Obligacje to najbardziej popularny zamiennik bankowego depozytu. Jak w nie inwestować, by nie ryzykować, a zarobić więcej, niż w banku? Oto mój patent
Co prawda oprocentowanie depozytów bankowych wreszcie zaczyna odbijać się od dna (aczkolwiek proces ten przebiega wolno, by nie rzec – ślamazarnie), lecz problem bardzo niskich zysków z pieniędzy ulokowanych w banku nie opuści nas szybko. Dopóki w kraju nie panuje boom kredytowy, bankowcy mają bardzo umiarkowane zapotrzebowanie na nasze pieniądze. Nie mogą sobie pozwolić na ich radykalną utratę, ale też nie będą o nie walczyć na noże.
- Pięć lat PPK. Ile zarobili ci, którzy na początku zaryzykowali? Gdzie (dzięki PPK i nie tylko) jesteśmy na drodze do dodatkowej emerytury? Słodko-gorzko [WYCISKANIE EMERYTURY BY UNIQA TFI]
- Ile złota w portfelu w obecnych czasach? Jaki udział powinien mieć żółty kruszec w naszych inwestycjach? Są nowe wyliczenia analityków [STAĆ CIĘ NA ZŁOTO BY GOLDSAVER]
- Zdjęcia w smartfonie: coraz częściej pierwszy krok do… zakupów. Czy pożyczki „na fotkę” będą hitem sezonu zakupowego? Bać się czy cieszyć? [BANKOWOŚĆ PRZYSZŁOŚCI BY VELOBANK]
Co zrobić, by zarabiać na swoich oszczędnościach więcej, niż 2% w skali roku, które nie pokrywa nawet inflacji, nie mówiąc nawet o podatku Belki? Oczywiście, da się to zrobić nie wychodząc poza propozycje stricte bankowe – za chwilę „sprzedam” kilka patentów na to – ale docelowo niestety trzeba się przemieścić z częścią pieniędzy poza bank. W wariancie minimum – na rynek obligacji, które stanowią pokrewny do „bankowego” sposób lokowania oszczędności.
Ile można wycisnąć z oprocentowania w banku?
Myśląc o maksymalizacji zysków z pieniędzy trzymanych w banku gram na wyciśnięcie dodatkowych procentów dzięki bardziej optymalnym decyzjom. Sądzę, że można walczyć o zwiększenie zarobku nawet o jeden punkt procentowy. Jakich instrumentów warto użyć?
- Można dostać ekstra mniej więcej 0,5 pkt. procentowego wędrując między bankami z depozytem kwartalnym szukając najlepszych ofert „na nowe środki” bez dodatkowych warunków bądź z łatwymi do spełnienia (np. trzeba tylko założyć ROR i wpłacić nań określoną kwotę, ale nie trzeba mieć karty i nią płacić).
- Część banków promuje korzystanie z bankowości mobilnej. Ściągając sobie na smartfona aplikację mobilną banku i aktywując ją nabywamy prawo do założenia z jej pomocą lokaty znacznie lepiej oprocentowanej, niż zwykła. Zwykle takie depozyty są ograniczone do trzech miesięcy i mają maksymalny próg 10.000-20.000 zł. Ale zawsze coś.
- Wystarczy rzut oka na bankowe tabele z oprocentowaniem i już widać, że mniejsze banki płacą znacznie lepiej, niż duże. A cieszą się takimi samymi, państwowymi gwarancjami depozytów. Różnica wynosi mniej więcej 0,7 punktu procentowego.
Jeśli w ten sposób uda się dogonić inflację i podatek Belki to już będzie dobrze. Ale – prawdę pisząc – to jest wszystko, na co możesz mieć nadzieję w obecnych warunkach. Jeśli myślisz o tym, by zarabiać na swoich oszczędnościach nie 2,5% (to i tak rewelacyjny wynik jak na bankowe uwarunkowania), ale np. 4-5% w skali roku, nie ponosząc przy tym dużego ryzyka (a co najwyżej minimalne), to musisz włączyć do gry obligacje.
Czytaj też: Śpię spokojnie i wyciskam z pieniędzy trzy razy więcej, niż w banku. Jak to robię? Tu przeczytaj
Czym się różnią obligacje od bankowego depozytu?
Obligacje to po prostu pożyczka, której udzielasz państwu, samorządowi albo firmie. Emitent obligacji zobowiązuje się, że po określonym czasie – może to być rok, albo np. osiem lat – wykupi obligacje, czyli po prostu odda pożyczone pieniądze. W tzw. międzyczasie wypłaca posiadaczom obligacji odsetki. Są one albo stałe, albo zmienne (uzależnione od ceny pieniądza na rynku – tzw. stawki WIBOR). Mogą być wypłacane raz na kwartał, raz na pół roku, albo tylko raz na rok.
