Bankowcy żądają ograniczenia wakacji kredytowych. Chcą, żeby były dostępne tylko dla niektórych klientów. I sugerują, że, kto skorzysta z wakacji, może mieć kłopoty z zaciąganiem kolejnych zobowiązań. Klienci śmieją im się w nos, nie chcą o tym słyszeć: „oszukiwali nas przez lata, to teraz chętnie przyjmiemy od nich pieniądze” – komentują setki czytelników „Subiektywnie o Finansach”. Będą z tego kłopoty czy nie? Czy banki stać na wakacje kredytowe? A może nie poniosą żadnych strat, tylko zmniejszą swoje zyski? Postanowiłem to policzyć
Ustawa o wakacjach kredytowych wyszła z Sejmu. Niemal jednogłośnie rządzący i opozycja poparli pomysł, żeby klienci mogli nie zapłacić teraz (czyli przełożyć na koniec harmonogramu) czterech rat w tym i czterech w przyszłym roku. I żeby z tej możliwości mógł skorzystać każdy, bez względu na dochody, udział raty kredytowej w domowym budżecie oraz metraż posiadanej nieruchomości. Nie zostali wyłączeni nawet ci kredytobiorcy, którzy mają kredyt o stałej stopie procentowej (im raty nie wzrosły, bo nie mogły).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czy to dobrze, że każdy będzie mógł skorzystać? Biorąc pod uwagę, że dla dużej części kredytobiorców wzrost raty kredytowej jest nie do udźwignięcia (sięga 40% dochodów gospodarstwa domowego) – chyba nie ma innego wyjścia. Ostatnio dostaję po kilka e-maili dziennie ze „świadectwami” wzrostu rat do poziomów, które mogą rzeczywiście być niebezpieczne dla finansów rodzin, które do mnie piszą.
Ostatnio pisaliśmy na „Subiektywnie o Finansach” o tym, jak bankowcy przygotowują się do tego „armageddonu”. Tak właśnie określają wakacje kredytowe szefowie największych banków. Na pewno mają organizacyjny ból głowy, bo w trzy tygodnie być może będzie trzeba przygotować systemy informatyczne, bankowość internetową i sieć placówek do obsługi być może nawet milionów wniosków.
Umów kredytów hipotecznych jest w Polsce 2,5 mln (w tym 2,1 mln złotowych), w sumie nasze zadłużenie pod zastaw nieruchomości przekracza 511 mld zł. Bankowcy spodziewają się, że z wakacji kredytowych zechcą skorzystać wszyscy albo prawie wszyscy, którzy mogą. A nie mogą tylko frankowicze lub posiadacze nieruchomości inwestycyjnych, w których nie mieszkają.
Półtora miliona wniosków o wakacje i drugie tyle o nadpłatę kredytu?
W zasadzie każdemu te wakacje się opłacą, bo co prawda to tylko odroczenie raty (a nie umorzenie), ale nieoprocentowane (niezapłacone raty są przesuwane na koniec harmonogramu). Poza tym pieniądze można od razu przeznaczyć na nadpłatę kapitału kredytu, co spowoduje spadek zadłużenia i pozwala obniżyć wszystkie przyszłe raty. Wtedy banki stracą na wakacjach kredytowych w sposób trwały.
Może więc się okazać, że trzeba będzie przyjąć i w krótkim czasie przeprocesować np. 1,5 mln wniosków o wakacje kredytowe, z których część zostanie złożonych „analogowo”, czyli w placówkach. Nie wiadomo, czy banki będą np. sprawdzały status klienta (czy rzeczywiście chce wakacji od kredytu na lokal, w którym mieszka), ale samo wprowadzenie zmian w harmonogramach kredytowych siedmiocyfrowej liczby klientów może być kłopotem. Potem być może trzeba będzie przyjąć np. milion wniosków o nadpłacenie części kredytu. I znów przeliczyć klientom raty.
