Koronawirus wywiera coraz większy wpływ na życie kraju. Najpierw zamknięto szkoły, przedszkola i kina oraz zabroniono meczów i koncertów. Potem praktycznie stanęły galerie handlowe i restauracje, a wreszcie zamknięto granice kraju oraz uziemiono międzynarodowe połączenia lotnicze i kolejowe. To bezprecedensowa blokada kraju, która będzie kosztowała dziesiątki lub setki miliardów złotych. Ma spowolnić epidemię koronawirusa i dać szpitalom szansę na opiekę nad wszystkimi, którzy ciężko zachorują na Covid-19. Czy zarządzenie narodowej kwarantanny jest uzasadnione? Czy wystarczające? Czy uchroni nas przed najgorszym? Niewykluczone, że zadecyduje o tym najbliższy tydzień, może dwa
Polacy mają w miarę możliwości przez dwa tygodnie nie ruszać się z domu. Kraj jest praktycznie zamknięty i odcięty od świata. Stoi turystyka, transport, większość usług i duża część handlu (normalnie działa tylko ten spożywczy), na pół gwizdka produkuje przemysł.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Tak drastycznych kroków w walce z epidemią nikt się jeszcze kilka dni temu nie spodziewał. Minister zdrowia Łukasz Szumowski przygotowuje nas na znaczny wzrost liczby zachorowań na koronawirusa. Ponad 20 szpitali w kraju przerobił w całości na szpitale zakaźne.
Czytaj też: Polacy ogołocili sklepy z żywności. Czy naprawdę mogłoby jej zabraknąć w czasie „narodowej kwarantanny”?
W niecałe trzy tygodnie liczba zarażonych rośnie… 10-krotnie
Czy to nie lekka przesada? Przecież koronawirus – choć nie ma lekarstwa na chorobę Covid-19, którą wywołuje – jest stosunkowo mało „zjadliwy”. Zabija – według różnych szacunków – od 0,5% do 4% wszystkich zarażonych (a żeby się zarazić, trzeba się z nim zetknąć drogą kropelkową). Na całym świecie choruje na Covid-19 znacznie mniej osób, niż umiera na raka i choroby serca.
To wszystko prawda, ale z drugiej strony mamy do czynienia z chorobą, która jest mniej więcej 20 razy groźniejsza, niż grypa. No i nie ma na nią szczepionki. Gdyby puścić wszystko „na żywioł”, to pewnie choroba przeszłaby przez większość ludzkości i zabiłaby kilkadziesiąt milionów ludzi, jak uczyniła po I Wojnie Światowej grypa „hiszpanka”.
———————
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
———————
W chwili, gdy piszę te słowa, liczba zakażonych w Polsce przekroczyła 100 osób (z tego trzy zmarły). To wciąż niewiele w stosunku do Włoch (ponad 17.000 przypadków, 1200 zmarłych), Hiszpanii (ponad 5000 przypadków, 130 nie żyje), czy Niemiec (niecałe 4000 przypadków, 8 nie żyje). We Francji jest 3600 zarażonych, z których 80 zmarło.
Na tym tle liczba zarażonych w Polsce jest niewielka, ale… trzeba pamiętać, że u nas szybko rośnie – niemal podwaja się co kilkadziesiąt godzin. Tydzień temu było chorych pięć osób, następnego dnia – już 10, dwa dni później zdiagnozowano 20 przypadków, po kolejnych dwóch dniach – było już 50, zaś w następnym dniu licznik przekroczył 100 osób.
To, niestety, nic dziwnego. W Niemczech w ciągu pierwszego tygodnia było 200 stwierdzonych zachorowań, a po dwóch tygodniach od wykrycia pierwszego przypadku – już 1200. Liczba chorych podwajała się co dwa-cztery dni. Trzeba się spodziewać, że u nas za tydzień będzie najmarniej 500-600 przypadków, a za dwa tygodnie – mógłby być już grubo ponad tysiąc.
