Mamy to! Do Ameryki latamy bez wiz już od 11 listopada. Ale często to nie wizy były największą przeszkodą w podróży do USA. Skuteczniejszym „straszakiem” są ciągle koszty „dolotu”. Jeśli wybierasz się w bezwizową podróż do USA, to podpowiadamy ile to kosztuje i jak zapłacić mniej
W rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości Stany Zjednoczone znoszą dla nas wizy. To nie tylko przypieczętowanie naszego sojuszu z „wujkiem Samem”, ale wyśmienita wiadomość dla podróżników, bo USA są turystycznym rajem. Ale jeśli myślisz nad szybkim wyjazdem do USA, to lepiej odłóż sporo grosza. Odpada co prawda koszt wizy, ale ceny biletów lotniczych ciągle mogą zwalić z nóg.
- Pięć lat PPK. Ile zarobili ci, którzy na początku zaryzykowali? Gdzie (dzięki PPK i nie tylko) jesteśmy na drodze do dodatkowej emerytury? Słodko-gorzko [WYCISKANIE EMERYTURY BY UNIQA TFI]
- Ile złota w portfelu w obecnych czasach? Jaki udział powinien mieć żółty kruszec w naszych inwestycjach? Są nowe wyliczenia analityków [STAĆ CIĘ NA ZŁOTO BY GOLDSAVER]
- Zdjęcia w smartfonie: coraz częściej pierwszy krok do… zakupów. Czy pożyczki „na fotkę” będą hitem sezonu zakupowego? Bać się czy cieszyć? [BANKOWOŚĆ PRZYSZŁOŚCI BY VELOBANK]
Wizy zniesione, ale opłaty nie do końca. Jakie są formalności?
Zniesienie wiz to nie tylko symbol, ale realne ułatwienie w podróżowaniu. Do tej pory było tak, że aby dostać wizę, trzeba było zarejestrować się na stronie ambasady, wypełnić formularz i umówić online termin spotkania z „konsulem” (ok. 1,5 tygodnia czekania, czasem krócej). No i przyjechać na nie do Warszawy lub Krakowa. Owiana mitami rozmowa, od której zależy „być albo nie być” naszego wyjazdu, to w praktyce tylko krótka pogawędka, w dodatku odbywająca się przez szybę w dość sporej sali (coś a la hala poczty głównej przy ul. Świętokrzyskiej w Warszawie ;-)).
Do tej pory opłata za rozpatrzenie wniosku wizowego wynosiła 160 dolarów albo 640 zł (płatne kartą, przelewem, albo… punktami „Moje Rachunki”). Ale to nie wszystko, bo trzeba było jeszcze przecież zapłacić za zdjęcia do dokumentu (50 zł) i za kuriera, który dostarczy wizy. Chyba, że ktoś ma czas odwiedzić „magazyn z wizami” (w Warszawie położony gdzieś na przemysłowej Białołęce). Aha, ambasada ma własny kurs dolara, który aktualnie wynosi 4 zł, czyli doliczają 15 groszy spreadu od kursu NBP.
Teraz koszt wiz i „przyległości” odpadnie, ale trochę formalności zostanie. Na trzy doby przed wylotem trzeba będzie zarejestrować się w bazie ESTA (Electronic System for Travel Authorisation). Koszt takiej rejestracji wynosi 14 dolarów, czyli ok. 54 zł. Po rejestracji mamy dwa lata na wielokrotnie przekraczanie granicy USA. Potem zgłoszenie trzeba „odświeżyć”. Jeśli ktoś ma jeszcze ważną wizę – nie musi się rejestrować w ESTA.
Warto pamiętać, że wyjazd do USA wciąż nie będzie wyglądał tak, jak np. podróżowanie po strefie euro. W dalszym ciągu będzie odbywała się kontrola paszportowa na granicy (musisz więc mieć ważny paszport), a ostateczną decyzję o wpuszczeniu do kraju podejmuje urzędnik na lotnisku, który może nas zawrócić. No i oczywiście bezwizowe podróżowanie dotyczy tylko wyjazdów turystycznych trwających nie więcej, niż 90 dni. Żeby pracować lub studiować w USA nadal będzie potrzebna wiza.
Ile kosztuje bilet na samolot?
