Coraz więcej czytelników „Subiektywnie o finansach” rozgląda się za możliwościami lokowania pieniędzy za granicą. Po ostatniej korekcie notowań Apple i Amazona zastanawiacie się czy to aby nie jest dobra okazja do zakupu akcji amerykańskich gigantów. Jak się do tego zabrać?
Apple i Amazon – te dwie firmy biją się o palmę pierwszeństwa pod względem najcenniejszej spółki giełdowej na świecie. Zarówno jedna jak i druga mają już na koncie pobicie magicznej bariery biliona dolarów wartości rynkowej. Najpierw ten historyczny rekord ustanowił w sierpniu producent iPhone’ów. Po miesiącu to Amazon osiągnął wartość biliona dolarów, a Apple musiało uznać wyższość giganta ze Seattle.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dziś obie te spółki są już w innych miejscach, bo ich notowania spadły o 34% (Apple) i 23% (Amazon). Czy to tylko „drobna” korekta, która pozwoli inwestorom zająć dogodne pozycje do skoku na kolejny szczyt? A może jednak symptom tego, że coś w amerykańskiej gospodarce zaczyna skrzypieć, a wojna handlowa z Chinami mocno obniży zyski gigantów?
Apple: jakie są walory „jabłuszka”?
Jak będzie? Nie wiemy, ale chętnie poradzimy jak się zabrać do pierwszej inwestycji w akcje zagranicznej spółki. Czy trzeba mieć dolary? Czy można pojechać na zgromadzenie akcjonariuszy? Czy trzeba zapłacić podatek od dywidendy? I najważniejsze – ile pieniędzy zżera prowizja maklerów od takich transatlantyckich transakcji? Sprawdzamy!
O inwestowaniu w Apple pisaliśmy już tutaj. Teraz czas przyjrzeć się temu jak krok po kroku kupić kawałek „Jabłuszka”, Amazona, Facebooka, czy też innych gigantów z tradycyjnych gałęxi gospodarki: Boeinga, McDonaldsa, czy Pfizera. Mam na myśli realne inwestycje w akcje, a nie w instrumenty finansowe, które tylko odzwierciedlają kursy akcji. Inwestycje, które umożliwiłyby uczestnictwo w walnym zgromadzeniu akcjonariuszy i współdecydowanie o jej losach.
Żeby inwestować w papiery wartościowe potrzebujemy rachunku maklerskiego. Oferuje go większość grup bankowych oraz niezależne biura maklerskie. Jeśli biuro maklerskie jest częścią banku, możemy przeważnie otworzyć taki rachunek do inwestowania online, z poziomu bankowości internetowej. Trzeba tylko sprawdzić czy dane biuro maklerskie daje możliwość inwestowania za granicą, jakie są za to prowizje oraz ile kosztuje prowadzenie samego rachunku maklerskiego.
Słona prowizja, więc lepiej nie bawić się w małe kwoty
Zwykle konta maklerskie w ofercie podstawowej – takiej, która daje opcję inwestowania tylko w polskie papiery wartościowe – jest darmowa. Albo bezwarunkowo darmowa, albo pod warunkiem wykonania np. jednej transakcji w roku, jednej na pół roku lub na kwartał. A jak wyglądają opłaty za dostęp do akcji zagranicznych?
Dobra wiadomość jest taka, że coraz więcej brokerów nie pobiera dodatkowych opłat za dostęp do rynków zagranicznych w podstawowej wersji (bez dostępu do notowań „na żywo”). Tak jest np. w DM BOŚ, DM Santander, czy w XTB. W DM PKO BP pobierają roczna opłatę równą 0,15% wartości portfela instrumentów.
Ile wynosi prowizja za sam zakup akcji na giełdzie zagranicznej? Prowizje u wszystkich największych brokerów są niemal identyczne i wynoszą ok. 0,29% za każde zlecenie, ale minimum (w zależności od waluty transakcji) 38 zł/9 EUR/9 USD/8 GBP – w przypadku głównych rynków w USA, Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii. Co ciekawe, rynki nam bliższe geograficznie, np. Czechy, Węgry, czy Hiszpania bywają droższe i opłaty tam wynoszą 55-70 zł za transakcję (taniej jest w XTB – 0,12%, minimum 4,99 dolara/euro).
Dlaczego tak dużo? Przecież dla zakupu akcji na rynku polskim prowizje zaczynają się od 3 zł. Powód jest prosty – nasi rodzimi brokerzy przy transakcjach zagranicznych korzystają z usług globalnych, renomowanych pośredników, którym trzeba odpalić dolę – sami nie mają dostępu do giełdy Nasdaq czy London Stock Exchange.
