Polska gospodarka szykuje się na starcie z koronawirusem. Światowe łańcuchy dostaw uległy rozerwaniu, przemysł pracuje na pół gwizdka, handel stoi, usługi zamarły, turystyki praktycznie nie ma. Grozi nam recesja i wzrost bezrobocia. Prof. Grzegorz Kołodko szacuje, że gospodarcze skutki koronawirusa dla budżetu państwa osiągną 120-140 mld zł, czyli 6% polskiego PKB. Jaka jest szczepionka na tę katastrofę? Wdrażają ją solidarnie wszystkie rozwinięte państwa świata Składa się z sześciu składników. Ale czy to lekarstwo zadziała? Oby
Chyba nie taki kryzys gospodarczy miał na myśli prezes Jarosław Kaczyński, gdy ostrzegał trzy miesiące temu przed spowolnieniem gospodarczym. Walka z koronawirusem, która sprowadza się do rozciągnięcia w czasie szczytu liczby zachorowań, będzie jedną z najbardziej kosztowanych operacji w historii Polski.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Prof. Grzegorz Kołodko oszacował w studio programu „Koronawirus Raport” w TVN 24, że koszt programów pomocowych i naprawiania gospodarki po kilku, a może kilkunastu tygodniach jej przymusowego „zamrożenia”, może wynieść 3% PKB. Biorąc pod uwagę, że polskie PKB – wartość wszystkich wytworzonych w kraju dóbr i usług – wynosi mniej więcej 2 biliony złotych, mówimy o 60-70 mld zł. Zdaniem profesora drugie tyle wyniesie uszczerbek z tytułu niższych dochodów podatkowych do kasy państwa. To aż trzy razy więcej, niż kwota, którą szacowaliśmy – bardzo ostrożnie – jeszcze kilkanaście dni temu.
120-140 mld zł to jedna czwarta budżetu państwa planowanego na 2020 r., choć przecież już nieaktualnego. Kwota ogromna, gigantyczna. Zdaniem Kołodki część z tych pieniędzy zostanie sfinansowana przez polskie banki, które – dzięki niższym rezerwom obowiązkowym i różnym programom płynnościowym zaoferowanym przez NBP – będą mogły kupić więcej emitowanych przez polski rząd obligacji.
Czytaj też: Polacy ogołocili sklepy z żywności. Czy naprawdę mogłoby jej zabraknąć w czasie „narodowej kwarantanny”?
Pięć problemów gospodarki. Przez koronawirus schowała się do dziupli
Straty i koszty trudno nawet szacować, bo przecież sytuacja jest, jak to mówią, rozwojowa. Od 12 marca polska gospodarka zaczęła wchodzić w stan hibernacji. Zamknięte są szkoły, uczelnie, kina i centra handlowe, ale przecież część osób mimo wszystko chodzi do pracy. Lecz wcale nie jest przesądzone, że nie nastąpi kolejny etap „zamrożenia” gospodarki.
dr Paweł Grzesiowski, jeden z największych specjalistów od wirusów w Polsce, powiedział w TVN 24, że jeśli przez dwa najbliższe dni liczba zakażonych nadal będzie się podwajała, trzeba wprowadzić zakaz wychodzenia ludzi z domu. Mówimy o regularnej godzinie policyjnej, będzie można wyjść tylko do najbliższego sklepu na zakupy, posiadając specjalne oświadczenie na piśmie. Patrząc na to, co dzieje się we Włoszech i w Hiszpanii – być może trzeba zacisnąć zęby i kwarantannę narodową zamienić na narodowy areszt domowy. Na razie stan gry jest taki:
Po pierwsze: pracownicy w większości firm zaczęli pracę zdalną. Jak to się przełoży na ich wydajność? Nie wiadomo. Po drugie handel niespożywczy stanął. Przynajmniej ten stacjonarny, który stanowi w Polsce ponad 90% naszych zakupów. Galerie handlowe zostały zamknięte, podobnie jak restauracje.
Po trzecie: sektor usług w zadzie nie istnieje. Ludzie odwołują wizyty u dentystów, fryzjerów, kosmetyczek, fizjoterapeutów, a nawet mechaników samochodowych. Ludzie masowo odwołują rezerwacje w hotelach i pensjonatach, odwoływane są konferencje, kongresy, spotkania biznesowe.