Banki nie tylko boją się klęski organizacyjnej – straszą też kosztami. Narodowy Bank Polski oszacował koszt wakacji kredytowych na 20 mld zł. Związek Banków Polskich mówi o 30 mld zł. Nie bardzo wiadomo, jak oni to wyliczyli – prawdopodobnie przyjęli założenie, że klienci nie zapłacą odsetek w tej wysokości (co spowoduje analogiczny ubytek w przychodach banków). Co prawda te odsetki teoretycznie będą zapłacone w przyszłości, ale jeśli klienci tymi pieniędzmi będą nadpłacać kredyty…
Banki snują narrację, że – przez te koszty – w przyszłości nie będą mogli udzielić 1,1 mln kredytów hipotecznych (bo „wyprztykają się” z kapitału) oraz dają do zrozumienia, że mogą tej „akcji” nie przetrwać i będzie trzeba je ratować na koszt podatników. Klienci z kolei pukają się w czoło i pytają: „ile zarobiliście na odsetkach dzięki podwyżkom stóp procentowych?”.
Przypominają też, że WIBOR, od którego zależy oprocentowanie kredytów, nie odzwierciedla prawdziwego kosztu pozyskania kapitału na kredyty (ostatnio rozjechał się z oprocentowaniem depozytów, a to w ten sposób banki finansują akcję kredytową). Kto ma rację? Czy banki stać na wakacje kredytowe? Policzmy.
Czy banki stać na wakacje kredytowe? Były jak pączki w maśle, ale…
Generalnie banki przez lata żyły jak pączki w maśle. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Przez ostatnich dziesięć lat (2012-2021) łączny zysk branży wyniósł 127 mld zł. Do 2020 r. było to 13-16 mld zł rocznie, dopiero ostatnie dwa lata były kiepskie – z powodu rezerw na kredyty frankowe branża praktycznie nie zarobiła pieniędzy w 2020 r., a w 2021 r. zysk wyniósł tylko 8,9 mld zł.
Te 127 mld zł to fura grosza – choć bankowcy od razu powiedzą, że ich zyski są realnie coraz mniejsze, bo zjada je inflacja, a poza tym odnoszą się do coraz większych kapitałów własnych. Wynoszą one ostatnio 220 mld zł, co oznacza, że rentowność pieniędzy włożonych przez akcjonariuszy to w porywach 4-5%. Znacznie więcej można zarobić na zwykłych obligacjach niż na byciu akcjonariuszem banku. Dlatego do Polski ostatnio nie wchodzą nowe banki, lecz raczej są sprzedawane.
No dobra, ale wakacje kredytowe nie oznaczają bezpośrednio spadku zysków banków, a jedynie uszczuplenie ich dochodów odsetkowych. Czy nie jest tak, że banki po prostu „oddadzą” klientom to, co na nich zarobiły z powodu podwyżek stóp procentowych? W dużej części tak właśnie będzie.
W poprzednich pięciu latach banki miały 35-49 mld zł rocznie wyniku odsetkowego (czyli zarobku na różnicy między oprocentowaniem depozytów i kredytów). Średnia to 42 mld zł rocznie (dla porównania: roczny dochód z prowizji wyniósł w tym czasie średnio 13,5 mld zł, a koszty działania banków – średnio 36 mld zł rocznie).
Co się stało w 2022 r., gdy stopy procentowe ruszyły z kopyta i z poziomu 0,1% skoczyły do 6%, zaś WIBOR z poziomu 0,2% do 7%? Oczywiście banki automatycznie podniosły oprocentowanie kredytów i czekały jak tylko długo się dało z podnoszeniem oprocentowania depozytów (zawsze robią tak samo). Zarobiły na tym fortunę. Od stycznia do kwietnia przychody banków z odsetek wyniosły 28,8 mld zł (rok wcześniej – 15,8 mld zł). Z kolei zapłacone klientom odsetki od depozytów to 5,8 mld zł (rok wcześniej 1,3 mld zł).
Łatwo policzyć, że na czysto banki zarobiły na tej „akcji” jakieś 7,5 mld zł. I od razu było to widać w zysku netto sektora bankowego, który do kwietnia wyniósł 9,1 mld zł (rok temu o tej samej porze – 4,3 mld zł). Mamy więc 7,5 mld zł „nadmiarowych” przychodów banków i 4,5 mld zł „nadmiarowych” zysków, wynikających z tego, że wzrosły stopy procentowe.
Czy to jakiś skandal? Nie, banki w czasie wysokich stóp procentowych zwykle więcej zarabiają na marży odsetkowej, ale mają też większe straty kredytowe (bo więcej osób nie stać na spłacanie drożejących kredytów). Na razie widać zyski, ale jeszcze nie widać kosztów.
Liczymy, czy banki stać na wakacje kredytowe dla każdego!
