Nie ma dziś ważniejszej sprawy dla świata, niż zatrzymanie epidemii nowego wirusa z Wuhan. Do takiego wniosku prowadzą wyliczenia analityków banków Goldman Sachs i JP Morgan, którzy oszacowali, ile koronawirus już na pewno odejmie od wzrostu światowego bogactwa. I ile może odjąć, gdyby nie został zatrzymany do końca pierwszego kwartału
Lekarze uspokajają, że nowa odmiana koronawirusa (symbol 2019-nCoV) nie jest wcale dużo bardziej „zjadliwa” od zwykłej grypy i że poza Azją – a zwłaszcza w krajach, które mają opiekę zdrowotną na porządnym poziomie – nie wywołuje na razie zauważalnej śmiertelności.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Owszem, jest niefajny, bo jest nowy i akurat na niego nie ma jeszcze szczepionki. A poza tym dość długo się „wylęga” bezobjawowo, więc i trudno odizolować chorych ludzi od zdrowych. Jeśli już ktoś zachoruje, to kończy się ciężkim zapaleniem płuc. Ale żeby zachorować trzeba dość długo przebywać w obecności kogoś, kto już tego wirusa ma. I ten ktoś musi na nas smarkać oraz kichać (bo zarażamy się kropelkowo).
Kilkadziesiąt lub (wkrótce) kilkaset tysięcy osób zarażonych i kilkuset (a potem kilka tysięcy?) zmarłych w skali świata nie zrobi wrażenia na epidemiologach – na grypę i choroby okołogrypowe tylko w Polsce choruje rocznie 4-5 mln ludzi, z czego umiera kilkadziesiąt – ale dopóki nie ma szczepionki wszyscy chuchają na zimne. Za dużo jest na świecie rejonów z kiepską ochroną zdrowia i przyjaznym dla tego paskudztwa klimacie, by machnąć ręką na zagrożenie. A według najnowszych szacunków dziennie zaraża się 50.000 osób.
Czytaj też: Są tacy, dla których epidemia to doskonałą okazja do zarobienia dużych pieniędzy.
Gospodarka „przymrożona”, bo tak jest bezpieczniej
Te środki bezpieczeństwa kosztują ogromne pieniądze. Nie tylko poprzez konieczność zapłacenia za badania „podejrzanych” ludzi, za kwarantannę, za ich leczenie, za środki higieny oraz za opłacenie naukowców pracujących nad szczepionkami. Cała „afera” z koronawirusem to gigantyczne koszty dla światowej gospodarki.
I to z kilku powodów. Po pierwsze: duża część chińskich mocy produkcyjnych jest „zamrożona”. Rzeczy, które Chińczycy normalnie wyprodukowaliby i wysłali w świat, po prostu nie powstają, bo duża część kraju stanęła, jakby to był gigantyczny strajk.
Po drugie: brak realizacji zamówień zagranicznych osłabia łańcuchy dostaw i spowalnia pracę w fabrykach na całym świecie. Po trzecie spowolniona chińska gospodarka zamawia mniej towarów za granicą, osłabiając firmy, które z nią kooperują. Po czwarte wreszcie ani chińscy turyści nie wyruszają w świat, ani świat nie przyjeżdża do Chin, cierpi więc turystyka.
Ile to w sumie kosztuje? Oszacował to bank inwestycyjny Goldman Sachs. Punktem wyjścia jest znany wszystkim wskaźnik PKB, czyli wartość wszystkich wytworzonych na świecie dóbr i usług. Wynosi ona mniej więcej 86 bilionów dolarów. Każdy, kto coś wytwarza albo świadczy jakieś usługi, za które dostaje pieniądze, dokłada swoją cegiełkę do tego PKB.
Więcej fajnych grafów: zapraszam na VisualCapitalist
Chiny stanęły. Więc urosną wolniej o jedną trzydziestą. Na razie
Ile z tych 86 bilionów pójdzie się… huśtać? Goldman oszacował, że wybuch epidemii koronawirusa ograniczy wzrost chińskiego PKB w 2020 r. o 1,6% w skali roku oraz 6,4% w skali pierwszego kwartału (bo wtedy gospodarka najbardziej odczuje „zamrożenie”). Nieco ostrożniejsze są prognozy profesorów Oxford University, którzy mówią o spadku PKB o 5,6% w skali pierwszego. Czyli o ponad jedną dwudziestą.