Po czwarte: wydatki Polaków spadają. Nie wydajemy pieniędzy na usługi, na zakupy, na podróże. Całej branży turystycznej, w tym i lotniczej, grozi zapaść. Po piąte: przedsiębiorcom i pracownikom w oczy spojrzała utrata płynności finansowej (o ile nie zbudowali finansowej poduszki bezpieczeństwa na trudniejsze czasy). Wiele firm i osób zostało pozbawionych przychodów. Nie opłacą rachunków, nie opłacą ZUS, nie opłacą faktur. Rząd ogłosił „Tarczę antykryzysową”, ale nie wygląda ona na zbyt okazałą.
Czytaj też: Koronawirus już tu jest. Czy jesteśmy gotowi do walki z epidemią? Ta tabelka wiele mówi…
PKB w czasach koronawirusa. Będzie zwykłe potknięcie czy nokaut?
Jak te symptomy choroby przełożą się na stan gospodarki? Gra toczy się o to, czy wpadniemy w długotrwałą recesję, czy tylko w krótką i płytką. Bloomberg zakłada, że koronawirus będzie kosztował USA, Japonię, Chiny i strefę euro 2,7 bln dolarów. Poniższa mapa pokazuje o ile procent zmniejszy się PKB danego kraju lub regionu w 2020 r. w wyniku epidemii koronawirusa w porównaniu do sytuacji gdyby wirusa nie było. Polska jest w tej samej „lidze”, co Niemcy, która zakłada spadek PKB rządu 3-4% w drugim kwartale w porównaniu do pierwszego.
OECD w raporcie opublikowanym 2 marca o wpływie koronawirusa obniżyła prognozy wzrostu dla świata i największych gospodarek licząc rok do roku. PKB całego świata ma urosnąć o 2,5% (bazowy scenariusz mówił o 3%). Patrząc na to, co dzieje się w Europie i USA – wydaje się, że to prognoza zbyt optymistyczna. Świat może wpaść w recesję, wzrost PKB o 2,5% (nawet jeśli produkcja w Chinach ruszy z kopyta) jest już niemożliwy.
Amerykanie szacują, że na każdą akcję notowanych na giełdzie firm z różnych branż przypadnie takie, jakie widzicie na wykresie zmniejszenie zysków:
Prognozy wzrostu gospodarczego na 2020 r. dla Polski są mocno rozstrzelone, ale z każdym dniem wydaje się, że bliżej prawdy są ci, którzy widzą przyszłość najczarniej. Niektórzy ekonomiści uważają wręcz, że 2020 r. wcale nie będzie takim najgorszym, bo dopiero w 2021 r. zaliczymy najgłębszy spadek gospodarki, zaś wygrzebiemy się z niego i wrócimy do wzrostu dopiero w 2022 r.
Szczepionki na koronawirusa nie ma. A dla gospodarki?
Co w tej trudnej sytuacji powinien zrobić rząd? Z analiz ekonomistów wyłaniają się cztery główne działania.
Po pierwsze: zapewnienie płynności bankom „pod” kredyty. Banki centralne w strefie euro, USA i Wielkiej Brytanii uruchamiają programy ułatwiające bankom komercyjnym refinansowanie udzielonych kredytów, oferują możliwość skupu obligacji będących w portfelach banków oraz udzielają gwarancji na pożyczki dla firm z sektorów gospodarki najsilniej dotkniętych koronawirusem. Polski bank centralny też uruchomił takie programy po raz pierwszy w swojej historii.
Po drugie: ratowanie miejsc pracy w sektorze prywatnym. Rządy wprowadzają prolongaty lub czasową anulację płatności obowiązkowych składek i podatków oraz wprowadzają programy dopłat do pensji pracowników oraz nisko oprocentowanych pożyczek dla firm na pokrycie kosztów w czasie, gdy nie mogą działać. Jednocześnie banki umożliwiają prolongowanie rat kredytowych firmom i indywidualnym kredytobiorcom. Tak wygląda dziś amerykański rynek restauracyjny. Mniej więcej tak samo wygląda polski.
Po trzecie: dawanie ludziom do ręki pieniędzy (dochód podstawowy). Rząd w Londynie ogłosił, że firmom z najbardziej potrzebujących branż przekaże od 10.000 do 25.000 funtów (czyli równowartość do 120.000 zł), żeby miały z czego zapłacić rachunki. Za to w USA zrodził się pomysł – i jest już całkiem bliski realizacji – by przekazać każdemu dorosłemu Amerykaninowi, który miał w zeszłym roku mniej, niż 75.000 dolarów przychodu czek do dowolnego wykorzystania w wysokości 1200 dolarów. Inny wariant tego planu mówi o 3000 dolarów dla rodziny. „Zamrożenie” gospodarki powoduje tak drastyczne konsekwencje dla wielu branż (turystyki, gastronomii, handlu), że w opinii coraz liczniejszych liderów państw nie ma czasu na budowanie skomplikowanych konstrukcji i czekanie, aż np. obniżka stóp procentowych przełoży się na tańszy kredyt i aż ludzie po niego przyjdą, a potem pójdą wydawać pieniądze w sklepach. Nowy pomysł jest taki: dać ludziom pieniądze natychmiast, że zaczęli je wydawać od razu.
