Donald Tusk, były premier i były szef Rady Europejskiej ogłosił, że wraca do polskiej polityki. Będzie szefem Platformy Obywatelskiej i chce odsunąć od władzy Jarosława Kaczyńskiego i jego Zjednoczoną Prawicę. Podczas inauguracyjnego wystąpienia mówił o korupcji i rozkradaniu Polski, mianowaniu na ważne funkcje ludzi bez wiedzy i kompetencji, o katastrofie klimatycznej. Ale jednym z najważniejszych zarzutów był ten, że rządy Kaczyńskiego są… 3D. Nie chodzi o to, że są takie nowoczesne. Te 3D to dług, daniny i drożyzna. Czy Tusk ma rację? Co mówią liczby?
Donald Tusk mówił o tym, że majątkiem należącym do państwa – a więc do nas wszystkich – zarządzają ludzie niekompetentni, wybrani według klucza partyjnego, a nie merytorycznego. Mówił o tym, że korupcja, nadużycia i błędy w rządzeniu osiągnęły poziom niespotykany w historii Polski (padły zbitki nazwisk i funkcji: Kaczyński i bezpieczeństwo, Sasin i sprawne zarządzanie, Ziobro i sprawiedliwość). Mówił też o tym, że rządzą nami ludzie, którzy nie myślą o przyszłości młodych, o czekającej nas katastrofie klimatycznej (jeszcze niedawno PiS wydawał miliardy na budowę nowych elektrowni węglowych).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Tusk: rządy Kaczyńskiego to „rządy 3D”. I nie jest to komplement
Z dużą częścią tych zarzutów trzeba się zgodzić. O tym, że pod rządami Jacka Sasina wartość rynkowa spółek Skarbu Państwa poleciała na pysk, pisaliśmy na „Subiektywnie o Finansach” nie tak dawno. O dziwacznych posunięciach prezesów spółek takich jak Orlen – takoż. Zdarzyło się nawet tak, że prezes Orlenu Daniel Obajtek był w stanie zniszczyć wartość kierowanej przez siebie spółki do tego stopnia, że była rynkowo mniej warta niż (bez urazy)… sieć sklepów spożywczych z Krotoszyna. Zastanawialiśmy się też nad tym, czy w PiS zdają sobie sprawę z nadciągającej katastrofy klimatycznej.
Ale mocne było też „trzy D” podane przez Tuska jako główne motto obecnie rządzących: „Dług, Daniny, Drożyzna”. Zdaniem byłego premiera, byłego szefa Rady Europejskiej i nowego szefa Platformy Obywatelskiej to właśnie definiuje obecną władzę. Na moje oko jest jest niezwykle nośne hasło. Jeśli jest prawdziwe i jeśli się przebije do opinii publicznej – oraz jeśli zostanie uzupełnione o przekaz pozytywny, czyli o alternatywę – może być ikoną na miarę „500+”, które dało sześć lat temu wygraną Zjednoczonej Prawicy. Ich „500+” już przygasło, jeśli Tusk wylansuje”3D” jako kompaktowy, symboliczny i ikoniczny opis wszystkich wad rządów Kaczyńskiego…
I tutaj zaczynają się schody, bo jeśli spróbujemy rozłożyć te zarzuty na czynniki pierwsze – abstrahując od tego, że Tusk jednocześnie nie podał żadnego alternatywnego programu gospodarczego – to nie są tak jednoznaczne, jak wyglądają na pierwszy rzut oka. Choć oczywiście dużo prawdy w tym jest.
Nie ma dwóch zdań, że obecnie rządzący mają tendencję do życia nie tylko na nasz koszt (bo tak robią wszyscy politycy), ale i na kredyt, który będą spłacały kolejne pokolenia. Już widać, że mają też talent do spłacania długów inflacją (czyli pieniędzmi tych, którzy dorobili się jakichś oszczędności oraz spadkiem realnej wartości zarobków). Ale czy to od razu powód, żeby oskarżać ich o bycie „3D”?
Dług publiczny: czy Zjednoczona Prawica za bardzo zadłuża Polskę?