Czytaj też: Koronawirus już tu jest. Czy jesteśmy gotowi do walki z epidemią? Ta tabelka wiele mówi…
23 stycznia chińska prowincja Hubei, w której znajduje się miasto Wuhan (epicentrum epidemii), raportowała 444 potwierdzone przypadki Covid-19. Tydzień później, 30 stycznia, miała już 4903 przypadki. Kolejny tydzień później, 6 lutego, było już 22.112 przypadków. Włochy zaczęły od 62 przypadków Covid-19 w tygodniu kończącym się 22 lutego. Tydzień później było już 888, zaś dwa tygodnie później – 4636 (6 marca).
—————————–
POSŁUCHAJ NAJNOWSZEGO PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
—————————–
Według epidemiologów nie niepokojony niczym wirus rozprzestrzenia się w tempie pozwalającym mu na podwajanie liczby zakażeń średnio co 6,2 dnia. Ten wskaźnik wyczytałem m.in. w bardzo solidnej analizie Tomasa Pueyo, którą w całości znajdziecie pod tym linkiem.
W długiej perspektywie oznacza to, że puszczony „samopas” nowy koronawirus jest w stanie pomnożyć dziesięciokrotnie liczbę zarażonych osób w ciągu mniej więcej 16-18 dni. Symulacje oparte na tym założeniu pokazują, że wystarczyłoby mu tylko trzy miesiące, by na Ziemi zarażonych został miliard osób. Krótko pisząc: pod koniec maja zarażony byłby już co siódmy mieszkaniec globu.
Tempo jest iście kosmiczne, co wynika głównie z faktu, że nosiciel Covid-19 zaraża jeszcze zanim choroba wywoła u niego jakiekolwiek objawy. A w tym czasie – niczego nieświadom – może kontaktować się z kilkudziesięcioma, kilkuset lub i kilku tysiącami osób. Być może obił Wam się o uszy tekst o pewnym nosicielu wirusa, który zdołał zarazić ponad tysiąc osób, zanim sam został zdiagnozowany. A byli i tacy, którzy zarazili 2500 osób.
Poniżej macie wykres, który pokazuje, ile poszczególni „covidowcy” mieli kontaktów z innymi osobami. To w gruncie rzeczy wyjaśnia, dlaczego wirus rozprzestrzenia się tak szybko.
Zarażonych jest kilkanaście razy tyle, ilu „potwierdzonych”?
Taka natura tego koronawirusa sprawia, że w opinii wielu obserwatorów w każdym momencie zarażonych jest tak naprawdę kilkanaście razy więcej osób, niż zostało zdiagnozowanych jako chorzy. Nie pozostaje nic innego, jak tylko zerknąć sobie na mapę świata i pomnożyć oficjalną liczbę chorych przez, powiedzmy, co najmniej 15-17. A są i naukowcy, którzy twierdzą, że trzeba by używać mnożnika rzędu 25-50 (w dalszych obliczeniach przyjmuję te mniejsze wartości, bo na razie nie udowodniono, że wirus rozprzestrzenia się aż tak szybko).
Zobacz mapę: Aktualny stan gry w walce z koronawirusem. Licznik zachorowań
Gdy we Francji oficjalnie było 1400 przypadków, to epidemiolodzy szacowali „prawdziwą” liczbę chorych na 24.000, zaś były też szacunki mówiące o 140.000. W Hiszpanii na 1200 oficjalnie stwierdzonych przypadków mówiono o ponad 20.000 „prawdziwych”. Gubernator stanu Ohio w USA, gdzie oficjalnie jest tylko pięciu „posiadaczy” wirusa, a 52 jest „podejrzanych” – twierdzi, iż liczba zarażonych prawdopodobnie osiągnęła już 100.000 osób, czyli 1% populacji stanu.
Wszystkie te drastyczne kroki, polegające na wprowadzeniu narodowej kwarantanny ma dwa cele – po pierwsze spowodować, by liczba zakażeń rosła wolniej (gra na czas w przypadku tego typu zagrożenia nigdy nie zaszkodzi), a po drugie, by liczba osób potrzebujących pomocy nie przekroczyła liczby dostępnych miejsc w szpitalach.
Analitycy szacują, że tam, gdzie uda się zapewnić dobrą opiekę wszystkim chorym ciężko znoszącym Covid-19, śmiertelność wyniesie 0,5% (tak jest w Korei Południowej, która ma jeden z najlepszych na świecie systemów opieki zdrowotnej). A tam, gdzie system ochrony zdrowia nie wytrzyma naporu wielu pacjentów w jednym momencie – śmiertelność wyniesie 3-5%. Po prostu zabraknie łóżek, lekarzy i sprzętu.
