Dziesięć lat walki w sądzie i zwycięstwo, które jednak chyba nie do końca cieszy. Ten proces pokazuje, jak daleko jesteśmy od cywilizowanego, efektywnego sposobu rozstrzygania sporów konsumentów z instytucjami finansowymi. Albo znajdziemy jakiś lepszy pomysł na pozwy zbiorowe, albo będziemy mieli prawnicze eldorado, dekady czekania na wyroki i bankową grę na zwłokę
To był jeden z największych procesów grupowych w Polsce, w których stroną byli klienci banku. Kredytobiorcy, którzy zaciągnęli frankowe kredyty w mBanku, od 2016 r. walczyli o unieważnienie umów kredytów waloryzowanych kursem szwajcarskiej waluty. I w końcu wywalczyli prawomocne zwycięstwo, ale żeby uzyskać korzystne dla siebie rozliczenie, będą musieli prawdopodobnie wytoczyć bankowi kolejny proces. Wielu tego wyniku nie doczekało.
- Kapitał wraca do Ameryki. Ale czy warto dziś lokować pieniądze w amerykańskie obligacje, poprzez fundusze?
- Jak powinna inwestować pieniądze fundacja rodzinna? Czasy się zmieniają, więc i inwestycje rodzinne wymagają szczególnej troski
- Temat kart kredytowych dzieli młode Polki i Polaków. To darmowy sposób na poprawę domowego cash-flow czy… coś dziwnego i trudnego? Są nowe liczby!
Kiedy grupa 1734 kredytobiorców przed dekadą szła do sądu przeciwko mBankowi. Mogli oni mieć nadzieję, że to będzie najłatwiejszy sposób walki o sprawiedliwość. Choćby dlatego że w grupie raźniej i taniej dla wszystkich. Jeden proces zamiast 1700 i jedno rozstrzygnięcie oszczędzające czas i pieniądze. W cywilizowanych krajach (choć nie wszystkich) takie procesy kończą głośne spory konsumenckie raz na zawsze. Ale nie w Polsce.
W Polsce okazało się, że ustawa o pozwach zbiorowych jest tak zrobiona, iż sądy grzęzną w biurokracji i formalnych przepychankach dotyczących stopnia jednolitości sytuacji prawnej tych, którzy pozwali bank. Dlatego procesy tego typu trwają bardzo długo i nie prowadzą do efektywnego załatwienia sporu. W tym przypadku było jeszcze kilka innych komplikacji.
10 lat walki w sądzie. A wyroki od ściany do ściany
Choć kredytobiorcy mogli pójść „bezpieczniejszą” drogą i prosić sąd „tylko” o uznanie abuzywności klauzuli waloryzacyjnej (i pewnie by to osiągnęli), to postanowili zagrać o całą pulę, wnosząc o orzeczenie nieważności umów – nie ze względu na nieprecyzyjny zapis dotyczący przeliczania walut, lecz z uwagi na to, że to „coś” w ogóle nie jest kredytem w świetle prawa bankowego (bo w czasie spłaty zmienia się kwota kapitału do spłaty).
W pierwszej instancji w 2018 r. kredytobiorcy przegrali, bo sąd uznał, iż… nie mają interesu prawnego w rozstrzygnięciu sporu, zaś umowy są zgodne zarówno z Prawem bankowym, jak i z Kodeksem cywilnym. Prawnicy reprezentujący klientów trochę się podłożyli, bo próba udowodnienia, że ryzyko, na które bank naraził klientów, nie było ryzykiem kredytowych, lecz kasynowym, nie było najłatwiejszą drogą.
Nagły zwrot akcji nastąpił w 2020 r. Klienci mieli sporo szczęścia, że Sąd Apelacyjny sprawę obejrzał kilka miesięcy po słynnym wyroku TSUE w sprawie państwa Dziubaków i spojrzał na nią zupełnie świeżym okiem. Sędzia stwierdziła, że w pierwszej instancji sąd w ogóle nie rozpoznał istoty sprawy, nie próbował przeanalizować uczciwości i zgodności z prawem klauzul przeliczeniowych, a siłą rzeczy również nie zahaczył o kwestię sensowności postulatu unieważnienia umowy.
Sprawa wróciła do ponownego rozpatrzenia w pierwszej instancji i w 2022 r. zrobiło się jeszcze dziwniej, bo kolejny sędzia nie zgodził się na żadne ze zgłaszanych roszczeń: ani na uznanie za nieważne klauzul waloryzacyjnych w umowach kredytowych (oznaczałoby to tzw. odfrankowienie, czyli spłacanie kredytów jako złotowych przy stawce LIBOR CHF), ani na uznanie tych umów w całości za nieważne.
