To początki trendu, który prędzej czy później dotrze do nas. Niemcy – w ramach walki z globalnym ociepleniem – opodatkują dodatkowo podróże samochodami i samolotami. Jednocześnie obniżą radykalnie VAT na bilety kolejowe – będzie mniejszy, niż u nas. Czy to ma sens? Czy za kilka lat własny samochód to będzie luksus, a podróżowanie samolotem będzie kosztowało tyle, że będzie dostępne tylko dla zamożnych?
Linia lotnicza KLM zastępuje połączenia lotnicze kolejowymi. Od marca przyszłego roku jeden z rejsów łączących stolicę Holandii ze stolicą Belgii, zostanie zastąpiony szybkim pociągiem. Wszystko po to, żeby obniżyć emisję CO2. Czy linia lotnicza podcina gałąź, na której siedzi? Raczej przygotowuje się na nadchodzące zmiany.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Niemcy też mają dziwne pomysły, właśnie wymyślili żeby zamrozić czynsze w Berlinie na 5 lat. Ale to nie jedyny awangardowy pomysł naszych sąsiadów zza Odry. Nowy niemiecki rząd uznał, że trzeba dokręcić klimatyczna śrubę. I zapowiedział zmiany w polityce transportowej.
Czeka nas przyszłość, w której samochód jak zło konieczne?
Do tej pory Unia Europejska mocno walczyła z emisjami CO2 pochodzącymi z elektrowni i z przemysłu, co sprowadzało się głównie do tego, że za każdą tonę gazu firmy muszą płacić za coś w rodzaju „zezwolenia na zanieczyszczanie”. Emisje spadały, ale miało to związek głównie z unowocześnieniem się przemysłu i zamykaniem starych, niewydajnych fabryk.
Ale na potęgę rośnie za to emisji CO2 z samochodów i samolotów. W latach 2006–2016 udział transportu w finalnym zużyciu energii wzrósł z 23% do 29%, a emisja CO2 poszła w górę o jedną czwartą. Prawie 30% całkowitej emisji CO2 w UE pochodzi z sektora transportu, z czego 72% – z transportu drogowego (reszta to samoloty i statki). Choć młodsze pokolenie wreszcie ma jakąś alternatywę: samochody na minuty, samochody elektryczne na minuty, e-hulajnogi.
To oznacza, że rewolucja klimatyczna idzie za wolno. Już od roku wiadomo, że Niemcy nie zrealizują swoich celów redukcji emisji CO2 na 2020 r. – miał to być spadek o 40% w stosunku do bazowego 1990 r. Reakcja? Zapadła polityczna decyzja żeby zintensyfikować wysiłki.
Nowa koalicja rządząca postanowiła zaostrzyć kurs i zaprezentowała pod koniec września wart 53 mld euro plan klimatyczny. Cel? Do 2030 r. emisja CO2 ma być o 55% niższa, niż w 1990 r. Tym razem ostro wzięto się za emisje z transportu, na które do tej pory rządy przymykały oko.
Czytaj też: A może przesiąść się do samochodu elektrycznego? Czy opłaca się dojazd autem na minuty do pracy?
Niemiecki pakiet zakłada m.in. wprowadzenie – oprócz unijnego – krajowego systemu opłat za emisję CO2 – od 10 do 60 euro za tonę. Jak podaje serwis Deutsche Welle, system obejmie producentów i dostawców paliw kopalnych. To oczywiście przełoży się na ceny prawie wszystkiego. Ale będą i bezpośreednie „podatki”, które mają skłonić niemieckich konsumentów do bardziej ekologicznych zachowań. Jakie?
Po pierwsze mieszkańcy Niemiec muszą się liczyć z tym, że podrożeje benzyna, olej napędowy, olej opałowy i gaz ziemny. Dodatkowy koszt, jaki poniosą konsumenci za zanieczyszczanie środowiska, wyniesie od 2026 r. mniej więcej 9-15 eurocentów za każdy litr benzyny, czy oleju napędowego. A więc może podwyższyć ceny paliwa o maksymalnie 10%.
