Czy tego bał się prezes H&M, gdy mówił, że ekologia szkodzi jego branży? Są śmiałkowie, którzy – jak twierdzą – w trosce o klimat i ekologię – popularyzują w internecie akcję „Nie kupię nowych ubrań przez cały 2020 r.”. Ile można zaoszczędzić i jak bardzo przysłużyć się w ten sposób klimatowi? Wchodzicie w to czy też raczej uważacie, że pozbawianie się przyjemności zakupów modnych ciuchów to już lekka przesada?
Gdy zobaczyłem na Facebooku, że kolejne osoby lajkują akcję „Nie kupię nowych ubrań przez cały 2020”, pomyślałem, że to marketingowy wymysł jakiejś organizacji, która chce w ten sposób zyskać rozgłos. Ale gdy w radiu usłyszałem, że kolejne znane osoby składają podobne deklarację, dotarło do mnie, że oni nie żartują.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czy da się nie kupować ubrań lub kupować je tylko w second-handach? I czy to w ogóle ma sens? A może to by była głupota i szkodnictwo? Może rację ma prezes H&M, który powiedział, że ograniczenie zakupów produktów jego branży, w tym odzieży, może mieć „niewielki wpływ na środowisko, ale będzie miało przerażające konsekwencje społeczne”? Dziś pochylimy się nad wpływem kupowania przez nas nowych rzeczy na losy świata.
Krótkie życie t-shirta fast fashion
Założenia akcji, o której wspomniałem, są proste: możesz chodzić po galeriach i patrzeć, ale nie możesz kupować nowych ubrań. Używane? Proszę bardzo. Wyjątkiem są zakupy dla dzieci (bo przecież szybko wyrastają) i zakupy butów (bo chodzenie w używanych byłoby trudne).
„Moda niszczy planetę w drastyczny sposób. Gdy zabranie nam wody, ubranie się w nowe markowe rzeczy, niewiele nam da”
– piszą w manifeście ideologicznym organizatorzy akcji. Faktycznie, sektor modowy ma wiele na sumieniu i pod względem trucicielstwa może się równać tylko z paliwowym, no i mięsnym.
Do wyprodukowania jednego bawełnianego T-shirtu trzeba zużyć ok. 2700 litrów wody. A jeśli w dodatku ma mieć jakiś kolor, to tkaninę trzeba nasączyć dziesiątkami chemikaliów, mniej więcej 3 kilogramami na 1 kg bawełny. Para dżinsów to 14 000 litrów wody. Przeciętny Warszawiak zużywa miesięcznie 4000 litrów wody – do kąpieli, w toalecie, do picia i gotowania, czyli musiałby się nie myć i nie pić przez trzy i pół miesiąca, żeby z czystym sumieniem kupić sobie nową parę dżinsów.
A co z emisją CO2? Z wyliczeń wynika, że wytworzenie jednego kompletu ubrań (bielizna, buty, koszulka, kurtka, spodnie) powoduje emisję szkodliwego dwutlenku węgla w wysokości 70-80 kg. Biorąc pod uwagę, że jedno drzewo w skali roku pochłania 5 kg Co2, należałoby po każdych poważniejszych zakupach w galerii handlowej zasadzić kilkanaście drzew. A mówimy tylko o jednym komplecie ubrań. A przecież wielu z nas w skali roku zapełnia szafy kilkunastoma takimi kompletami.
źródło: Ecotricity.co.uk
Do tego intensywna eksploatacja pól uprawnych na potrzeby bawełny i emitujący duże ilości CO2 transport, liczony w tysiącach kilometrów z fabryk Bangladeszu czy Pakistanu (Chiny robią się za drogie, ale i tak 60% produkcji to Daleki Wschód), że nie wspomnę o złej sytuacji pracowników – niskich pensjach i ciężkich warunkach pracy.
