O co pytać agenta, który zaproponuje ubezpieczenie na życie? Albo od skutków ciężkich chorób? Albo od nieszczęśliwych wypadków? To ważna sprawa, bo decyzja o ubezpieczeniu może być jedną z najważniejszych w życiu. Dzieje się tak w sytuacji, gdy zdarzy się coś, co spowoduje, że trzeba będzie poprosić ubezpieczyciela o pomoc, czyli wypłatę pieniędzy. Lepiej, żeby w takim wypadku on nie odwrócił się do nas plecami, tylko wspomógł zakontraktowaną kwotą. I żeby ta kwota była odpowiednio wysoka w stosunku do potrzeb.
- Osiągnąłeś sukces? Nie chcesz tego zaprzepaścić? Zaplanuj sukcesję. Może w tym pomóc notariusz. A jak? Oto przegląd opcji [POWERED BY IZBA NOTARIALNA W WARSZAWIE]
- Kiedy przychodzi ten moment, że jesteś już gotowy do lokowania części oszczędności za granicą? Pięć warunków, od których to zależy [POWERED BY RAISIN]
- Tego jeszcze nie było. Złoto drożeje szybciej niż akcje. Jak inwestuje się w „papierowy” kruszec? I po co w ogóle to robić? [POWERED BY XTB]
W przeciwnym razie sytuacja jest taka, jak w grze planszowej, gdy wpadamy na pole „wracasz na start”. Bywa, że zły los przekreśla nie tylko nasze plany życiowe – lub utrudnia ich realizację – ale wręcz powoduje utratę tego, co w życiu osiągnęliśmy. Jeśli trzeba sprzedać mieszkanie, albo poświęcić całe oszczędności, by ratować zdrowie lub życie (swoje lub najbliższych), to mamy właśnie sytuację z gatunku „wracasz na start”. Tyle, że tutaj nie ma – jak w planszówce – drugiej szansy, by się następnego dnia odegrać.
Nie chcę nikogo straszyć. Sam bardzo nie lubię myśleć o tym, że coś złego mogłoby się przydarzyć mi lub moim bliskim. I, powiedzmy sobie szczerze, prawdopodobieństwo bycia złapanym przez zły los nie jest duże. Z moich nieprecyzyjnych obliczeń na podstawie danych GUS i Policji wynika, że np. prawdopodobieństwo śmierci w nieszczęśliwym wypadku wynosi najwyżej 1:3000. Prawdopodobieństwo poważnej choroby jest już większe, ale w dalszym ciągu mówimy o kilku przypadkach na każdy tysiąc z nas.
Nie ma co o tym jakoś szczególnie myśleć, trzeba po prostu wyjść z tego kasyna. Czyli kosztem kilku procent swoich dochodów zapewnić sobie pieniądze na wypadek, gdyby w życiu wydarzyło się coś niespodziewanego. Jak to zrobić? Rozmawiałem z dziesiątkami agentów, widziałem już chyba setki polis. Większość z nich to niestety były albo tanie badziewia albo… drogie badziewia. A większość – albo przynajmniej duża część – agentów ubezpieczeniowych to niestety goście zainteresowani sprzedażą konkretnego rozwiązania, za którego „opchnięcie” otrzymują prowizję.
W dzisiejszym odcinku cyklu „Bez znieczulenia o ubezpieczeniach” opowiem o tym jak odróżnić dobrego agenta od złego, jakie pytania kontrolne zadać, żeby zdemaskować naciągacza oraz jak analizować polisę pod kątem jej przydatności.
Przeczytaj: Ubezpieczenie czyli cena świętego spokoju. Ile warto zapłacić?
Przeczytaj: Te statystyki nie kłamią. Oszczędzający żyją dłużej! Ile potrzebujesz zaoszczędzić, żeby pożyć ile wlezie?
