Wszystko drożeje! Masło, chleb, jajka, ogrzewanie mieszkania, gaz, woda… Coraz częściej na forach internetowych, na korytarzach firm, wśród przedsiębiorców słychać opinie, że dane o inflacji, które podaje Główny Urząd Statystyczny są zmanipulowane. I że to niemożliwe, by ceny w skali roku rosły obecnie tylko o 2%. Postanowiłem to sprawdzić. Ile naprawdę wynosi inflacja?
Sprawa wszechogarniającej kraj drożyzny – nie zauważanej przez urzędników i statystyków – doszła do uszu najwyższych czynników państwowych. Do tych spekulacji odniósł się w telewizji Republika premier Mateusz Morawiecki:
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„Nie zgodzę się, że w ostatnim czasie gospodarstwom domowym drastycznie rosły rachunki, bo dane dotyczące inflacji zupełnie tego nie potwierdzają. (…) Inflacja jest niska, jest pod kontrolą”
– powiedział premier. Sprawa jest poważna, bo ekonomiści oczekują wzrostu inflacji: miliardy wpompowane w światową w gospodarkę poprzez dodrukowanie pieniędzy, wzrost płac, wzrost cen energii – teoretycznie to wszystko powinno spowodować galopadę cen. Czy naprawdę jej nie ma czy też może wskaźniki są zaniżone?
Czytaj też: Inflacja, repolonizacja, uberyzacja. Osiem rzeczy, które nasze portfele zapamiętają na długo z 2017-go
„Coraz więcej ekonomistów ma problemy z interpretowaniem danych podawanych przez GUS. Nie stawiam tezy, że są one fałszowane, tylko mało wiarygodne”
– mówił niedawno w TOK FM prof. Jerzy Hausner. Czy faktycznie GUS majstruje coś w statystykach? Niska inflacja to woda na młyn rządu, który może utrzymywać niskie stopy procentowe i łatwy dostęp do kredytów, dzięki czemu do gospodarki płynie więcej pieniędzy.
Problemy z tego płynące mogą być dwojakiej natury. Po pierwsze posiadacze oszczędności są z nich de facto „ograbiani”. Jeśli bowiem „prawdziwa” inflacja jest wyższa od oficjalnej, to oprocentowanie depozytów nie odzwierciedla utraty realnej wartości pieniądza. Po drugie inflacji nie da się na długą metę „schować”. Ona – nawet jeśli byłaby ukrywana przez państwowych statystyków – w końcu wybuchnie. A wtedy skończylibyśmy jak Turcja.
Skąd GUS wie co przeciętny konsument je?
Zespół analityczny pod wodzą głównego ekonomisty mBanku Ernesta Pytlarczyka postanowił odczarować rozbieżność między odczuciami o wzroście cen, a danymi, które ich nie potwierdzają. I opisali krok po kroku metodę, według której urzędy statystyczne mierzą inflację, co w niej jest, a czego w niej nie ma (i dlaczego).
Fragmenty poniżej powstały w oparciu o raport mBanku będący efektem tych badań. Sam raport powstał przy współpracy z Wydziałem Cen Konsumpcyjnych Głównego Urzędu Statystycznego.
Czytaj też: Jak rosły w 2017 r. nasze oszczędności? Niektóre z tych liczb niepokoją
Czytaj też: Nasze oszczędzanie. 10% jest blisko zamożności. Połowa oszczędza, ale większość nie tak jak trzeba!
Jak mierzy się inflację? Zacznijmy od tego, że z punktu widzenia konsumenta jedne produkty są bardzo istotne (chleb, woda mineralna, makaron, bo tych kupujemy dużo i regularnie), a inne niekoniecznie – ot choćby łożyska kulkowe, betoniarki, etc. Dlatego GUS uwzględnia nie tylko cenę danego produktu, ale też jego wagę w koszyku zakupów przykładowego konsumenta.