Człowiek w coś jednak przyodziać się musi, ale problemem jest skala zakupów i krótki żywot ubrań. Być może największym szkodnikiem dla klimatu jest moda na „fast fashion”, czyli szybkie dostawy ubrań na półki i krótki ich żywot po zakupie.
Czas powiedzieć temu basta? Ale czy to ma sens? Policzmy, ile zaoszczędzimy
Ciągle jesteśmy na dorobku i nasze wydatki na ubrania są poniżej unijnej średniej. Według Eurostatu przeciętny Europejczyk wydaje średnio na buty i ubrania 800 euro rocznie. Statystyki zaniżają Polacy, którzy w 2016 roku na ubrania i buty wydali 300 euro, czyli około 1300 zł. Od tamtej pory ta kwota mogła się zwiększyć, w końcu mamy 500+ i trzynastą emeryturę. Załóżmy, że jest to średnio 1500 zł rocznie. Za tę kwotę można kupić jeden płaszcz drogiej marki albo pięć sztuk z marki sieciowej. Albo 50 topów z golfem.
Załóżmy więc, że nie kupując nowych ubrań, w skali roku zaoszczędzimy 1500 zł. Warto pilnować, żeby te pieniądze trafiły na konto oszczędnościowe ;-).
W rzeczywistości to, ile wydajemy na ubrania, zależy od zarobków. I lepiej to wyrazić w procentach. Według badań firmy KMPG z 2018 r. mniej więcej 46% z nas nie wydaje na ubrania, buty i dodatki więcej niż co dziesiątą zarobioną złotówkę. Co trzeci Polak przeznacza na ten cel od 10-25% swojej pensji. Więcej – tylko 6% Polaków.
Mniej ubrań to mniej prasowania i prania. Oszczędność? 338 zł rocznie!
Bez zbędnych wizyt w sklepie zaoszczędzimy paliwo i nie będziemy truć świata naszym CO2. Mniej ubrań to niższe koszty energii potrzebnej do ich prania i prasowania. Już dziś producenci zachęcają do ograniczenia temperatury prania do 30 stopni, żeby oszczędzić energię i CO2. Oszczędne pranie to też mniej wody i energii potrzebnej do jej podgrzania.
Pralka rocznie zużywa ok. 130-170 kWh, w zależności od modelu i jego wielkości, czyli jej eksploatacja kosztuje ok. 78-102 zł rocznie przy cenie 0,6 zł za kWh. Pranie w niskich temperaturach i pranie w krótkich programach (np. godzinne) pozwoli zaoszczędzić połowę tej kwoty i ograniczy o kilka kilogramów emisję CO2. Czyli kolejne ok. 25-50 zł w kieszeni.
Mniej ubrań to też mniej prasowania. Załóżmy, że żelazko ma moc 2800W. Wtedy zużywa na minutę prasowania prąd o wartości 40 groszy (dane producenta). Pytanie brzmi, kto ile prasuje, ale załóżmy, że poświęcamy na tę żmudną czynność pół godziny tygodniowo. Wtedy koszt wynosi 12 zł! W skali miesiąca to 48 zł, a w ciągu roku ponad 576 zł!
Oczywiście ubranie nowe czy używane trzeba prać i prasować, ale można spróbować ograniczyć te czynności. Załóżmy, że skrócimy czas prasowania o połowę, to w kieszeni zostanie nam kolejne 288 zł.
Czyli rok bez zakupów nowych ubrań to 1500 zł oszczędności na zakupach, 50 zł oszczędności na praniu i 288 zł na prasowaniu. W sumie – statystyczne niecałe 2000 zł, które zostaje w kieszeni. Plus niepoliczalny tak naprawdę wpływ na przyrodę.
Polacy pokochają używane ubrania, tak jak kochają używane samochody?
Wydaje się, że najlepsze, co możemy zrobić dla klimatu i swojego portfela, jeśli chodzi o ubrania, to więcej wstrzemięźliwości zakupowej. No i zakupy rzeczy używanych. Polacy kupują najwięcej używanych samochodów w Europie, to może tak samo będzie z ubraniami?
