stronę? Ostatnio podobno – słyszałem o tym w kręgach „zbliżonych do rządowych” – zrodził się pomysł, żeby zamiast kija, dać Polakom… marchewkę. Jak wynika z danych, które podała agencja Publicis, w kwarantannie ludzie najchętniej oglądają filmy w streamingu i czytają wiadomości (choć tacy Niemcy wolą tradycyjną telewizje). Jak to wykorzystać?
Wyobraźmy sobie, że jeśli wszyscy domownicy przez tydzień nie wyjdą z domu – co sprawdzi stosowna aplikacja – to dostaną pakiet dodatkowego internetu i może dostęp do jakiegoś cenionego serwisu VOD za darmo na na następne 7 dni? Pomysł na dodatkowe pakiety internetu może być śmiesznie prosty – ot, 1 dzień siedzenia na tyłku to 1 GB ekstra. To też mogłoby na jakiś czas powstrzymać przed wychodzeniem z domu, ale i bez tego telekomy już teraz rozdają dodatkowe pakiety danych.
Być może trzeba iść o krok dalej i uwarunkować wypłatę 500+ od spełnienia wymogów akcji #zostańwdomu? Np. domownicy mogliby wychodzić dwa razy dziennie na spacer z psem i raz na tydzień na zakupy? W innym scenariuszu można by dołożyć kolejne 500+ za zaostrzenie warunków domowej kwarantanny – niewychodzenie z domu przez dwa tygodnie. Ale to już chyba fantastyka, skoro rządu nie stać nawet na zwykłą Tarczę Antykryzysową, tylko na taką z papieru.
Jesteśmy dopiero na początku drogi walki z koronawirusem i nie wiadomo jakie jeszcze nie typowe pomysły przyjdą rządzącym do głowy. Ale niektóre z nich może nie będą takie złe. Oby tylko ich ambicje do „troszczenia się” o nas ograniczyły się tylko do walki z pandemią.
źródło zdjęcia: PixaBay