Czym to się różni od bankowego depozytu? Na pierwszy rzut oka różnice są niewielkie: składając w banku depozyt też de facto pożyczam mu pieniądze na określony procent. Z tym, że banku dotyczy państwowa gwarancja – gdyby bank był niewypłacalny, pieniądze ma zwrócić Bankowy Fundusz Gwarancyjny.
Obligacje takich gwarancji nie mają. I to oznacza, że nawet inwestując w obligacje emitowane przez rząd można nie odzyskać pieniędzy, jeśli to państwo okaże się niewypłacalne (vide Grecja, czy ostatnio Wenezuela, albo regularnie upadająca Argentyna).
Dlaczego obligacje są zwykle wyżej oprocentowane, niż depozyty bankowe? Bo są alternatywą dla pieniądza bankowego. Firmy lub samorządy mogą pożyczać pieniądze w banku (czyli zaciągnąć kredyt) albo od tzw. inwestorów finansowych (czyli emitując obligacje). Z drugiej strony inwestorzy mogą położyć pieniądze w banku na pewny procent i z gwarancją bankową albo zainwestować w obligacje, biorąc na siebie pewne ryzyko, ale oczekując w zamian wyższego zysku.
W mojej filozofii inwestowania pieniędzy, którą nazwałem strategią czterech ćwiartek, obligacje oraz związane z obligacjami produkty finansowe (np. fundusze inwestycyjne, które inwestują w obligacje państw oraz firm) stanowią istotny element – obok części ultrabezpiecznej (depozyty, gotówka na koncie), ryzykownej (akcje i fundusze inwestycyjne) oraz alternatywnej (złoto, waluty defensywne, alkohol inwestycyjny).
Pierwsza lekcja: obligacje rządowe. Zarobisz więcej, niż na lokacie, ale musisz być cierpliwy
Jak zabrać się do lokowania pieniędzy w obligacje? Naturalnym początkiem są obligacje skarbowe, czyli te emitowane przez polski rząd. Znacznie łatwiej się w nich zorientować, niż w obligacjach emitowanych przez firmy lub samorządy. Wybieramy między obligacjami krótkoterminowymi, o stałym oprocentowaniu (trzymiesięczne dające 1,5% w skali roku oraz dwuletnie z oprocentowaniem 2,1% w skali roku), a długoterminowymi o oprocentowaniu zmiennym.
W moim portfelu inwestycji są tylko te drugie. Krótkoterminowe obligacje nie dają żadnej premii w porównaniu z depozytami bankowymi, więc nie mam do nich serca. Długoterminowe mają wyższy procent i chronią przed inflacją. I choćby z tego powodu są dla mnie dobrą alternatywą dla bankowych depozytów.
Czytaj też: Startują nowe obligacje rządowe. Banki mają problem
Wśród długoterminowych obligacji rządowych wybierałbym pomiędzy czteroletnimi i dziesięcioletnimi. Pierwsze dają w każdym roku zysk 1,25% powyżej inflacji, a drugie – 1,5% powyżej inflacji. W pierwszym roku oprocentowanie jest promocyjne i stałe – 2,4% i 2,7%. A od drugiego wchodzi już indeksacja roczną inflacją. Przy obecnym jej poziomie obligacje rządowe dają 3,4-3,7% w skali roku. Godnie.
Więcej o tym jak kupić obligacje rządowe i o innych ich rodzajach piszę tutaj. W tym tekście znajdziesz też porady o tym jak się można wycofać z inwestycji w obligacje.
Obligacje korporacyjne: jak wybrać, żeby zarobić i nie osiwieć z nerwów?
Drugi – bardziej zaawansowany element mojego portfela obligacji do obligacje emitowane przez duże firmy. Można je kupić albo na tzw. rynku pierwotnym (czyli wtedy, kiedy sprzedaje je dana firma), albo na giełdzie, odkupując od innego inwestora (ale wtedy trzeba sprawdzić czy cena jest opłacalna). Jako początkujący inwestor kupowałem obligacje głównie na rynku pierwotnym, składając zapisy w biurze maklerskim.
Ofert obligacji jest w każdym miesiącu kilka. Można o nich przeczytać w internecie (polecam serwisy obligacje.pl oraz rynekobligacji.com), w serwisach informacyjnych biur maklerskich, w reklamowych banerach i na „Subiektywnie o finansach” (tu piszę tylko o najbardziej interesujących ofertach). Większość propozycji zakupu obligacji puszczam mimo uszu. Raz na pół roku, albo i rzadziej, zdarzy się emisja obligacji, która mnie zainteresuje.
