Od minionej środy, gdy rząd postanowił zamknąć na dwa tygodnie szkoły, kina i teatry oraz zaapelował do ludzi o pozostanie w domach i pracę zdalną, rzuciliśmy się na sklepowe półki, robiąc zapasy na ewentualność domowej kwarantanny. Czy słusznie? Czy scenariusz, w którym trwale – a nie chwilowo, z powodu opóźnień w przenoszeniu towarów z magazynu – zabrakłoby towarów w sklepach, jest w ogóle realny? Rozejrzałem się w branży handlowej, by sprawdzić na ile uzasadniona jest „żywnościowa panika” Polaków
W środę wieczorem zadzwonił mój przyjaciel. Opowiadał, że chciał zrobić drobne zapasy. Pojechał do sklepu Makro, ale nawet nie wszedł do środka, bo nie znalazł wolnego miejsca na parkingu (a to duży parking). Moja narzeczona też chciała nabyć co nieco. Po jej powrocie z zakupów poczułem się jakbym słuchał rodziców w czasach „komuny”, kiedy na co dzień brakowało podstawowych produktów, albo trzeba je było „wystać” w kolejkach. W internecie znajdziecie mnóstwo zdjęć pustych półek (zdjęcie tytułowe pochodzi ze sklepowej wyprawy mojej narzeczonej).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Oczywiście za ogołocone półki w sklepach odpowiada panika wywołana epidemią koronawirusa. Pojawiło się na raz zbyt dużo złych informacji. Dowiedzieliśmy się, że nie mamy już do czynienia z epidemią, a pandemią. Swoje zrobiło na pewno odwołanie zajęć w szkołach. Być może wielu z nas uznało, że trzeba zrobić porządne zapasy, żeby móc spokojnie udać się na domową kwarantannę.
To akurat działanie nieodpowiedzialne, bo tłumnie zgromadziliśmy się w marketach i naraziliśmy się na większe ryzyko złapania tego świństwa. Wielu z nas po prostu uznało, że za chwilę dojdzie do katastrofy i żywność w sklepach się skończy. Albo zamkną sklepy.
Przeczytaj też: Narodowa kwarantanna domowa. Ile pieniędzy nie wydamy, gdy nieczynne będą szkoły, kina, a hotele i restauracje będziemy omijać z daleka?
Przeczytaj też: Kraj stanął w „kwarantannie”, wielu ludzi nie pracuje. Czy z powodu koronawirusa powinniśmy móc zawiesić spłatę rat kredytów?
Rzuciliśmy się do zakupów, jak przed świętami. Sklepy tego nie przewidziały
Czy żywności w sklepach może zabraknąć? Uciąłem sobie na ten temat rozmowę z Andrzejem Falińskim. Obecnie jest on prezesem Forum Dialogu Społecznego, ale wcześniej przez wiele lat był dyrektorem generalnym Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, która zrzesza większość dużych sieci handlowych w Polsce. Wie więc, co w „handlu piszczy”.
Jego zdaniem, po prostu udzieliła nam się panika. Poziom wzmożonej sprzedaży można porównać ze „zwykłym” okresem przedświątecznym. O ile przed świętami sklepy są przygotowane na duże zakupy, o tyle teraz nie przewidziały, że nagle postanowimy robić zapasy. I stąd mogły się zdarzyć puste półki. Jeśli ktoś poszedł do sklepu w czwartek, a więc po „czarnej środzie handlowej” to zapewne zauważył, że towar został uzupełniony.
Próbowałem sprawdzić, o ile wzrosły obroty w ostatnich dniach. Można to sprawdzić częściowo, ale szybko np. na podstawie danych o wartości i liczbie transakcji bezgotówkowych. Ale organizacje płatnicze (Visa, Mastercard) pilnie strzegą tych danych. Rąbka tajemnicy uchylił przede mną eService, największy w Polsce agent rozliczeniowy (to firma, która obsługuje sklepowe terminale). Firma przyznaje, że od kilku dni obserwuje zwiększony ruch płatniczy w sklepach.
