Od 1 października możesz bezkarnie nie wziąć z domu dowodu rejestracyjnego i potwierdzenia zakupu polisy OC. Brzmi świetnie, ale… jak żyć, gdy w kogoś wjedziesz, a poszkodowany nie będzie chciał ci uwierzyć, że masz ubezpieczenie, zaś auto nie jest kradzione? A jeśli – odpukać – ktoś w Ciebie uderzy i powie, że nie ma ani dowodu, ani polisy, bo nie musi? Dziś odpowiadamy na najważniejsze pytania związane z nowym prawem
To zdarzyło się wielu z nas: 50 zł mandatu za brak dokumentów samochodowych w czasie kontroli. Do tej pory jedynym rozwiązaniem dla zapominalskich lub uczestników „sztafet rodzinnych” (gdy w rodzinie jest jedno auto używane przez kilka osób) było trzymanie „papierów” w schowku w aucie albo w osłonie przeciwsłonecznej przy przedniej szybie. Ale to duże ryzyko: jeśli ukradną Wam auto, towarzystwo ubezpieczeniowe nie wypłaci pieniędzy, bo sprezentowaliście złodziejowi dokumenty.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czytaj też: Bardzo drogie ubezpieczenie OC? Sprawdź w sieci dlaczego cię tak potraktowali. I czy mieli rację
1 października 2018 r. zaszła dobra zmiana. Można jeździć bez dowodu rejestracyjnego i potwierdzenia posiadania polisy OC (prawo jazdy mieć trzeba). W razie kontroli policjant w swojej policyjnej bazie sam sprawdzi, czy z twoim autem wszystko gra. Ale czy ta nowoczesność nie wyjdzie nam bokiem? Dziś Ekipa „Subiektywnie…” sprawdza na ile komfortowo możemy podróżować odciążeni od posiadania niektórych dokumentów.
Jazda bez dokumentów, czyli narodowy test na zaufanie
Idę o zakład, że przynajmniej na początku od momentu wprowadzenia nowych zasad bez papierowych dokumentów w portfelu będzie więcej nerwów niż dotychczas.
Podstawowa sytuacja to zwykła kontrola drogowa. Teoretycznie policjant sam zajrzy do bazy danych, żeby sprawdzić dowód rejestracyjny. Ale ubezpieczyciele mają wątpliwości, czy baza CEPiK, z której m.in. „zasysa” dane o samochodach i kierowcach policja, działa na najwyższych obrotach. Podobno zdarza się, że dane są „księgowane” w bazie po kilku dniach od ich przekazania.
Cóż, pożyjemy, zobaczymy, ale nie życzymy nikomu sytuacji, w której musimy tłumaczyć policjantom, że nie jesteśmy wielbłądami, a oni będą nas przekonywali, że jednak jesteśmy, bo tak stoi w bazie CEPiK, w której jeszcze nie zaktualizowano jakichś danych na nasz temat. No, chyba, że policjant uwierzy nam na słowo. W zasadzie dlaczego nie miałby tego zrobić?
Sytuacja druga: stłuczka. Sytuacja modelowa wygląda tak, że spisujecie z drugą stroną kolizji wspólne oświadczenie, nikt nikomu nie weryfikuje danych z dowodu rejestracyjnego, wierzycie sobie na słowo, że opłaciliście składkę OC. I rozstajecie się w pokoju życząc szerokiej drogi.
Dziwne? Niepolskie? Cóż, pamiętajmy, że jeśli sprawca poczuwa się do odpowiedzialności i się pod tym podpisze na oświadczeniu, to w sumie więcej jego danych – z polisy OC, czy z dowodu rejestracyjnego – nie potrzebujemy, bo:
- znamy markę auta
- znamy numer rejestracyjny
- znamy dane z prawa jazdy, które bezwzględnie trzeba mieć ze sobą
To komplet informacji, których wystarczą do wypłaty z tytułu OC. W zasadzie więc wystarczy nam zapewnienie, że winny opłacił składkę. Nie musimy widzieć druku-potwierdzenia.
A może wozić ze sobą zdjęcie polisy OC?
Ale mentalnie może to być trudne do przeskoczenia, dlatego niewykluczone, że jeśli Wy będziecie sprawcą stłuczki, to nieposiadanie przy sobie potwierdzenia opłacenia składki może skutkować tym, iż druga strona stanie się podejrzliwa i wezwie policję.
