Majówka jest już stracona, ale nic nie wskazuje na to, by „nowa normalność” była światem bez letnich urlopów. Jednak w tym roku lato będzie dla nas inne, niż zwykle. Dzieci nie pojadą na kolonie i obozy, nie wiadomo czy i kiedy zostaną otwarte granice, zaś baseny w hotelach najpewniej będą nieczynne. Czy warto rezerwować w tym roku wakacje? Gdzie? Na jakich zasadach?
„Dla mnie już od dłuższego czasu świata było za dużo” – napisała o koronawirusowych restrykcjach Olga Tokarczuk. No to teraz będziemy mieli świata „za mało” – tegoroczne wakacje mogą być pierwszymi od lat, gdy wielu z nas nie wyściubi nosa poza najbliższą okolicę (nie mówiąc już o plażach w ciepłych krajach), inni będą musieli darować sobie festiwale, bale i lokale.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
To dlatego, że nic wskazuje, by koronawirus dał za wygraną, gdy zrobi się ciepło. Według firmy badawczej Nielsen, co dziesiąty Polak odwołał już swoje letnie wakacje, a prawie jedna trzecia czeka z decyzją na rozwój sytuacji. „58% Polaków nie zaplanowało jeszcze wypoczynku, jednak trudno będzie ich teraz przekonać do skorzystania z usług biur podróży” – napisali analitycy Nielsena w komunikacie.
Co to oznacza dla naszych wakacyjnych planów? Rezerwować miejsca w hotelach? Śledzić ceny wycieczek? A może czekać i godzić się z myślą, że te wakacje będą inne? Oto pięć rzeczy, które wyznaczą rytm w czasie tegorocznego okresu urlopowego.
Wakacje rodzinne: nie wyślesz dziecka na kolonie. A do babci?
Wiemy na pewno, że rząd zakaże wyjazdów kolonijnych i obozów dla dzieci. Mówił o tym minister zdrowia Łukasz Szumowski. To cios dla rodziców, którzy choć przez tydzień-dwa w roku mogli „odpocząć” od sprawowania opieki nad dorastającymi dziećmi. Trzeba będzie zorganizować im czas we własnym zakresie. Według danych MEN w 2019 r. na obozy i kolonie wyjechało 1,3 mln dzieci.
Półoficjalny zakaz kontaktów dzieci z dziadkami może nadal obowiązywać, co jeszcze bardziej skomplikuje życie wielu rodzinom. Pewnie nie będzie tak, że policja będzie kontrolowała czy w domu, w którym przebywają seniorzy przypadkiem nie ma też ich wnuków, ale wielu rodziców pewnie z czystej ostrożności nie „odda” w tym roku dzieci na zwyczajowe dwa tygodnie do dziadków na wsi.
Czytaj też: Branża turystyczna wściekła na ministra zdrowia. „Zaprzepaścił nasz miesięczny trud”
Czytaj też: To się może przydać, gdy ruszy sprzedaż wycieczek. Sprawdź na jakie kruczki w umowach uważać
Wakacje bez ciepłego morza, drinków z palemką i… bez basenu?
Biura podróży sprzedają wczasy na jesień, ale czy uda się wylecieć? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Touroperatorzy z rozrzewnieniem będą wspominać lata 2015-2019, gdy ruch turystyczny rósł jak na drożdżach, a spragnieni wypoczynku rodacy wykupywali na pniu oferty wycieczek. Niektóre kraje, takie jak Austria, Dania, czy Niemcy znoszą powoli restrykcje, inne – jak Francja – je przedłużają. Wicepremier polskiego rządu Jadwiga Emilewicz wspomina coś o możliwości pełnego otwarcia Polski od lipca. Ale to zależy od sytuacji epidemicznej, a na na razie wesoła nie jest.
