Premier Mateusz Morawiecki ogłosił, że na 2020 r. – mimo powyborczych przeciwności losu – jednak zdołał przygotować pierwszy od wielu lat zrównoważony budżet. A więc taki, w którym wydatki nie są wyższe od wpływów i nie trzeba zadłużać się za granicą. Ciesząc się z tego powodu warto jednak zapytać: „kto za to zapłaci?”. Bo wzrost dochodów państwa, który zaplanował premier Morawiecki, jest gigantyczny
Jeśli excel premiera uda się potwierdzić rzeczywistym – jak to mówią w Ministerstwie Finansów – „wykonaniem”, to w przyszłym roku państwo zbierze od nas oraz wyda rekordowe 435 mld zł.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Będzie to największy pieniądz, jakim kiedykolwiek dysponował polski rząd. Dość powiedzieć, że wartość wszystkich wytwarzanych przez Polaków dóbr i usług wynosi jakieś dwa biliony złotych. A to oznacza, że wydawanie blisko co czwartej naszej złotówki chce wziąć na siebie rząd (i to nie licząc składek na ZUS i innych obciążeń).
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że marzenia premiera o budżecie bez deficytu trzeba odłożyć na półkę, bo – głównie z powodu weta Jarosława Gowina i jego ludzi – upadł pomysł podwyżek składek ZUS dla ludzi o najwyższych dochodach. W ten sposób z rządowego planu „wyparowało” 5-6 mld zł.
Z kolei pojawiły się nowe obietnice, m.in. profilaktyczne badania dla osób po 40-tce (co mogłoby kosztować nawet 10 mld zł) i preferencyjny ZUS dla najmniejszych firm (za miliard złotych). Wcześniej była obniżka PIT dla wszystkich (do 17%) i zniesienie go w ogóle dla młodzieży. To w sumie kolejnych kilka miliardów złotych mniej w budżecie.
W planach gigantyczny wzrost dochodów państwa. Czas trzymać się za kieszenie?
A jednak – mimo tych wszystkich przeciwności losu – premier zdołał przygotować taki excel, który nie zawiera deficytu przynajmniej na poziomie planu. Jak będzie z realizacją – zobaczymy.
O tym, w jakim stopniu państwowa kasa ma „spuchnąć” od naszych pieniędzy niech świadczy choćby to, że dochody państwa w kończącym się 2019 r. wyniosą „tylko” 387,6 mld zł, zaś w 2018 r. rząd szacował, że do kasy wpłynie mu 356 mld zł (ostatecznie państwu udało się „zarobić” więcej).
Łatwo policzyć, że te 435 mld zł, które rząd zaplanował zebrać w przyszły, roku, jest kwotą aż o ponad 47 mld zł większą, niż mają wynieść wpływy w bieżącym roku! Wydatki też mocno wzrosną, ale one pójdą w górę „tylko” o 19 mld zł.
Zobacz też: Wszystko, co Mateusz Morawiecki powiedział w sprawie budżetu na 2020 r., jest na stronie www.premier.gov.pl
I tutaj kryje się tajemnica zrównoważonego budżetu, który ma w planach premier. Potrzebne na ten „prezent dla Mateusza Morawieckiego” pieniądze zapłacą podatnicy w formie dodatkowych obciążeń. To wzrostem różnych danin i podatków, a nie oszczędnością i oglądaniem każdej wydawanej złotówki, ma być osiągnięty budżet bez deficytu.
Nie będę w tym miejscu oceniał, czy podnoszenie podatków po to, by osiągnąć budżet bez deficytu to pomysł, który ma sens. Zapewne lepiej byłoby osiągnąć brak deficytu obniżając i podatki i wydatki, ale przecież pamiętamy z jakiego powodu Zjednoczonej Prawicy udało się rzutem na taśmę wygrać ostatnie wybory… Dla przypomnienia: nie, nie obietnicami ścięcia wydatków i obniżki podatków ;-).
