Już niedługo wszyscy odczujemy w portfelu wzrost cen spowodowany wojną. Wiadomo, że drogie będzie paliwo, gaz w naszych mieszkaniach oraz pszenica i kukurydza, których Rosja i Ukraina są ważnym dostawcą. Ale mało kto widzi, że popalić dadzą nam też ceny stali, a także wyrobów hutniczych. Zobaczymy to w sklepach, ale uderzy w nas to z opóźnieniem, ale za to bardzo mocno. Dziś stali na rynku jest tak mało, że niektóre huty nie mają z czego produkować. A stal jest składnikiem mnóstwa produktów. A także często podstawą konstrukcji naszych domów i mieszkań
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Od kilku dni wojna w Ukrainie jest głównym tematem w mediach. Wszyscy od początku domyślali się, że rosyjska agresja przełoży się na konsekwencje cenowe surowców energetycznych. Ropa brent przekroczyła już cenę 110 dolarów za baryłkę. Rosja jest przecież drugim/trzecim na świecie eksporterem tych surowców. Wzrost cen ropy naftowej, gazu ziemnego, węgla był do przewidzenia. Niewiadomą była tylko skala, która zależała m.in. od sankcji, które świat zdecyduje się nałożyć na Rosję. A tych przybywa z każdym dniem.
Zgodnie z przewidywaniami wzrosły też ceny pszenicy (Rosja i Ukraina odpowiadają za prawie 30% światowego eksportu) oraz rzepaku. To wszystko (z opóźnieniem) odbije się na cenach detalicznych. Ja chciałbym jednak zwrócić uwagę na inną branżę, która przeżywa zawirowanie związane z wojną, o której się tyle nie mówi, a której wpływ na ceny też jest bardzo znaczący. Mam na myśli wyroby stalowe.
Rosja jest piątym największym na świecie eksporterem żelaza i stali (sprzedaje jej za 20 mld dolarów rocznie). Największym są Chiny (sprzedają rocznie stal za ok. 40 mld dolarów), potem jest Korea Południowa, Japonia i Niemcy (po ok. 25-30 mld dolarów rocznej sprzedaży za granicę)
Szok na rynku hutniczym: ceny stali „nieskończone”
Pół roku temu pisałem, że ceny stali są bardzo niedoceniane przez społeczeństwo (chyba, że ktoś akurat buduje dom, wtedy zwykle zdaje sobie sprawę, jak duża część elementów konstrukcyjnych zawiera ten komponent). A to błąd, bo wyroby hutnicze wykorzystuje się w bardzo wielu miejscach i branżach. Cały tekst dla przypomnienia tutaj, jeśli chcesz wiedzieć, w których produktach są „zaszyte” ceny stali, a teraz zaznaczę tylko, że stal stanowi od kilku do kilkunastu procent (a często więcej) wartości wielu produktów w sklepach.
Rynek stali – a więc i automatycznie rynek produktów stalowych – rozregulowała pandemia Covid-19. A trwająca wojna jest kolejnym uderzeniem w ceny na rynku wyrobów hutniczych. Rok temu, podczas odbudowy gospodarki po pandemii, ceny rosły z dnia na dzień, a oferty zakupu zmieniały ceny co 24 godziny. Teraz jest jeszcze gorzej, bo z moich informacji wynika, że wiele firm pośredniczących w handlu surowcem po prostu wstrzymało przyjmowanie ofert zakupu stali. Wszyscy czekają na rozwój sytuacji.
To nie dotyczy tylko wielotonowych zamówień, ale nawet małych kawałków stali. Z racji wykonywanej pracy słyszałem wiele historii o tym, że ktoś chciał kupić jakiś kształtownik albo mały arkusz blachy (np. 10 x 1000 x 2000 mm) i mu się to nie udało. Duzi sprzedawcy stali w tym momencie nie oferują jej w ogóle, a mniejsze firmy handlowe korzystają z sytuacji (tak jak niedawno robiły niektóre stacje benzynowe) i windują ceny do niespotykanych poziomów. Dla dobrze zorientowanych: na blachę konstrukcyjną widziałem oferty przekraczające cenę 9 zł za kg.
Branża hutnicza ledwo się pozbierała po szoku covidowym
Problem dotknął nie tylko Polskę. Poniżej wiadomość, którą do kontrahentów rozesłała jedna z dużych hut europejskich. W największym skrócie: „nie mamy z czego produkować”. Dalej dodają nawet, że nie są w stanie zagwarantować terminowej dostawy już złożonych zamówień. Plany logistyczne w wielu firmach się mogą posypać.
A zapasy? W tej branży nie jest się tak łatwo zatowarować. Zmagazynowanie 1000 ton blachy nie jest tym samym co zmagazynowanie 10 000 telefonów komórkowych, więc wiele firm zamawia materiał na bieżąco. A teraz zostały odcięte od możliwości zamawiania (w tym być może od już złożonych zamówień). Firmy posiadające długoterminowe umowy też nie mogą spać spokojnie, bo wojnę najczęściej można podciągnąć pod siłę wyższą i w przypadku braku realizacji kontraktu można się wywinąć od kar umownych (wszystko zależy od konkretnej umowy).
Co będzie z cenami, jak szok minie i stal znów będzie handlowana? Słychać głosy, że stal konstrukcyjna przekroczy cenę 6 zł za kg. Przed wybuchem wojny kosztowała poniżej 5 zł. Jeżeli jakaś elektrociepłownia (lub inny zakład) zużywała rocznie 100 ton stali, to – przy wzroście ceny o 25% – jej wydatki na stal zwiększą się o 120 000 zł! A wiele zakładów zużywa nie 100, a 1000 ton lub więcej.