Czy banki stać na wakacje kredytowe? Przy założeniu, że średnie oprocentowanie kredytu w skali roku wzrośnie o 6 pkt. proc. i że z wakacji skorzystają posiadacze kredytów o wartości 380 mld zł (czyli wszyscy poza frankowiczami i właścicielami mieszkań inwestycyjnych kupionych na kredyt), to w tym roku mówilibyśmy o 23 mld zł odsetek do zapłaty w skali roku, z których jedna trzecia nie zostanie uiszczona (a jeśli ludzie wykorzystają te pieniądze do nadpłacenia kapitału – większość z nich to również trwałe straty banków).
„Mówilibyśmy”, bo z konieczności upraszczam. Nie mam dostępu do wszystkich istotnych danych, ale przecież 99% kredytów ma raty annuitetowe, czyli takie, w których najpierw jest więcej odsetek, a potem więcej kapitału. Jedna trzecia wszystkich kredytów hipotecznych to kredyty relatywnie „nowe”, tutaj w ratach płaconych przez klientów są niemal tylko odsetki. Realnie więc strumień odsetek, który nie popłynie do banków jest na pewno większy niż 30% z 23 mld zł (bo wartość tych odsetek jest wyższa niż „symetryczne” 23 mld zł, ale nie wiem, o ile wyższa).
Wakacje kredytowe mają być „wypłacane” w tym i przyszłym roku – w przyszłym roku banki też musiałyby zaksięgować uszczerbek w wysokości odsetek od co trzeciej raty. W sumie możemy mówić – w skali tych dwóch lat – o kwotach rzędu 15 mld zł, może 20-25 mld zł (jeśli przyjmiemy, że realnie strumień odsetek będzie wyższy, niż wynikałoby to z ich symetrycznego rozłożenia na cały kredyt). Przypomnę, że tylko w czterech pierwszych miesiącach tego roku banki zarobiły na odsetkach o 7,5 mld zł więcej niż rok temu.
Oczywiście nie ma gwarancji, że w całym roku ów „nadmiarowy” dochód odsetkowy da się utrzymać na takim poziomie, bo jednak oprocentowanie depozytów ruszyło w górę. Ale gdyby się to udało – wtedy „nadmiarowe” dochody odsetkowe banków w tym wyniosłyby 22,5 mld zł, czyli więcej niż koszt wakacji kredytowych w ciągu dwóch lat.
Czy banki stać na wakacje kredytowe? Bezapelacyjnie. Stanowią one w skali roku koszt na pewno nie większy niż ten wynikający z ekstradochodów odsetkowych banków. Dlaczego więc bankowcy tak protestują i przygotowują dla chętnych na wakacje kredytowe różne „niespodzianki”?
Informacja o skorzystaniu z wakacji ma być widoczna w BIK – więc teoretycznie może być „wilczym biletem”, jeśli chodzi o starania o kolejne kredyty. A ostatnio dowiedzieliśmy się, że niektóre banki przewidują wpisywanie korzystających z wakacji kredytowych na wewnętrzne listy „ryzykownych” kredytobiorców.
Pod moim ostatnim tekstem o wakacjach kredytowych i planach banków na ich „umniejszenie” jest gruba dyskusja o tym, czy banki mogą legalnie ograniczać dostęp do kredytów, powołując się na tego rodzaju okoliczności (skorzystanie z wakacji nie musi świadczyć o braku wiarygodności kredytowej) i czy w ogóle będą to robiły.
Moim zdaniem jest to raczej straszak, choć po covidowych wakacjach kredytowych pojawiły się przypadki, w których klienci dostali ban na kolejne kredyty. Bank musi uzasadnić odmowę udzielenia kredytu, ale zwykle te uzasadnienia są ogólne i nic nie mówią.
Czego tak naprawdę boją się banki?
Czy banki stać na wakacje kredytowe? Stać. Ale im nie o to chodzi. Moim zdaniem przyczyny, dla których bankowcy tak protestują, są dwie. Pierwsza to fakt, że wakacje kredytowe nie są jedynym ich nowym obciążeniem.