Dlaczego? Powód jest prosty: w Polsce bardzo często obligacje emitują małe firmy z ryzykownych branż, które – wyrzucone przez okno z gabinetów prezesów banków – szukają pieniędzy na dziełalność. Są zdesperowane, więc płacą dużo, nawet powyżej 8% w skali roku. To rosyjska ruletka. Albo taka firma przetrwa, albo nie. A mój portfel obligacji ma być bezpieczny, a nie naszpikowany ryzykiem niewypłacalności emitentów.
Z tego powodu biorę udział tylko w emisjach przeprowadzanych przez najbardziej wiarygodne firmy. Takie, które są liderami w swoich branżach i nie mają problemów z finansowaniem swoich potrzeb. Przez lata pokazały już, że są ich model biznesowy się sprawdza i zdążyły urosnąć.
Przy jakim oprocentowaniu obligacji korporacyjnych ryzyko staje się zbyt duże?
Oczywiście: wybierając takie firmy pozbawiam się szansy na krociowe zyski. W moim prywatnym portfelu inwestycji są np. obligacje Giełdy Papierów Wartościowych, które obecnie dają mi 2,7% w skali roku. Podobne zyski gwarantują obligacje emitowane przez PKN Orlen (niedawno sprzedawał je inwestorom). Wśród banków najwięksi emitenci obligacji dostępnych dla zwykłych ludzi to Alior Bank, Getin Bank oraz Bank Pocztowy. Wśród firm windykacyjnych – Kruk, może też jeszcze Best. Wśród deweloperów – Ghelamco, Dom Development, Robyg czy Murapol.
Oprocentowanie obligacji zwykle ustalane jest w odniesieniu do stawki WIBOR, czyli ceny pieniądza na rynku. WIBOR dziś wynosi ok. 1,7%. Do tej stawki dolicza się marżę, która oznacza orientacyjny zysk netto inwestora. W zasadzie nie biorę udziału w emisjach obligacji z oprocentowaniem przewyższającym WIBOR o więcej, niż 3,5-4% (punkty procentowe). Wyższe oprocentowanie oznacza przeważnie duże ryzyko. Najbardziej wiarygodne koncerny emitują obligacje z oprocentowaniem WIBOR plus 1%, albo i mniej.
Czytaj też: Takiej emisji obligacji nie było od dawna. Orlen zapłaci za pożyczkę lepiej, niż twój bank
W żadne, nawet najbardziej „wiarygodne” obligacje nie wkładam więcej, niż 5% moich oszczędności (oczywiście można sobie wyobrazić mniej restrykcyjne podejście, ale maksymalna bezpieczna koncentracja to, moim zdaniem, 10%). Pamiętam, że nawet najbardziej renomowana firma może wpaść w tarapaty z powodu błędów w zerządzaniu. Przypominam sobie upadek Ganta, drugiej największej firmy deweloperskiej w kraju, albo SK Banku, największego w Polsce banku spółdzielczego. Żadna z nich nie wykupiła swoich obligacji.
Co więcej, jeśli jakaś firma ma kłopoty finansowe, to zwykle posiadaczy obligacji wystawia do wiatru jako pierwszych. O ile akcjonariusze mają szansę, by odzyskać choćby część pieniędzy, to sytuacja obligatariuszy jest zero-jedynkowa. Albo dostają pieniądze z odsetkami, albo tracą wszystko. I właśnie wynagrodzeniem za to ryzyko jest znacznie wyższe, niż w banku oprocentowanie. Nawet duże firmy, liderzy w swoich branżach, płacą za obligacje 5-6% w skali roku. Żeby móc sobie pozwolić na płacenie mniej trzeba być Orlenem.
Oprocentowanie obligacji, poza wiarygodnością samej firmy-emitenta oraz „ryzykownością” branży, w której działa (np. rynek szybkich pożyczek jest narażony na duże zmiany prawne, politykę rządu, jest też ogromnie konkurencyjny i podatny na wahania koniunktury w gospodarce) zależy też od okresu, na jaki firma chce pożyczyć pieniądze (im dłuższy, tym drożej musi płacić) oraz od tego czy obligacje są zabezpieczone np. hipoteką na nieruchomościach. Większość obligacji mają charakter niezabezpieczony lub też zabezpieczenie jest iluzoryczne, np. weksle, albo zastaw na jakichś zapasach itp.
Obligacje ze wszystkich stron świata: jak je kupić?