Większą barierą niż zdobycie wizy, bywała ostatnio cena biletu lotniczego do USA. Ciągle czekamy na jakieś tanie linie, które uruchomiłyby regularne loty do USA. Spośród low-costowych przewoźników z Polski lata do Stanów Norwegian i nawet znalazłem tam ostatnio bilet za 540 zł… tyle, że w jedną stronę ;-).
Porównywarki podają, że średnia cena biletu w obie strony dla jednej osoby ze standardowym bagażem (podręczny plus jedna walizka do luku bagażowego) to mniej więcej 2700-2800 zł. Wszystko, co upolujecie poniżej, jest Waszym zyskiem.
Oczywiście: w każdym momencie można polecieć do USA poniżej tej średniej ceny, ale kosztem przesiadek lub nieoptymalnych terminów. Gdybym chciał np. lecieć 15 listopada z Warszawy do Nowego Jorku i zapłacić za bilet możliwie jak najmniej, to dobrym pomysłem może być Lufthansa z dwiema przesiadkami: w Monachium i we Frankfurcie i powrót np. liniami Swiss z przesiadką w Genewie i w Zurychu. Cena to mniej więcej 1700 zł w dwie strony za osobę albo 2.500 zł z bagażem rejestrowanym.
Inna opcja: lot liniami Air Canada (tam) i Swiss (z powrotem), ale również musimy się dwa razy przesiadać: w Zurychu i Montrealu. Dodając bagaż musimy się nastawić na cenę w okolicach 2200 zł za osobę w obie strony. Dla porównania: w LOT bilet z wylotem z Warszawy w tym samym terminie kosztuje 4.000 zł w dwie strony za osobę (ale już z bagażem rejestrowanym). Drogo jak diabli. Niewykluczone, że linie lotnicze „z okazji” zniesienia wiz znoszą też promocyjne ceny. Zwykle w listopadzie bywało taniej…
Krótko pisząc: Amerykański bezwizowy sen w listopadzie tani nie będzie. Ale im dalej do wylotu, tym taniej – np. bilet z wylotem na początku marca i powrotem 8 marca 2020 r. kosztuje w LOT już niecałe 2.000 zł, a przecież nie jest to najtańsza linia.
Generalnie dobrą opcją na tanie podróżowanie do USA może być zakup już teraz biletu na wczesną wiosnę 2020 r. Linie lotnicze „doceniają” podróżników, którzy latają poza sezonem i pozwalają na zapełnienie samolotów. Według jednych porównywarek najlepsze ceny w całym roku (10% niższe od średnich w danej linii lotniczej) są na styczeń, inne rekomendują raczej luty.
Jest też hipoteza – dość mocno umocowana – że taniej, niż zwykle lata się w drugiej połowie maja. Warto testować nieoczywiste terminy wypraw, trochę „pod prąd. Np. tydzień przed majówką, tydzień po świętach wielkanocnych itp. No i warto sprawdzać loty nie tylko z Warszawy (choć średnie ceny podobno najniższe są właśnie, gdy lecisz z „Chopina”). Podobno najtańszym lotniskiem „dolotowym” jest Nowy Jork, a potem Chicago. Chcąc wylądować np. w Miami płaci się średnio o 200-300 zł więcej za bilet.
No i nie zaszkodzi zrobić research. Półtora roku temu wybrałem się do USA na kilka tygodni. Bilety kupiłem z dość dużym wyprzedzeniem przez porównywarkę (bodaj SkyScanner). Wśród kilku dostępnych opcji wybrałem właśnie naszego narodowego przewoźnika i lotnisko Chopina. Niestety, to nie była najtańsza opcja, ale i tak tańsza, niż zakup bezpośrednio przez stronę LOT. Naprawdę! Choć nie wykluczam, że to „taniej” było dziełem jakiegoś przesunięcia terminu wylotu lub powrotu o jeden dzień.
Czym płacić? Visa? MasterCard? Pure cash?
Pod względem technologii płatniczych, Europa wyprzedza USA o kilka długości. Z drugiej strony w USA jeśli nie masz karty kredytowej, patrzą na ciebie jak na cudaka. Dlatego z jednej strony kredytówka to podstawa, ale z drugiej płacenie nią to kiepskie rozwiązanie.
Niestety, nie ma w polskich bankach kart kredytowych denominowanych w USD, więc żeby nie płacić za przewalutowanie transakcji ze złotówek, warto żeby kredytówka służyła nam wyłącznie jako baza finansowa do zakładania blokad przez wypożyczalnię samochodów, czy hotel. A „normalne” płatności przeprowadzałbym jakąś kartą wielowalutową, czy bezspreadową.