Jeśli chodzi o dług Skarbu Państwa, to od 2015 r., czyli od początku rządów Zjednoczonej Prawicy, on stale rośnie. Nawet w czasach świetnej koniunktury gospodarczej, gdy inne kraje miały nadwyżki w budżetach państwowych i zbierały pieniądze na trudniejsze czasy, polski budżet państwa był „pod kreską”. Ani za premier Beaty Szydło, ani za Mateusza Morawieckiego jako kraj nie przestaliśmy się zadłużać.
Obecnie ów dług nawet trudno zmierzyć, bo rząd na masową skalę zaczął stosować inżynierię finansową, przesuwając część zobowiązań do Banku Gospodarstwa Krajowego oraz do Polskiego Funduszu Rozwoju (obie te instytucje emitują obligacje niezależnie od Ministerstwa Finansów).
Oficjalnie dług państwa wynosił na koniec 2020 r. wynosił 1,05 biliona złotych i był o ćwierć biliona złotych wyższy niż wtedy, gdy PiS przejmował władzę. Ale tak naprawdę – ujmując obligacje emitowane przez wyżej wspomniane państwowe instytucje, czyli 170 mld zł w zeszłym roku – oraz zadłużenie samorządów, mamy już 1,4 biliona długów.
Na koniec 2021 r. zadłużenie państwa ma sięgnąć 1,5 bln zł, co oznacza, że w ciągu ledwie dwóch lat dług zwiększy się o 480 mld zł. Żaden rząd przed PiS-owskim tak szybko nas nie zadłużał.
Oczywiście, wytłumaczeniem jest pandemia i ochrona miejsc pracy. Ale Międzynarodowy Fundusz Walutowy w najnowszym raporcie szacuje, że zadłużenie Polski w latach 2019-2022 przyrośnie aż o 43%, czyli w tempie znacznie szybszym niż rośnie średnio na świecie (34%).
Dziś stopy procentowe na świecie są niskie, a polskie zadłużenie w coraz większym stopniu (już 66% całości długu, a gdy PiS dochodził do władzy było to 42%) jest w lokalnych rękach – głównie polskich banków, firm oraz osób fizycznych, nabywców obligacji.
Tutaj sprawdzisz: Aktualne zadłużenie Skarbu Państwa
Czytaj też: Inflacja się rozpędza. Czy obligacje antyinflacyjne bardziej się opłacają? (subiektywnieofinansach.pl)
Ale gdy w USA zaczną podwyższać stopy (bo uznają, że trzeba bronić dolara przed inflacją, a gospodarka od tego nie zbankrutuje) – żarty się skończą. Kapitał zacznie płynąć do USA i Polska będzie też musiała podwyższyć stopy procentowe, żeby znajdować nabywców na swoje obligacje. I wtedy wszyscy – w podatkach albo w cięciach świadczeń od państwa – zapłacimy za rozrzutność rządu.
Jest i scenariusz optymistyczny: że pożyczone na niski procent pieniądze zostaną tak zainwestowane, że dadzą „stopę zwrotu” w postaci wzrostu dochodów podatkowych wystarczająco wysoką, żeby cały interes się opłacił. Pytanie czy „Polski Ład”, który ma być takim programem rozwojowym, daje jakiekolwiek nadzieję na „stopę zwrotu”.
Daniny: czy rządy PiS sprawiły, że więcej oddajemy państwu?
Drugie „D”, które definiuje rządy PiS to – zdaniem Tuska – daniny. Oficjalnie podatki w Polsce pozostają niskie. Za czasów PiS podatek dochodowy ścięto z 19% do 17%, młodzi nie płacą podatku dochodowego w ogóle, emeryci mają go nie płacić wkrótce. Podatek dla firm jest jednocyfrowy, więc też niski.