Wagi (czyli miara istotności danego produktu z punktu widzenia konsumenta) nie biorą się z sufitu, a pochodzą z Badania Budżetów Gospodarstw Domowych (BBGD). To cykliczne ankiety mierzące wydatki i dochody aż 40.000 gospodarstw domowych wypełniających specjalne dzienniczki, w których zapisują swoje codzienne zakupy. Dzięki nim wiemy co konsumenci kupują i w jakiej ilości.
Wagi ustalone na 2018 r. na podstawie badań za rok ubiegłym wyglądają tak, jak poniżej. Bardzo jestem ciekaw, czy mniej więcej zgadzają się ze strukturą Waszych domowych budżetów. Kto zapisuje swoje wydatki i dzieli je na poszczególne kategorie – sprawdzi to w pięć minut.
Zamiast Frani jest tablet
Na podstawie tych wag powstaje koszyk wydatków konsumpcyjnych. Z natury rzeczy ma on odzwierciedlać doświadczenie przeciętnego konsumenta, a nie wegetarianina, czy kogoś, kto nie je glutenu. W skład koszyka wchodzą konkretne produkty: jogurty, masła, pieczywo, usługi telekomunikacyjne itd.
Lista badanych produktów i usług obejmuje 1400 pozycji. Ich dobór jest tajemnicą GUS. I właśnie ta niejawność wśród sceptyków budzi czasem zastrzeżenia co do wiarygodności danych. Jednak wybór poszczególnych produktów w poszczególnych kategoriach jest elementem kuchni urzędów statystycznych, który pozostaje niejawny i pod tym względem GUS nie jest wyjątkiem w skali europejskiej.
Czytaj też: Jak uchronić wartość swoich pieniędzy przed inflacją? Jest pewien, dość bezpieczny sposób – obligacje
Czytaj też: Czym różni się posiadanie udziałów w wielkiej firmie od posiadania lokaty w banku? Odpornością na inflację
Zawartość koszyka się zmienia, bo zmieniają się też nasze zwyczaje zakupowe. Przy aktualizacji ostatniego koszyka GUS informował:
„Oczywistym jest, że obecnie nie notuje się zakupów np. bardzo popularnych w przeszłości telewizorów czarno-białych, pralki „Frani” czy samochodów Fiat 126. Notowane są natomiast m.in. ceny komputerów, iPadów, tabletów itp.”
Dane z Lidla, Biedronki, Żabki, Małpki, Pszczółki…
Czyli wiemy mniej więcej na jakie produkty i usługi zwraca uwagę GUS i dlaczego akurat na takie – bo takie a nie inne wybierają konsumenci. Pytanie – skąd bierze dane źródłowe? Z Lidla? Z Biedronki? Ze sklepu osiedlowego? Okazuje się, że zewsząd po trochu.
GUS zbiera dane o cenach produktów i usług z około 35.000 punktów w 208 rejonach, obsługiwanych przez taką samą liczbę ankieterów. To nie tylko sklepy, ale też cenniki – kablówki, usług telekomunikacyjnych, biletów autobusowych, kolejowych itp.
Jak się zmieniały ceny poszczególnych produktów? Można to sprawdzić dokładnie tutaj: wybiera się różne produkty, np. kawę, masło, jajka, koszty ogrzewania itp. Widać z tych danych bardzo wysoki wzrost cen jajek (pod koniec ub.r nawet o 29%), czy masła – o kilkanaście procent.
Dane o wskaźnikach cen dóbr i usług konsumpcyjnych są na tyle szczegółowe, że każdy zainteresowany może oszacować swoją własną inflację – można empirycznie sprawdzić czy za zakupy płacę więcej czy mniej (przynajmniej statystycznie).
Nasza „prywatna” inflacja, czyli koszyk GUS kontra mój
Żeby uniknąć przekłamania danych GUS musi kombinować tak, by zbierane informacje były jak najbliższe rzeczywistości. Dlatego koszyk inflacyjny nie obejmuje:
- – aktywów finansowych
- – zakupionych na własność mieszkań
- – ziemi rolnej, budowlanej, dzieł sztuki
Wyzwaniem da badaczy jest sytuacja gdy w danym miesiącu dany towar jest dostępny na sklepowej półce, a w następnym już go nie ma. Wtedy ankieterzy muszą szukać w miarę podobnego produktu (substytutu), co również może wpływać na wynik.