Nie wiadomo, czy i kiedy ruszy ruch lotniczy na masową skalę oraz czy latem zostaną otwarte granice (i czy otworzą je wszystkie kraje). Zapewne nawet jeśli ruszy ruch lotniczy, to na początku z dużymi ograniczeniami liczby pasażerów. To może odbić się na cenach wycieczek. Nie wiadomo czy wycieczki zagraniczne nie będą się wiązały z przymusową, dwutygodniową kwarantanną po powrocie. To by oznaczało, że nawet jeśli uda się polecieć na urlop np. na Majorkę, to trzeba będzie zarezerwować dwa razy więcej czasu – także na „wypoczynek” po powrocie.
Nie wiadomo z jakimi ograniczeniami będzie się wiązał pobyt w hotelu za granicą (nawet jeśli hotele zostaną otwarte). Jest bardzo możliwe, że w tym roku zostaną zamknięte hotelowe baseny. Mówił o tym polski minister zdrowia, ale w innych krajach restrykcje mogą być podobne. Zapewne zostaną wprowadzone ograniczenia w liczbie turystów zwiedzających zabytki. Nie wiadomo czy w kurortach będzie można się swobodnie przemieszczać. Nie chodzi nawet o maseczki, których używanie poza pokojem hotelowym będzie zapewne obowiązkowe, mogą być problemy z transportem publicznym.
Może dla bezpieczeństwa obstawić w tym roku urlop zagraniczny jesienią, np. we wrześniu? Wtedy szansa na otwarcie granic i uruchomienie ruchu lotniczego jest większa, niż w czerwcu, czy lipcu? Ale zanim zrobicie rezerwacje, to pamiętajcie, że biura podróży mają teraz aż 180 dni na zwrot zaliczek i kosztów wycieczek, jeśli nie dojdą one do skutku. Robią teraz rezerwację na jesień de facto „mrozicie” pieniądze prawie na rok. A inflacja nie śpi.
W tym roku bezpieczniejsza będzie raczej oferta last minute, czyli rezerwacja wycieczki dopiero wtedy, gdy będziemy mieli pewność, że nie tylko wylecimy z kraju, ale też, że zostaniemy do niego wpuszczeni z powrotem. A to zależy od aktualnej sytuacji epidemicznej w Polsce i miejscu docelowym. Dziś, kupując wycieczkę, kupujemy kota w worku, bo nie wiemy na jakich zasadach będzie działał kurort i hotel, do którego się wybieramy.
Według danych portalu Travelsupermarket praktycznie zamarło zainteresowanie wakacjami w kontynentalnej Hiszpanii i we Włoszech, za to rośnie liczba zapytań o urlop na różnorakich wyspach: greckiej Santorini, Teneryfie, ale też na Barbados, czy Malediwach. Ale uwaga: mówimy o rezerwacjach już nie na 2020 r., lecz na 2021 r.! Turyści kierują się zapewne danymi o niskiej liczbie zachorowań w tych miejscach, ale przecież nie wiadomo jaka będzie tam sytuacja za rok.
Wakacje tylko w kraju, ale z dopłatą od rządu?
Z badań CBOS (opublikowanych jesienią 2019 r.) wynika, że 64% ankietowanych planowało wypoczynkowy wyjazd z co najmniej jednym noclegiem. Z tej liczby 36% wypoczywających deklarowało, że wypoczywa wyłącznie w kraju, a tylko 9% – że wyłącznie za granicą.
W ubiegłym roku – według danych portalu rezerwacyjnego Travelplanet.pl – przeciętna rodzina wydała na wycieczkę wakacyjną 6.000 zł. Rząd rozważa zachęcanie Polaków do spędzenia urlopu w kraju. Każdy Polak (lub rodzina, nie wiadomo dokładnie) dostałby od rządu bon o wartości 1000 zł na wakacje (ale nie tylko, można byłoby go wykorzystać także na inną rozrywkę).
