Ile kosztuje choroba? Oczywiście nikt tego nie liczy, zwłaszcza kiedy już jest chory. Wtedy najważniejsze jest, by jak najszybciej postawić się na nogi. I to za wszelką cenę – bo praca, bo kredyty, bo interesy… A jak ktoś nie jest chory, to tym bardziej nie liczy ile kosztuje choroba, bo zakłada, że… nie zachoruje. Koszty i straty wynikające z chorowania zwykle dopadają nas nagle i niespodziewanie, nie są przewidziane w budżecie domowym, a często też nie mamy na nie założonej „rezerwy” w zaskórniakach.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nie lubię, gdy Was życie niemiło zaskakuje – zwłaszcza w aspekcie finansowym – dlatego dziś wspólnie policzymy ile kosztuje chorowanie oraz spróbujemy znaleźć drogę do tego, by się w miarę możliwości zabezpieczyć przed tymi kosztami. To kolejna część cyklu tekstów edukacyjnych „Bez znieczulenia o ubezpieczeniach”, w którego realizacji pomaga mi firma ubezpieczeniowa Prudential (ta od reklam z „Młodymi Bogami”).
Poświęć chwilę na rozmowę: choroba nie wybiera, ale jak się zabezpieczyć przed finansowymi jej skutkami – nie tylko skutkami dla Ciebie, ale i dla Twojej rodziny? Co zrobić, żeby Twój partner i dzieci nie musiały ponosić konsekwencji tego, że zaszwankowało Ci zdrowie? Pogadaj z o tym ze mną – czekam na maciej@maciejsamcik.pl – albo – nie-zo-bo-wią-zu-ją-co! – z ludźmi z Prudentiala. Oni czekają pod tym linkiem
W pierwszym odcinku tego cyklu opowiadałem o istocie ubezpieczeń. O tym, że składka ubezpieczeniowa jest ceną świętego spokoju oraz o tym, że ów święty spokój należy rozumieć szerzej, niż tylko zabezpieczenie samochodu i mieszkania przed złodziejami. Bo to co jest naprawdę cenne to „aparatura”, dzięki której możemy pracować i zarabiać. W drugim odcinku liczyłem co będzie jeśli ta „aparatura” będzie pracowała sprawnie i w zdrowiu dożyjemy do najdłuższych wakacji życia. Ile będziemy potrzebowali pieniędzy i na co.
Przeczytaj: Ubezpieczenie czyli cena świętego spokoju. Ile warto zapłacić?
Przeczytaj: Te statystyki nie kłamią. Oszczędzający żyją dłużej! Ile potrzebujesz zaoszczędzić, żeby pożyć ile wlezie?
Które poważne choroby dręczą Polaków? Oto czarna lista
Dziś o sytuacji odwrotnej – gdy trzeba naprawiać sobie zdrowie i to nie z powodu jakiejś grypy, czy przeziębienia, ale poważniejszej choroby, której leczenie wymaga czasu i pieniędzy. Najczęściej w tym kontekście mówi się o raku, ale tak naprawdę najczęściej chorujemy na choroby serca i układu krążenia (z powodu nadciśnienia umiera rocznie ponad 6.000 osób). W dziesiątce najbardziej śmiercionośnych chorób są udary, wylewy… Z chorób mniej „zjadliwych” mamy żółtaczkę, niewydolność poszczególnych organów, chorobę Alzheimera, anemia, stwardnienie rozsiane, choroba Parkinsona… Same przyjemności.
Żeby było jasne: nie zamierzam nikogo straszyć. Robocze założenie jest takie, że nic groźnego na nas nie spadnie i spokojnie dożyjemy do sytuacji, którą opisałem w poprzednim tekście z cyklu „Bez znieczulenia o ubezpieczeniach”. Czyli do najdłuższych wakacji życia. Ale gdyby, odpukać…
Liczba osób chorujących na nowotwory przekroczyła w zeszłym roku 180.000 pacjentów. To oznacza, że owo badziewie dopada mniej więcej co dwusetnego Polaka. Dużo? Mało? Na niewydolność układu krążenia choruje w Polsce mniej więcej milion osób. Na cukrzycę – najpopularniejszą chorobę cywilizacyjną – choruje w kraju już 2,7 mln osób (z czego pół miliona jeszcze o tym nie wie).