Kłopot w tym, że wcale nie oznacza to, że płacimy niskie podatki. Zjednoczona Prawica to rządy populistyczne, opierające swoje istnienie przede wszystkim na redystrybucji pieniędzy od wszystkich podatników (nie wyłączając tych niezamożnych) do swojego elektoratu (głównie mniej zamożnego). Podatki oczywiście rosną, ale w sposób „ukryty”. Podatek bankowy, podatek handlowy, opłata mocowa, opłata paliwowa… pełną listę najważniejszych nowych danin wprowadzanych przez rząd w tym roku znajdziecie tutaj.
Żaden populistyczny rząd nie podwyższa obciążeń nakładanych bezpośrednio na ludzi, lecz każdy wprowadza różne opłaty i podatki, które płacą firmy. One wliczają je w cenę swoich produktów i na koniec za wszystko płacimy my. Wszystkie te daniny porządnie podsumowuje raz w roku Forum Obywatelskiego Rozwoju, publikując „rachunek od państwa”. Ten kwit nie pozostawia żadnych wątpliwości: rząd zabiera nam coraz więcej pieniędzy – a więc Tusk na tu rację.
Najnowszy rachunek od państwa pokazał, że już prawie 30 000 zł przekazuje rocznie do dyspozycji rządu – w płaconych podatkach – statystyczny Polak. Zaś na walkę z pandemią Covid-19 musieliśmy wyjąć z kieszeni aż 2722 zł na głowę. Te pieniądze wróciły do niektórych w postaci tarcz antykryzysowych albo postojowego.
W zeszłym roku przeciętny obywatel ze wszystkiego, co zarobił, oddał do zarządzania politykom 29 754 zł. To dużo. Według obliczeń FOR aż o ponad 4600 zł więcej niż przed rokiem. A jeśli cofniemy się do 2015 r., gdy Zjednoczona Prawica obejmowała władzę, to dowiemy się, że w ciągu tych sześciu lat rachunek od państwa wzrósł o prawie 10 000 zł na każdego z nas, bo wtedy przeciętny Polak oddawał politykom do zarządzania 20 103 zł. Aż o jedną trzecią więcej bierze od nas państwo odkąd rządzi partia Jarosława Kaczyńskiego. I to mimo oficjalnych obniżek podatków.
No dobra, ale przecież z tych pieniędzy finansowane są różne programy socjalne, dzięki którym niektórzy mają więcej pieniędzy. Mówimy o 500+, trzynastej i czternastej emeryturze (w sumie kosztuje to 70 mld zł rocznie).
Z danych GUS wynika, że dochód rozporządzalny na osobę w gospodarstwie domowym (po potrąceniu podatków i składek) wynosił w 2015 r. dokładnie 1386 zł. Z kolei na koniec 2020 r. podsumowano go na 1919 zł. Co to oznacza? Daniny nakładane przez Zjednoczoną Prawicę statystycznie rosły szybciej, niż dochód „do wydania” przez Polaków.
Czytaj też: Większe oszczędności i wyższe pensje! Pandemiczny sukces? (subiektywnieofinansach.pl)
Drożyzna: czy za rządów PiS nasze oszczędności i pensje tracą na wartości?
Trzecie „D”, o którym wspomniał w swoim przemówieniu Tusk, definiując motto rządu Zjednoczonej Prawicy, to drożyzna. W latach 2015-2020 ceny wzrosły łącznie o 8,8%. Oczywiście to czysta statystyka, bo każdy ma swoją „prywatną inflację”, uzależnioną od własnego koszyka zakupowego. W 2021 r. ceny pójdą w górę o jakieś 5%, co oznacza, że sześć lat rządów Zjednoczonej Prawicy przekłada się na spadek realnej wartości oszczędności i zarobków o blisko 14%.
Hola, hola, ale w tym czasie rosło też średnie wynagrodzenie. Według GUS w 2015 r. wyniosło ono 3899 zł brutto. W 2020 r. ten sam wskaźnik wynosił już 5167 zł. To oznacza, że przeciętne wynagrodzenie w czasie rządów Zjednoczonej Prawicy rosło szybciej, niż spadała wartość nabywcza tych pieniędzy (32% w porównaniu z 8% inflacji).