1. Co ubezpieczamy? Zdrowie? Życie? Przede wszystkim… utracone dochody
Podstawowa sprawa, której duża część agentów nie rozumie (o ich klientach nie wspominając) to cel ubezpieczenia. W przypadku polis na życie oraz od ciężkich zachorowań nie chodzi o to, żeby dostać jakieś-tam pieniądze, które w-czymś-tam pomogą w razie potrzeby. Dlatego jeśli przychodzi agent i od razu na starcie mówi: „mam ubezpieczenie od raka na 30.000 zł, składka wynosi jedyne kilkanaście złotych miesięcznie”, to powinna nam się zapalić żółta lampka. Podobnie w sytuacji, gdy przychodzi taki as i mówi: „mam ubezpieczenie na raka, ile jest pan w stanie przeznaczyć na składkę?”.
Obie sytuacje świadczą bowiem o tym, że mamy do czynienia z komiwojażerem, który wciska nam swój towar niezależnie od tego czy go potrzebujemy, czy też nie. Dobry agent ubezpieczeniowy nigdy nie powinien zaczynać rozmowy od sumy ubezpieczenia, ani od składki. Te parametry można oszacować dopiero po ustaleniu potrzeb klienta. A jak te potrzeby skwantyfikować?
To w zasadzie proste: celem ubezpieczenia powinno być zrekompensowanie posiadaczowi polisy utraconych dochodów w przypadku nieszczęścia lub pecha. W przypadku ubezpieczenia na życie mówimy o utraconych dochodach rodziny w wyniku śmierci jednego z jej żywicieli. W przypadku ubezpieczenia od poważnych chorób – o utraconych dochodach ubezpieczonego wynikających z pogorszenia stanu zdrowia (i także o kosztach leczenia).
Na samym początku ustalamy więc jak wysokie są dochody, których utratę chcemy ubezpieczyć. Masz dzieci? Ustal ile będzie kosztowało ich wychowanie do 20-go roku życia. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to sfinansujesz je swoimi dochodami. A jeśli pojawią się komplikacje, to te dochody powinien zapewnić ubezpieczyciel. Masz mało zarabiającego partnera lub partnerkę? Ustal ile pieniędzy zabraknie mu/jej do utrzymania gospodarstwa domowego na dotychczasowym poziomie życia, gdyby nagle zabrakło twoich dochodów.
Masz firmę? Tu rachunek jest nie co inny, ale w gruncie rzeczy też chodzi o utracone dochody. Co się stanie z majątkiem firmy, gdybyś nagle zszedł z tego padołu łez? Czy nie trzeba będzie nagle spłacić jakichś roszczeń wspólników, co mogłoby obciążyć Twoją rodzinę, która i tak już będzie miała przerąbane?
Co się stanie, gdy po Twojej – odpukać – śmierci wygasną automatycznie umowy leasingowe lub kredytowe? Czy bank nie przyjdzie do Twojej żony i dzieci po pieniądze? Nie trzeba będzie przypadkiem zapłacić podatku VAT od stanów magazynowych? Nie trzeba będzie zapłacić pracownikom odpraw po automatycznym wygaśnięciu umów?
Czytaj też: Ile naprawdę kosztuje chorowanie? I co zrobić, żeby nie płacić z własnej kieszeni? Policzyłęm i radzę
2. Jak policzyć sumę ubezpieczenia, żeby ubezpieczenie nie było „na niby”?
Przyda się prosty budżet domowy. Po jednej stronie zapisujemy dochody, po drugiej stronie podstawowe wydatki. Z których da się bez bólu zrezygnować „gdyby coś”? A z których nie? Ile wynosi deficyt, gdyby zabrakło jednej pensji? Ile on wynosi w skali roku? A ile w skali całego okresu, który chcemy ubezpieczyć, czyli pięciu lat (jeśli mówimy o kasie dla partnera) albo dziesięciu-piętnastu (jeśli mówimy o wychowaniu dzieci)?
Jeśli masz kredyt hipoteczny to warto uwzględnić go w rachunkach. Chodzi o to, żeby było z czego natychmiast spłacić kredyt, bo przecież bank może uznać, że po śmierci kredytobiorcy jego spadkobiercy nie mają zdolności kredytowej. A ewentualna sprzedaż mieszkania trwa długo, im bardziej jesteśmy pod ścianą, tym niższa jest cena.
