Turbulentny początek roku sprawił, że wielu Polaków zdecydowało się ulokować więcej swoich oszczędności w twardych walutach. Po pierwszym szoku przyszedł moment zastanowienia. Czytelnik napisał do nas: „niestety inflacja takich walutowych zaskórniaków również nie oszczędza”. Bardzo przytomne spostrzeżenie. Podpowiadam, jak ulokować oszczędności w walutach obcych
To był szalony pierwszy kwartał roku. Inflacja się rozpędzała, NBP próbował nadrabiać opóźnienie i ostro podnosił stopy procentowe, a banki nie kwapiły się z zachęcaniem klientów do trzymania pieniędzy na kontach. Wybuch wojny był kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Niepewność, a u niektórych i oznaki paniki spowodowały, że przez pierwsze trzy miesiące roku Polacy wyjęli z depozytów 30 mld zł.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Część z tych pieniędzy trafiła do kantorów. Pamiętamy kosmiczne spready, a także kolejki ustawiające się po zakup euro i dolarów. Nieco bardziej opanowane osoby zamiast banknotów Fed i EBC zdecydowały się na założenie kont walutowych i trzymanie dewiz w bankach. Niestety, jak to zwykle bywa, „ulica” kupowała waluty na „górce”. Przez moment euro kosztowało 5 zł, ale po serii interwencji NBP i rządu nasza waluta się trochę umocniła i uspokoiła.
Sporo osób zostało teraz z euro i dolarami jak Himilsbach z angielskim. Co z nimi robić? Złoty nie wygląda, jakby miał się drastycznie zacząć osłabiać, więc szanse, by zarobić na różnicach kursowych nie są już tak duże. Za to inflacja w USA i strefie euro też sięgnęła wieloletnich maksimów. Pewnie, że te 7-8% to niemal o połowę mniej niż nasze 12,4% (a wkrótce pewnie i więcej), ale trzymanie „gołej” gotówki, nawet jeśli jest to twarda waluta, oznacza realną stratę.
W jakim celu trzymasz oszczędności w walutach obcych? Od tego zależy, co z nimi zrobić
Zacznijmy od tego, że zdywersyfikowanie portfela oszczędnościowo-inwestycyjnego o dewizy to generalnie dobry pomysł. Zależnie od celów, od apetytu na ryzyko, od horyzontu czasowego – warto kilka czy kilkanaście procent mieć ulokowane w dolarach, euro czy funtach i nie musi być to gotówka. Po co trzymać waluty?
Po pierwsze – z przezorności. Jeśli jesteś przekonany, że jest realne ryzyko jakichś katastroficznych scenariuszy, np. ataku Rosji na Polskę, krachu naszego systemu finansowego, dewaluacji złotego – co może wiązać się z koniecznością nagłego wyjazdu na Zachód – wtedy jak najbardziej dobrze mieć zapas gotówki w portfelu i najlepiej konto w zagranicznym banku albo w międzynarodowym fintechu typu PayPal, Revolut czy w polskim – np. Cinkciarz.pl.
Jak to zrobić? Opisywał to szczegółowo Michał Wachowski. Na przykład oferta niemieckich banków dla Polaków jest dość szeroka. Da się założyć konto przez internet, nie ma konieczności posiadania adresu w RFN. Warto jednak pamiętać o odmiennej nieco specyfice tamtejszego sektora bankowego i dokładnie przeczytać warunki umów.
Po drugie – planujesz zagraniczne wakacje. Wybierasz się do Włoch, Hiszpanii albo Grecji? Euro w kieszeni (i na koncie) będzie niezbędne. Nie jest jednak najlepszym pomysłem zostawianie sobie zakupu waluty na dzień przed wylotem, bo ryzykujemy wtedy wymianę po niekorzystnym kursie.
Dużo bezpieczniejszym sposobem jest kupowanie systematycznie i po trochu. Uśredniamy sobie w ten sposób kurs nabycia, co w obecnych czasach – pełnych nieprzewidywalności i zmienności – jest szczególnie pożądanym zabiegiem. Czasy przedpandemiczne, kiedy kurs euro przez dwa lata trzymał się poziomu 4,30 zł jak przyspawany, już raczej nie wrócą.
Po trzecie – chcesz mieć w portfelu ekspozycję na obce waluty. A zatem masz podejście bardziej inwestycyjne i długoterminowe. W takim przypadku trzymanie samej gotówki nie ma większego sensu. Nawet banki centralne swoje rezerwy walutowe lokują w aktywa denominowane w dolarach, euro czy jenach. Nie ma powodu, by indywidualny inwestor miał od tego stronić.
Czytaj też: Karta wielowalutowa: mBank, Alior, PKO i inne – jak działają i która jest najlepsza
W co zainwestować walutową część portfela? Jakie instrumenty są dostępne dla indywidualnego inwestora?