Więcej o moich patentach na zabezpieczenie się przed różnymi kłopotami: czytaj w sekcji „Bez znieczulenia o ubezpieczeniach”
Jak wygrać z chorobą? Trzeba mieć trzy atuty – czas, pieniądze i wiarę w sukces
W poważnej chorobie są trzy czynniki, które zwiększają szansę na powrót do zdrowia. Pierwszy to czas, drugi to pieniądze, a trzeci – wiara w sukces, która bierze się ze spokoju ducha. Jeśli wiem, że sytuacja finansowa moja i mojej rodziny jest pod kontrolą, to mogę skoncentrować się na walce z chorobą. I to bardzo często decyduje o powodzeniu. Jak dziś, będąc pięknym, zdrowym i pełnym werwy, zapewnić sobie warunki pozwalające walczyć z chorobą, gdyby na nas spadła?
Pierwszy krok to próba oszacowania potrzeb. Ile pieniędzy potrzebowałbym, gdyby mnie dopadło jakieś cholerstwo? Wszystko zaczyna się od diagnozy, a niedługo potem okazuje się, że do leczenia na daną chorobę w państwowej służbie zdrowia jest długa kolejka. Że najbliższy termin u dobrego lekarza jest za sześć miesięcy, zabieg lub operacja może być wykonana najwcześniej w przyszłym roku, a najbardziej skuteczne i najnowocześniejsze leki nie są refundowane.
Mamy więc pierwszy składnik kosztów chorowania: prywatny lekarz (nawet 250 zł za wizytę) i dodatkowe badania. Nie chodzi tu o rentgena czy USG (chociaż to też potrafi kosztować 100-150 zł), ale np. o rezonans magnetyczny, który pomaga w postawieniu dokładnej diagnozy (cena: 300-400 zł). Badania krwi na cito też często wykonuje się za własne pieniądze (choć do nich dostęp jest łatwiejszy) i też potrafią kosztować kilkaset złotych.
Z badaniami wracamy do lekarza, co oznacza, że znów płacimy za konsultację. Jeśli dopada nas coś, co wygląda bardzo poważnie, to zwykle myślimy o tym, żeby wziąć od jakiegoś innego lekarza kontrdiagnozę. Jeśli jeden lekarz mówi „natychmiast operować”, a operacja jest niebezpieczna i trudna, to zanim się zdecydujemy idziemy do drugiego lekarza. Sądzę, że szybka diagnostyka i pakiet wstępnych konsultacji medycznych może kosztować – jeśli zależy nam na czasie – 2000-3000 zł.
Ile kosztują leki? Innowacyjne i najskuteczniejsze – po kilka tysięcy złotych miesięcznie
Drugi składnik to leki. Na cokolwiek nie zachorujesz, to jest mało prawdopodobne, że będziesz korzystał wyłącznie z leków refundowanych. Po pierwsze dlatego, że refundowane są głównie leki starszej generacji (czyli mniej skuteczne), a po drugie dlatego, że do leków podstawowych często lekarze dołączają dodatkowe, czy osłonowe. W każdej konfiguracji wydamy na leki w przypadku poważniejszej choroby po kilkaset złotych miesięcznie.
Osobny temat to nowoczesne, niedostępne w Polsce lub nierefundowane terapie. Najnowocześniejsze leki na Zachodzie są dostępne dla pacjentów o kilka lat wcześniej, niż u nas. I jeśli chcemy zwiększyć szanse na powrót do zdrowia – musimy je sprowadzać za ciężkie pieniądze. Jak ciężkie? Pamiętacie walkę piosenkarki Kory z nowotworem jajnika? Żeby zdobyć skuteczny lek o nazwie Olaparib, kosztujący 24.000 zł miesięcznie, Kora musiała sprzedać mieszkanie. Ona przynajmniej miała co sprzedać.
„Co mam powiedzieć mężowi, który ma 44 lata, choruje na szpiczaka i kilka miesięcy temu dostał zgodę na leczenie nowym specyfikiem, ale w szpitalu został wyczerpany limit środków przeznaczonych na ten lek? Powiedziano nam, że musimy czekać, aż któryś z pacjentów wypadnie z terapii. Czyli umrze lub będzie zbyt osłabiony, by być intensywnie leczony. Po wielkich bojach lekarstwo zdobyliśmy w innym mieście, a teraz okazuje się, że wszystko na nic. Że być może lek i tak przestanie być refundowany. Co mamy robić?”