Po czwarte: bodziec fiskalny, czyli zmniejszenie podatków i zwiększenie wydatków państwa. To sprawdzony w boju sposób na walkę z kryzysem. Jest on jednak kosztowany, bo wiąże się ze wzrostem deficytu budżetowego, a co z tym idzie zadłużenia państwa. Takie działania zapowiedziały już USA i Chiny. Pekin zmniejszy podatki dla przedsiębiorstw, zapowiedział także znaczące przyspieszenie inwestycji infrastrukturalnych (to akurat zła wiadomość dla klimatu, bo zapewne wkrótce emisja CO2 przebije tą sprzed wybuchu epidemii koronawirusa). USA i Chiny mają jeszcze rezerwy i mogą tę terapie zastosować, to w strefie euro jest już z tym gorzej, bo dług publiczny, szczególnie we Włoszech (prawie 150% PKB), jest już rozdmuchany do takich wielkości, że trudno go w nieskończoność zwiększać.
W Polsce też jest miejsce na zwiększenie wydatków publicznych i zmniejszanie podatków, by „odmrozić”, a może i rozgrzać gospodarkę, o czym świadczy ten wykres:
Po piąte: obniżki stóp procentowych. Bank centralne robią wszystko, by potanić kredyt i by zniechęcić ludzi do trzymania pieniędzy w bankach. Jak tylko koronawirus zniknie – mają pójść na zakupy. Stąd zerowe stopy procentowe w wielu krajach i ich obniżenie w Polsce. Nie jest to instrument szczególnie skuteczny (tani kredyt wcale nie sprawi, że niepewny jutra obywatel będzie chciał go zaciągnąć, zaś bank będzie chciał go udzielić mimo wyższego ryzyka, iż klient np. wpadnie w bezrobocie), ale ma tę dobrą cechę, że pozwala obniżyć państwom koszty obsługi własnego zadłużenia. A to w czasie kryzysu nie do przecenienia.
Po szóste: uelastycznienie rynku pracy. Po kryzysie 2009 r. to elastyczne formy zatrudnienia – m.in. tak krytykowane teraz „umowy śmieciowe” – pozwoliły nam zostać zieloną wyspą na kryzysowym oceanie. Gdy sytuacja się poprawiła, to pracodawcy przyzwyczaili się do dobrego i nie bardzo chcieli wrócić do tworzenia etatów. Polska jest krajem, który ma jeden z największych w UE odsetków umów elastycznych, innych niż etat. W Polsce na umowę czasową pracuje co czwarty zatrudniamy, prawie dwa razy tyle, ile wynosi unijna średnia.
Jaka będzie światowa gospodarka po koronawirusie? Lepiej nie myśleć
To, jak głęboki będzie kryzys i jakie będzie miał skutki – to się dopiero okaże. Ekonomiści mówią jedno: nie wolno popełnić błędu z poprzedniego kryzysu w latach 2007-2008, gdy państwa reagowały z opóźnieniem – dopuściły do utraty płynności oraz bankructw w sektorze bankowym i do przeniesienia kryzysu w świat realnej gospodarki. Dlatego teraz rządy i banki centralne wprowadzają antykryzysowe działania nawet w nadmiarze, by „na zapas” zasypać wyrwy, które tworzy koronowirusowe zamrożenie gospodarki.
Niestety, patrząc na największe w historii spadki na giełdach – a wiadomo, że rynek kapitałowy wyprzedza to, co dzieje się w gospodarce – kryzys może być dość głęboki i niezbyt krótki. Poniżej wykres obrazujący wartość amerykańskich akcji w relacji do PKB tego kraju.
Zagadką są także długoterminowe skutki całej awantury. Gdy już będzie po wszystkim, to świat – borykający się przecież z kryzysem migracyjnym, klimatycznym i nierównościami dochodowymi – obudzi się z gigantycznym nawisem „pustego” pieniądza, wydrukowanego przez banki centralne i komercyjne, a państwa – z monstrualnymi długami. Posiadacze oszczędności mogą za to zapłacić „podatek inflacyjny”. Ale to już zupełnie inna historia.
źródło zdjęcia: PixaBay