Premier Morawiecki zadeklarował utworzenie dodatkowego funduszu pomocowego dla klientów o wartości 3,5 mld zł. Jak się domyślacie, to nie premier będzie się składał na ten fundusz. Dodatkowo zwiększy się też o 3,5 mld zł bankowa składka na Fundusz Wsparcia Kredytobiorców (o kwoty 1,4 mld zł w 2022 r. oraz 2 mld zł w 2023 r.). Bankowcy spodziewają się też kilkumiliardowej dopłaty do Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. A przede wszystkim – nowych rezerw na portfel kredytów frankowych.
W latach 2019-2021 banki utworzyły rezerwy w wysokości 19,3 mld zł na wypłaty „odszkodowań” dla klientów wygrywających procesy o unieważnienie swoich kredytów walutowych. To się już wydarzyło i nie będzie rzutowało na kondycję banków w przyszłości, ale bankowcy doskonale zdają sobie sprawę, że tak naprawdę utworzyli rezerwy tylko na 25% portfela kredytów frankowych. Nie ma żadnej gwarancji, że do sądów nie pójdzie większa grupa klientów. Jeśli będzie to połowa wszystkich frankowiczów (nie jest to wykluczone) – trzeba będzie dołożyć jeszcze 20 mld zł.
Bankowcy widzą też na horyzoncie recesję i spodziewają się wyższych strat kredytowych. Banki mają „na stanie” 1,1 biliona zł udzielonych kredytów, z czego 500 mld zł to hipoteczne, 250 mld zł to konsumpcyjne, a 350 mld zł – dla firm (z grubsza). Każdy 1% wzrostu odsetka niespłacanych kredytów oznacza więc konieczność wpisania w straty 11 mld zł (tak naprawdę mniej, bo część wierzytelności można odzyskać przez windykację lub z zabezpieczenia).
Ale nawet jeśli przyjmiemy, że realna strata banku to tylko połowa niespłaconego kredytu, mówimy o kwocie 5-6 mld zł. Dziś odsetek tzw. NPL, czyli niespłacanych na czas kredytów, to 6-7%, ale w złych czasach (np. recesji) zwykle ten wskaźnik rośnie do 12-15%, a czasem i do 20%. Nawet jeśli będzie to tylko 5 pkt. proc., to banki muszą się szykować do strat rzędu 25-30 mld zł.
Mamy więc branżę, która do tej pory zarabiała 13-16 mld zł rocznie, od dwóch lat tylko po 4-5 mld zł rocznie (bo ciążą jej kredyty frankowe), która w tym roku może zarobić 25 mld zł (dzięki drastycznym podwyżkom stóp) i która spodziewa się nowych kosztów w postaci wakacji kredytowych (15 mld zł przez dwa lata), nowych zrzutek na różne fundusze (7 mld zł w dwa lata), wzrostu kosztów sporów z frankowiczami (10-20 mld zł, może więcej) i wzrostu strat kredytowych (25-30 mld zł rozłożone na kilka lat).
Prawdopodobnie banki będą też mniej zarabiały po zmianie wskaźnika referencyjnego dla kredytów z WIBOR na jakiś inny, niższy. Jeśli ten nowy będzie niższy o 1 punkt procentowy, to mówimy o spadku przychodów odsetkowych o 4-5 mld zł w skali roku. Dziś „wycena” wskaźnika, który jest planowany na podmianę jest o 2 punkty procentowe niższa od WIBOR-u.
Nawet przy zarobkach rzędu 16-20 mld zł rocznie (a na tyle bankowcy mogą chyba liczyć przy umiarkowanie wysokich stopach procentowych) mówimy o nowych obciążeniach rzędu 50-90 mld zł w ciągu kilku lat. I to – moim zdaniem – jest główny powód głośnych protestów i działań podejmowanych przez bankowców. O ile na franki, recesję i składki nakładane przez rząd nie mają wpływu, to wakacje kredytowe teoretycznie mogliby „uwalić”.
Kto tak naprawdę odpowiada za krzywdę kredytobiorców?
Drugi powód ostrej postawy bankowców to ten, że w oczach opinii publicznej to banki są wszystkiemu winne, a tymczasem za obecną sytuację kredytobiorców w głównej mierze odpowiada państwo. To polityka polskiego rządu spowodowała, że stopy procentowe muszą rosnąć tak szybko. To polityka polskiego banku centralnego (rządzonego przez bliskiego kolegę prezesa Jarosława Kaczyńskiego) spowodowała, że stopy spadły do zbyt niskiego poziomu, a potem prezes NBP zachęcał Polaków do brania kredytów, korzystając z taniego pieniądza.