Aby prowizja nie stanowiła dużego procentu transakcji bardziej opłaca się inwestować duże kwoty. Taniej będzie u brokerów zagranicznych, np. w coraz aktywniejszym holenderskim DeGiro. O ile taniej? Nawet setne części procenta (np. inwestycja w akcje amerykańskie to 0,004 dol. za akcję plus 0,5 euro).
Ale tam cena została ścięta poprzez kilka technicznych trików: zgodę klienta na wypożyczanie jego akcji, czy transakcje między klientami samego brokera – np. jeśli ja chcę kupić 100 akcji Tesli, a inny klient De Giro chce je sprzedać, to broker przeprowadza tę transakcję poza giełdą i sam nie płaci prowizji.
DeGiro podlega pod holenderski, a nie polski nadzór finansowy, więc złożenie ewentualnej skargi będzie trudniejsze choć oczywiście nie niemożliwe. Ale to pół biedy. DeGiro nie wysyła swoim klientom deklaracji PIT-8C potrzebnej do rozliczenia się z Urzędem Skarbowym. Musimy zrobić to sami na podstawie naszego indywidualnego raportu podatkowego, który publikuje broker.
Czytaj też: DeGiro wkurza maklerów. Uber na rynku akcji. Jakie są wady i zalety?
Tak się składa, że klienci mBanku dostają właśnie informacje o rozszerzeniu funkcjonalności nakładki eMakler – to podstawowa wersja rachunku maklerskiego mBanku, prostsza i tańsza niż rachunek dostępny w mDM, czyli biurze maklerskim mBanku. Od lutego, korzystając z eMaklera możemy inwestować na giełdach w USA, Londynie, we Frankfurcie. Do dyspozycji mamy nie tylko akcje, ale i notowane na tych giełdach 200 różnych ETF-ów.
Ryzyko walutowe, czyli dodatkowy ból głowy
Inwestowanie na giełdzie z natury rzeczy niesie ze sobą pewną dawkę ryzyka. Inwestowanie w akcje zagraniczne to ryzyko jeszcze zwiększa. Bo każdy inwestor musi sobie odpowiedzieć na pytanie: czy inwestować w złotych, czy w walucie kraju macierzystego wybranej spółki?
Zawsze gdy z zarobionymi w Polsce złotówkami wychodzimy za granicę narażamy się na ryzyko kursowe. Trzeba o tym pamiętać i mieć z tyłu głowy, że choćby nasza inwestycja w Apple, Amazon, Facebooka, czy niemieckiego Bayera okazała się strzałem w dziesiątkę i dała nam zarobić krocie, to jeśli w tym czasie kurs złotego by się wzmocnił, finalnie możemy być w plecy. Czy można coś z tym zrobić? Jak wyglądają inwestycje zagraniczne od strony wyboru waluty?
Są dwie opcje, które mają swoje wady i zalety. Załóżmy że chcemy inwestować złotówki. Mam 10.000 zł i chcę za to kupić akcje Apple. Na ile mi starczy jeśli teraz jedna akcja kosztuje 150 dol.? Ile wyniosą spready i prowizje?
Nie ma jednej uniwersalnej tabeli wymiany – rynek walutowy jest dynamiczny, a ceny zmieniają się bieżąco. Skutkuje to tym, że do każdej transakcji kurs będzie inny i wyliczany osobno, na podstawie bieżących notowań. Ale uwaga – przy składaniu zlecenia broker wyliczy nam tylko szacowany kurs wymiany – ponieważ nie wiadomo kiedy transakcję uda się rozliczyć, łatwo sobie wyobrazić, że w tym czasie sytuacja na rynku walutowym ulegnie zmianie. Co wtedy?
Żeby zabezpieczyć pieniądze na poczet tych wahań, broker – w zależności od rodzaju zlecenia – dolicza kwotę, która może stanowić np. 2%-7% wartości transakcji, bo im zlecenie będzie wisieć dłużej w tabeli, tym większe ryzyko, że kursy ulegną zmianie.
Dlatego ostateczny kurs wymiany inwestor poznaje post factum, a broker ma prawo zarezerwować część środków na poczet dopłaty jeśli kurs dolara by wzrósł. Ostateczną cenę przewalutowania kształtuje broker zagraniczny, pośredniczący w transakcji na podstawie kursów walut publikowanych przez agencję Reuters.
Będzie przejrzyściej jeśli mamy przysłowiowy „worek” dolarów, lub euro i to w tej walucie chcemy inwestować. Wtedy po prostu wpłacamy pieniądze na rachunek brokera, a od transakcji w dolarach prowizja będzie pobierana w dolarach.