– to fragment wypowiedzi pani Anny, mamy czwórki dzieci, którą przeczytałem w Newsweeku. Jej mąż miał cholernego pecha, zachorował na ciężką chorobę w wieku 44 lat. Miesięczna terapia nowoczesnym specyfikiem kosztuje prawie 20.000 zł. Ten lek na Zachodzie już dawno stał się standardem w leczeniu tej choroby. Dostają go wszyscy chorzy, którym ma szansę pomóc. To nie są żarty, jeśli masz 10.000-20.000 zł miesięcznie na kurację najnowocześniejszymi lekami prosto z laboratoriów globalnych firm farmaceutycznych, to szanse na wyzdrowienie rosną. Ale to kilkaset tysięcy rocznie, przeważnie kuracja trwa rok lub dłużej.
Na konferencji onkologicznej w Rzymie lekarze przedstawiali np. wyniki leczenia pacjentów trzema lekami jednocześnie – w tym dwoma innowacyjnymi. Po takim „ataku” niemal u każdego pacjenta masa nowotworu zmniejszyła się co najmniej o połowę, a u ponad 40% przestał być wykrywalny. Więcej na ten temat przeczytasz pod tym linkiem.
Inny przykład – przykład młodego mężczyzny z Wałbrzycha, który przez wiele miesięcy oczekiwał na włączenie w program lekowy po tym, jak zdiangozowano u niego reumatoidalne zapalenie stawów. Lekarz zalecił natychmiastowe leczenie tzw. lekami biologicznymi. Chory znalazł się na liście oczekujących na rozpoczęcie terapii finansowanej przez NFZ.
Czas mijał i choroba się rozwijała. Dolegliwości i ból nasilały się. Rodzina podjęła decyzję o wzięciu kredytu na zakup leku i rozpoczęcie terapii na własny koszt. Miesięczny koszt leku w aptece wyniósł blisko 5.000 zł. Wysiłek opłacił się. Chory przestał cierpieć, a po czterech miesiącach otrzymał leczenie w ramach programu. I – o ile mi wiadomo – wyzdrowiał. Jak ja lubię historie z happy endem! Więcej szczegółów o tym przypadku znajdziecie pod tym linkiem.
Z ostatniej chwili: Amerykański nadzór medyczny zaakceptował eksperymantalną terapię genertyczną na raka. Koszt dla pacjenta? Drobne 475.000 dolarów
Szpital i rekonwalescencja: zapłacisz nawet kilka tysięcy złotych miesięcznie
Przy poważniejszych chorobach leki nie wystarczają, sporo czasu spędza się w szpitalu, niekiedy pobyt kończy się operacją i kilkumiesięczną rehabilitacją. Szpital już od dawna przestał być „za darmo” – płaci się za pobyt w lepszej sali, za opiekę pielęgniarek, przynosi się własne jedzenie i środki higieniczne. Ale to pikuś. Po zabiegu lub operacji jest rekonwalescencja. Trzeba – często za własne pieniądze – jeździć na zmiany opatrunków, sesje rehabilitacyjne itp.
Pamiętam, że gdy u mojego dziecka wykryto bardzo rzadką chorobę stawu kolanowego (nie zagrażającą życiu, ale konieczną do usunięcia), to na konsultacje lekarskie, rehabilitację (kilkadziesiąt godzin ćwiczeń i naświetlań) oraz na dowożenie dziecka do lekarza wydałem kilka tysięcy złotych.
Przez kilka miesięcy po pobycie w szpitalu generalnie wydaje się znacznie więcej pieniędzy: albo trzeba mieć specjalną dietę (czyli kupować droższe produkty), albo potrzebna jest specjalna opieka (godzina opieki wynajętej pielęgniarki to koszt 20-30 zł plus koszty dojazdów), albo rehabilitacja. To może być nawet kilka tysięcy złotych miesięcznie.
Wypowiedz się! Czy obawiasz się choroby? Ile kasy powinieneś mieć, żeby się przed nią obronić?
Ukryte koszty chorowania: mniejsze dochody
Wszystkie te rzeczy: wizyty u lekarzy i badania tuż po wstępnej diagnozie, kuracje mniej lub bardziej innowacyjnymi lekarstwami (i ich ewentualne sprowadzenie z zagranicy), pobyty w szpitalu, zabiegi i operacje, rehabiltacja i rekonwalescencja – to kosztuje, ale kto wie, czy większym składnikiem kosztów nie jest to, że w tym czasie… nie zarabiamy pieniędzy.