Niektóre firmy handlowe spekulują, że po wojnie – biorąc pod uwagę sankcje i ograniczenie wymiany handlowej na świecie – stal konstrukcyjna może kosztować raczej ok. 9 zł za kilogram, czyli nawet dwa razy więcej niż przed wojną. Niektóre przedsiębiorstwa będą miały problem z płynnością (szczególnie jeżeli mają podpisane długoterminowe, nienegocjowane cenowo umowy na sprzedaż swoich produktów, a utracą możliwość otrzymania dostaw surowca po cenach gwarantujących rentowność), a inne po prostu podniosą swoje ceny.
Dlaczego stal jest coraz droższa?
Pierwsze pytanie, które Wam się pewnie nasunie, to dlaczego stal drożeje skoro Polska hutami stoi? No więc muszę Was rozczarować: już nimi nie stoi, a nawet nie stoi już obok nich. W 2004 r. aż 57% stali pochodziło z produkcji krajowej. Po piętnastu latach, czyli w pierwszej połowie 2021 r., aż 80% stali wykorzystywanej w Polsce pochodziło z importu. Co trzecia importowana tona przyjechała spoza Unii Europejskiej. Polskie huty nie wytrzymały konkurencji i zmniejszyły produkcję, a teraz nie są w stanie sprostać rosnącemu popytowi.
Na poniższym wykresie zobaczycie import stali spoza Unii Europejskiej do Polski. Co się rzuca w oczy? Po pierwsze stały wzrost importu stali do Polski. Po drugie dostawcy stali: najwięcej importowaliśmy z Rosji, druga była Ukraina, a trzecia Białoruś. Nie muszę chyba przypominać, że akurat te trzy kraje są zaangażowane w trwającą wojnę.
To oznacza, że Polska poniesie spore konsekwencje z tytułu ewentualnych sankcji i ograniczeń w imporcie stali z terenów wrogich nam państw (nie wiadomo z kolei, jaki będzie potencjał produkcyjny Ukrainy i jaka część z niego znajdzie się w rękach Rosjan).
Wszyscy wiedzieli, że nie jest to zbyt bezpieczna sytuacja dla polskiej gospodarki, ale luka, zamiast się zmniejszać, pogłębiała się z każdym rokiem. Ponadto polskie huty odpowiadające za te 20% zużycia nie wytwarzają stali z powietrza. Nie wdając się w nudne szczegóły technologiczne, sposobów na wytwarzanie stali jest kilka i każda huta korzysta z innego. Wiele hut nawet nie posiada już swojej stalowni,
Można wykorzystywać kęsiska, które często trzeba zaimportować (właśnie z Ukrainy, Rosji lub Brazylii). Można kupić złom, którego ceny są ściśle związane z cenami stali, a wiec też rosną. Można zużywać rudę żelaza, która nie jest wydobywana w Europie (na poniższym rysunku widać, że właściwie tylko Szwecja i Norwegia posiadają wystarczający zapas tego surowca – im ciemniejszy kolor tym większe wydobycie danego kraju).
Niezależnie od metody produkcji, dosyć mocno w proces zaangażowana jest Rosja, Ukraina i Brazylia. Pierwsze dwa kraje są obecnie w stanie wojny i łańcuch dostaw jest – delikatnie pisząc – niepewny, a trzeci ledwo co pozbierał się po spowolnieniu covidowym i zatorze w dostawach, a więc nie da rady sprostać wszystkim oczekiwaniom. No i dostawy z Brazylii nie nadejdą z dnia na dzień.
Wojna w Ukrainie a ceny stali: słaby złoty i drożejąca energia nie pomagają
Sytuacji nie poprawiają notowania naszej waluty. Wizja wojny przy naszej wschodniej granicy wystarczająco wystraszyła inwestorów zagranicznych (a pewnie i co niektórych polskich), którzy zaczęli w panice wyprzedawać polską walutę. Ostatnio euro kosztowało już ponad 4,80 zł. Najdroższy od niemal dwóch dekad jest też dolar. NBP i Ministerstwo Finansów próbują ratować sytuację, ale nie wiadomo, czy to pomoże.
Takie wahania złotego nie poprawiają sytuacji na rynku hutniczym. Większość stali jest rozliczana w euro. Są też huty w Polsce, ale sprzedane kapitałowi zagranicznemu, które też rozliczają się w euro. W rezultacie z powodu słabego złotego stal będzie jeszcze droższa, niż byłaby, gdyby „oberwała” tylko wojenną zawieruchą.
Produkcja w Polsce (i nie tylko) nakręca się też nawzajem. Na przykład: huty zużywają prąd, który drożeje, a więc rośnie cena stali. Jednocześnie elektrownie zużywają… stal, której cena też rośnie, a więc znowu będą rosnąć ceny prądu. Istna spirala, a taka sieć powiązań jest szeroka. A to wszystko przełoży się na ceny detaliczne w sklepach.
Nie jestem w stanie wyliczyć, jak bardzo zawirowania na rynku hutniczym przełożą się na ceny w sklepach, ale – patrząc na dynamikę wzrostów – zapłacimy więcej za wiele produktów. O kilka procent, może o kilkanaście. Klienci detaliczni obecnie obrywają z każdej strony. Inflacja już była wysoka przed wojną, teraz gwałtownie rosną ceny surowców, a złoty się osłabia. Nie chcę być złym prorokiem, ale niedługo możemy mieć w Polsce duży spadek tzw. stopy życiowej, bo coraz mniej firm będzie w stanie refundować swoim pracownikom podwyżki cen w sklepach.
Zdjęcie główne: herbert2512 / pixabay