Ekspozycję na waluty obce można uzyskać na kilka sposobów. Podstawowym jest oczywiście trzymanie gotówki w materacu albo na koncie – ale ustaliliśmy już, że przy tak wysokiej inflacji na całym świecie to nie jest najlepsze rozwiązanie. Jak to zrobić inaczej? Mam kilka pomysłów.
>>> Zagraniczne fundusze inwestycyjne. Coraz więcej instytucji finansowych na naszym rynku oferuje dostęp do produktów wielkich międzynarodowych graczy. Co jest kluczowe? By taki fundusz nie był zabezpieczony walutowo. To samo dotyczy „tradycyjnych” jednostek uczestnictwa co ETF-ów.
Ta opcja ma jednak dodatkowe ryzyko. Jakie? Oprócz oczywistej zmienności związanej z wahaniami kursu, dochodzi jeszcze ryzyko inwestycyjne. A celem jest przecież, by nasze oszczędności w walutach choć częściowo uchronić przed stratami, jakie ponoszą przez inflację. Jakie klasy aktywów są najbardziej perspektywiczne? Przy tym rynku, który mamy, ciężko o prognozy.
Dobrym typem wydawały się surowce, ale kto wie, czy górki nie mamy już za sobą. Sankcje i ograniczenia podażowe pewnie nie znikną, ale główni światowi gracze już szukają sposobów na uzupełnienie braków. A nadchodzące spowolnienie gospodarcze może ograniczyć popyt – a to zmniejszy presję na wzrosty cen ropy, gazu, stali itp.
Sporo mówi się też o amerykańskich obligacjach. Ostatnie kilka miesięcy przyniosło tąpnięcie na rynku, ale niektórzy oceniają, że wszystko, co miało być wycenione, rynek już uwzględnił, a to samo spowolnienie, które może wyhamować ceny surowców, może też skłonić Fed do nieco mniej agresywnego zacieśniania polityki. A to by dało pretekst do odbicia amerykańskich Treasuries. Bloomberg sugeruje, że to może być więc segment, który zaoferuje zabezpieczenie przed inflacją.
Można jednak szukać odpowiedniej równowagi między naszą chęcią do ryzyka a potencjalną stopą zwrotu. Dostępne są ETF-y na krótkoterminowe amerykańskie obligacje i bony skarbowe – w praktyce dające niemal to samo, co fundusz rynku pieniężnego. Tu oczywiście nie możemy liczyć na pobicie inflacji, a biorąc pod uwagę koszty transakcyjne i opłaty za zarządzanie – pewnie różnica w stosunku do trzymania gotówki będzie niewielka.
Są też fundusze inwestujące w obligacje indeksowane inflacją, tzw. TIPS (Treasury Inflation-Protected Securities). Przy umiarkowanym ryzyku mogą zabezpieczyć nasze oszczędności w walutach. Na przykład Lyxor Core US TIPS (DR) UCITS ETF jest w tym roku prawie 3% na plusie.
>>> Akcje z zagranicznych giełd. Jeśli czujecie się na siłach, możecie sami inwestować w akcje notowane na Wall Street, w Londynie czy Frankfurcie. To jednak zdecydowanie najbardziej ryzykowna zabawa. Widzieliśmy, co się ostatnio działo np. w sektorze technologicznym.
Akcje Facebooka (a właściwie Meta) zanurkowały o kilkadziesiąt procent w lutym, wyczyn w kwietniu powtórzył Netflix. Który z gigantów będzie następny? A który startup okaże się wschodzącą gwiazdą? Jeśli masz szklaną kulę – śmiało, inwestuj. Ale jeśli bazujesz na dostępnych powszechnie informacjach… zastanów się dwa razy, może lepszy jednak będzie ETF na S&P 500…
>>> Krajowe obligacje walutowe. Cudze chwalicie, swojego nie znacie. Nie trzeba sięgać za granicę, by mieć ekspozycję na obce waluty. Nasz rynek daje bowiem takie możliwości. Na Catalyst można znaleźć sporo instrumentów denominowanych w euro (dolarowych niestety nie ma). Dla gotowych na większe ryzyko są papiery korporacyjne, np. Echo Investment (stałe oprocentowanie 4,5%), Orlen (stałe na 1,13%) albo MLP (zmienne EURIBOR6M + 2,95%).
Nie chcesz brać na siebie ryzyka kredytowego (do kolekcji z ryzykiem walutowym i ryzykiem zmienności), to są jeszcze obligacje skarbowe w euro. Oprocentowanie jest między zero a 3%, ale większym problemem może być płynność. Dlaczego? W kwietniu nie doszło do ani jednej transakcji na którymkolwiek z eurowych instrumentów…
Podsumowując: ze względów płynnościowych zawsze warto mieć trochę gotówki pod ręką – także tej emitowanej przez inne banki centralne. Ale na dłuższą metę pieniądze, które nie pracują, tracą. Zwłaszcza w czasach wysokiej inflacji.
zdjęcie tytułowe: Jason Leung/Unsplash