Tymczasem fakt, że walczysz z chorobą nie spowoduje, że świat nagle się zatrzyma w miejscu. Przeciwnie, on będzie biegł tak szybko, jakby nigdy nic. Nadal będą przychodzić rachunki do zapłacenia, wciąż trzeba będzie wydawać pieniądze na dzieci, a raty kredytu nie rozpłyną się w powietrzu. Nie dość, że wydasz kilkanaście, kilkadziesiąt – a w przypadku drogich terapii i kilkaset – tysięcy na to, żeby zwiększyć do maksimum szanse powrotu do zdrowia, to jeszcze będziesz musiał zadbać, by w tym czasie rodzina nie zbankrutowała.
Jeśli prowadzisz firmę, to generalnie nie masz prawa chorować, bo o zasiłkach zastępujących dochody z firmy nie ma co marzyć (chyba, że mimo twojej nieobecności będzie się „kręciła”). Jeśli jesteś na etacie, to przez 33 dni choroby przysługuje ci 90% wynagrodzenia w ramach L-4. Potem przechodzisz pod opiekę ZUS i wypłacą ci zasiłek chorobowy – 80% pensji. A jeśli jesteś w szpitalu – to 70%.
Oczywiście liczy się średnia pensja podstawowa, bez żadnych premii. Po pół roku ZUS przestaje płacić zasiłek i zamiast tego dostaniesz świadczenie rehabilitacyjne lub rentę. Oczywiście w znakomitej części przypadków znacznie niższe od 80% pensji z czasów sprzed choroby.
Jeśli więc naiwnie wierzysz w to, że gdybyś się ciężko rozchorował, twoja rodzina nie odczuje spadku dochodów i dużej obniżki standardu życia – jesteś w grubym błędzie. Mniej więcej „po staremu” będzie przez miesiąc. Przez kolejnych kilka będziecie musieli nauczyć się żyć za dwie trzecie poprzednich dochodów (zakładając, że poza pensją bywały też premie lub „fuchy”). A po pół roku zaczyna się już autentyczne biedowanie. Mało która poważna choroba zamyka się w sześciu miesiącach.
Zakładając, że zarabiasz 3000 zł miesięcznie na rękę i że dopadnie cię poważniejsza choroba, musisz się liczyć z tym, iż przez pół roku będziesz miał o 1000 zł miesięcznie mniejsze dochody (niezależnie od tego ile wydasz na leki, lekarzy, rekonwalescencję), a po pół roku twoje dochody najpewniej nie przekroczą połowy tych sprzed choroby. W skali roku – dla 3000 zł miesięcznych zarobków netto – mamy dodatkowy koszt chorowania na poziomie 15.000 zł. Dla zarobków 6000 zł – będzie to już 30.000 zł rocznie.
Chcesz się dowiedzieć więcej o ubezpieczeniach? Wejdź na stronę akcji “Bez znieczulenia o ubezpieczeniach”
Przy okazji: zerknij – bez żadnych zobowiązań – na www.mlodzibogowie.pl, zwłaszcza na sekcję o mitach. W zasadzie mógłbym się podpisać pod wszystkim co tam piszą
Ile kosztuje chorowanie? Podsumowanie
Wyobraź sobie, że musisz żyć za połowę swojej pensji i do tego wydawać pieniądze na leki. A gdyby jakaś choroba dopadła – odpukać, odpukać, odpukać!!! – twoje dziecko? Widziałem badanie przeprowadzone przez rodziców chorych dzieci. Ponad 90% badanych rodziców deklaruje w nich, że ponosi dodatkowe, nie finansowane przez system NFZ, koszty leczenia. Ponad 60% chorych przyznaje, że za niektóre leki lub terapie płaci z własnej kieszeni. Więcej, niż co drugi!!! W przypadku chorych dzieci 80% rodziców zadeklarowało dodatkowe wydatki na zakup leków i preparatów nierefundowanych.
Czytaj też: Choroba to wykluczenie. Ile to naprawdę kosztuje?
W przeciętnym gospodarstwie domowym, według GUS, mniej więcej 6% budżetu domowego idzie na leczenie (250-300 zł miesięcznie). Mówimy o lekach na przeziębienie, witaminkach, o prywatnych wizytach u pediatry i dentysty. W przypadku poważnej choroby w rodzinie sytuacja zmienia się diametralnie – „wszystkie ręce na pokład” i co najmniej trzykrotny wzrost udziału wydatków medycznych w budżecie. W niektórych przypadkach – po prostu rozwalenie tego budżetu i konieczność zaciągania kredytów w firmach chwilówkowych.