Według szacunków GUS i NBP na wakacje wydaliśmy w 2017 r.:
- 25 mld zł – wyjazdy krajowe
- 28,2 mld zł – dłuższe wyjazdy zagraniczne
- 12,8 mld zł – jednodniowe wyjazdy zagraniczne
W latach 2018-2019 r. te kwoty były zapewne jeszcze większe. Zapewne 30 mld zł, które wydawaliśmy za granicą, w tym roku zostanie w Polsce. Nie oznacza to, że wydamy je na wakacje. Wzrośnie bezrobocie, więc pula pieniędzy, które wydajemy, się zmniejszy. Wejdzie za to dopłata od rządu. Nie wiadomo jednak na jakich zasadach będzie przyznawana, jakie będą terminy wykorzystania voucherów i czy będzie można nimi „handlować” (ten, kto i tak się nie wybiera na wycieczkę mógłby sprzedać voucher poniżej wartości nominalnej komuś, kto chciałby z niego skorzystać)
Polskie wakacje w wersji limitowanej, czyli… hotel sprzeda co drugi pokój, bez biletu nie wejdziesz na plażę, nie wyjedziesz dalej, niż 100 km od domu?
Ilu chętnych będzie na wczasy w tym roku? To trudne do oszacowania, bo zależy to nie tylko od sytuacji epidemicznej, ale też finansowej, a z tą może być krucho. Jeśli jednak odpadną wyjazdy zagraniczne, a zostaną otwarte hotele w Polsce, to zainteresowanie nimi będzie bardzo wysokie. Sprawdziłem oferty w kilku popularnych hotelach i condoapartementach – na razie ceny są stabilne, takie jak w w latach ubiegłych (aczkolwiek ruch w tym momencie jest oczywiście zamrożony).
W Polsce mamy już ponad 2500 hoteli, w których jest 134.000 pokoi. Załóżmy, że każdy z nich jest dwuosobowy, co oznacza, że jednocześnie na wakacjach może przebywać ponad ćwierć miliona osób (GUS podaje, że mamy nawet 280.000 „łóżek” hotelowych). Niezbyt dużo jak na 38-milionowy naród. Jak pisaliśmy niedawno, nasycenie pokojami hotelowymi mamy jedno z mniejszych w Europie, a przecież w statystykach są też hotele typowo biznesowe z miejsc zupełnie pozbawionych walorów turystycznych, których nikt nie będzie chciał odwiedzać. Jak widać na tej mapce, ruch turystyczny ogranicza się praktycznie do 3-4 regionów.
Żeby ograniczyć spodziewany tłok w kurortach mogą zostać wprowadzone ograniczenia w liczbie rezerwacji. Na przykład dany obiekt hotelowy czy pensjonat będzie mógł oferować jedynie jedną czwartą swoich miejsc noclegowych, a trudne do kontroli kempingi i pola namiotowe zostaną wyłączone.
Nie wiadomo jakie będą zasady przebywania na plażach, ale kto wie, czy nie wrócą znane z czasów PRL „bilety na plażę”. No bo jak opanować sytuację w takim np. Sopocie, gdzie przy ładnej pogodzie leży człowiek przy człowieku? Tylko jaki jest sens wyjazdu nad polskie morze, skoro Zapewne będą duże ograniczenia na popularnych szlakach turystycznych, np. na szlaku do Morskiego Oka.
W przypadku kurortów nadmorskich rozwiązaniem może być pewna włoska innowacja. Dziennik „La Repubblica” opisał pomysł pewnej firmy, która zaproponowała by na plażach stawiać parawany z pleksiglassu, które zapewniałyby względne bezpieczeństwo przed wzajemnym zakażaniem się urlopowiczów.
W gorących Włoszech taka konstrukcja zapewne bardzo by się nagrzewała uniemożliwiając turystom dłuższe plażowanie w bokach, ale nad Bałtykiem – kto wie – może nad północnym, zimnym morzem konstrukcja zdałaby egzamin. Zresztą… przecież my mamy parawany. Nota bene pamiętacie ile było checheszek z naszego „parawaningu”? I kto się będzie śmiał ostatni?