Obecnie Niemcy płacą za litr oleju napędowego 1,31 euro, czyli 5,61 zł, a za litr benzyny 1,44 euro (6,18 zł). To relatywnie mniej, niż my płacimy – ceny są tylko ciut wyższe, niż nasze, a siła nabywcza złotego – mniej więcej trzykrotnie niższa, niż niemieckiej pensji. Dodatkowa opłata nie będzie dla Niemców rujnująca i wciąż na ceny paliwa w Niemczech większy wpływ będą miały wahania kursów walut i ceny samej ropy.
Po drugie wzrosną opłaty lotnicze – już od początku przyszłego roku podniesiony zostanie podatek od biletów lotniczych. Opłata będzie doliczana do biletu zarówno na lotach krajowych, średnio-dystansowych jak i międzykontynentalnych. – Niemieccy podróżni muszą się spodziewać wyższych cen – głosi projekt przepisów cytowany przez agencję Bloomberg.
Ryanair już protestuje, bo wie, że dodatkowa opłata będzie stanowić sporą część jego promocyjnych biletów za kilkadziesiąt euro. „Klienci Lufthansy tego nie odczują, bo tam ceny są na tyle wysokie, że podatek będzie stanowił tylko niewielką część” – argumentuje niskokosztowy przewoźnik. I w sumie ma rację. Według założeń nowy podatek będzie wynosił od 10,43 euro na lotach krótkich do 58,6 euro na długodystansowych. Z nowego podatku do kasy rządu federalnego ma trafić ponad 500 mln euro rocznie.
Niemiecka branża lotnicza ostrzega, że to może być przeciągnięcie struny i puka się w czoło: po co wychodzić przed szereg? Będziemy mniej konkurencyjni, a emisje CO2 i tak od tego nie spadną.
Intuicyjnie czuje, że u nas takie opłaty by nie przeszły. Do niedawna mało kto mógł sobie pozwolić na regularne loty samolotem, to ciągle jest coś nowego, nasza „zdobycz cywilizacyjna”. Poza tym nie po to chcemy sobie zbudować Centralny Port Komunikacyjny, żeby nagle przestać latać z powodu drogich biletów.
Kolej przeżyje drugą młodość. Eliksir – obniżka VAT
Jest i trzeci element klimatyczno-transportowej rewolucji „made in Germany”. Tańsze będą podróże pociągami. VAT na bilety ma zostać obniżony z 19% na 7%. Dla porównania u nas VAT na bilety wynosi 8%. Czyli w Niemczech będą mieć niższe podatki od podróżowania koleją, niż u nas. Niewiele, ale niższe.
Pociągi są elektryczne, więc rodzi się pytanie – a skąd jest ten prąd, który je napędza? W Polsce przeważnie jest z węgla. A w Niemczech? To zależy od dnia tygodnia i pory roku ;-).
W Niemczech spory udział ma ciągle energetyka węglowa i to ta w najgorszym wydaniu, bo z węgla brunatnego. Ale są dni, gdy większość zapotrzebowania na prąd udaje się zaspokoić produkcją z wiatraków i instalacji fotowoltaicznych, np. w wietrzny, słoneczny i świąteczny dzień, gdy przemysł robi sobie przerwę. Wtedy elektrownie węglowe pracują na pół gwizdka, wiatraki kręcą się jak szalone, a fotowoltaika „pompuje” prąd do sieci.
Pociągi są jednymi z najbardziej ekologicznych środków transportu (nie licząc samochodów elektrycznych) i najszybszych na krótkich i średnich dystansach – pociąg w przeciwieństwie do samolotu zatrzymuje się w centrum, więc nie tracimy też czasu na dojazdy na lotnisko, odprawy nadanie i odbiór bagażu.
Byle by tylko pociągi były punktualne – ostatnio DB ma z tym nieco problemów, bo w 2018 r. tylko 74,9% pociągów dalekobieżnych przyjechało na czas. „Niemiecka solidność” na kolei jest sloganem bez pokrycia. Inna sprawa, że nasze Intercity też nie należy do orłów punktualności.
W reakcji na plany niemieckiego rządu agencja S&P od razu podniosła rating dla Deutche Bahn. „To pierwszy taki przypadek. Zwiększamy firmie wiarygodność kredytową w efekcie działań klimatycznych, które jej dotyczą” – pochwaliła się agencja.
Na razie są to tylko plany (ustawy mają być głosowane w najbliższych miesiącach), ale pokazują, z której strony wieje wiatr i czego w nadchodzących latach mogą spodziewać się konsumenci i firmy. Nie tylko w Niemczech.