Jacek Jastrzębski, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, zaproponował branży bankowej, żeby dogadała się z frankowiczami. I zaproponował nawet konkretne rozwiązanie – ugody polegające na przeliczeniu kredytów tak, jakby od początku były złotowymi. Gdzieś już to słyszeliście? Ale nie dlatego ten plan się nie uda. Są co najmniej dwa inne powody
Przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Jacek Jastrzębski postanowił ostro zabrać się za problem kredytów frankowych. I zaproponował bankom rozwiązanie systemowe. Polega ono na tym, żeby banki przedstawiły klientom wspólny projekt ugody. Na czym miałaby polegać?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Punktem wyjścia miałby być kredyt złotowy z oprocentowaniem opartym na stawce WIBOR plus marża. Banki przeprowadziłyby symulację takich kredytów dla tych samych parametrów, przy których udzieliły kredytów frankowych, a następnie zwróciłyby klientom różnicę zapłaconych rat i obniżyły zadłużenie oraz podwyższyły przyszłe oprocentowanie i raty (do poziomu kredytów złotowych).
W sumie: nic nowego pod słońcem. Takie propozycje krążyły już od kilku lat po rynku finansowym (podobne rozwiązanie w jednym z wielu wariantów ustawowych kompromisów proponował m.in. prezydent Andrzej Duda. Teraz sytuacja jest inna, ale czy to oznacza, że ugodowe odwalutowanie jest możliwe?
Czytaj też: Samcikowy pomysł na frankowy kompromis, czyli program Franek 1000+
Moim zdaniem nie jest i to z kilku powodów. Pierwszy i podstawowy to ten, że to by się bankom nie opłacało. Bankowcy, owszem, są zainteresowani „wyczyszczeniem” sprawy franków, ale nie w taki sposób, aby miało ich to kosztować kilkadziesiąt miliardów złotych. Wszystkie kredyty frankowe – umów jest 460.000 – są dziś warte ok. 100-120 mld zł (w zależności od kursu szwajcarskiej waluty).
Gdyby średnia strata banku na jednym kredycie (spadek salda do spłaty plus zwrot nadpłaconych rat) wyniosła tylko 50.000 zł – a to dość konserwatywny szacunek, bo duża część kredytów była zawarta przy wyjątkowo niskim kursie franka i w ich przypadku będzie to raczej 100.000-150.000 zł – to banki musiałyby włożyć w ten interes ponad 20 mld zł.
Dziś w sądach jest 20.000 klientów, zaś wartość spornych kredytów jest szacowana na 4 mld zł (nie tak dawno policzył to Bankier.pl). Jak łatwo policzyć, przeciętny sporny kredyt rodzi dla bankowców ryzyko znacznie większe (200.000 zł), niż jedna sporna ugoda. Ale ugody trzeba by zaoferować wszystkim, a do sądu na razie poszli nieliczni frankowicze.
I tu jest pies pogrzebany. 20.000 klientów spośród mniej więcej 600.000, które mają kredyt frankowy (część kredytów jest na dwie lub trzy osoby) to wciąż tylko kilka procent. Owszem, co kwartał przybywa kilka tysięcy nowych spraw, więc kłopoty banków są coraz większe. A 90% spraw w tym roku kończyło się sukcesem frankowiczów. Mimo wszystko jednak koszt jest dużo niższy, niż ugód dla wszystkich kredytobiorców, którzy tego zapragną.
Jest i drugi argument. Żaden prezes banku nie podpisze zarządzenia, w którym dobrowolnie zobowiąże się do oddania kredytobiorcom kilku miliardów złotych (a takie to mogą być pieniądze w przypadku ugód w największych bankach). Musiałby się potem gęsto tłumaczyć przed akcjonariuszami z tego, że nie walczył o ich kapitał do upadłego.
Banki chętnie „posprzątałyby” problem franków, ale w taki sposób, żeby ugody były „przymusem ustawowym” i żeby finansowo pomogło im państwo, biorąc na siebie część ciężaru kosztów całej imprezy. To nie jest tak, że banki nie są gotowe za zawierania ugód. Ale proponują je indywidualnym, awanturującym się klientom. Dlaczego miałyby proponować je wszystkim, skoro ponad 90% kredytobiorców się nie awanturuje?
Niedawno Bank Millennium rozsyłał do klientów propozycje ugód opartych na przewalutowaniu kredytów, ale w większości przypadków proponowany kurs był zbliżony do bieżącego kursu NBP albo niższy o kilkadziesiąt groszy.
Być może z kwartału na kwartał sytuacja bankowców będzie stawała się trudniejsza – spraw w sądach będzie coraz więcej, wartość sporów będzie rosła. Być może pojawi się wykładnia Sądu Najwyższego, która ujednolici orzecznictwo i odbierze bankowcom ostatnie nadzieje na choćby opóźnianie spraw w sądach. Być może coś się zmieni w pozwach zbiorowych, które dziś nie pomagają konsumentom oszukanym przez korporacje. Być może bankom bardziej zaczną przeszkadzać kancelarie odszkodowawcze, prowadzące masową obsługę spraw frankowych. A być może sądy zaczną częściej przyznawać klientom zabezpieczenie powództwa i pozwalać nie płacić więcej rat?
Czytaj też: Co musiałoby się stać, żeby bankowcom zaczęło się chcieć układać z frankowiczami? Policzyłem
To wszystko są czynniki ryzyka dla bankowców. I być może sprawią one, że Związek Banków Polskich wypracuje jakąś ofertę. Ale na dziś sytuacja jest taka, że ci klienci, którzy już są w sądach, i tak na żadne odwalutowanie się nie zgodzą (przecież zainwestowali już w drogę sądową i mają 90% szans na unieważnienie kredytu). Pytanie ilu klientów, dzięki tego typu ugodzie, nie weszłoby na drogę sądową z bankiem.
Zdjęcie tytułowe: KNF/Pixabay