Którą warto sobie wyrobić przed bezwizową wycieczką do USA? Zapraszam do przeczytania przeglądu takich kart autorstwa Maćka Bednarka. Ale nie samymi bankami człowiek żyje, ostatnio Maciek Samcik robił test pozabankowych kart wielowalutowych. Zapraszam też do poczytania poradnika o tym co klikać jak terminal płatniczy zada podchwytliwe pytanie 😉
Z drugiej strony, nie demonizowałbym transakcji kartą kredytową. Gdy byłem zmuszony podczas swojej podrózy po Stanach uruchomić karciane „rezerwy” kurs wcale nie był destrukcyjny, spread wynosił ok. 15-20 groszy. Inna sprawa, że to nie były duże transakcje. Gdybym musiał zapłacić np. tysiąc dolarów…
Walutowa karta płatnicza, czy wielowalutowa wydane przez polski bank powinna „dać radę” z większością terminali płatniczych. Ja sam korzystałem z karty podpiętej do konta walutowego. Dopiero ostatnie pół roku to prawdziwy wykwit kart bezspreadowych i multiwalutowych.
Nie wiem jak było kiedyś, ale widoki parkomatów na żetony to już przeszłość. Teraz bez problemu w każdym można płacić kartą, choć nie zbliżeniowo ;-). Bywają jednak wyjątki – automaty z biletami regularnie nie akceptowały polskich kart (choć chętniej przyjmowały kredytowe), nie udało mi się też zapłacić polską kartą przy samoobłusgowym dystrybutorze na stacji paliw – trzeba było iść „okienka”.
Gdzie mieszkać? Czym jechać? Skąd dzwonić? Drogi dolar psuje plany
Wybór lokum zależy od naszego budżetu – każdy znajdzie coś na własną kieszeń, od hosteli, hotele i filmowe motele. Ja sam korzystałem z Booking.com rezerwując nocleg w trzech różnych hotelach i wszystko „zagrało” bez zarzutu, nie miałem problemów z preautoryzacją, płatnością na miejscu, czy różnicą między tym, co na zdjęciu, a stanem rzeczywistym.
Niestety, kurs dolara nie sprzyja teraz podróżom, bo ok. 4 zł to dość dużo. Gdy dolar był po ok. 3,3-3,5 zł za 400 zł za dobę za „dwójkę” można było znaleźć naprawdę przyzwoite lokum. Dziś ten sam pokój kosztuje już ponad 500 zł.
Oddzielną kategorią jest Nowy Jork. To miasto z jednymi z najdroższych stawek hotelowych na świecie, a cena wcale nie idzie w parze z jakością. Dobra rada: jeśli wybieracie się do „Wielkiego Jabłka” to optymalnie będzie wybrać lotnisko w Newark w New Jersey i szukać noclegu po tej stronie rzeki Hudson – nie zapuszczać się ani na Manhattan, ani na Brooklyn. Ceny są o jakieś 30% niższe, a dojazd nie sprawia kłopotu – są autobusy i linia podziemnej kolejki.
Ale jeśli wybierzecie nocleg w New Jersey, a wylądujecie na lotnisku JFK, będzie musieli doliczyć koszty przejazdu przez całe miasto, dlatego lepiej trzymać się lotniska w Newark. Jeśli chodzi o transport to oprócz komunikacji miejskiej polecam Ubera, aplikacji nie trzeba przeinstalowywać, wszystko, wszystko działa tak jak w Polsce, a koszt przejazdu Uberem w przeliczeniu na złote zbliżony jest do renomowanych, rodzimych taksówek).
Pamiętajcie tylko żeby kupić lokalną kartę SIM, albo przynajmniej skorzystać z bezpiecznych sieci Wi-Fi. W USA nie obowiązują te wszystkie przepisy dotyczące preferencyjnego roamingu, które mamy w Unii Europejskiej. W czasie podróży najlepiej w ogóle „unieszkodliwić” transfer danych, nawet na lotniskach przesiadkowych można się nieźle naciąć na dziwne przypadki roamingowe.
No i podatki – w USA ceny dla klientów zawsze podawane są w wartościach „netto” i dopiero przy kasie okazuje się, ile tak naprawdę kosztuje dany produkt lub usługa. Taki kraj, trzeba się przyzwyczaić.
źródło zdjęcia: PixaBay