W przypadku ubezpieczenia od poważnych zachorowań sprawa jest prostsza. Patrzymy na nasze obecne zarobki (razem z bonusami) i zastanawiamy się o ile by spadły gdybyśmy dopadło nas jakieś g… W uproszczeniu wygląda to tak, że w pierwszym roku choroby nasze dochody spadają do 80% tych sprzed choroby (bo dostajemy zasiłek chorobowy, niższy od wynagrodzenia), w drugim do 50% (bo dostajemy świadczenie rehabilitacyjne zamiast pensji), a w trzecim roku – do 30% (bo przechodzimy na rentę).
Trwająca trzy lata choroba to oczywiście czarny scenariusz, ale – jak już jesteśmy przy czarnowidztwie – można też uwzględnić to, że po wyleczeniu się mogę nie mieć do czego wracać w pracy (bo stanowisko jest już zajęte), albo że mogę zostać zwolniony ze względu a stan zdrowia (to też, niestety, jest możliwe w świetle polskiego prawa).
Po ustaleniu ile wynoszą utracone dochody oczywiście przychodzi czas bolesnych kompromisów. Agent ubezpieczeniowy podaje wysokość składki, a my sprawdzamy czy nas na nią stać. Jeśli nie, to sprawdzamy na jaki kompromis – jeśli chodzi o spadek poziomu życia w przypadku spełnienia się kryzysowego scenariusza – możemy sobie pozwolić?
>> Poświęć chwilę na rozmowę: choroba nie wybiera, ale jak się zabezpieczyć przed finansowymi jej skutkami – nie tylko skutkami dla Ciebie, ale i dla Twojej rodziny? Co zrobić, żeby Twój partner i dzieci nie musiały ponosić konsekwencji tego, że zaszwankowało Ci zdrowie? Pogadaj z o tym ze mną – czekam na maciej@maciejsamcik.pl – albo – nie-zo-bo-wią-zu-ją-co – z ludźmi z Prudentiala, jednej z tych kilku firm ubezpieczeniowych, którym ufam. Oni czekają pod tym linkiem
3. Jak nie płacić „na pusto”?
Lubię ubezpieczenia, które obejmują jedno, konkretne ryzyko, albo przynajmniej jedną kategorię ryzyk. Z tego powodu unikam polis, w których ochrona życia łączy się z oszczędzaniem. Te dwie rzeczy najzwyczajniej w świecie rozdzielam. Jeśli kupuję polisę na życie, to nie potrzebuję, żeby np. połowa składki szła na oszczędzanie. Bo wtedy ani życie nie jest dobrze chronione, ani z oszczędzania nie będzie sensownych wyników.
Nie lubię sytuacji, w której dostaję combo – ubezpieczenie na życie i od poważnych zachorowań w jednym. Zdarzają się – i to nierzadko – polisy, w których suma ubezpieczenia dla ryzyka poważnego zachorowania wynosi maksymalnie 50% umowy głównej, czyli umowy na życie. A więc: ubezpieczam życie i zdrowie w pakiecie, ale część sumy ubezpieczenia przeznaczona na zdrowie jest ograniczona.
Tymczasem koszty poważnego chorowania są przeważnie trzy-czterokrotnie wyższe, niż potrzeby ubezpieczeniowe rodziny w przypadku śmierci posiadacza polisy. Warto więc mieć polisę, w której ubezpieczenie na życie (jeśli go nie potrzebuję) jest zredukowane do minimalnej kwoty (np. 1000 zł), zaś cała „para” – w sensie przekierowania składki i maksymalizacji sumy ubezpieczenia – idzie na polisę od poważnych zachorowań.