Trzeba jednak pamiętać o tym, iż dane o średnich wynagrodzeniach w Polsce to bullshit. W ogóle nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Główny Urząd Statystyczny, który je podaje, nie ukrywa, iż pochodzą one od firm o liczbie pracujących etatowo osób powyżej 10. „Etatowców” jest w Polsce niecałe 11 mln (z czego tylko ok. 5-6 mln w przedsiębiorstwach) spośród prawie 16,5 mln osób aktywnych zawodowo.
Poza tym statystyka fałszuje samą średnią. Jeśli prezes banku dostanie 8% podwyżki to jego wpływ na wzrost średniego wynagrodzenia jest większy, niż jeśli taką podwyżkę dostanie szeregowy pracownik. Generalnie dwie trzecie pracowników zarabia mniej niż średnia rynkowa. Mediana zarobków w Polsce, czyli pensja najczęściej wypłacana, to 5100 zł brutto (niecałe 3700 zł na rękę). Gdyby uwzględnić płace w mikrofirmach – byłoby jeszcze mniej. A co piąty Polak zarabia 2800 zł brutto (2000 zł na rękę). Co piąty! A z danych GUS wynika też, że 40% Polaków żyje na krawędzi, „od pierwszego do pierwszego”.
W 2017 r. GUS podawał, że „środkowa” pensja w 2016 r. wynosiła 3510 zł brutto i 2512 zł na rękę. Mówimy więc o wzroście rzędu 1200 zł na rękę, czyli niemal o podwojeniu przeciętnego wynagrodzenia. Wciąż jest ono skandalicznie niskie. Choć – dzięki podnoszeniu przez rządy Zjednoczonej Prawicy pensji minimalnej – szybko rosło.
Poniżej macie porównanie przygotowane przez analityków PKO BP: wzrost płac na tle wzrostu „oficjalnej” inflacji
A tutaj dla odmiany wykres pokazujący na ile nas realnie stać, na przykładzie cen mieszkań:
Jest tak dlatego, że nasza gospodarka nie jest innowacyjna (nie produkujemy iPhone’ów tylko etui do nich, nie mamy miliona aut elektrycznych, a jak trzeba zaprojektować karoserię to zamawiamy to we Włoszech, a wydatki na rozwój sztucznej inteligencji mamy niemal najniższe w Europie).
Zjednoczona Prawica nie unowocześnia gospodarki, a administracyjnie można tylko do pewnego poziomu dekretować ludziom wyższe zarobki. Ich realna wartość zależy już od zupełnie innych czynników takich jak innowacyjność gospodarki.
Inflacja rośnie nie tylko w Polsce. Idzie w górę na całym świecie, bo wszystkie rządy walczą z kryzysem covidowym mniej więcej w ten sam sposób – pożyczając pieniądze i namawiając banki centralne do ich drukowania. Ale – nie da się ukryć – w Polsce inflacja rozpędza się najbardziej w Europie, a bank centralny udaje, że tego nie widzi, bo chce pomóc rządowi w „pompowaniu” koniunktury w gospodarce. Zastanawialiśmy się nawet, czy to wszystko może się skończyć tak, jak skończyło się w Turcji – inflacją rzędu 17% rocznie.
Czy Donald Tusk przekona Polaków, że PiS jest 3D?
Reasumując: warto przyglądać się tuskowemu opowiadaniu o PiS-owskich rządach 3D, bo to może być ta część opowieści, której do tej pory opozycji brakowało – czyli powiedzenia Polakom, co jest źle i jak ma być inaczej w prostych słowach i symbolach. 3D jest takim symbolem, choć odnoszącym się tylko do pierwszej części zadania, czyli do prostego „znaku drogowego”, ikony pokazującej, dlaczego PiS nie powinien już dłużej rządzić. Na razie nie ma jeszcze drugiej ikony pokazującej, dlaczego ma rządzić PO. A może nie trzeba? Jak uważacie?
Bardzo ciekawe: Analiza budżetu państwa polskiego na 2021 rok (inwestomat.eu)
To też warto przeczytać: Polska pójdzie drogą Grecji czy Argentyny? – Biznes w Interia.pl