Jest też inne rozwiązanie, które może ograniczyć tłok – limit kilometrów podróży. Dominika Czechowska, menedżer kierunku Turystyka i Rekreacja na Wyższej Szkole Bankowej w Gdańsku przewiduje, że rodziny mogłyby wypocząć w promieniu 100 km od miejsca mieszkania. To ograniczyłoby potencjalne rozprzestrzeniania się wirusa i kontakt z osobami z różnych stron kraju.
Brzmi dziwnie, a poza tym to jawna niesprawiedliwość, bo skąd np. na Mazowszu wziąć morze? Trudno wyobrazić sobie wprowadzenie takiego warunku bez obowiązywania stanu klęski żywiołowej w Polsce. No i jak hotelarze mieliby sprawdzać skąd przyjeżdża turysta? Nie wszyscy mają w dowodach miejsce zameldowania, choć oczywiście wpisywanie w formularzach hotelowych fałszywych danych mogłoby być uznane za przestępstwo.
W tej sytuacji można się spodziewać boomu na agroturystykę, domki nad jeziorem i wszelkie „miejscówki” umożliwiające indywidualny wypoczynek, oddalone od najbardziej tłocznych kurortów. To wszystko, co do tej pory było wadą obniżającą cenę wypoczynku w tego typu miejscach (brak infrastruktury, basenów z podgrzewaną wodą, restauracji, barów i lokali) teraz może być wielką zaletą podbijającą cenę.
Czytaj też: Tarcza Antykryzysowa druga i pół, czyli premier wreszcie zapowiedział żywą gotówkę dla firm!
Wakacje bez pielgrzymki i bez festiwalu
Wakacje to nie tylko podróże rekreacyjne, ale też takie z głębszym sensem, czyli pielgrzymki do miejsc kultu religijnego. Na razie nic nie wskazuje na to, by rząd poluzował zasady uczestniczenia w mszach, czy w zgromadzeniach publicznych, a do przecież takich należałby przechodzące przez całą Polskę piesze pielgrzymki, nieodłącznie kojarzące się z sierpniem. W ubiegłym roku Jasną Górę odwiedziło 4 mln pielgrzymów. Pielgrzymi ruszali zwykle z początkiem sierpnia, w tym roku prawdopodobnie będą musieli zostać w domach – to w końcu skupiska obcych na co dzień osób, które przez 2 tygodnie przebywają w bezpośredniej bliskości.
Dla wielu osób nie ma wakacji bez festiwali. Tłok, ścisk i taniec w tłumie to nie są warunki sanitarne, na które zgodziłby się rząd, nawet gdyby festiwalowicze chodzili w maseczkach.
Na stronie Open’era widnieje informacja podpisana przez wszystkie duże europejskie festiwale, w której czytamy, że „rozumiejąc powagę sytuacji, organizatorzy oczekują, że będą organizować swoje festiwale”. Imprezy mają być bezpieczne dla festiwalowczów i świata zewnętrznego. Brzmi górnolotnie, ale nie zakładałbym jednak, że Open’er i inne imprezy się odbędą. Nie w tym roku. No, chyba, że online. Ale festiwal online to jak lizanie cukierka przez papierek.
Podsumowując: te wakacje będą inne niż wszystkie, a przynajmniej inne, niż te, które mieliście w ostatnich 20-30 latach. Jeszcze w lutym można było w kwadrans dojechać na lotnisko Chopina i niemalże w „klapkach” polecieć do Los Angeles, Wietnamu, czy na Bali. W nadchodzących latach podróżowanie na nowo stanie się dobrem może nie luksusowym, ale mocno limitowanym, wymagającym większego wysiłku i czasu. A zanim ta era nadejdzie, przejdziemy przez „czyściec”. Mniej świata, wczasy swojskie, skromne, wyciszone, bez ekstrawagancji.
źródło zdjęcia: PixaBay