Takie posterowanie strukturą polisy jest też warte rozważenia w przypadku singli. Czy w przypadku choroby będzie mógł liczyć na wsparcie rodziców? Jest młody, jeszcze się nie dorobił. Choroba niespecjalnie „przejmuje się” tym, że ktoś dopiero wchodzi w świat budowania swojego kapitału na przyszłość. Jak sieknie to trzeba mieć pieniądze na leczenie i opiekę, albo ma się mniejsze szanse na powrót do zdrowia. Brutalne, lecz prawdziwe. Wiem coś o tym, bo jednego z członków mojej rodziny siekło niedawno coś, czego nie życzę najgorszemu wrogowi. Masz 30 lat i walczysz o zdrowie i życie. Brrr…
Kiedy polisa na życie może być niepotrzebna? Jeśli nie masz dzieci, ani kredytu hipotecznego, a dochody twoje i partnera są porównywalne (nie ma dużych dysproporcji). Ewentualnie wtedy, jeśli posiadasz oszczędności pozwalające spłacić przygniatającą większość zobowiązań w awaryjnej sytuacji.
Polisa na życie mimo tych okoliczności może się przydać jako wehikuł, by po swojej śmierci móc szybko przekazać pieniądze wskazanej osobie (niekoniecznie z najbliższej rodziny) z pominięciem postępowania spadkowego i bez konieczności sporządzania testamentu. Pieniądze z polisy na życie nie podpadają pod prawo spadkowe i są wypłacane od razu, bez żadnych podatków i formalności sądowych.
4. „Na życie” niech znaczy na życie
Dość często zdarza się, że polisy – na przykład takie, które nazywają się polisami „na życie” – tak naprawdę są polisami „od niektórych rodzajów śmierci”. Nie lubię takich polis i zwykle odsyłam z kwitkiem agentów, którzy mi takie coś proponują. Jeśli chcę polisy, która wypłaci odszkodowanie w przypadku śmierci, to powinno to być ubezpieczenie, które obejmuje każdy rodzaj śmierci.
Niedawno próbowałem pomóc klientce firmy ubezpieczeniowej, która nie otrzymała wypłaty z polisy swojego ojca, gdyż ubezpieczyciel doszedł do wniosku, że nie o taką śmierć mu chodziło. Okazało się, że polisa, owszem, była polisą na życie, ale obejmowała tylko śmierć w wyniku nieszczęśliwego wypadku, zawału oraz udaru. Zawał, owszem, jest najczęstszą przyczyną zgonów w Polsce, ale przecież nie jedyną. A śmierć w nieszczęśliwym wypadku to tylko 1:16 wszystkich zgonów w Polsce.
Jeśli chcemy chronić się przed jakimś ryzykiem wykupując ubezpieczenie, to musi to być ubezpieczenie pełne, czyli obejmujące wszystkie możliwe przypadki danego nieszczęścia, które mogą się zdarzyć. Jeśli mamy polisę, która chroni tylko przed niektórymi przypadkami śmierci, to od razu otwieramy firmie ubezpieczeniowej pole do dyskusji czy przypadkiem to był na pewno zawał, czy wystarczająco ciężki itp.
Poza tym w takim przypadku zaczyna mieć znaczenie to, co lekarz wpisze w karcie zgonu. Jeśli np. opisze przyczynę jako „zatrzymanie akcji serca”, które może być przecież wynikiem zawału, to w firmie ubezpieczeniowej mogą powiedzieć, że skoro to nie był zawał, oni pieniędzy nie wypłacą. A, powiedzmy sobie szczerze, „zatrzymanie akcji serca” można wpisać jako przyczynę każdej śmierci, nawet w wypadku samochodowym (wtedy warto wystąpić o sekcję zwłok, ale to już zupełnie inna sprawa).
Wypowiedz się! Czy obawiasz się choroby? Ile kasy powinieneś mieć, żeby się przed nią obronić?