To po pierwsze oznacza mandat, a po drugi więcej roboty dla policji. I wydłużenie czasu dojazdu na interwencję. Dziś ubezpieczyciele likwidują ponad dwukrotnie więcej szkód, niż wynikałoby to ze policyjnych statystyk o liczbie wypadków. To oznacza, że więcej, niż połowa stłuczek jest przez kierowców procedowana bez udziału policji. Czy tak będzie w sytuacji, w której sprawca odmówi okazania dokumentu opłacenia OC, bo „nie musi”?
W związku z nowymi przepisami spływają do nas pytania: np. czy można zamiast papierka wozić ze sobą zdjęcie polisy i dowodu rejestracyjnego w smarftonie? Oczywiście, że dla własnej wygody można. Pytanie brzmi na ile taka fotka będzie wiarygodna dla drugiego kierowcy? Tylko od jego dobrej woli będzie zależeć, czy uzna, że polisa jest autentyczna, czy może stwierdzi, że to photoshop.
Ale nie można popadać w paranoję. Jeśli ktoś kieruje się wyłącznie złą wolą to łatwo sfałszować nawet papierowy kwitek OC. W zdecydowanej większości przypadków powinna wystarczyć sfotografowana polisa OC (a w zasadzie potwierdzenie opłacenia składki).
Uderzyło w nas trefne auto. I co teraz?
Dziś jeśli uderzy w nas samochód, a kierowca nie ma dokumentów, a już szczególnie dowodu rejestracyjnego, to siłą rzeczy rodzą się podejrzenia, czy znalazł się on w posiadaniu auta legalnie. Żeby to odkręcić wystarczy nieraz, że ktoś z rodziny podskoczy do domu po OC i dowód rejestracyjny (o ile nie jesteśmy w trasie) żeby położyć kres takim spekulacjom.
Czytaj też: Link4 i kasa, która (nie) wraca, czyli telemetria „z wkładką”
Jak będzie teraz, gdy zgodnie z prawem można jeździć bez żadnych papierów? Można sobie wyobrazić, że w razie stłuczki złodziejaszek nie chcąc być złapanym podpisze nam, że owszem bierze winę na siebie byleby nie wzywać organów ścigania. I że zgodnie z prawdą – samochód ma polisę OC. Dopiero potem okaże się, że właściciel nie poczuwa się do zdarzenia, bo przecież ukradli mu auto! Co wtedy?
Generalnie nic się nie zmienia – jeśli auto okaże się kradzione, to szkoda i tak jest likwidowana z polisy OC legalnego właściciela kradzionego pojazdu. Ubezpieczyciel ma wtedy prawo regresu do osoby, która ukradła auto i się nim rozbiła.
Opcja nr 2 to skorzystanie z systemu bezpośredniej likwidacji szkód i zgłoszenie szkody do swojego ubezpieczyciela (nie wszystkie firmy mają taką opcję w swojej ofercie). Wtedy nie interesują nas losy drugiego kierowcy – szkodę likwiduje nasz macierzysty ubezpieczyciel, który ściga potem ubezpieczyciela kradzionego auta i złodzieja.
Sprawca pokazuje zdjęcie polisy, a ty mu nie wierzysz? Dokumenty sam sprawdzisz online
Gdy po stłuczce sprawca nie ma dokumentów, albo ma tylko ich zdjęcie, a my nie chcemy mu wierzyć na ładne oczy, to możemy na miejscu zweryfikować niektóre fakty na własną rękę, korzystając z internetu.
Już teraz w kilkadziesiąt sekund do kilku minut – zależy od naszej biegłości w obsłudze smartfona – można sprawdzić auto w podłączonej do internetu bazie Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego (który wypłaca odszkodowania za nieubezpieczonych i niezidentyfikowanych sprawców).
Każdy sam przy pomocy aplikacji UFG albo przez stronę www może sprawdzić po numerach rejestracyjnych nie tylko czy dane auto jest ubezpieczone, ale nawet w jakim zakładzie. I sprawdzić czy dana firma jest z gatunku tych hojnych, czy raczej skąpców, którzy oszczędzają na oryginalnych częściach. Od 2016 r. historie OC sprawdzano 180.000 razy. To mało jak na kilkanaście milionów samochodów.