Owszem, bankowcy nie „wyprodukowali” na czas kredytów o stałej stopie procentowej, ale to rząd powinien stworzyć ustawę, która odpowiednio preferuje inwestycje w listy zastawne zamiast inwestycji w obligacje. Nie zrobił tego, bo potrzebował, żeby banki kupowały obligacje. I żeby z tych pieniędzy finansować transfery społeczne.
To KNF powinien ustawić tak wagi ryzyka przy udzielaniu kredytów (czyli ile „podkładu” kapitałowego bank musi mieć, żeby udzielić kredytu), żeby bankom bardziej opłacało się sprzedawać kredyty o stałej stopie. I to bank centralny mógłby wprowadzić na rynek instrumenty zabezpieczające ryzyko zmian stóp procentowych, które banki mogłyby kupić, co pozwalałoby stworzyć w Polsce kredyty na stały procent na 10-20 lat.
Dzisiaj kredytobiorcy płacą w większej części za to, że w rządzie jest sporo ekonomicznych analfabetów, którzy nie chcą albo nie potrafią pomyśleć o tym, co będzie za dwa lata (a czasem nawet za dwa tygodnie). Ktoś tych ludzi wybrał do władzy. Banki mają oczywiście swoje za uszami (pompowanie rentowności kredytów poprzez cross-selling, kreowanie dodatkowej marży na spreadzie między WIBOR-em a rzeczywistym kosztem pieniądza depozytowego), ale to nie one „wyprodukowały” te wysokie raty.
Więc jakoś mnie nie dziwi, że banki nie mają ochoty za to płacić. I że mogą stosować różne dziwne metody, żeby ograniczyć swój rachunek. Bierzcie to proszę pod uwagę, wylewając żale. Bankom oczywiście część tych pomyj się należy, ale pamiętajcie, że to my sami pośrednio wybraliśmy rząd, który tak ustawił relacje między nami a bankami.
————-
Posłuchaj podcastu: Marcin Grabiszewski z BNP Paribas i Maciej Samcik odpowiadają na Wasze pytania o kredyt hipoteczny
W podcaście „Finansowe Sensacje Tygodnia” moim gościem był Marcin Grabiszewski, który odpowiada za ofertę kredytów hipotecznych w BNP Paribas Bank Polska. Zadajemy mu wszystkie pytania dotyczące kredytów hipotecznych, które dziś chodzą Wam po głowie. Pytamy m.in. o to, czy nadchodząca opcja wakacji kredytowych każdemu się opłaci, jaki dzisiaj wybrać kredyt hipoteczny, jak banki badają zdolność kredytową chętnych na kredyt hipoteczny, czy klienci polubili kredyty o stałej stopie procentowej przez 10 lat, czy dziś lepiej mieć kredyt czy oszczędności oraz o refinansowaniu, wcześniejszym spłacaniu, nadpłacaniu i niedopłacaniu kredytów hipotecznych. Warto posłuchać! Zapraszam więc do posłuchania pod tym linkiem.
Podcast jest też na Spotify, Google Podcast, Apple Podcast i pięciu innych, popularnych platformach podcastowych. Macie na temat „wojna a nieruchomości” swoją opinię, doświadczenia albo już widzicie, jak zmienia się rynek? Piszcie na kontakt@subiektywnieofinansach.pl!
————-
Chcesz porady w sprawie inwestowania oszczędności? Zapisz się na newsletter Samcika!
I na koniec ogłoszenie. Jeśli masz pytania dotyczące swoich oszczędności, chciałbyś uzyskać moją poradę, to zapisz się na newsletter „Subiektywnie o Finansach”. Do subskrybentów od czasu do czasu wysyłam specjalny e-mail, w którym informuję, w jaki sposób odbiorcy newslettera będą mogli uzyskać na wyłączność moją poradę dotyczącą swojej sytuacji finansowej w czasie kryzysu koronawirusowego. Jak uzyskać poradę na wyłączność? Kliknij tutaj, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
————-
Boisz się inwestowania? Skorzystaj z bankowych promocji
Obawiasz się inflacji? Zastanawiasz się, co zrobić z pieniędzmi leżącymi w banku na 0,00001%? Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – to aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać na bankach:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking najlepszych kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek? I co trzeba zrobić w zamian?
zdjęcie tytułowe: Europejski Kongres Finansowy/Pixabay