5. Uwaga na wyłączenia odpowiedzialności! O które trzeba zapytać agenta?
W każdej polisie – nawet najlepszej – znajdą się jakieś wyłączenia. Które z nich mogą okazać się pułapkami? W przypadku polis chorobowych warto spojrzeć na definicje chorób. Jak definiują w polisie zawał lub udar? Czy zapłacą za każdy czy tylko za najcięższy, w którym pojawi się wszystkich pięć objawów? Praktycznie każda polisa stopniuje wypłaty w zależności od stopnia ciężkości chorób, ale ważne jest, by lżejsze przypadki nie były w ogóle wykluczone z ubezpieczenia.
Bardzo często polisy wykluczają z ubezpieczenia od nowotworów te niezłośliwe. Oczywiście: lepiej jeśli takiego wyłączenia nie ma, ale wtedy polisa staje się znacznie droższa. Jeśli polisa obejmuje wyłącznie nowotwory złośliwe, to warto sprawdzić czy pod wypłatę podpadają wszystkie, czy też tylko niektóre? Tu wracamy do punktu poprzedniego: jeśli kupujemy polisę od nowotworów, to niech ona obejmuje wszystkie nowotwory, a nie tylko te najrzadziej spotykane!
Dość kontrowersyjnym wyłączeniem jest spożycie alkoholu (cokolwiek się stanie, wypadamy z ubezpieczenia jeśli jesteśmy po lampce szampana – to nie fair). Ważne, by polisa nie wykluczała biernego udziału w aktach terroru, jakichś wojnach, rozruchach (w naszych czasach nigdy nie wiemy, czy przypadkiem nie znajdziemy się w centrum jakichś niebezpiecznych wydarzeń i czy w nich nie ucierpimy). A także: powołania do wojska w trybie przymusowym.
Lista wyłączeń odpowiedzialności ubezpieczyciela zawiera zwykle kilkanaście, a często 20-30 przypadków. Niektóre z nich są całkiem zrozumiałe. Np. polisa na życie nie „zapłaci” za samobójstwo. Polisa od nieszczęśliwego wypadku najpewniej wykluczy jazdę jakimkolwiek pojazdem po alkoholu, narkotykach bądź bez prawa jazdy.
Te ograniczenia są całkiem naturalne i mają zapobiegać wyłudzaniu pieniędzy przez nieuczciwych klientów. Ale bywa, że między tymi całkiem zrozumiałymi wyłączeniami pojawią się jakieś „haczyki”. Warunków ubezpieczenia negocjować się nie da, zawsze natomiast można poszukać innego ubezpieczyciela.
Warto też zapytać czy po jednokrotnym skorzystaniu z polisy ochrona wygasa, czy też ochrona jest kontynuowana i jeśli np. znów poważnie zachorujemy to znów będziemy mogli poprosić o wypłatę ubezpieczenia.
No i jeszcze uwaga na koniec: warto czytać. KNF przedstawiała kiedyś badania, z których wynika, że klienci deklarują, iż nie czytają OWU. Wiadomo, dokument jest nudny, ma furę definicji, zdarzają się trudne słowa. Ale, do cholery, to może być najważniejszy kwit, który podpisujesz w życiu (no, może aktem małżeństwa i kredytem hipotecznym).
Nie wystarczy zaufać sprzedawcy. Powiedzenie „ufaj ale kontroluj” sprawdza się w ubezpieczeniach jak w żadnej innej branży. Nie chodzi nawet o sytuację, gdy sprzedawca wprowadza w błąd. Może po prostu o czymś nie powiedzieć, bo uzna to za nieistotne. A więc Dlatego warto czytać OWU i zadawać pytania. Wiadomo przecież – nie ma głupich pytań.
Masz prawo nie rozumieć, masz prawo żądać informacji. Jeśli agent się niecierpliwi Twoimi pytaniami to powinna Ci się zapalić żółta albo i czerwona lampka. Dobry agent zawsze jest oazę cierpliwości. Ja ostatnio – a znam się trochę na ubezpieczeniach – ostrzeliwałem agenta pytaniami przez trzy godziny. Wytrzymał ostrzał, więc kupię u niego polisę.
