Wiecie co mnie najbardziej wkurza w taryfach telekomunikacyjnych? Po pierwsze wciąż bywają nadmiernie skomplikowane i wielowariantowe (choć na szczęście już coraz więcej firm upraszcza i zaokrągla, co ostatnio pokazałem na przykładzie Plusa). Po drugie: wiążą się z koniecznością podpisywania cyrografu na długi okres.
Oczywiście: ten drugi defekt można ominąć kupując uslugi telekomunikacyjne w opcji prepaidowej bądź u jednego z nowych operatorów – w Premium Mobile, Virgin Moile czy innych „wynalazkach”, w których dostępne są abonamenty bezterminowe z 30-dniowym okresem wypowiedzenia. Prepaid jest jednak odrobinkę kłopotliwy (choć to kwestia gustu), zaś jakość usług u nowych operatorów różna.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jeśli ktoś nie jest wyjadaczem wisienek, to mimo wszystko korzysta z usług jednego z czterech największych operatorów. Bo sieć placówek najszersza, bo oferta telefonów w pakiecie z abonamentem szeroka, bo w pakietach pojawia się coraz więcej usług dodanych (Showmax, Tidal, czy społecznościówka bez zjadania limitu transferu).
A duzi solidarnie przywiązują abonamentowych klientów do kaloryfera długich umów. I to przywiązują bezwzględnie, bo wysokimi karami umownymi za rezygnację z umowy. Jakiś czas temu opadła mi szczęka, gdy przedłużałem jeden z moich kontraktów w Plusie i dowiedziałem się, że nawet jeśli nie biorę żadnego aparatu, a tylko głupi SIM, to muszę podpisać cyrograf z karą umowną. A za co ta kara i czy ten SIM jest aby na pwno tak drogocenny? Tego pani z punkcie obsługi powiedzieć nie potrafiła.
Czytaj też: 1900 zł rachunku za telefon. Bo „oglądała pani porno”. Telekom nieugięty, Samcik wsiada na koń!
Moja cierpliwość do wiodących operatorów szybko się kończy, ale może doczekam dobrej zmiany, czyli rozluźnienia kajdanek. Drobną zajawką może być promocja, którą włącza właśnie T-Mobile. Firma będzie od teraz pozwalała klientom – ale tylko tym przenoszącym numer do niemieckiego operatora! – nie tylko rozwiązać umowę w ciągu sześciu miesięcy bez żadnych kar umownych. Będzie też można uzyskać w takim przypadku… zwrot wszystkich opłat stałych (np. abonamentu).
O co tu chodzi? W T-Mobile wprowadzają po prostu coś w rodzaju długiego „okresu testowego”. Jeśli w ciągu sześciu miesięcy klient uzna, że jest niezadowolony z poziomu świadczonych usług, to nie tylko będzie mógł się wyprowadzić bez problemu i bez kosztów, ale też dostanie zwrot pieniędzy. To brzmi fair.
T-Mobile od kilku kwartałów chwali się najlepszymi wynikami w niezależnych rankingach jakości i wydajności sieci, zapewne więc nie wierzy w to, że trafi mu się wielu niezadowolonych klientów.
Czytaj też: Klient przywiazany do dekodera jak chłop do ziemi. Nie planuj urlopu, gdy kończy ci się umowa
Czytaj też: Abonament wart 28.000 zł? Skąd się biorą sufitowe kary umowne?
Pół roku dzwonienia i „tankowania” internetu za darmo? Taki może być efekt promocji T-Mobile, gdy trafi na klienta-kombinatora, który przeniesie do niemieckiego operatora numer tylko po to, by za pół roku zrezygnować .
Co prawda nie udało mi się wydobyć od operatora regulaminu wchodzącej za kilka dni w życie promocji, ale moi rozmówcy w T-Mobile ręczą głową oraz zaklinają się na wszystkie świętości :-)), że żadnych dodatkowych warunków nie ma. Klient nie musi uzasadniać powodów swojego niezadowolenia. Jak tylko oferta będzie dostępna (za kilkadziesiąt godzin) to zweryfikuję w regulaminie czy prawdę mówią.
Ale mimo wszystko nie ma nic za darmo. Ofercie podlegać będą tylko jedna taryfa abonamentowa i jedna pre-paidowa. I tylko numry już istniejące, przenoszone od konkurencji (chodzi o to, by nie przyszli klienci biorący nowe numery tylko po to, by skorzystać z darmochy).
W ofercie abonamentowej dopromocji wchodzi taryfa z kartą SIM (bez telefonu w pakiecie) za 50 zł miesięcznie (usługi podstawowe no limit i 10 GB transferu danych). Już rzut oka na te warunki pozwalają stwierdzić, że podobne rzeczy u niektórych operatorów można dostać za połowę z owych 50 zł.
Czytaj też: Docent (nie)prawdę ci powie, czyli gdzie po najtańszy abonament?
W rzeczy samej przedmiotem promocji jest następująca obietnica: „przetestuj rozwiązanie, w którym wartością dodaną jest wysoka jakość sieci – bez dziur, zrywania połączeń, wolnego transferu. Nie jest tanio, ale jest komfortowo”. T-Mobile najwyraźniej chce skończyć wyścigi na taniość i przejąć klientów, którzy są gotowi zapłacić więcej za usługi wyższej jakości.
„Okres testowy” może temu bardzo dobrze posłużyć. Nawet nie chodzi o to czy T-Mobile naprawdę jest taki najlepszy (zdarzają mu się wpadki, oj zdarzają), ale jeśli ktoś mówi, że jeśli będę niezadowolony, to odda mi kasę – zwykle bardzo dobrze wpływa to na wizerunek oferującego.
Czytaj też: Abonament telekomunikacyjny brać z telefonem czy solo?
Czytaj też: Szczyt pecha? Gdy telekom przyzna ci numer z długiem po… poprzednim właścicicelu. Mogą być kłopoty
Bardzo jestem ciekaw wyniku tego eksperymentu. Nawet jeśli przez ofertę przewinie się trochę klientów-cwaniaków (do wzięcia jest „niepłacenie” za usługi o wartości 300 zł), to zapewne są oni wliczeni w model biznesowy, czyli cenę pozyskania abonentów „jakościowych”. Czy ta jakość uzasadni cenę 50 zł miesięcznie za abonament? Pożyjemy, zobaczymy.
To nieco sprytniejszy zabieg marketingowy, niż znana z wcześniejszych ofert konkurencji obietnica „pierwsze pół roku gratis”. Tam przyzwyczaja się klientów do darmochy bezwarunkowej, a tu – tylko w przypadku niezadowolenia z jakości usług.
Niezależnie od wszystkiego: idea, by zagrać z klientami w ostatnie karty – zwłaszcza jeśli wprowadza ją jeden z największych operatorów na rynku – zbliża nas do wizji uczciwego i otwartego telekomu. A do tej wizji każdemu z dużych operatorów dużo brakuje.