Obok obligacji rządowych i korporacyjnych trzecią część mojego portfela dłużnego stanowią obligacje światowe. Wśród nich wyróżniam obligacje prywatnych firm oraz obligacje emitowane przez rządy państw, głównie państw tzw. wschodzących. Moja filozofia czterech ćwiartek zakłada, że trzymam pieniądze nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Ponieważ nie obracam miliardami złotych, nie mogę kupić np. obligacji emitowanych przez inne państwa niż Polska bezpośrednio. Robię to za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych.
Czytaj też: Światowy gigant w zarządzaniu pieniędzmi uruchamia nietypowy plan oszczędzania. Warto mu się przyjrzeć!
Fundusze inwestycyjne są z jednej strony bezpieczniejszą formą inwestowania w obligacje – automatycznie rozkładają ryzyko na wielu emitentów, więc ewentualna pomyłka w ocenie którejś z firm nie oznacza straty wszystkich pieniędzy, a tylko niewielkiego ich kawałka. Z drugiej jednak strony oznaczają dodatkowe koszty, które z punktu widzenia rentowności inwestycji w obligacje mogą oznaczać odcięcie 20-30% zysków.
Z funduszami wiąże się też takie ryzyko, że zyski, które generują, nie zależą tylko od tego jak są oprocentowane obligacje, ale też od tego jakie są ich notowania rynkowe. A więc po jakiej cenie inwestorzy handlują obligacjami w okresie pomiędzy ich wyemitowaniem, a wykupieniem. Te notowania mogą być słabe np. w sytuacji, gdy są to obligacje o stałym oprocentowaniu, a gospodarka kraju jest na etapie rosnącej inflacji. Wtedy wszyscy pozbywają się obligacji o stałym oprocentowniu i kupują te o zmiennym.
Inwestując w obligacje z całego świata częściej wybieram fundusze będące częścią największych globalnych firm asset management. Uważam, że mają więcej doświadczenia w inwestowaniu kasy na każdym krańcu świata. Udziały większości z nich mozna kupić w Polsce, choć próg wejścia jest nieco wyższy, niż w „polskich” funduszach (czasem trzeba mieć minimum 10.000-20.000 zł). Nie wszystkie fundusze są wyceniane w złotych (przy wycenie w euro lub dolarach dochodzi ryzyko kursowe), a przy sprzedaży udziałów trzeba samodzielnie rozliczyć podatek w formularzu PIT.
Trzy rodzaje funduszy globalnych obligacji
Fundusze obligacji dzielą się z grubsza na trzy grupy. Pierwsza to te, które inwestują wyłącznie w obligacje rządowe, a więc najmniej ryzykowne. Jednym z reprezentantów tego gatunku jest fundusz JP Morgan Strategic Bond Fund. Średni zysk roczny to jakieś 2-3%. W zeszłym roku miał 4% zysku, ale dwa lata temu – stracił 0,7%. A znwu w 2014 r. miał 4% zarobku. Do końca października tego roku pokazał 2,4%. Szału nie ma, ale najwięcej pieniędzy w jego portfelu jest ulokowanych w amerykańskich i japońskich obligacjach rządowych. Ale ma też trochę obligacji rządu rosyjskiego, tureckiego, RPA i Indonezji.
Nieco bardziej ryzykowną grupą funduszy są te, które inwestują pieniądze w obligacje krajów rozwijających się. Fundusz Black Rock Emerging Markets Bond Fund miewał w swojej historii 13% rocznej straty, ale i 13% rocznego zysku. Przeciętnie rośnie o 4-8% w skali roku, ale oczywiście bez żadnej gwarancji. Największe pozycje w jego aktywach to obligacje Brazylii, Meksyku, Rosji, Polski, Indonezji, Kolumbii i RPA.
Ostatnią grupą funduszy obligacji globalnych są te, które lokują w obligacje największych firm. Fundusz Back Rock Global High Yield Bond Fund w ciągu ostatnich czterech lat miał roczną stopę zwrotu 6,5%, choć zdarzyły mu się lata, w których miał kilkanaście procent zysków, jak i takie, w których nie zarabiał w ogóle lub nawet miał symboliczne straty. Inwestuje m.in. w obligacje firmy telekomunikacyjnej Sprint, czy właściciela kasyn Caesars.
Zarobić na obligacjach dwa razy tyle, co w banku? Bez ryzykowania? To możliwe
W ramach ćwiartki pieniędzy, którą lokuję w obligacjach w zeszłym roku osiągnąłem zysk w wysokości 4,5-5%, czyli trzykrotność tego, co byłbym w stanie wycisnąć trzymając pieniądze na depozytach. Biorąc pod uwagę, że był to dość słaby czas dla funduszy obligacji rynków wschodzących – jestem zadowolony, choć moim celem dla tej części portfela było jakieś 5-6% zysku.
Ilustracje: kadry ze spotu Ministerstwa Finansów reklamującego obligacje skarbowe