>> Partnerem tej akcji edukacyjnej jest firma ubezpieczeniowa Prudential. Nie wiem czy znajdziecie w niej polisę dla siebie i czy będzie najtańsza z możliwych. Ale wiem – bo sprawdziłem – że potraktują Was poważnie i są kompetentni. Cała reszta w Waszych rękach. Żeby z nimi pogadać trzeba kliknąć ten link lub zadzwonić na infolinię, której numer jest na www.prudential.pl. Link nie jest częścią żadnej afiliacji, nie zarabiam ani na klikach, ani na sprzedaży polis. Najważniejsze, byście pomyśleli o przyszłości. I żebyście zabezpieczyli się przed złym losem skutecznie i rozsądnie.
6. Czy warto dokupić opcję przejęcia opłacania składki?
Kupując polisy ubezpieczeniowe dla siebie zwykle nie brałem żadnych opcji dodatkowych, uznając je za ukryte prowizje. Ale jest taka opcja, w stosunku do której zmieniłem dość mocno zdanie po rozmowie z pewnym łebskim agentem ubezpieczeniowym. W przypadku polis, w których mamy do czynienia z oszczędzaniem np. na przyszłość dzieci, albo na własną emeryturę, jak również wtedy, gdy mówimy o polisie na od nieszczęśliwych wypadków lub zabezpieczającej spłatę kredytu, wykupienie opcji przejęcia opłacania składki może mieć sens, choć oczywiście polisa od tego nie staje się tańsza (a wręcz przeciwnie).
Jeśli naszym celem jest uzbieranie określonej kwoty, to ubezpieczenie z jednej strony nas do tego motywuje (poprzez obowiązek wpłacania składki, która jest – lepiej lub gorzej – inwestowana), a z drugiej strony daje ochronę na wypadek, gdyby coś w tym oszczędzaniu nam przeszkodziło. Gdyby tej funkcji ochronnej nie było, kupowanie jakiejkolwiek polisy wiążącej się z oszczędzaniem pieniędzy nie miałoby sensu, bo równie dobrze (a może i lepiej) można oszczędzać samodzielnie.
Jeśli co miesiąc odkładam na konto oszczędnościowe, pod kątem przyszłości mojego dziecka, np. 500 zł, to prawie na pewno wyjdę na tym lepiej, niż oszczędzając te same pieniądze w ramach polisy. Wiadomo, że pośrednik w postaci firmy ubezpieczeniowej coś-tam sobie z moich pieniędzy skubnie. I czasem jest to takie dość poważne „skubnięcie”. Ale w zamian otrzymuję zapewnienie, że gdyby – z jakichś przyczyn – zakładanej sumy nie udało się zebrać, ubezpieczyciel pokryje brakującą kwotę. Tej funkcji w zwykłym oszczędzaniu na koncie oszczędnościowym nie ma.
Podstawowa okoliczność, która może oznaczać przeszkodę w oszczędzaniu na przyszłość dzieci, emeryturę lub jakikolwiek inny cel to oczywiście śmierć (w wyniku wypadku lub choroby). I często się zdarza, że w takim przypadku firma ubezpieczeniowa automatycznie przejmuje opłacanie składek, zapewniając uposażonej osobie, że dostanie wszystkie pieniądze określone w umowie.
Ale przejęcie opłacania składek – już przeważnie fakultatywne – może obejmować też inne, mnie drastycznie okoliczności. Np. trwałą i całkowitą niezdolność do pracy, poważne zachorowanie oszczędzającego (oczywiście jeśli planujemy tę opcję dokupić to trzeba zerknąć co jest rozumiane w polisie przez poważne zachorowanie), poważny uszczerbek na zdrowiu, który ogranicza możliwość zarabiania pieniędzy.
Uszczerbkiem krytycznym – w zależności od tego w jakim zawodzie pracujemy – może być utrata sluchu, wzroku, ciężkie oparzenie, uszkodzenie dolnego kręgosłupa, utrata ręki, utrata funkcji dowolnej kończyny. Skrajnym przypadkiem uszczerbku może być tzw. stan wegetatywny, czyli sytuacja, w której żyjemy, ale nie jesteśmy w stanie się poruszać (ważne, by definicja stanu wegetatywnego nie wskazywała jakie okoliczności na nią wpłynęły (bo na tej podstawie firma ubezpieczeniowa może się próbować wywinąć).