Skąd państwo ma pieniądze? Aż w 90% z podatków. A w 100% od nas
Z czyich kieszeni rząd wyjmie więc aż 47 mld zł tych dodatkowych pieniędzy, żeby – po pierwsze – móc znów podwyższyć wydatki („trzynastka” dla emerytów to 10 mld zł, zaś 500+ na każde dziecko to dodatkowe 20 mld zł), a po drugie pochwalić się budżetem bez deficytu?
Tylko niecałe 10% dochodów państwa stanowią wpływy inne, niż podatki. Można więc założyć, że jakieś 35 mld zł rząd zarobi dzięki cłom pobieranym na granicach, bezzwrotnym dotacjom z Unii Europejskiej, dywidendom wypłacanym przez państwowe spółki (czy z pieniędzy zarabianych sprawiedliwie – oceńcie sami po lekturze tego tekstu) oraz dzięki opłatom pobieranym od nas przez urzędy. Cała reszta to podatki.
W planie budżetu dochody podatkowe mają się wyglądać mniej więcej tak:
>>> podatek VAT (płacimy go w sklepach, jest „zaszyty” w cenach towarów) – ok. 200 mld zł
>>> podatek CIT (płacą go firmy z osiąganych przez siebie zysków) – ok. 40 mld zł
>>> podatek PIT (płacimy go wszyscy od dochodów ) – ok. 60 mld zł
>>> podatek akcyzowy, „zaszyty’ w cenach używek, dóbr luksusowych, ale też paliwa – ok. 80 mld zł.
Są jeszcze inne podatki (jak np. od gier losowych i duża wypłata zysku z NBP 7,2 mld zł choć bywało więcej), ale chwilowo je pomińmy, żeby nie mącić i nie zajmować Waszego cennego czasu.
Trzy źródła wzrostu dochodów podatkowych w „morawieckim excelu”
Łączny wzrost dochodów z tych podatków ma wynieść jakieś 30-35 mld zł w stosunku do bieżącego roku. Nie tylko z powodu podnoszenia tychże podatków (o tym za chwilę). Źródeł jest kilka.
Po pierwsze: „inflacja podatków” i większy tort do podziału. Rząd zakłada realny wzrost PKB o 3,7% oraz inflację w wysokości o 2,5%. To w sumie oznacza „samorzutny” wzrost dochodów podatkowych o co najmniej kilkanaście miliardów złotych, wynikający z wyższej bazy dla nalicznych procentowo podatków.
Np. pensje mają wzrosnąć o ponad 6%, więc PIT też będzie wyższy, nasze zakupy mają wzrosnąć o 6%, zaś ceny dodatkowo o 2,5%, więc dochody z VAT automatycznie wzrosną. Wzrost PKB to z kolei zwykle wyższe dochody firm, co rzutuje na podatek CIT.
Po drugie: ograniczenie szarej strefy podatkowej. Te wszystkie split-paymenty (podzielone płatności), systemy śledzące transakcje, ograniczanie rozliczeń gotówkowych, kasy fiskalne online… A do tego oczywiście wzmożone kontrole i „terroryzowanie” przedsiębiorców urzędniczą podejrzliwością (jeśli wrzucisz za dużo w koszty, to cię „przetrzepiemy”). To może przynieść wzrost dochodów z podatków od kilku (patrząc realistycznie) do kilkunastu miliardów złotych (to musiałby być cud, bo już nawet w tym roku widać, że „walka z mafiami VAT-owskimi” przestała działać).
Po trzecie: wzrost podatków i wprowadzanie nowych. Ostatnio nie ma tygodnia, żeby rząd nie wymyślił, że coś-tam znów opodatkuje. Zwykle opodatkowuje rzeczy, które – obiektywnie rzecz biorąc – są niezdrowe, a więc trudno taki podatek skrytykować. Nie wiadomo jednak, czy dochody z niego będą służyły leczeniu skutków tych złych rzeczy, czy też po prostu sfinansowaniu budżetu bez deficytu.
Za co zapłacicie więcej?