A teraz przechodzimy do sedna – może się okazać, że na podstawie mojej własnej ewidencji wydatków mam deflację – bo dzięki wybieraniu tanich sklepów, albo szukaniu promocji za te same produkty płacę mniej niż przed rokiem. Mogę mieć też wrażenie, że „wszystko drożeje”, bo moje ulubione mleko, batonik, mąka, konserwa kupuję coraz drożej (chodzę do sklepu, który podwyższa ceny).
To sprawia, że nasza „subiektywna” inflacja może się bardzo różnić od tej oficjalnej, statystycznej. Ale czy to oznacza, że dane GUS są podkręcane lub niewiarygodne?
Czytaj też: Oszczędzanie pieniędzy w 2018 r. Jaką strategie obrać?
Ale Froops, czyli jednak inflacja jest większa!
Mam nadzieję, że do tej pory wszystko jest jasne – GUS dobiera grupy produktów na podstawie tego co faktycznie kupują konsumenci i ma bardzo dużą, liczącą 35.000 sklepów i punktów sprzedaży, z których bierze ceny. Ale…
…wśród produktów, które kupują konsumenci są między innymi telewizory, pralki, lodówki itp. Komputer kupujemy raz na jakiś czas i sprzęt o takich samych parametrach można dziś kupić o wiele taniej niż kilka lat temu. Żeby ograniczyć wpływ takich niecodziennych zakupów Eurostat stworzył wskaźnik FROOPS (z ang. Frequent out-of-pocket purchases), który obejmuje m.in. żywność, paliwa, drobne naprawy, restauracje, fryzjera, czy bilety komunikacji miejskiej, ale nie obejmuje tych większych, rzadszych zakupów. I co?
Dla niektórych to już może być dowód, że danymi na temat inflacji można manipulować – uwzględniając lub nie FROOPS. Bo to FROOPS może być dwukrotnie większy niż inflacja (wykres poniżej).
Jest i druga przyczyna tego, że mamy wrażenie, iż wszystko drożeje szybciej, niż podają urzędnicy. Ekonomiści dowodzą, że wraz z bogaceniem się, wybieramy droższe produkty. Kiedyś wystarczyło kupić koszulę w Reserved za 99 zł. Teraz nie wypada nie mieć Lacoste, czy innego Hilfigera za 199-299 zł. Lepsze marki są droższe, ale ludzie – przez to, że pamiętają niższe ceny – narzekają na drożyznę.
Konsumenci wiedzą swoje – prąd w górę o 65%
Ci, których dystyngowana metodologia GUS nie przekonuje, mogą zawierzyć mądrości ludowej. W ostatnich dniach raport pt. „Koszty życia w Polsce” opublikowała firma Krajowy Rejestr Długów. To jedno z kilku biur informacji gospodarczej, do którego można zgłaszać niepłacących zobowiązań np. za kablówkę.
Raport powstał na podstawie wyników ankiet przeprowadzonych przez renomowaną firmę Kantar Millward Brown. Badanie ma być w pełni reprezentatywne dla mieszkańców Polski, ale jak zaznaczają sami autorzy „dane są wynikiem deklaracji Polaków na temat ich comiesięcznych kosztów życia, a nie faktycznym obrazem ich rachunków”.
A skoro nie jest to „faktyczny obraz zmian cen”, to można sobie poużywać. Jak – według obserwacji własnych – ankietowanych zmieniły się rachunki w latach 2015-2018?