Sklepy z używaną odzieżą przestają się kojarzyć ze zniszczoną i spraną garderobą. Coraz częściej mówi się o nich sklepy „vintage”, a bywanie w nich staje się aktywnością w dobrym guście. W szwedzkim miasteczku Eskilstuna już od 4 lat działa centrum handlowe wyłącznie z używaną odzieżą ReTuna Recycling Mall, które bije rekordy popularności.
Ale już w polskich dużych miastach są sklepy markowymi rzeczami używanymi, które bywają kilkukrotnie droższe niż nowe z sieciówek.
Według raportu amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA) w USA na ponad 15 mln ton odpadów tekstylnych, odzyskano tylko 15%. Sklepy dopiero od niedawna wprowadziły „modę” na recykling ubrań, czyli ich odbiór w salonie czy zniżki na zakup nowych, jeśli przyniesie się stare.
Na całym świecie ponad 60% ubrań można ponownie wykorzystać, a kolejne 35% można przetworzyć. W jaki sposób? Jest kilka działań kompensujących kupowanie nowych ubrań, KMPG wymienia cztery:
- recycling, czyli ponowne użycie włókien w produkcji w innych sektorach
- upcycling – oddanie odzieży firmom zajmującym się sortowaniem i utylizacją ubrań, wspierane przez akcje gratyfikujące oddających (np. zniżkami na nową odzież)
- second hand do ponownego noszenia – oddawanie lub kupowanie niezużytych ubrań
- second use do ponownego użycia – przekształcanie zużytych ubrań na produkty używane w innych sektorach, np. w przemyśle
Jeśli nie możecie się przemóc, żeby kupić używane rzeczy (ja może się wybiorę do takiego butiku, poznałem ostatnio kilka adresów), to chociaż kupujcie odpowiedzialnie.
W tym celu możecie wybierać takich producentów, którzy dbają o środowisko i stosują zrównoważone metody produkcji, ograniczają ślad CO2, kupują certyfikowaną bawełnę z ekologicznych upraw. Jak ich poznać? Oprócz metki z logo szukajcie etykiet ekologicznych. Najważniejsze z nich wymienione są w tej tabeli:
Możecie wybierać lokalnych producentów, którzy nie mają tzw. długich łańcuchów dostaw: z fabryki, na kontener, z kontenera do centrum logistycznego i dopiero do sklepu. Problem w tym, że ceny bywają kosmiczne – marża tzw. lokalnych projektantów to często kilkaset procent.
Na półkach sklepowych coraz częściej można znaleźć coraz częściej elementy garderoby oznaczone jako przyjazne środowisku. Wykonane są z lyocellu. Lyocell to włókno z celulozy lub pulpy drzewnej, które w przeciwieństwie do popularnej wiskozy wytwarzane jest przy użyciu organicznych rozpuszczalników w obiegu zamkniętym.
Przy skali produkcji liczonej w dziesiątkach milionów sztuk odzieży niekupowanie nowych rzeczy przez cały rok będzie miało wymiar czysto symboliczny. Choć oczywiście gdyby okazało się, że akcja osiąga globalny zasięg, mogłaby przyczynić się do niemałego ograniczenia emisji CO2 (przypomnijmy: przemysł odzieżowy jest jego trzecim najpoważniejszym emitentem). Sceptycy podniosą pewnie ryzyko niekorzystnych konsekwencji dla gospodarki (mniejszy popyt konsumpcyjny to mniej pieniędzy na rynku). No i to, że przecież są czynności zanieczyszczające środowisko dużo bardziej niż kupowanie ubrań.
Czas na Wasze zdanie w tej sprawie. Czy kupowanie wyłącznie używanych rzeczy, by ograniczyć negatywny wpływ przemysłu odzieżowego na klimat, ma sens? Dajcie znać co myślicie.
źródło zdjęcia: PixaBay