>>> alkohol, piwo, wino – podatek akcyzowy wzrośnie o 10% (piwo w górę o kilka groszy na butelce, wino – o kilkanaście, zaś wódka – 1,5 zł w górę). Tutaj więcej o tym podatku i jego skutkach
>>> podatek od cukru – a tak naprawdę od słodzonych cukrem napojów – średnio ceny pójdą w górę o 0,5-1 zł za butelkę. Tutaj więcej o tym podatku
>>> podatek od „małpek”, czyli małych butelek napojów wyskokowych – podrożeją o 1 zł za buteleczkę
>>> podatek od suplementów diety – a tak naprawdę od ich reklam, co przełoży się na wzrost ceny pewnie o 5% (bo reklama to mniej więcej połowa ceny detalicznej, a podatek wyniesie 10%)
W sumie te wszystkie pomysły mają przynieść jakieś 5 mld zł dodatkowych wpływów podatkowych. W odwodzie jest jeszcze podatek handlowy od supermarketów (może dać 1-2 mld zł).
Bonusy jednorazowe, czyli w życiu trzeba mieć szczęście
Wzrost dochodów z podatków o 30-35 mld zł to jedna nóżka budżetu bez deficytu. Ale jest i druga – to „bonusy”. A więc jednorazowe „strzały” dochodowe, których nie było w poprzednich latach i zapewne nie będzie w następnych.
>>> wpłata z zysku Narodowego Banku Polskiego w wysokości – ok. 7 mld zł,
>>> opłata przekształceniowa po „rozmontowaniu” OFE (planowanym na połowę roku) – jakieś 15-20 mld zł. Tutaj więcej o tym, dlaczego uważam, że z tym parapodatkiem rząd ostro przycwaniakował
Dodatkowo rząd opóźnił o pół roku likwidację OFE, co pomoże utrzymać jeszcze przez kilka miesięcy mechanizm tzw. suwaka i da szansę, by o kilka miliardów złotych zmniejszyć dotację do ZUS
Gdzie rząd „chowa” rosnące podatki?
Excel wszystko zniesie, ale zobaczymy jaka będzie rzeczywistość. Optymizm konsumentów i ich wydatki już zaczęły spadać (a to główny motor wzrostu wpływów z VAT), nadzieje związane z dalszym „wyciskaniem” przedsiębiorców (ograniczenia słynnej luki VAT, szarej strefy podatkowej) mogą okazać się płonne, a ewentualne osłabienie tempa wzrostu gospodarczego może uderzyć w „automatyczną” część dochodów podatkowych (czyli tę, która rośnie w efekcie wzrostu wartości tortu do podziału). Wpłata z zysku NBP też jest bardzo „napompowana” – bank centralny tylko w niektórych latach ma zyski pozwalające na wypłatę „dywidendy”.
Ale też z drugiej strony nie można powiedzieć, że ten budżet jest bujaniem w obłokach. On jest po prostu optymistyczny oraz okraszony obietnicą jednorazowych „prezentów”. Nie założyłbym się dziś, że realizacja tak urzeźbionego excela budżetowego na pewno się nie uda.
Tym, co mnie martwi, jest kontynuowanie przez rząd polityki podnoszenia podatków i to w sposób niezauważalny dla przeciętnego, niewyedukowanego ekonomicznie Polaka.
To niektóre podatki wprowadzone za rządów PiS:
>>> podatek bankowy (przerzucany na klientów banków) – 6 mld zł rocznie
>>> opłata solidarnościowa (od dochodów powyżej 1 mln zł) – 4% (oprócz PIT)
>>> opłata recyklingowa – 0,2 zł plus VAT za każdą torebkę foliową w sklepie
>>> opłata emisyjna (doliczana do ceny paliwa) – 8 gr. plus VAT za każdy litr paliwa. Tutaj więcej o podatkach „zaszytych” w cenie paliwa
>>> opłata mocowa – 10 zł miesięcznie do rachunku za prąd (będzie od jesieni, tutaj więcej o niej).
Oprócz tego oczywiście rosną opłaty za wodę, śmieci i inne usługi komunalne, bo rząd robi samorządom „pod górkę” (np. nie refunduje w całości wyższych kosztów szkół), nakładając na samorządy nowe obowiązki nie zapewnia w pełni ich finansowania.
Zanim zaczniecie narzekać na ceny w sklepach, przypomnijcie sobie tę listę i pomyślcie o budżecie bez deficytu.
zdjęcie: premier.gov.pl