Pisząc inaczej: kraje, które działają szybko i „wypłaszczą” liczbę zachorowań, mogą zmniejszyć liczbę zgonów dziesięciokrotnie. Tutaj rachunek jest prosty – im mniej zarażonych, tym mniej ciężkich przypadków. W przypadku Covid-19 ok. 20% przypadków wymaga hospitalizacji, 5% przypadków wymaga pobytu na oddziale intensywnej opieki medycznej (OIOM), a ok. 2,5% wymaga bardzo intensywnej pomocy, z wykorzystaniem respiratorów i specjalistycznego sprzętu wspomagającego oddychanie.
Jeśli więc w kraju jest 100.000 zainfekowanych, to 20.000 z nich będzie wymagało hospitalizacji, zaś 1000 będzie potrzebować urządzeń podtrzymujących życie. Do wszystkich hospitalizowanych będzie trzeba skierować specjalnie wyposażonych lekarzy i pielęgniarki (maski, ubrania jednorazowe).
Amerykanie – to kraj, który ma 330 mln obywateli – szacują, że będą musieli „obsłużyć” 4,8 mln obywateli zarażonych koronawirusem (najwyraźniej zakładają, iż zarazi się 25 mln ludzi, z których 20% będzie potrzebowało pomocy), tymczasem wszystkich łóżek mają tam w szpitalach raptem milion.
Czy w Polsce starczy łóżek w szpitalach i respiratorów?
I to jest właśnie stawka w grze, którą prowadzą dziś o naszą przyszłość premier, minister zdrowia i polscy lekarze na oddziałach zakaźnych. „Zamknąć” kraj i za wszelką cenę zahamować wzrost zakażeń, by liczba chorych nie podwajała się co kilka dni.
Tak samo zrobili Chińczycy – ograniczyli ludziom możliwość poruszania się i to nie tylko tym chorym, ale każdemu, kto mógł być podejrzany o kontakt z kimś chorym. Eksperci twierdzą, że na efekty w postaci zahamowania liczby nowych zakażeń trzeba czekać od jednego do dwóch tygodni. W Wuhan było 12 dni opóźnienia między ogłoszeniem blokady regionu, a momentem, w którym liczba potwierdzonych przypadków zakażenia zaczęła spadać.
Pytanie: czy zdążymy „zahamować”, zanim skończą się miejsca w naszych szpitalach. Jeśli będzie tak, jak w Wuhan, że „hamowanie” liczby oficjalnie stwierdzonych zachorowań zajmie tydzień-dwa, to trzeba się spodziewać, że nawet mimo dużego „poświęcenia narodowego” liczba oficjalnie stwierdzonych zakażonych dojdzie z obecnych 100 osób do 600-800 za tydzień i 1500-2000 za dwa tygodnie. A mnożąc tę liczbę przez 15-17 otrzymamy „prawdziwą” liczbę zarażonych na poziomie 25.000-35.000 osób.
Jak to się ma do możliwości polskiej służbie zdrowia? Z tej grupy pomocy w szpitalu może potrzebować 20%. A więc najmarniej 5000-6000 osób, zaś pomocy poważnej (z respiratorem) – w jakiejś perspektywie może wymagać 3-5%, czyli do tysiąca osób.
W takiej sytuacji respiratorów nie powinno zabraknąć, jest ich w kraju 10.000, z czego – jak mówią lekarze – do wykorzystania dla pacjentów z koronawirusem jest ok. 3000 (reszta obsługuje inne choroby, np. zapalenia płuc).
A łóżka na oddziałach zakaźnych? W całym kraju jest 79 oddziałów zakaźnych, a w nich ponad 2900 łóżek – to informacje z Ministerstwa Zdrowia. Według szczątkowych informacji ze szpitali odsetek wolnych miejsc wynosi średnio 20-30% – czyli tysiąc. Dodatkowo rząd „przerobił” 20 szpitali na całkowicie zakaźne. Nie ma dokładnych danych dotyczących liczby łóżek w nich dostępnych, ale ze szczątkowych danych wynika, że jest to 100-200 łóżek na szpital (średnio), choć podobno – tak twierdzi minister – jest w tej grupie szpital, w którym można położyć nawet 1000 pacjentów.
