Przy likwidacji szkód komunikacyjnych często dzieją się ubezpieczeniowe czary. Rzeczy drogie nagle stają się tanie, auta ledwie stuknięte okazują się niezdatnymi do naprawy, zaś cena godziny pracy speca-naprawiacza zmienia wartość jak w kalejdoskopie. Huśtawkę nastrojów przeżywają też likwidatorzy firmy ubezpieczeniowej Allianz, co może nie byłoby tematem na tekst (ich ewentualna niestabilność emocjonalna powinna pozostać wewnętrznym problemem firmy), gdyby nie istniało domniemanie, że… może rzutować na bezpieczeństwo ruchu drogowego.
Czytaj też: Bardzo drogie ubezpieczenie samochodu? Sorawdź w sieci dlaczego tak brzydko cię potraktowali
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Po naszych drogach jeździ mnóstwo truchła, które zostało dopuszczone do ruchu w niejasnych okolicznościach. Ale żeby firma ubezpieczeniowa nie umiała zdecydować się, czy auto naprawiane za jej pieniądze powinno wrócić na drogi, czy też trafić do kasacji? To sytuacja dość rzadka. Chwiejność ubezpieczyciela odczuł na własnej skórze pan Dominik, posiadacz zabytkowego poloneza, który miał nieszczęście znaleźć się w samym środku karambolu na warszawskich ulicach.
„Dwa auta wbiły się w mojego ukochanego poloneza, który brał udział w zlotach FSO, wspierał WOŚP, jak również zbierał pieniądze na dzieci w ramach Złombola. Nie jest to zwykły staroć, tylko bardzo bogato wyposażony polonez. Przede wszystkim combi Caro (takich polonezów wg mojej wiedzy jest około 10 w całej Polsce). Ma klimatyzację, elektryczne szyby, podgrzewane lusterka, pompowane fotele z podgrzewaniem, kamerę cofania, profesjonalne wygłuszenie, GPS i mega-głośniki”
I takie cudo pana Dominika zostało potraktowane jak parówka w hot-dogu. Zostały zidentyfikowane następujące uszkodzenia: uszkodzony bagażnik, zgięty dach, układ wydechowy przepchnięty do przodu, walnięty zbiornik paliwa, przesunięte słupki tylne i środkowe. Z przodu trzaśnięty zderzak, złamany fotel kierowcy oraz układ paliwowy, przez co auto odpala tylko na gazie.
Pan Dominik zgłosił szkodę do Allianza, ale tam nie docenili doniosłości wydarzenia. I przysłali wycenę, z której wynika, że koszt naprawy wyniósłby 4613 zł, zas wartość rynkowa auta nie przekracza 4000 zł, więc zabytek trzeba oddać na złom. Właściciel muzealnego okazu oburzył się. Dla ubezpieczyciela auto to auto, a dla pana Dominika – zabytek klasy nieomal zerowej.
Czytaj też: Ubezpieczenie samochodu. Jak nie dać się nabrać?
Czytaj też: Trzy triki Link4, czyli zobacz jak obniżają odszkodowania
Mój czytelnik zaczął przekonywać Allianza, że auto jest warte znacznie więcej, niż 4000 zł. Inna sprawa, że argumentów użył nieprzemyślanych, bo pisał o wartości swoich inwestycji w auto, które wcale nie muszą przekładać się na jego wartość rynkową. Tak, jak remont w mieszkaniu za 100.000 zł nie podnosi jego ceny o 100.000 zł.
„Auto było systematycznie restaurowane. Nie posiadam niestety rachunków na wszystkie części – niektóre kupuje się od kolekcjonerów. Nie posiadam również faktur za modyfikacje, naprawy, które były wykonywane przeze mnie lub znajomych z klubu FSO. Załączam faktury na części, które zakupiłem na faktury na łączną kwotę prawie 16.000 zł. Rzeczywiste kwoty zainwestowane w auto są co najmniej dwa razy wyższe. Do tego dochodzi podpis Jurka Owsiaka pod maską auta, który również podnosi wartość”
Dużo bardziej przekonującym argumentem są ceny rynkowe takich polonezów. Niedawno – jak przekonuje mój czytelnik – egzemplarz z klimatyzacją był wystawiany na Allegro oraz sprzedany za ok. 8000 zł, a miał tylko klimatyzację, bez pozostałych oryginalnych dodatków. Pan Dominik i tego argumentu użył w swoim odwołaniu.
Ostatnim argumentem był wykaz cen uszkodzonych części, który czytelnik przygotował na podstawie ostatnich aukcji na OLX oraz w innych serwisach, gdzie kolekcjonerzy wymieniają śrubkami oraz różnym żelastwem. Zestawienie zawierało linki do konkretnych aukcji, by w Allianzu nie mieli wątpliwości, że nie są to ceny z sufitu. Pan Dominik ładnie poprosił o ponowną analizę wyceny.
Allianz się przychylił, ale tylko troszkę. Wycenę podwyższył do 6200 zł, a więc do kwoty o 8700 zł mniejszej od wartości części, którą wyliczył pan Dominik. Uznano, że do zabytkowego auta nie wkłada się nowych części, tylko już trochę zardzewiałe (choć być może tu się nie ma co czepiać, bo klient mógł nie wykupić amortyzacji części). Faktem jest, że polonez z 1998 r. lekko skorodowany, z przebiegiem – jakby nie liczyć – 200.000 km. Pan Dominik jest z nim emocjonalnie związany, więc nie dziwi, że chciałby go nafaszerować jak najlepszymi częściami.
Najciekawsze jest jednak to, że po reklamacji klienta Allianz nie uważa już, że auto należy zakwalifikować jako dotknięte szkodą całkowitą. Poprzednio mówili, że naprawa będzie warta więcej, niż to warte ;-), a teraz – że auto, po napakowaniu częściami o połowę tańszymi, niż wynikałoby z wyceny pana Dominika (a więc o połowę bardziej zużytymi) nie stanowi zagrożenia dla ruchu drogowego.
Nie oceniając kto ma rację jeśli chodzi o wycenę naprawy trzeba się zdziwić wolatylności firmy ubezpieczeniowej. Najpierw na rękę było jej niskie wycenienie auta (żeby móc przeprowadzić operację „szkoda całkowita”), a potem już nie, więc nie „cisnęli” na szkodę całkowitą. Skoro nie rzutuje to na wartość odszkodowania to jest im już wszystko jedno czy wypuszczają na ulicę złom.
Patrząc na raport o likiwdacji szkód komunikacyjnych, przygotowany ostatnio przez Rzecznika Finansowego, trudno się dziwić, że spory o szkodę całkowitą tak bardzo rozpalają namiętności obu stron. Tu może chodzić o naprawdę duże pieniądze:
Między Bogiem a prawdą nawet po szkodzie całkowitej samochody trafiają niekiedy z powrotem na drogi. A przynajmniej było tak z jednym z samochodów mojego znajomego. Ubezpieczyciel zakwalifiował szkodę jako „całkę” (m.in. ze względu na przesuniętą oś po uderzeniu w drzewo), ale i tak auto trafiło na jakąś aukcję. I gdy jakiś czas później znajomy zapytał jego nabywcę jak się auto sprawuje, powiedział, że „jeździ jak złoto”. Może trochę krzywo, ale… Drobiazg.