Od 1 kwietnia miała się zacząć rewolucja na rynku przewozów taksówkowych. Wyglądało na to, że liczba taksówek, które mogą nas wozić, znacznie spadnie. Ale „Lex Uber” na razie nie zadziała i jeszcze przez kilka miesięcy będzie panował totalny bałagan. To zła wiadomość dla licencjonowanych taksówkarzy, którzy muszą walczyć nie tylko z gigantycznym spadkiem obrotów, ale i wciąż z „niby-licencjonowaną” konkurencją
To miała być rewolucja na raty, po której rynek przewozów taksówkowych zostałby wreszcie uporządkowany. Pośrednicy, tacy jak Uber, czy Bolt mieli zostać „zalegalizowani” i uzyskać specjalne licencje. Musieliby ewidencjonować kierowców i odbyte przez nich kursy oraz ponosić dużą odpowiedzialność finansową za sytuację, w której jego kierowca przewoziłby ludzi bez licencji.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Z kolei kierowcy pracujący dla „aplikacyjnych” pośredników też muszą od początku roku zdobywać licencje (ale w nowym reżimie, znacznie łagodniejszym, np. bez konieczności zdawania egzaminu ze znajomości miasta). Poza tym miała powstać specjalna regulacja dotycząca wirtualnych taksometrów, czyli możliwości używania aplikacji, która nalicza opłaty klientowi (zamiast tradycyjnego taksometru).
Czytaj więcej: Uber Lex, czyli pięć rzeczy, na które musicie teraz uważać wsiadając do taksówki
Rewolucja taksówkowa odwołana do jesieni
1 kwietnia miał być o tyle kluczowym dniem, że „domknąłby” rewolucję. Odpowiedzialność finansowa, którą aplikacje taksówkowe miały ponosić za ewentualną nielegalną działalność „swoich” kierowców, miała doprowadzić do wyeliminowania z rynku „niedzielnych” kierowców, którym – jeśli siadają za kółkiem np. tylko między piątkiem, a niedzielą – nie opłacałoby się zdobywać nawet tej nowej, łagodniejszej licencji. Aplikacje – np. FreeNow – proponowały nawet kierowcom pokrywanie kosztów zdobycia licencji.
W Warszawie – gdzie „starych” licencji wydano jakieś 12.000, a kierowców jest dwa razy tyle – o nową licencję wystąpiło do końca lutego raptem kilkuset kierowców. Teraz urzędy są zamknięte, więc można wystąpić o licencję tylko za pomocą listu poleconego lub platformy ePUAP, więc procedura trwa dłużej i chętnych jest mniej (nie znam, niestety, dokładnych liczb).
Krzysztof Urban z FreeNow mówił mi ostatnio, że 75% kierowców, którzy jeżdżą samochodami z tym znakiem, zdobyło już nową licencję.
Ale koronawirus zmienił wszystko. W Tarczy Antykryzysowej znalazł się m.in. zapis o odroczeniu egzekwowania zapisów dotyczących licencji dla pośredników taksówkowych. Oznacza to, że wszystkie wymagania i kary dla aplikacji typu Uber, czy Bolt też są odroczone.
Formalnie już od stycznia kierowcom nie wolno wozić ludzi nie mając licencji taksówkowej („starej” albo tej zdobytej na nowych zasadach). Powinni też mieć taksometr (bo przecież nie ma żadnej regulacji legalizującej przewozy za pomocą aplikacji w smartfonie).
M.in. dlatego większość przewozów kierowców bez licencji odbywa się na zasadzie „ceny umownej” podyktowanej przez aplikację. Nie ma więc liczenia kilometrów, więc nie jest potrzebne – przynajmniej od strony praktycznej – posiadanie dokładnego narzędzia do tego służącego.
Policja oraz inspekcje ruchu drogowego od czasu do czasu łapią kilku, kilkunastu kierowców, wlepiając im mandaty. Ale robią to na zbyt małą skalę, żeby mogło to coś zmienić. Dopóki aplikacje, które de facto „organizują” przewóz osób, nie ponoszą odpowiedzialności finansowej za pracę „swoich” kierowców – jest to działalność mało skuteczna.
Na razie więc nic się nie zmienia. Wymogi licencyjne dla pośredników są odłożone o pół roku o do 30 września 2020 r., co oznacza, że na ulicach pozostaną także ci kierowcy, którzy działają w ramach pozwolenia na „okazjonalny przewóz osób”.
Kierowców na razie nie ubędzie, ale popyt na ich usługi tąpnął
Co to wszystko oznacza dla nas, klientów? Z jednej strony większe ryzyko trafienia na przypadkowego, „niedzielnego” kierowcę, który będzie de facto „dodatkiem do aplikacji”, ale z drugiej strony – więcej taksówek do wyboru, bo na razie chyba nie spadnie, jak się na to zanosiło, liczba kierowców. A i pewnie presja na wzrost cen nie będzie tak duża.
Dziś sytuacja jest taka, że jeden kierowca może być związany ze wszystkimi aplikacjami przewozowymi naraz – Uberem, Boltem, FreeNow, iTaxi i jeszcze z tymi uruchomionymi przez tradycyjne korporacje taksówkowe. Jakość usług przestała być przewidywalna, zaś powszechność cen umownych sprawia, że dość łatwo można trafić na przewóz dwa razy tańszy lub dwa razy droższy, niż byłoby to w czasach „taksometrowych”.
Czytaj więcej o tym: Uber Lex miało oczyścić rynek przewozów taksówkowych. Wsiadłem do Ubera i Bolta, żeby sprawdzić co się zmieniło. Gdzie dojechałem? I za ile? Bolało
Czytaj też: Aplikacja zamiast taksometru. Wygodne, dopóki nie spotka cię taka przygoda
Ale największy kłopot taksówkarzy to oczywiście koronawirus, który demoluje ich dochody. Jak powiedział mi Jarosław Iglikowski, szef związku zawodowego zrzeszającego warszawskich taksówkarzy, po stolicy jeździ tylko jedna trzecia taksówkarzy, zaś obroty dzienne są na poziomie 5-8% tych sprzed kryzysu.
Część taksówkarzy poważnie rozważa zawieszenie działalności gospodarczej, bo nie są pewni czy i w jakim stopniu pomoże im Tarcza Antykryzysowa, która dla większości osób prowadzących małą działalność gospodarczą jest czarną magią.