Innymi słowy: jeśli wzrost gospodarczy Chin miałby w całym roku wynosić 6 pkt. proc., to z powodu koronawirusa będzie mniejszy o jedną dwudziestą (czyli wyniesie 5,7 pkt. proc., a nie 6 pkt. proc.).
Z kolei bank JP Morgan ogłosił właśnie, że według najnowszej prognozy dla Chin walka z koronawirusem spowoduje zmniejszenie wzrostu PKB tego kraju do zaledwie 1 pkt. proc. w pierwszym kwartale. A w całym roku PKB Chin wzrośnie nie o 5,9%, lecz tylko o 5,7%.
Ile to wynosi w żywym pieniądzu? Chiny wytwarzają rocznie 14 bilionów dolarów PKB, roczny przyrost tej „machiny” wynosi jakieś 800-900 mld dolarów i z tej kwoty trzeba odjąć 1,6%, czyli „drobne” 15 mld dolarów (według prognozy Goldman Sachsa) albo nieco ponad jedną trzydziestą (czyli 0,2 pkt. proc. odjęte od 5,9 pkt. proc.) – czyli 30 mld dolarów. Tutaj więcej o prognozach JP Morgan.
Przez koronawirusa reszta świata rośnie o 2% wolniej, niż by rosła bez niego
Goldman Sachs szacuje, że uderzenie w chiński wzrost gospodarczy bezpośrednio odejmie ok. 1% (procent, nie punkt procentowy) od globalnego wzrostu PKB w pierwszym kwartale (jeśli Chińczycy mniej towaru wyślą w świat, to świat mniej zarobi). Drugie tyle zabiorą skutki uboczne. Pierwszym jest zmniejszenie eksportu do Chin (ok. 0,3%) i zmniejszenie wydatków chińskich turystów za granicą (ok. 0,6%).
Oba kanały „transmisji” kosztów wirusa do reszty świata zyskały na znaczeniu od czasu epidemii SARS w 2003 r. Ze względu na rozwój chińskiej gospodarki w ciągu ostatnich dwóch dekad kilka krajów azjatyckich jest obecnie znacznie bardziej uzależnionych od Chin. Tajlandia, Korea i Tajwan w sporej części „żyją” z turystyki i handlu z Chinami.
Biorąc pod uwagę, że świat wytwarza 85 bilionów dolarów wartości rocznie oraz że globalny wzrost tej wartości wynosi jakieś 3%, to mówimy o odjęciu mniej więcej 10 mld dolarów od wzrostu światowego PKB.
Ale to pod warunkiem, że afera z koronawirusem zakończy się w pierwszym kwartale. Wtedy roczny wzrost globalnego PKB byłby niższy o 0,1-0,2 punktu procentowego od wcześniejszych założeń (czyli od 3,1%). Mówimy więc o kwocie 25 mld dolarów, wciąż mniejszej, niż wyniosły koszty epidemii SARS.
Tutaj macie dość zgrabnie pokazane w jakim stopniu światowa gospodarka (w tym wypadku najpotężniejsza jej część, amerykańska) jest uzależniona od dostaw z Chin. Można swobodnie założyć, że wydłużenie w czasie kłopotów z utrzymanie łańcuchem dostaw zacznie uderzać w coraz bardziej nieproporcjonalnej skali w wielkie koncerny światowe:
Pamiętajmy, że są spore rozbieżności jeśli chodzi o ocenę kosztów „zamrożenia” gospodarki chińskiej. Jeśli weźmiemy bardziej smutne prognozy uderzenia epidemii w PKB Chin, to nawet przy założeniu, że krytyczny będzie tylko pierwszy kwartał mówimy o wzroście globalnych kosztów gospodarczych epidemii do 45 mld dolarów.