„W środę był on porównywalny z poziomem obrotów osiąganych zazwyczaj w soboty, które są zwykle najintensywniejszymi dniami handlowego tygodnia. Najbardziej zauważalny wzrost obrotów notujemy w kilku branżach: spożywczych sklepach detalicznych, drogeriach i aptekach”
Przeczytaj też: Szkoła i przedszkole zamknięte na dwa tygodnie przez koronawirusa. Co zrobić z dzieckiem? Ile kosztuje profesjonalna opieka? Komu zasiłek?
Fabryka staje? Zapasy na kilka dni
Andrzej Faliński jest przekonany, że zdecydowana większość sklepów – nawet przy wzmożonych zakupach – nie powinna odczuć problemów z dostawami. Większość z nich działa bowiem w dobrze zaprogramowanych systemach dostaw zintegrowanych lub w sieciach franczyzowych. Ale oczywiście nie wszystkie. Poza tymi systemami działa jakieś 5-7% sklepów i one faktycznie mogą mieć problemy z szybkim uzupełnieniem towarów na półkach. Bo jeśli brakuje jakiegoś towaru, pierwszeństwo – zgodnie z prawem silniejszego – będą miały sieci zintegrowane w systemach dystrybucji.
Uspokajający komunikat wydał właściciel sieci Biedronka, która zatrudnia ponad 60.000 pracowników, ma 1200 pojazdów i 16 centrów dystrybucyjnych w Polsce. I zapewnia, że robi wszystko, żeby w ponad 3000 sklepów półki nie świeciły pustkami.
System dostaw będzie działał oczywiście do czasu, kiedy pracują fabryki produkujące żywność, papier toaletowy czy detergenty. Ale gdyby teoretycznie stanęły, to są jeszcze zapasy w magazynach producentów i hurtowników. Andrzej Faliński szacuje, że stan zapasów pozwoliłby na uzupełnienie półek sklepowych w Polsce na ok. 3 dni.
Oczywiście zawsze jest też czarny scenariusz: liczba zarażonych idzie w setki tysięcy, sklepy i fabryki są zamknięte, bo nie ma kto w nich pracować. Ale od realizacji tego scenariusza jesteśmy jeszcze o lata świetlne. To się nie zdarzyło nawet w Chinach. I przy działaniach władz, ograniczających możliwość rozprzestrzeniania się wirusa, raczej jest mało prawdopodobne.
Przeczytaj też: Koronawirus uderzy w polską gospodarkę i w… plany rządu. O ile spadną dochody państwa z podatków? Spróbowaliśmy policzyć i…
Czy jedzenie się zmarnuje?
Szturm na sklepy skłania do innej refleksji – jeśli uda się w miarę szybko opanować epidemię (czego wszystkim życzę), spora część żywności, którą kupiliśmy w okresie paniki, może trafić do kosza. Już bez koronawirusa mamy z tym problem.
Z badania przeprowadzonego przez Quality Watch dla BIG InfoMonitor wynika, że na nietrafione zakupy pieniądze traci aż 55% Polaków. 44% ankietowanych deklaruje, że co miesiąc do kosza wyrzuca żywność lub nie korzysta z kupionych towarów o wartości 200 zł, 8% traci w ten sposób do 500 zł, a 3% przyznaje, że do 1000 zł i więcej.
Ale najczęściej – 67% wskazań – chodzi o nieprzemyślane zakupy produktów spożywczych. Drugie w kolejności są używki, mówi o nich blisko jedna trzecia badanych. Na marginesie, intuicja podpowiada, że używki zostały skonsumowane, ale potem mamy z tego powodu moralnego kaca. Sporo nietrafionych zakupów to też ubrania (28%) oraz wydatki na rozrywkę: restauracje – 22% i hobby – 19%.
Jest prosty sposób na to, żeby zapasy się nie zmarnowały – nie przesadzajmy z zakupami na zapas, a jeśli już chcemy mieć „żelazną rezerwę” na czas kwarantanny, to niech ona się składa wyłącznie z produktów o długim terminie przydatności. I bez paniki, proszę. Polska jest jednym z największych producentów żywności, nie jest wyspą (jak Wielka Brytania) i jest stosunkowo mało narażona na kłopoty z dostawami, transportem, czy zakupami żywności.