Co więcej, sąd doszedł do wniosku, że klauzula waloryzacyjna (czyli ta, która sprawia, że raty są przeliczane z franków na złote) została „indywidualnie uzgodniona” z każdym kredytobiorcą, a więc nie spełnia jednego z warunków z art. 395 Kodeksu cywilnego, który pozwalałby uznać ją za abuzywną. Za niezgodną z prawem uznał tylko część klauzuli (stosowanie bankowej tabeli kursowej) i nakazał spłacać kredyty bezpośrednio we frankach.
Dopiero teraz, w drugiej instancji nadeszła zgodna z linią orzeczniczą panującą w polskich sądach „normalność”, czyli orzeczenie mówiące o tym, że umowy kredytowe klientów nie obowiązują, bo zawierają zapisy, które nie są zgodne z prawem konsumenckim. Spór znalazł swój szczęśliwy (dla klientów) finał, ale był to jeden z najbardziej zadziwiających procesów, którego zwroty akcji zadziwiały.
Pozew grupowy. Prawie połowa klientów nie doczekała
Z jednej strony można powiedzieć, że lepiej późno niż wcale. Albo że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, nie jak zaczyna, lecz po tym, jak kończy. Albo że koniec wieńczy dzieło. Można żartować, ale to nie jest dobry przykład dla konsumentów, by wybierać taką ścieżkę spierania się z instytucjami finansowymi. Będą wybierali procesy indywidualne, przepłacając, napychając kieszenie prawnikom i zapychając wokandy sądowe sprawami, które mogłyby być rozpatrzone łącznie z innymi, niemal identycznymi.
A przecież kilka dużych procesów zbiorowych w Polsce mieliśmy – pierwsi byli „Nabici w mBank” walczący z kredytami mającymi oprocentowanie ustalane „decyzją zarządu” (1247 osób, bank po 10 latach wycofał się z ringu), a chyba największy był pozew frankowiczów przeciwko Bankowi Millennium (4500 osób). Można było rozwiązywanie problemów z umowami kredytowymi „zoptymalizować”. Skoro polskie państwo – jako jedyne w Europie – nie potrafiło sprawy załatwić systemowo, to można było zrobić to z pomocą pozwów zbiorowych (jak częściowo zrobiono np. we Francji).
Pozwy grupowe tak łatwo „uwalić” z przyczyn formalnych, a procedury są tak skomplikowane i długotrwałe, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie już tego próbował, przynajmniej dopóki nie zmienią się zasady gry. Z grupy 1734 osób, które rozpoczęły spór z mBankiem, blisko połowa nie doczekała końca. Ponad 700 kredytobiorców podpisało ugody z bankami, bo straciło wiarę, że dożyją wyroku.
Ci, którzy wyczekali do końca, prawdopodobnie będą musieli jeszcze raz pozwać bank – tym razem o zapłatę konkretnej kwoty wynikającej z wyroku w procesie zbiorowym. Prawdopodobnie bank będzie także i tych kredytobiorców namawiał na ugody (co sugeruje słowo „dotychczas”):
„Dotychczas łącznie prawie połowa uczestników tego postępowania zdecydowała się na polubowne rozstrzygnięcie sporu i wybrała ugody. Potwierdzam, że Sąd oddalił naszą apelację. Wyrok w tej sprawie ma charakter ustalający, tzn. każdy z uczestników grupy, aby doprowadzić do unieważnienia umowy, musi indywidualnie pozwać bank. Bank obecnie oczekuje na pisemne uzasadnienie wyroku. Po jego analizie podejmie decyzję co do ewentualnych dalszych kroków prawnych”
– napisał mi Marcin Wojtachnio, dyrektor departamentu kredytów spornych w mBanku. Ugody z punktu widzenia banku są pożądanym scenariuszem, bo skoro mamy za sobą 10 lat walki w sądzie, to oznacza, że przedawniłyby się roszczenia banku o zwrot kapitału udzielonego kredytu. Kredytobiorcy mają w ręku dokument, z którym w sądzie mogą żądać zapłaty określonej kwoty wynikającej z konieczności zwrotu zapłaconych bankowi rat. Proces w tej sprawie powinien być prosty, ale bank ma interes, żeby go wszelkimi sposobami przedłużać, żeby uzyskać ugodę zamiast wyroku o zapłatę.
CZYTAJ TEŻ W „SUBIEKTYWNIE O FINANSACH”:
——————————-
ZOBACZ NASZE NOWE WIDEOCASTY:
„Subiektywnie o Finansach” jest też na Youtubie. Raz w tygodniu duża rozmowa, a poza tym komentarze i wideofelietony poświęcone Twoim pieniądzom oraz poradniki i zapisy edukacyjnych webinarów. Koniecznie subskrybuj kanał „Subiektywnie o Finansach” na platformie Youtube
źródło zdjęcia: Unsplash