Z drugiej strony warto też zauważyć, że jeśli kryzys zostanie opanowany, to gospodarka będzie częściowo nadrabiała w kolejnych kwartałach to, co straciła w pierwszym kwartale, co ograniczy globalne kłopoty:
Czytaj tutaj: Więcej o prognozach Goldmana dotyczących koronawirusa
Ile to jest 25 mld dolarów? Zadłużenie Polski to ok. 250 mld dolarów. Reparacje, które powinni nam wypłacić Niemcy i Rosjanie za II Wojnę Światową podsumowałem na 2 biliony dolarów, zaś „budżet bez deficytu” Mateusza Morawieckiego wart jest jakieś 120 mld dolarów.
Czy my się powinniśmy przejmować kosztami koronawirusa, nawet jeśli fizycznie do nas nie dotrze? Cóż, jakaś część globalnych strat przypadnie zapewne na polskie firmy, które zatrudniają ludzi i płacą im pensje. Gdybyśmy – to luźna spekulacja – przyjęli, że straty będą odpowiadały skali wpływu naszej gospodarki na światowe PKB, to wyszłoby, że jeśli świat straci na epidemii 25-45 mld dolarów, to polskie firmy dołożą do tych strat równowartość pół miliarda złotych.
To byłoby niewiele, ale niewykluczone, że słabsze, mniejsze i mniej rozwinięte technologicznie gospodarki będą traciły więcej, niż potęgi żyjące częściowo w świecie cyfrowym. Przyjmując takie założenie, polskie firmy mogłyby liczyć straty w miliardach złotych, a nie tylko setkach milionów.
A jeśli naukowcy nie uporają się z wirusem do marca? Koszty sięgną 100 mld dolarów
A jeśli podstawowe założenie Goldmana jest zbyt optymistyczne? W bardziej „surowym” scenariuszu zespół banku Asia Economics zakłada, że szczyt epidemii będzie dopiero w drugim kwartale. Wtedy uderzenie w globalny wzrost PKB w 2020 r. wyniosłoby już 0,3 punktu procentowego, czyli byłoby liczone już w „dużych” kilkudziesięciu miliardach dolarów, może nawet 100 mld dolarów.
Analitycy Saxo Banku radzą, żeby – chcąc zaprognozować jak źle może być ze światową gospodarką – spoglądać na dwie rzeczy. Pierwsza to ceny akcji firm zajmujących się transportem. One od dawna zachowują się gorzej, niż cały rynek kapitałowy, a ostatnio jeszcze im się troszkę pogorszyło (to ten niebieski wykres)…
W Saxo Banku mówią, że koronawirus dopiero może pogorszyć na całym świecie. Światowy Indeks Transportowy Bloomberg spadł o 3% w porównaniu z 17 stycznia 2020 r., czyli od daty oficjalnego wybuchu epidemii. A to oznacza, że inwestorzy tak naprawdę nie zdyskontowali jeszcze w znaczący sposób zakłóceń, które czekają gospodarkę. Ciekawe, prawda?
Zaś druga rzecz, na którą warto patrzeć, to Baltic Dry Index, czyli indeks londyńskiej giełdy Baltic-Exchange, który odzwierciedla zmiany cen frachtu. Indeks zbiera średnie ceny transportu surowców, który odbywa się drogą morską. Baltic Dry Index jest względnie dobrym miernikiem światowej koniunktury gospodarczej. A ostatnio wygląda tak (czyli bardzo źle):
Analitycy Saxo Banku zauważają, że koniunktura w usługach transportowych i tranzytowych daje pewne sygnały ostrzegawcze, choć spadki nie są jeszcze katastrofalne. Ale piszą też, żeby nie ufać zanadto ogólnym indeksom akcji, bo można się obudzić z ręką w nocniku.
„Zalecamy inwestorom obserwowanie wskaźników branży transportowej i logistycznej w celu uzyskania wskazówek na temat skali gospodarczych konsekwencji koronawirusa. Ogólne indeksy giełdowe ważone kapitalizacją rynku w dużej mierze odzwierciedlają spółki technologiczne, które nie żyją w tym samym fizycznym świecie, co firmy produkcyjne”
Oczywiście, jeśli epidemii nie uda się opanować do końca drugiego kwartału, świat będzie miał znacznie większy problem, niż kwestia wzrostu PKB.
zdjęcie tytułowe: Pixabay