Policzmy jeszcze raz to wszystko. Pierwsze po diagnozie wizyty u lekarzy, dodatkowe badania i dodatkowa diagnoza – kilka tysięcy złotych. Leki – od kilkuset do nawet 20.000 zł miesięcznie (w przypadku sprowadzanych z zagranicy). Rehabilitacja i rekonwalescencja – od kilkuset do kilku tysięcy złotych miesięcznie. Utracone dochody – od 15.000 zł rocznie w górę (1000-1500 zł miesięcznie dla przeciętnych pensji). Podliczyliście? Mówimy o pieniądzach liczonych w dziesiątki, jeśli nie setki, tysięcy złotych.
Jak zorganizować sobie „miękkie lądowanie” w przypadku choroby? Dwa moje sposoby
Jak zorganizować sobie „miękkie lądowanie” na wypadek ciężkiego zachorowania? Ja prywatnie robię dwie rzeczy. Po pierwsze systematycznie gromadzę fundusz na wydatki w razie ciężkiej choroby któregokolwiek z członków mojej rodziny, a po drugie mam ubezpieczenie od ciężkich chorób, dzięki któremu mam pewność, że jeśli dopadnie mnie jakieś g… z katalogu przewidzianego w polisie to dostanę z marszu kilkadziesiąt tysięcy złotych na pierwsze wydatki, a jeśli walka z chorobą się przedłuży – to kolejne tyle.
Jeśli chodzi o prywatne oszczędzanie to nie mówię o niczym innym, jak o „prywatnej składce zdrowotnej”. Po prostu konto oszczędnościowe zatytułowane „na zdrowie”, na które wpłacam „składkę” w wysokości 5% moich miesięcznych dochodów. Po kilku, kilkunastu latach takiego odkładania pieniędzy (w zależności od tego kto ile zarabia) na koncie jest kilkadziesiąt tysięcy złotych na walkę z ewentualną chorobą.
To jest fundusz celowy, tzn. odseparowany od domowego budżetu (konto oszczędnościowe w zupełnie innym banku, niż to, w którym prowadzę domowe finanse) i nie może być przeznaczony na nic innego – tylko na poważne potrzeby zdrowotne. O jego uruchomieniu muszą zdecydować wszyscy członkowie rodziny większością 100% głosów przy 100% kworum. Sorry, taki mamy klimat.
Polisa od ciężkich zachorowań: na co zwrócić uwagę?
Jeśli zaś chodzi o polisę od ciężkich zachorowań, to na podstawie własnych doświadczeń i rozmów z ludźmi dobrze zorientowanymi rekomendowałbym taką, która obejmuje możliwie jak najszerszy katalog ciężkich chorób (są polisy, które obejmują tylko mniej niż 10 najcięższych chorób, a są takie, które ubezpieczają od ponad 50) i ma możliwie mało wyłączeń odpowiedzialności ubezpieczyciela.
Zwracam uwagę na to, by suma ubezpieczenia była godna (100.000 zł to chyba niezbędne minimum), by wypłata jak największej części sumy ubezpieczenia była możliwa bardzo szybko (tuż po diagnozie) i żeby w niektórych przypadkach firma sfinanowała wydatki na leczenie większe, niż 100% sumy ubezpieczenia.
Czym różnią się od siebie polisy od ciężkich zachorowań napiszę w jednym z kolejnych tekstów w ramach cyklu „Bez znieczulenia o ubezpieczeniach”. Już teraz możecie o tym pogadać z przedstawicielami Prudentiala, którzy – jak wiele innych firm ubezpieczeniowch – mają w ofercie polisę od ciężkich zachorowań.
Nie jest to na pewno najtańsza oferta na rynku, ale jeśli chodzi o zakres świadczeń, to nie ma się czego wstydzić. A w ubezpieczeniach taniość rzadko bywa dobra. Przegadałem z prudentialowcami dwa bardzo długie popołudnia na temat polis od ciężkich zachorowań i Was też zachęcam do takiego „ostrego strzelania”. Trzeba tylko kliknąć w ten link i zostawić adres. To nie jest afiliacja, nie zarabiam na Waszych klikach, ani na tym że kupicie coś albo nie.
Taka rozmowa do niczego nie zobowiązuje, a da Wam pogląd na temat rozsądnego poziomu ochrony, który powinniście mieć na wypadek nieprzewidzianych komplikacji zdrowotnych w Waszych życiach. Czy zapewnicie go sobie w tej czy innej firmie – to już Wasza sprawa. Ale warto zacząć o tym rozmawiać.
zdjęcia: Pixabay.com