Tak samo, jak w przypadku polisy na życie oczekuję, że zabezpieczy ona moich bliskich niezależnie od powodów śmierci, tak w przypadku polis oszczędnościowych oczekuję, by ubezpieczyciel zagwarantował, że moi bliscy otrzymają wskazaną sumę niezależnie od tego czy będę w stanie uskładać ją własnymi rękami, czy też coś poważnego (nie licząc wrodzonego lenistwa) mi w tym przeszkodzi.
Chcesz się dowiedzieć więcej o ubezpieczeniach? Wejdź na stronę akcji “Bez znieczulenia o ubezpieczeniach”
Przy okazji: zerknij na www.mlodzibogowie.pl, zwłaszcza na sekcję o mitach. W zasadzie mógłbym się podpisać pod wszystkim co tam piszą
7. Jest tanio? Uważaj. Cena ubezpieczenia niewiele mówi o jego jakości
Kupując ubezpieczenie zdecydowanie zbyt często działamy szybko, raptownie, kierowani darem przekonywania agenta. Elementem często poruszanym jest cena. „Ile pani może zapłacić za polisę?”, „naprawdę, kupił pan od nich polisę ze składką 100 zł? Ja też mam taką, ale za 50 zł”, „wiem, że jest pani ubezpieczona, ale ja tu mam coś znacznie tańszego” – to teksty, które powodują, że mam ochotę agenta zgnieść jak dziadek do orzechów.
Dlaczego? Bo cena nic nie mówi o jakości polisy. Za polisę na życie można miesięcznie płacić 10 zł lub 100 zł. Czy lepsza jest ta za 10 zł czy za 100 zł? Diabli wiedzą, wszystko zależy od tego co jest w środku. Jakiego rodzaju śmierć jest objęta ubezpieczeniem? Jeśli tylko w nieszczęśliwym wypadku to wiadomo, że taka polisa będzie pięć razy tańsza. Czy są jakieś wyłączenia odpowiedzialności, które skutkują brakiem wypłaty i tym samym okrajają funkcjonalność polisy?
Patrząc z drugiej strony: jeśli dwie polisy o identycznym – na pierwszy rzut oka – zakresie działania mają bardzo różne ceny, to z tą tańszą zawsze coś jest nie tak. Branża ubezpieczeniowa opiera się na statystyce, wszyscy wyliczają składki w oparciu o tablice i statystyki GUS (choć nie wszystkie firmy ubezpieczeniowe biorą tablice z tego samego roku).
Owszem, jedna polisa może być trochę tańsza, a druga trochę droższa, ale jeśli w środku jest to samo – czyli polisa obejmuje to samo ryzyko, ma tę samą sumę ubezpieczenia i te same wyłączenia – to różnica cen nie może być duża. Owszem, jedna firma ma ciut większe koszty agentów albo wystawienia polisy, ale to są rzeczy, które mogą spowodować wzrost lub spadek ceny polisy najwyżej o kilka procent.
Zbyt często podchodzimy do agentów ubezpieczeniowych jak do bóstw. Owszem, poświęcają nam swój cenny czas, ale mają obowiązek odpowiedzieć zrozumiale na każde pytanie. „Tego kwiatu jest pół światu” – nie ten to inny. Bez łaski. Jeśli agent chce, bym kupił od niego polisę o danej funkcjonalności to niech mnie do tego przekona. I taką prośbą zawsze prowokacyjnie rzucam do agenta. „Mam to kupić? A dlaczego? Proszę mnie przekonać”. On szuka argumentów, a ja mam wątpliwości. Jeśli nie umie ich rozwiać, jest odstrzelony.
źródło zdjęć: Prudential, ravpixel/Pixabay.com, dagon/Pixabay.com