- Prąd – 65% w górę do 193 zł miesięcznie
- telefon – 24% w górę do 82 zł miesięcznie
- woda – 56% w górę do 108 zł miesięcznie
- wywóz śmieci – 93% w górę do 52 zł
- ciepła woda – 188% w górę do 336 zł
Dane mają się nijak do danych GUS, np. energia elektryczna w ub.r. co prawda zdrożała o 2,2%, ale wcześniej potaniała o 1,5%. Ceny ciepła faktycznie rosły, ale o 2% ale w 2015 r. W ubiegłym nawet nieznacznie spadły. Usługi telekomunikacyjne? Faktycznie trochę drożeją, ale nie o jedną czwartą.
Czytaj też: GUS: miesięcznie powinno nam zostawać w kieszeni po 340 zł. Nie zostaje? Chyba wiem dlaczego…
Niejako na swoje usprawiedliwienie autorzy wyjaśniają, że te bardzo duże wzrosty wynikają nie tylko ze wzrostów cen jednostkowych (np. za kilowatogodzinę, czy metr sześcienny wody), ale też z większego zużycia. Czyli: jesteśmy bogatsi, to wydajemy więcej – jak z tymi koszulami od Lacoste.
Wniosek? Każdy ma taką inflację, na jaką sobie zasłużył. Czasami ważniejsze od suchych danych statystycznych jest percepcja konsumentów. Co z tego, że oficjalna inflacja nie będzie rosnąć, skoro konsumenci i tak będą odczuwać jej zmianę, i będzie to wpływać na ich zachowania i decyzje finansowe? To dowód, że ekonomia więcej ma wspólnego z psychologią niż z twardą matematyką.
Lewe statystyki się zdarzały. Kto ma w tym interes?
Zgodnie z łacińską sentencją is fecit, cui prodest, czyli „ten uczynił, kto miał korzyść”, o fałszowanie danych możnaby podejrzewać szeroko rozumianą „władzę”. Raportowana niska inflacja to nie tylko większy prestiż państwa, które może się pochwalić skuteczną polityką monetarną, ale też mniejsze wydatki pieniędzy publicznych – niższa waloryzacja rent i emerytur i mniejsze odsetki od obligacji, które indeksowane są inflacją (w ofercie są obligacje 4,6,10-letnie).
Oskarżanie o manipulację danymi makroekonomicznymi to nic nowego. Dwa lata temu Polskę posądził o to angielski think-tank Capital Economics. Sprawdziłem kto zacz i czy nie stoi za nim przypadkiem jakiś nieprzychylny nam fundator, ot choćby ze wschodu. Ale raczej nie. To firma, którą w 1999 r. założył były szef ekonomistów HSBC Roger Bootle. Tezy owego think-tanku powieliła prestiżowa gazeta „Financial Times”, a brzmiały one tak:
- wbrew temu co podaje GUS w Polsce nie ma deflacji. Dane o zmianach cen są źle mierzone.
- przez to, że dane o inflacji/deflacji są niewiarygodne, wzrost PKB Polski był zawyżany przez ostatnie 10 lat
Miały o tym świadczyć spadek wartości złotego, oraz przekonanie, że takie dane gospodarcze są „niemożliwe”. Raport przeszedł bez większego echa, ale mniej więcej w tym samym czasie, czyli wiosną 2016 r., GUS zrewidował dane statystyczne z ostatnich lat. I wyszło mu, że Polska jednak nie była jedyną w Europie „zieloną wyspą” na przełomie 2012 i 2013 r. tylko – jak reszta kontynentu – wpadliśmy w recesję (choć płytką).
Czytaj też: Zmiana taryf na prąd to tylko kwestia czasu. Zdradzamy sposoby, jak się bronić przed podwyżkami!
Aktualizacja danych po latach to jednak nie jest fałszerstwo. A te zdarzały się innym. Najbardziej znanym tego przykładem są Grecy. Dziś wiadomo, że przez lata oszukiwali oni Komisję Europejską i Eurostat, zaniżając poziom swojego deficytu budżetowego i długu publicznego. Pomagał im w tym amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs.
źródło zdjęcia: YouTube/zwiastun filmu „Lśnienie”