Można robić roszady, np. jeśli mamy euro to możemy kupować amerykańskie akcje – wtedy również będzie dokonywane przewalutowanie. Uwaga – wpłaty są realizowane w niekonwencjonalny sposób – nie mamy oddzielnego rachunku w euro, na który robimy przelew. Dokładnie opisany przez nas przelew jest „leci” na zbiorczy rachunek banku i dopiero z niego pieniądze trafiają na nasz rachunek inwestycyjny.
Samo składanie zleceń nie różni się zasadniczo od zleceń polskich. Z tą różnicą, że jeśli mamy już dostęp do rynków zagranicznych, musimy wybrać giełdę. Do wyboru są podobne rodzaje zleceń jak w Polsce, czyli po każdej cenie, z limitem, na daną sesję, albo o określonej ważności. Transakcje rozliczane są w ciągu dwóch dni roboczych – warto sprawdzić też godziny pracy sesji, różnice czasowe i dni bez sesji.
Czytaj też: Co i jak mieć, gdy świat drży w posadach? Przegląd lokat na niebezpieczne czasy
Jak smakuje zagraniczna dywidenda?
W Polsce coraz trudnej znaleźć spółkę, która by szczodrze i regularnie wypłacała dywidendy. Co innego Apple, które – choć może nie bić co kwartał rekordów sprzedaży iPhone’ów – to dywidendą dzieli się hojnie. Jak rozliczyć taką dywidendę? I czy polskiemu inwestorowi ona w ogóle przysługuje?
Łatwiej odpowiedzieć na to drugie pytanie – jeśli kupujemy akcje spółki, nabywamy pełnię praw jakie płyną z tego tytułu, w tym do wypłaty dywidendy, która trafia na nasze konto zgodnie z walutą, w jakiej kupowaliśmy akcje.
Jej rozliczenie będzie jednak skomplikowane. Przypomnijmy, że jeśli dostajemy dywidendę z polskiej spółki, to w zasadzie nie musimy załatwiać żadnych formalności, bo na nasze konto trafia już kwota netto po potrąceniu 19% podatku (tak jak w przypadku zysku z jednostek funduszy inwestycyjnych, czy lokat bankowych). Ze spółkami zagranicznymi, a już szczególnie amerykańskimi jest prawdziwy galimatias.
Generalnie dywidendy z zagranicy objęte są w Polsce podatkiem według stawki 19%, ale od tego podatku można odliczyć kwotę równą podatkowi zapłaconemu za granicą. Przy czym odliczenie nie może przekroczyć kwoty polskiego podatku.
Mimo, że pomiędzy Polską a USA istnieje umowa o unikaniu podwójnego opodatkowania, to i tak amerykański Internal Revenue Service (czyli ichniejsza skarbówka) nakazuje pobierać podatek od dywidend w wysokości zwykle 30%. Skoro już mnie tak ogolili to nie płacę już podatku od dywidendy w Polsce.
Czytaj też: Niepatriotyczne? Część mojego funduszu spełniania marzeń powstaje za granicą. Mam powody
Przygotuj się na dodatkowe opłaty
Na co jeszcze uważać? Na dodatkowe opłaty. Kupowanie akcji zagranicznych to wejście do tamtejszego systemu prawnego. Wiąże się to z dodatkowymi opłatami transakcyjnymi, których nie ma na nas. W USA będzie to 0,00231% od wartości transakcji sprzedaży. W Wielkiej Brytanii w wysokości 0,5 %, we Francji 0,3% od wartości transakcji kupna w przypadku największych spółek z kapitalizacją ponad 1 mld euro. Za każdym razem system poinformuje nas o dodatkowych opłatach.
Jeśli poskromimy ryzyko walutowe, nie wystraszą nas prowizje i mamy wolne środki, które możemy przeznaczyć na inwestycje zagraniczne bez uszczuplania naszej podstawowej poduszki finansowej, to inwestycje w Ameryce, we Frankfurcie, czy w Paryżu mogą być dobrym uzupełnieniem portfela. W końcu niektóre z największych korporacji na świecie mają przychody większe, niż polskie PKB. Większość formalności bierze na siebie broker, przez cały proces jesteśmy prowadzeni „za rączkę”.
W zasadzie dwie główne bariery to koszty – jednak wyższe, niż w przypadku „polskich” inwestycji – i ryzyko walutowe (ale inwestując w Polsce też je ponosimy – w postaci niebezpieczeństwa dewaluacji realnej wartości złotego i naszych lokat w rodzimej walucie)..
źródło zdjęcia: Irsu/PixaBay