Załóżmy, że łącznie ta sieć szpitali zakaźnych zapewni 5000-6000 łóżek dla pacjentów z koronawirusem. Wolnych respiratorów jest o połowę mniej. Nie wiadomo tylko co ze sprzętem – maskami i kombinezonami – oraz z lekarzami specjalizującymi się w chorobach zakaźnych i z pielęgniarkami. Oni i one są dziś na wagę złota. [UPDATE: dwa dni po publikacji tekstu Ministerstwo Zdrowia podało, że sieć szpitali zakaźnych będzie miała 10.000 łóżek, czyli więcej, niż wynika z moich szacunków].
„Zamknięcie” Polski – niewykluczone, że to była akcja last minute
Przy założeniu, że „narodowa kwarantanna” pozwoli nam zahamować wzrost zachorowań – dziś mnożący liczbę oficjalnych przypadków razy dwa co kilka dni – w ciągu najdalej dwóch tygodni, służba zdrowia powinna „wytrzymać”. Ale to już naprawdę ostatni moment.
Gdyby „zamknięcie” Polski odbyło się np. za tydzień, a proces hamowania zaczął się z poziomu wyższego o kilkadziesiąt tysięcy „prawdziwych” zakażeń, to szanse na to, że polska służba zdrowia wytrzymałaby takie obciążenie byłyby czysto teoretyczne. Choć pewnie uruchomiono by wtedy szpitale wojskowe, polowe, czyli testowano by rozwiązania z Chin, czy Włoch. Ale wtedy śmiertelność wirusa niechybnie byłaby już 10-krotnie większa, niż te 0,5%, o które wciąż walczymy.
Ten wykres poniżej pokazuje, że nawet jeden dzień zwłoki w reakcji – w tę lub wewtę – może mieć ogromne znaczenie dla liczby zakażonych osób i obciążenia służby zdrowia.
Warto pamiętać, że w tej wojnie wszyscy jesteśmy „żołnierzami”. Od tego, czy wspólnie uda się powstrzymać wzrost liczby zakażeń – a to będziemy wiedzieli już za tydzień-dwa – zależy los tej batalii (czyli śmiertelność wirusa i liczba osób, które ulegną zakażeniu przed nastaniem lata, gdy wirus – jak uważają niektórzy lekarze – się powinien „uśpić”). Doświadczenia innych krajów (zwłaszcza Chin) pokazują, że przy dużej dyscyplinie całej „armii” to się może udać.
Zobacz: Jak różne kraje reagują na epidemię Covid-19. Spis działań
Ile będzie kosztował Polaków ten „stan wyjątkowy”?
Przez dwa tygodnie nie działają szkoły, uczelnie wyższe, muzea, kina, teatry. Jest zakaz organizowania dużych zgromadzeń, a więc mecze piłkarskie będą bez publiczności, odwołane są koncerty. De facto zamknięte są centra handlowe, nie działają restauracje. Spada obłożenie w hotelach. To wszystko z kolei odbije się na kondycji firm, w których do tej pory zostawialiśmy duże pieniądze, żeby się rozerwać, doświadczyć jakiejś usługi, albo coś kupić. Jak duże mogą być straty? Próbowałem to liczyć jeszcze przed „zamknięciem” Polski, ale teraz wypada zaktualizować te wyliczenia. Oczywiście w górę.
Szkoły i uczelnie. Do szkół nie chodzi 4,6 mln dzieciaków i młodzieży. Analitycy szacują, że w domach pozostało też 1,1 mln opiekunów najmłodszych dzieci, z których 80% nie podejmie pracy zdalnej. A koszt dla gospodarki ocenili na 0,9% kwartalnego PKB (wynoszącego mniej więcej 500 mld zł). To oznacza 5 mld zł strat dla gospodarki.