Jeśli auta nie ma bazie, albo wyskakuje informacja, że brak jest obowiązkowego OC to jest to sygnał ostrzegawczy, żeby wezwać policję. Sygnał ostrzegawczy, bo niestety, baza nie jest pozbawiona błędów, ale zdarzają się one bardzo rzadko. Minus? Musimy być w zasięgu internetu. Zdarzy nam się stłuczka gdzieś w Bieszczadach na pustkowiu, to ze sprawdzenia OC może nic nie wyjść.
Czytaj też: To przegięcie czy genialny pomysł? Ubezpieczyciel sprawdzi czy nie gadasz jak rozmawiasz
Jazda bez OC to kara 4200 zł. Pamiętaj o ubezpieczeniu, a nie o papierku
Przy okazji zmiany prawa do wielu mediów wkradły się nieścisłości, które kierowców mogą kosztować kilka tysięcy złotych. Wielu osób słyszy bowiem, że od 1 października można jeździć „bez OC”. To skrót myślowy, który może być bardzo kosztowany.
Ubezpieczenie OC jest bowiem nadal obowiązkowe, a nie obowiązkowe jest wożenie ze sobą dowodu uiszczenia składki. Za brak wykupionej polisy OC grozi kara do 4,2 tys. zł. W przyszłym roku będzie to już 4,5 tys. zł (kara rośnie tak szybko jak pensja minimalna).
Żeby wpaść na braku OC wcale nie potrzeba kontroli policji. Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny automatycznie monitoruje terminy polis i wychwytuje przerwy w ubezpieczeniu. Nawet jak auto stoi w warsztacie czy w garażu, do właściciela przyjdzie listowne zawiadomienie o karze za brak obowiązkowej polisy.
Czytaj też: Revolut pokazał ubezpieczenie, które samo się „włącza”, gdy jesteś za granicą. I tylko wtedy za nie płacisz
Czytaj też: Przerażają cię wysokie ceny paliw? Oto pięć sposobów, żeby w długiej trasie zaoszczędzić niemałe pieniądze
Jeśli auto, które w Ciebie uderzyło, nie miało polisy OC? Wtedy szkodę zgłaszamy do dowolnego towarzystwa ubezpieczeniowego które poprzez UFG wypłaci nam odszkodowanie. Są jednak dwa warianty: jeśli wiadomo kto był sprawcą, to fundusz płaci za szkodę w mieniu i na osobie. Ale jeśli sprawca uciekł z miejsca zdarzenia i nie można go zidentyfikować, to UFG zapłaci za roztrzaskane auto (potrącając 300 euro) tylko wtedy, kiedy ktoś ucierpiał w wypadku.
Tylko policjant zagwarantuje, że sprawcy się nie odwidzi
Jedno się nie zmieni pod rządami nowego prawa. Niezależnie od tego czy sprawca stłuczki ma przy sobie dowód rejestracyjny i druk OC, czy ma tylko zdjęcia tych dokumentów w smartfonie, czy też w ogóle nic nie ma, bo nie musi, to wciąż trzeba w pewnym obszarze wierzyć mu na słowo. A konkretnie: że się nie rozmyśli.
Przed wypłatą odszkodowania każda ubezpieczalnia kontaktuje się ze sprawcą i pyta czy potwierdza on to, co napisał w oświadczeniu i nadal poczuwa się do winy. Czasem zdarza się, że sprawca nagle próbuje wcielić się w rolę ofiary. Przykład?
Czerwone światło. Kobieta w seicento, za nią wysportowany młody mężczyzna w 20-letnim bmw. Zapala się zielone światło, kobieta zamiast jedynki, wrzuca wsteczny. Wysiada, przeprasza, przyznaje się do winy. Po jakimś czasie mówi, że zeznała tak, bo się przestraszyła. A poza tym jest w ciąży i dlatego bała się jeszcze bardziej tego drugiego kierowcy, no i nie chciała się denerwować. Kto uwierzy, jeśli nie ma świadków, że to nie bmw zbyt szybko wystartowało na zielonym?
Z tego powodu zdarzają się kierowcy, którzy – niezależnie od różnych usprawnień technologicznych, zmian w prawie i ułatwień administracyjnych – zawsze wołają do wypadku policję. Warto to zrobić, gdy kierowca drugiego samochodu na początku upiera się, że jest niewinny, a potem macha ręką i mówi „dobra, biorę to na siebie”. Nie można wykluczyć, że jeszcze nie raz mu się odmieni.
Czytaj też: Ubezpieczenie samochodu da się już kupić u bota? Czatuję, skanuję, a na koniec… znowu on!