Hotele, przewoźnicy i biura podróży. Polacy wydają na podróżowanie po kraju ok. 28 mld zł rocznie (ostatnie dane GUS mam za 2018 r.). Z kolei na podróże zagraniczne – mniej więcej 45 mld zł, z czego jedna trzecia to podróże jednodniowe, bez noclegów w hotelach. Jeśli założymy, że przez najbliższe dwa miesiące – nie tylko podczas kwarantanny – 90% Polaków odpuści sobie podróżowanie, to przychody hoteli i touroperatorów spadną o przynajmniej 10-11 mld zł.
Centra handlowe. W 2019 r. centra handlowe monitorowane przez Retail Institute odnotowały 388 mln naszych odwiedzin. Ile pieniędzy w nich wydajemy? We wszystkich sklepach – mniej więcej 700 mld zł. Mniej więcej jedna piąta wydatków przypada na centra handlowe. Dwutygodniowe zamknięcie galerii oznacza 6 mld zł strat, z których część być może uda się „odpracować” w kolejnych tygodniach (wygłodzony Naród rzuci się być może do kupowania po 14-dniowym poście).
Restauracje, kina i teatry. Z ostatnich raportów branżowych wynika, że w restauracjach wydajemy rocznie 44 mld zł. Przez dwa tygodnie będą zamknięte, choć będzie można zamawiać jedzenie z dowozem z tych restauracji, które oferują tę usługę. Załóżmy jednak, że obroty restauracji spadną w najbliższych dwóch tygodniach o 80%. Oznaczać to będzie, że nie zostawimy w restauracjach, barach i lokalach kwoty co najmniej 1,5 mld zł. Jeśli chodzi o kina, to ich roczny dochód ze sprzedaży biletów to 1,1 mld zł. Drugie tyle operatorzy kin zarobili zapewne na popcornie i czipsach sprzedawanych po paskarskich cenach w kasach przed salami kinowymi, a także na reklamach emitowanych przed seansami. Zamknięcie kin na dwa tygodnie oznacza więc jakieś 100 mln zł strat. Straty teatrów i muzeów będą odpowiednio mniejsze, bo to mniej popularne rozrywki.
Dobra luksusowe. Wartość rynku dóbr luksusowych w Polsce w 2019 r. wynosiła jakieś 25 mld zł – wynika z najnowszego raportu firmy doradczej KPMG. Z tego 16 mld zł to samochody, a reszta to podróże, zakupy biżuterii i różnych innych drogich rzeczy. Gdyby Polacy na dwa miesiące – nie tylko w okresie kwarantanny – odpuścili sobie swoją „luksusowość”, to straty dla producentów dóbr różnego rodzaju wyniosłyby 5 mld zł. Ale po pierwsze całkiem sobie nie odpuszczą, a po drugie luksus ma to do siebie, że jest „odnawialny”. Jeśli więc nie kupię sobie jachtu w lutym, to kupię go w kwietniu.
Branża logistyczna. Transport w Polsce jest dużo ważniejszą branżą, niż w większości krajów Europy. Jej udział w tzw. wartości dodanej dla gospodarki w ostatnich latach osiągnął 7,2% (w tym tekście znajdziecie więcej informacji na ten temat), Roczne obroty są szacowane na 280 mld zł. Jeśli przewozy spadną o 30% przez najbliższy miesiąc, to mówimy o 8 mld zł potencjalnych strat
Za wcześnie jeszcze, by ustalić jakie skutki kwarantanna przyniesie dla branży budowlanej i deweloperskiej oraz powiązanych z nią producentów mebli, czy wyposażenia wnętrz (nie wiadomo w jakim stopniu spadek dochodów dużej części Polaków uderzy w ich popyt na nieruchomości). Zagadką są skutki kwarantanny dla branży finansowej (wzrost „szkodowości” kredytów i leasingu).
Ale już dziś widać, że mówimy o przynajmniej 30 mld zł odjętych od wzrostu gospodarczego Polski. I to w ogóle nie licząc efektu domina oraz efektów ubocznych, które w kryzysowych czasach potrafią „zabrać” drugie tyle, co podstawowe skutki. Nawet jeśli pokonamy koronawirusa, to nasze portfele na tej walce ucierpią.
—————————-
Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek?
—————————-
zdjęcie tytułowe: Pixabay/Ministerstwo Zdrowia